HEj dziewczyny....
jestesmy z Hanią żywym przykładem , że z czasem wcale dziecko nie musi zacząć jeść normalnie. Gdy Hania miała 4 miesiące zaczęłyśmy przygodę z łyżeczką...dziś ma prawie 10 mies. a łyżeczka nadal jest podstawowym wrogiem. Ja mam od pół roku depresję, jak mam ją nakramić łyżeczką jest mi niedobrze...i już nawet nie mam nadziei , że mała choć raz otowrzy buźkę do łyżeczki. Fenomenem jest, że ta sama zupka która mnie opluwa z łyżeczki znika w ilości 250 ml pół godziny później butelką....Hania potrafi gryźć, wsuwa bułkę, chrupki, marchewkę, a dziś nawet kiełbaskę cielęcą....ale nie ma szans żeby cokolwiek zjadła łyżeczką. Wydaje mi się, że próbowałam wszystkiego, z przegłodzeniem małej włącznie...ale nic nie zdaje egzaminu. Ona ma zdecydowanie bardziej żelazne nerwy i ośli upór ode mnie. Nie wiem co będzie...chcieliśmy mała posłać do żłobka, ale przecież nikt się z nia tam nie będzie cackał jeśli nie chce jeść łyżeczką....
Ręce opadają, odechciewa się wszystkiego a wokół tylko krytyka, że dziecko takie duże a nie potrafi jeść łyżeczką...
tak więc widzicie...zawsze coś. Parę miesięcy temu Hania nie chciała nic jeść, dziś poszła spać bez kolacji bo tak....
Jak się trafi model niejadek to naprawdę stoickiej cierpliwości trzeba i obchodzenia się jak z jeżem , żeby nie zrazić....