reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Opowieści z porodówek

Opis porodu podejście 2 wczoraj mi wszystko skasowało:wściekła/y::wściekła/y::wściekła/y:
Można by powiedzieć, że wszytko zaczeło się w sobotę w nocy 04.12, bo strasznie zachciało mi się przytulasów (dawno tak nie było), Marcin spał więc trzeba bylo go obudzić i do dzieła:-p Wszędzie trąbią, że to sperma przyśpiesza ale, że ja z paciorkiem więc w gumce myslałam, że nic nie będzie.
05.12 Niedziela obudziłam sie wczesnym rankiem godz. 10:30 włączyłam ddtvn i czuję lekkie pobolewania, wstaję siusiu i coś poleciało, no ale po badaniach detektywistycznych stwierdziłam, że popuściłam i wszytko jest ok. Marcin zrobił śniadanko, ja dalej miałam skurcze ale w sumie były trochę za często więc postanowiłam po jedzeniu wziąść kąpiel i wszystko będzie jasne. W łazience znów coś popuściłam więc wołam Marcina, że chyba mi wody się sączą bo coś leci ale mało. Oczywiście dzielny facet wpadł w popłoch, Julka kazała szybko mi się kąpać bo tata zapomni mnie do szpitala:tak::tak::tak::tak:.
Około 12:30 wylądowaliśmy na IP tam 30 min. czekania, oczywiście już zwijam się z bólu ale nadal nie jestem pewna czy to to, więc nawet Marcinowi nie kazałam brać torby z samochodu. Podłączono mnie do KTG, ja się zwijam a skurczy na zapisie brak. Oczywiście pomyślałam sobie, że znów wyjdę na przewrażliwioną i tylko się wkurzę. Ale lekarka wzięła mnie na fotel i tam 2 palce rozwarcia i dopiero poczułam, że całe spodnie mokre. Potem standard przebieranie, lewatywa i tak 14:40 ląduję na porodówce.
Położna spytała czy chcemy poród rodzinny a my oczywiście całą ciążę że nie, ale teraz stwierdziliśmy, że Marcin będzie dochodził, czyli na razie zostaje żeby mnie trzymać za rączkę. No i znów jestem podpięta pod KTG na leżąco Marcin stara się pomóc mi oddychać, stwierdzam: "W dupę sobie wsadź te swoje oddechy", czyli mi lepiej się stękało. Przy skurczach 40 czułam straszny ból więc jak położna spytała czy chcę coś przeciwbólowego stwierdziłam, że tak bo już ledwo ciągnę a to dopiero początek. Podpięto mi welfron i pozwolono zrobić kilka przysiadów a potem miałam iść pod prysznic. Po 3 przysiadach położna przyszła mnie zbadać no i z prysznica nici bo jeszcze bym tam urodziła. Godz. 15:15 poczułam, że już nie mogę oddychać i zaczęłam krzyczeć, że schodzi dostałam 3 gigantycznych skurczy leżałam na boku i miałam chuchać, potem przyleciała lekarka wyprosili Marcina (pewnie dlatego, że wcześniej miałam vacum i bali się, że sobie nie poradzę) i kazali przeć, 3 parcia (jak na moje całkiem mi wyszły:-)), czułam jak lekarka rozszerza mi wszystko i myślałam, że jej dam po twarzy, a położną tak ściskałam za rękę, że aż zieleniała. Godz. 15:35 nareszcie ulga i zobaczyłam czarną malutką główkę, położyli mi Madzię na brzuchu zawołali Marcina, jego mina warta milion, szok pomieszany z radością. Położna przecięła pępowinę i poszli sie mierzyć i ważyć. Ja w tym czasie rodziłam łożysko to był pikuś. Czas pobytu na porodówce 1h, II faza porodu 10 min.
Przyniesiono mi małą, przystawiono do cycka i przez 2 godz. karmiłam i podziwialiśmy nasze maleństwo.
Na położnictwie udało mi się bo dostałam jedyną salę z łazienką więc super luksus, największym problemem był straszny ból skurczającej się macicy, czułam się jakbym znów rodziła, masakra i 2 doby na przeciwbólach.
Po 48h czyli we wtorek godz. 16 wróciłyśmy do domku

Zapomniałam dodać, że ja wróżka jestem bo termin z OM był na 23.12 z USG na 19.12 a ja od miesiąca mówiłam, że urodzę 05.12 no i sprawdziło się:-)
 
Ostatnia edycja:
reklama
To teraz ja :)
W niedzielę (5.12) byłam jeszcze pewna, że mam co najmniej tydzień ciąży przed sobą. Miałam zaplanowane prasowanie na poniedziałek i odpoczynek, bo wreszcie skończyłam wszystkie zlecenia. Rano poszliśmy do kościoła i zagłosować (w Krakowie była druga tura wyborów prezydenckich), potem przyjechali moi Rodzice na moment. Wieczorem Mąż stwierdził, że pójdzie jeszcze na spacer, bo jest ładna pogoda. Ja zostałam w domu przez mój kaszel. Wychodząc zażartował, że bierze komórkę i jakbym zaczęła rodzić, to mam dzwonić.

Weszłam sobie na forum. Napisałam, że Wam zazdroszczę, bo ja nie widzę żadnych oznak zbliżania się porodu i pewnie to jeszcze potrwa ;) Po czym przygotowałam sobie robótkę na drutach i stwierdziłam, że pójdę jeszcze siku. Wstałam z kanapy i... poczułam, że mam kompletnie mokre majtki. Szybko pobiegłam do łazienki i zaczęłam się zastanawiać, czy to pęcherz już mi tak odmawia posłuszeństwa, czy co... Ale woda ciurkała dalej. Była ciepła i miała jakiś taki słodkawy zapach. Szybko skoczyłam do pokoju po komórkę, wróciłam do łazienki i zadzwoniłam po Męża. Odebrał z lekkim przerażeniem w głosie. Powiedziałam mu, że nie ma paniki, ale niech lepiej wraca, bo chyba mi wody odchodzą. Po 5 minutach usłyszałam jak biegnie po korytarzu ;)

Potem miałam niezły ubaw, bo Mąż latał po domu jak głupi, przyszedł do łazienki z książką o ciąży i czytał wszystko o wodach płodowych. Ja jeszcze obcięłam paznokcie (miałam to zaplanowane na wieczór ;)), wzięłam prysznic i spróbowałam zadzwonić na IP. Nie odbierali. Zdecydowaliśmy się więc jechać do szpitala. Byłam pewna, że wrócimy jeszcze do domu, więc już na parkingu szpitalnym powiedziałam Mężowi, żeby nie brał toreb z auta. W szpitalu byliśmy ok. 20.30.

Od razu położyli mnie na ktg. Po pół godzinie miałam już mokre majtki, getry i spódnicę - wody cały czas się lały. Na ktg zerowe skurcze, z dzieckiem wszystko ok. Potem przyszła położna i padło sakramentalne: "Pani Ewo, będziemy się powoli przyjmować do szpitala". Poszłam wypełnić papierki, a Mąż rozlokował nas w sali przedporodowej.

Skurcze się nie pojawiały, więc mieliśmy noc na przespanie się. Ja spałam niewiele, bo co 2 godziny robili mi ktg, poza tym lały mi się wody i często się przebierałam (byłam już w koszuli nocnej i majtkach siatkowych z podkładami Belli). Mąż też średnio się wyspał, bo miał do dyspozycji niezbyt dużą kanapę ;)

Ok. 2 w nocy wody sączyły się już wolniej, ale podeszły krwią. Przed 6 rano była lewatywka ;) Chociaż w nocy przeczyściło mnie samo z siebie ze 3 razy. O 8 przyszedł lekarz - szyjka zgładzona, główka przyparta, ale rozwarcie na 2 cm i nie wygląda, żeby szło dalej (było takie też na poprzednim badaniu). Zapadła decyzja o kroplówce. Ja oczywiście twierdziłam, że mam skurcze i nie wiem, czemu na tym ktg się nie zapisują. Lekarz stwierdził, że to żadne skurcze, tylko gra wstępna ;)

Pierwsze pół godziny pod kroplówką spędziłam leżąc pod ktg. Pod koniec było już ciężko. Potem badanie i położna kazała się uaktywnić. Poszłam więc na piłkę. Mąż liczył częstotliwość skurczów i odliczał sekundy co 10 na każdym skurczu - bardzo mi to pomagało, bo przy 30 wiedziałam, że to już końcówka - skurcze trwały 50-60 sekund. Co dziwne, najgorsze były takie co 3 minuty, a nie co minutę czy dwie. Między skurczami lekko przysypiałam na tej piłce, raz o mało z niej nie zleciałam ;) Na skurczach było mi niedobrze, ale dzięki Bogu nie zwymiotowałam.

W międzyczasie dostałam jeszcze czopek, który miał chyba pomóc w robieniu rozwarcia czy jakoś tak. Podali mi też antybiotyk przez to, że pół doby sączyły mi się już wody.

Około 10 przyszła położna. Na badaniu wyszło 4 cm rozwarcia. To był czas na podjęcie decyzji o znieczuleniu. Położna zapewniła mnie, że gorzej nie będzie i że do końca będę mogła sobie skakać na piłce. Stwierdziłam więc, że w sumie to nie jest źle i wytrzymam. Byłam głupia ;) Oznajmiłam też położnej, że mam zamiar urodzić do 12. Popukała się w czoło.

O 11 poszłam pod prysznic. Wchodziłam tam dalej z 4 cm. Siedziałam na krześle i polewałam brzuch wodą. Trwało to w sumie 20 minut, ale to był koszmar. Chciałam błagać o znieczulenie, ale wiedziałam, że nie mam już na nie szans. Mąż się śmiał, że rozwalę kabinę jak będę jedną ręką ciągnąć za drzwiczki, a głową pchać je w drugą stronę. W końcu wyszłam stamtąd, bo zaczęłam czuć straszne parcie główki. Położna uznała, że to niemożliwe, ale że mnie zbada. Mąż miał chwilę przerażenia, kiedy wycierał mi nogi, bo krew sączyła mi się po nich ciurkiem - potem się przyznał, że myślał, że zaraz się tu wykrwawię i nie zdąży mnie złapać jak zemdleję.

Na badaniu okazało się, że rozwarcie jest już na 9 cm! Dostałam polecenie opróżnienia pęcherza. Siedziałam w łazience, nie mogąc ani zrobić siku, ani wstać, bo skurcze były okropne i bardzo częste. Wróciłam na łóżko. Zaczęła się szybka szkoła parcia. Pierwszy raz nie wyszedł mi w ogóle. Wypuściłam powietrze, nie trzymałam głowy i w ogóle tragedia. Za drugim razem Mąż podtrzymał mi głowę, ja się skoncentrowałam i było już ok. Ale jeszcze nie szliśmy na fotel. Leżąc na boku, musiałam przeżyć kilka skurczy, żeby dać główce możliwość wstawienia się w kanał. Stresowałam się okropnie, bo położna powtarzała, żeby nie spinać pośladków, bo uduszę dziecko. A ja na skurczu wpadałam w drgawki tak okropne, że nie mogłam ich opanować.

W końcu przeszliśmy na fotel. Była 11.55. Stwierdziłam, że do 12 raczej nie zdążę urodzić. Nie mogłam już opanować drżenia nóg. Mąż zaczął mnie pocieszać, że jemu też noga drży. Powiedziałam mu, żeby się nie martwił, że będzie dobrze i zaraz będzie po wszystkim. Położna uznała, że coś mi się pomyliło, bo to nie mój tekst ;)

Przyszła druga położna i dwoje lekarzy - maksymalny wiek osób na sali: ok. 30 lat ;) O 12 zaczęła się ciężka praca. Trzy parcia na każdym skurczu. Między skurczami Mąż podawał mi wodę. Ja gadałam jakieś głupoty, dopytując się, co już widać. W końcu nadszedł czas nacięcia. Położna stwierdziła, że mam się nie interesować nożyczkami, tylko skupić na parciu. Przedostatni skurcz był ciężki, czułam pieczenie skóry i przestałam wierzyć, że sama dam radę wyprzeć główkę. Na ostatnim mnie nacięli i musiałam dobrać czwarty oddech, bo główka była już w połowie. Lekarz lekko pomógł naciskając brzuch (czego wtedy nie byłam świadoma) i poczułam jakby wychlupnęła ze mnie jakaś ośmiorniczka :) Za sekundę Franuś leżał mi już na brzuchu - w ogóle nie zakrwawiony, ciut tylko umazany. Krzyczeć zaczął od razu, otworzył swoje wielkie czarne oczy i patrzył na nas tak strasznie mądrze, jakby dokładnie wiedział, co się dzieje i jakby chciał powiedzieć, że już po wszystkim. Była 12.20 - niewiele się więc pomyliłam, mówiąc, że urodzę do południa.

Lekarze wzięli go do czyszczenia, mierzenia i ważenia - 56 cm, 3440 g, 10 punktów. Ja na kolejnym skurczu urodziłam podobno łożysko - podobno, bo nie czułam nic, a patrzyłam cały czas na lewo, gdzie siedział Franol z lekarzami. Okazało się, że ma lekką wysypkę i wzięli go na obserwację. Dostaliśmy go do pokoju dopiero o 22, ale na szczęście okazało się, że to nic groźnego i wysypka sama zeszła. Jeszcze na fotelu położyli mi go na brzuchu - zdziwiłam się, że jest taki ciężki :) Cały czas na nas patrzył.

Na koniec lekarz mnie zszył. Spytałam tylko, czy dadzą mi znieczulenie, czy szyją na żywca. Co rozbawiło moją położną - nie wiem czemu...;) Z fotela zeszłam sama. Na wózku przewieźli mnie do sali poporodowej, gdzie był już Mąż z naszymi rzeczami. Dostałam tabletki przeciwbólowe do wzięcia na wszelki wypadek. Szew mnie ciągnął, ale w porównaniu do porodu to było takie nic, że nie potrzebowałam tabletek. Wzięłam dopiero na noc, żeby łatwiej zasnąć.

Po 2 godzinach wstałam i poszłam się wykąpać. Nie kręciło mi się w głowie ani przez moment, nie było mi słabo. Po 3 godzinach poszłam do Franka na salę noworodków, gdzie leżał w inkubatorze. Czekając na niego do wieczora zostałam na parę godzin sama, bo Mąż pojechał pozałatwiać parę rzeczy. To był najgorszy czas. Chciało mi się płakać, patrząc jak inne matki na sali zajmują się swoimi dziećmi. Ale w końcu Franuś przyjechał do nas i już został.

Pierwszej nocy nie spał do 4. Nie płakał, tylko jadł co jakiś czas i rozglądał się po świecie. Drugiej nocy trochę marudził, ale trzeciej budził się już regularnie co 3 godziny, lekko dając znać o sobie. Dawał się przebrać, ładnie jadł i szedł spać.

Teraz leży sobie w łóżeczku i marszczy nosek. A ja nie wiem już jak mogliśmy tyle czasu żyć bez niego...
 
Ostatnia edycja:
już chyba 3 raz podchodzę do opisania naszego porodu :)
od poniedziałku wieczór 6.12 miałam skurcze, nie jakieś bardzo silne ale regularne co 8 minut więc o spaniu nie było mowy, nad ranem zaczęło konkretnie boleć co 4 minuty i o piątej zdecydowaliśmy że jedziemy. Na IP byliśmy przed szóstą, skurcze co 4 minuty rozwarcie na 3 cm i na porodówkę. Pech chciał że o 6-ej jest zmiana personelu i zanim nowa obsada wypiła kawę to siedzałam godzinę na taborecie. Potem przyjęcie no i już na sali porodowej z mężem byliśmy - patrze na ktg skurcze na poziomie 80-100 - i luz, jeszcze się śmiałam z mężem że jak to tak to ja rodzić mogę.
Ale to się zmieniło jak przyszły bóle krzyżowe, rozrywało mi kręgosłup, mąż poszedł po lekarkę żeby jakiś lek przeciwbólowy podać - godzinę czkełam zanim ktoś łaskawie przyszedł. Przyszła lekarka dała dolargan i powiedziała że to i tak niewiele da bo przebije pęcherz i skurcze się nasilą. Po leku zaczęło mi się kręcić w głowie i w sumie pierwsze 2 surcze w miarę bezboleśnie poszły więc powiedziałam mężowi że jest ok i niech idzie coś zjeść.
Nie wiem ile to trwało z bólu traciłam poczucie rzeczywistości - płakałam, krzyczałąm nikt nawet nie zajrzał, przyszedł S i od razu jak mnie zobaczył poleciał po lekarza, a ja czuję że idą parte.
Przyleciała lekarka - mówi o pełne rozwarcie, będziemy rodzić tylko główka jeszcze po skosie więc nie przemy...
5 skurczy partych bez parcia -myślałam że umrę - naprawdę. Przyleciały położne tabun studentów druga lekarka i w popłochu zaczęły rozstawiać sprzęty.
W końcu mówię że muszę przeć bo mnie rozerwie.
Przyszła położna której będę wdzięczna do końca życia, gdyby nie ona nie skończyło by się to tak. 3 parte i Zuzka była na zewnątrz, obyło się nawet bez nacięcia krocza, tyle parę szwów kosmetycznych wewnętrznych. Niestety łożysko w całości nie wyszło i musieli łyżeczkować. Jak zobaczyłam to małe cudo zaczęłam płakać jak głupi, S z resztą też się popłakał - był bardzo dzielny i bardzo mi pomógł.
Ból nie do opisania, szczerze mówiąc moze jestem jakaś inna ale oprócz bólu niewiele pamiętam z porodu. Nigdy więcej tą drogą nie będę rodzić...
 
Poród

a teraz kolej na mnie
Oczywiscie nic sie u mnie szczegolnego nie dzialo-zaczal pobolewac kregoslup tak mocnie, sączylo sie tylko przy oddawaniu moczu-ale mimo ze w piatek bylam na ktg mysle a pojde dla pewnosci.
Jak bylam w spzitalu mowie jakie mam objawy a lekarz kazal sie zapisac. Pojechalam wiec po torbe do domu i jeszcze wstapilismy na zakupy. Mielismy zajrzec tez do TEsco ale mowie do meza ze mnie ten kregoslup boli wiec moze jedzmy do szpitala
Jak sie zapisalam to bylo po 11 i jeszcze mowie spokojnie do meza odwiez dziecko do domu nim mi zrobia ktg to z pol godziny i wogole
lekarka mnie wziela na badania a tu pelne rozwarcie wszystko gotowe na porod tylko skurczy brak. Jak bralam oxy to ona jeszcze papiery wypelniala i nie mogla uwiaerzyc ze jeszcze na zakupach bylam i tesco mialam w planie... Oczywiscie caly oddzial mial ubaw bo jakbym w tesco urodzila to by bylo wydarzenie i jeszcze bym pewnie miala zakupy za darmo...
Bardzo fajnie mnie polozna poprowadzila i naprawde chyba przy 5-6 skurczu juz bylo po wszystkim.
A wtedy przyjechal mąż że on na poród rodzinny. A mu mówią ze juz po wszystkim i jest juz posprzątane...
Ten w szoku !!! i znow personel mial ubaw ze mąż który nie zdąrzył.....
i tak juz zostalo do konca pobytu-co obchód... A TO TA PANI CO TAK SZYBKO URODZILA ŻE MĄŻ NIE ZDĄRZYŁ... A MOGŁA URODZIC W TESCO....
Mam naciecie-4 szwy i cos w sordku tez ale to juz rozpusci sie sam...
ciesze sie ze tak to szybko poszlo-choc nie mam fotki z samej porodówki-tzn nie ja tylko Ala nie ma... no ale jeszcze bedzie miala duzo ich...
dodam że poród trwał 18 minut:)

 
No to teraz ja;-) mam nadzieję że zdążę zanim mi się dziecko obudzi:cool:
3 grudnia o godz. 8.00 razem z mężem stawiliśmy się na IP bo tak zaczynał dyżur mój lekarz.... trochę jednak na niego musieliśmy poczekać:dry:
O godz. 8.30 zostałam przez niego zbadana no i wyszło z mam już 3cm rozwarcia i szyjkę już dość dobrze przygotowaną do porodu:cool2: po badaniu przebrałam sie w koszulinę a P. następnie ubrania i buty zabrał do samochodu, potem rozpoczęło się wypełnianie dokumentów :tak:koło godz. 9.00 byłam już na trakcie porodowym ale jeszcze poza boksem bo jeszcze jakieś papierzyska trza było powypełniać :sorry2: Równo o 9.00 dostałam czopka a godzinę potem kazali mi sie położyć na łóżku podłączyli pod kroplówkę z oksytocyną i pod ktg które po paru minutach zaczęło pokazywać skurcze na początku nie były takie intensywne i nie zbyt regularne ale po pól godzinie miałam już co 2-3 minuty i dość bolesne bo ponad 40 (cokolwiek to oznacza):sorry: o 10.30 przyszedł mój lekarz i przebił mi pęcherz płodowy.. zaraz potem odłączyli mnie od ktg i pozwolili wstać z wyrka;-)
Co by skurcze były mniej dla mnie bolesne poprosiłam o piłkę i tak sobie na niej skakałam, a mąż siedział na krześle obok i liczył co ile mam skurcze :cool:
a skurcze bez zmian co 2-3 a nawet 4 minuty były a tu już po godzinie 12.00 było na to mój P. " z takimi skurczami to ty do wieczora nie urodzisz":eek: (grunt to pozytywne podejście)
koło godziny 12.30 przyszła położna pani Gosia mnie zbadać wiec miedzy jednym skurczem a drugim wdrapałam się na łóżko przy badaniu oznajmiła że mam już 7cm rozwarcia ale dziecko jest wysoko i muszę trakcie skurczu robić przysiady żeby pomóc dziecku ustawić sie w kanał rodny tak tez robiłam... ale do czasu bo później tak silne skurcze zaczęły mnie łapać że aż mi nogi paraliżowało i chcąc nie chcąc z przysiadu robił się klęk a potem to już cudował z pozycjami tak bardzo bolało nawet chciałam zeby mi cc wykonali bo już miałam dość :confused:
ok. godz. 13.00 zaczęłam odczuwać skurcze parte i powiedziałam P. żeby powiedział o tym tej położnej co mnie wcześniej zbadała to zaraz przyszła i kazała się położyć na łóżko i w tym momencie złapał mnie skurczyk i wycedziłam przez zęby żeby mi dala chwilkę:sorry:
A potem to już jakoś poszło ale dłużnej niż przy porodzie z Ami:confused: niestety Martynka też była opentlona (3razy wokół szyi i 4 raz pępowina przechodziła przez główkę także to wyglądało jakby na główce pęcherz miała) i dość skora jak na moje rozmiary i nie udało sie uniknąc cięcia choć pani Gosia bardzo sie starała:confused: no ale nic do wesela sie zagoi.... gorzej było przy z szyciu przyszła sobie babka wyglądająca jak rzeźnik i tak bez znieczulenia mnie zszyła ze zapamiętam do końca życia:baffled:
na tym kończę swój wywód bo Martyna cyca woła:cool:
 
Może i ja się podzielę wspomnieniami... No więc od początku listopada trafiałam do szpitala 5 razy, w tym 3 na porodówkę. Ostatni raz pojechałam na IP 27 listopada ze skurczami co 10 minut, spieszyłam się, bo Igor był ułożony pośladkowo, więc chciałam zdążyć zanim na dobre wstawi się tyłkiem w kanał. Na IP położna poinformowała mnie, że skurcze owszem mam, ale nie tak jak czułam co 10 minut tylko co dwie! Zawołała lekarza - szyjki oczywiście brak, rozwarcie na 4 cm - jedziemy na trakt. Położyli mnie pod ktg na obserwację, dali ze 3 zastrzyki (jako, że była sobota to pewnie rozkurczowe, bo komu by się chciało robić cc w weekend wieczorem) i tak leżałam z mężusiem 4 godziny aż się uspokoiło wszystko. Co jakis czas przychodziła położna mnie badać i prezekonywała, że dzisiaj na bank urodzę, po czym przychodził lekarz i mówił, że skurczy nie mam żadnych i nic z tego nie będzie :) O 21 przyszedł i kazał mi się przenieść na patologię. Chciałam iść do domu ale chyba sam nie był pewien do końca, czy jednak nie urodzę bo pod żadnym pozorem nie chciał mnie wypuścić.
Później niedziela, jak to niedziela w szpitalu... Cisza... Zrobili mi usg, przepływy, ktg 3 razy. A ja już miałam tak dosyć leżenia tam, że zasuwałam po schodach w górę i w dół przez cały dzień.
W poniedziałek rano obchód, na szczęście była moja lekarka prowadząca ciążę. Poszłam rano do badania, rozwarcie na "między 5 a 6 cm" i wtedy usłyszałam z ust ordynatorki zbawienne "IDZIEMY RODZIĆ", mój uśmiech i uśmiech mojej gin mówiły wszystko TO DZISIAJ! Zadzwoniłam po Małżowinkę moją - wierzyć nie chciał, w końcu to 3 wizyta na porodówce, chyba oboje myśleliśmy już, że to bedzie wieczna ciąża ;) Zanim Małż przyjechał, ja zdązyłam odbyć lewatywkę, dać sobie założyć wkłucie po raz 3 (bo wcześniejsze kazałam sobie zdjąć skoro nie rodzę). Przyjechał, zamknęli nas na porodówce, podłączyli mi ktg i oxy (chyba tylko pro forma, bo przez 20 minut spadło może z 5 kropelek). Po 20 minutach przyszła połozna mnie zbadać i jak szybko przyszła tak szybko wyszła i słyszałam tylko jak przez telefon zdaje relację, że w badaniu nie czuc posladków tylko stópki. Później szybka akcja - Małża wygoniły, mi założyły cewnik, zabrały oxy i dały sól i na operacyjną biegiem. Normalnie jak w "na dobre i na złe". Wjechałam i widzę moją panią gin na codzień niezwykle elegancką kobietę w tym niebieskim ubranku, drewniakach i twarzowym czepku na głowie :D <-- mniej więcej taka minę zrobiłam jak ją zobaczyłam. Anestezjolog koniecznie chciał mi opowiadać, jak dokładnie przebiega znieczulanie, ale trzęsłam się jak galareta i kazałam mu oszczędzić mi szczegółów tylko przystąpić do dzieła - no więc gruba pielęgniarka przygięła mi kark, poczułam ciepełko ogarniające moje pośladki i już leżałam bez czucia :) Później chwila rozmowy z operującymi i po 7 minutach od znieczulenia o 10.40 usłyszałam i zobaczyłam mojego Igorka :D
Później zażyczyłam sobie ładnego haftu na macicy i pojechałam na pooperacyjną no i generalnie to tyle... Więc pierwsze dziecko urodziłam sama a drugie urodzili za mnie :)
 
No to i ja... W dniu terminu pojechałam do szpitala na polecenie mojego lekarza. Tam badania, ktg, usg i wszystko w porządku. Czas na badanie ginekologiczne, lekarz stwierdził że rozwarcia nie mam żadnego więc postanowił mi trochę pomoc i wymasował mi szyjkę (co oczywiście było dosyć bolesne) i powiedział że do soboty powinnam urodzić. Poszłam więc sobie spokojnie spać, a w nocy odszedł mi czop. Rano ordynator oddziału wziął mnie na kolejne badanie i kolejny masaż, tym razem rozwarcie już miałam na centymetr więc zrobił je dogłębniej, matko jak to bolało!!! Myślałam że zeskoczę z fotela, lekarz na to że powinnam dostać niedługo skurczy... i oczywiście się nie pomylił... Skurcze zaczęły się pisać coraz bardziej intensywne na ktg (do 85) ale ja tych skurczy prawie nie czułam. Gdy lekarz zobaczył mój zapis to za 5 minut byłam już po znieczuleniu i czekałam na cięcie. Okazało się że w chwili skurczów małej spadało tętno i mogła się udusić. Nie muszę chyba mówić że całą drogę na porodówkę płakałam jak głupia i w tym pośpiechu nie mogłam zadzwonić do męża. Gdy leżałam na stole modliłam się tylko w duchu żeby z małą było wszystko w porządku i dziękowałam Bogu że byłam w szpitalu gdy pojawiły się skurcze, bo z takimi bólami to ja bym na pewno do szpitala nie jechała i nawet nie chcę myśleć jak to się mogło skończyć... No ale poleżałam chwilkę i za moment zobaczyłam moją małą i usłyszałam jej płacz, była taka cudowna, nie mogłam powstrzymać łez... Gdy mąż wreszcie dowiedział się o tym że mamy już córeczkę to za chwilę był u mnie i oboje nie mogliśmy się nią nacieszyć. No a co było po porodzie... Nie mogłam znieść bólu rany, morfina mi nie pomagała i dostawałam dodatkowe leki, nie miałam przez 3 doby pokarmu co było dla mnie najgorsze, bo bardzo chciałam ją karmić a po mieszance bolał ją brzuszek... no ale teraz już jesteśmy w domu i wszystko jest w porządku:) Zawsze będę wdzięczna mojemu lekarzowi że wysłał mnie profilaktycznie do szpitala (u nas przyjmują dopiero 1 tydzień po terminie)dzięki temu moja Amelcia jest dziś cała i zdrowa:)
 
06.12 to był dzień, kiedy wszystko się zaczęło :-)

Rano pisałam wam, że już nie mam siły po marudziłam i obiecałam relacje z wieczornej wizyty u lekarza, ale los mi nie dał hehe.
Wieczorkiem razem z moja mama pojechałyśmy na wizytę sprawdzić czy nasza mała waży ponad 4kg, bo lekarz twierdził ze będzie duża i jak cos cesarka  Śmiałam się do niej ze ładny prezent dostała na mikołajki, bo mogła zobaczyć wnusie w 4d mało nie płakała :-)
Później była wizyta u lekarza prowadzącego na usg wyszło, że mała waży ok 3300, pan doktor powiedział ze pomasujemy szyjkę i że do końca tygodnia powinnam urodzić szok! Uprzedził mnie, że dziś po badaniu będzie mnie pobolewał brzuch i miał rację troszkę bolało. Oczywiście do tego gorąca kąpiel, masaż sutków i wieczorem ok. 1.00 w nocy bolał już bardziej był to ból porównywalny z moimi bólami miesiączkowymi, więc uznałam, że to nie to, ale wzięłam telefon i zmierzyłam czas odstępy co 5 min. Zaglądam do notatek „do lekarza jechać, gdy skurcze co 5min trwające 45sekund przez 2godziny” lampki mi się zapaliły, ale czekam te 2 godziny bole robią się co 4 minuty, ale czy to, to??? Nie chciałam na próżno jechać do szpitala
Obudził się mój Misiek już do końca nie pamiętam jak się zachowywał ale dzięki niemu zaczęłam się zbierać do szpitala (pamiętam że szukał maszynki do golenia bo on się musi ogolić na przyjście córki godz. 4 w nocy  niestety nie znalazł)
Wyjeżdżamy do szpitala godz. 5 budzę rodziców że jedziemy „nie dzwońcie nigdzie bo to może nie to” jak się później okazało ja za drzwi a oni za telefon do mojej siostry.

Teraz opis mniej przyjemny  po przyjęciu do szpitala pani podłącza mnie pod ktg kazała leżeć godzinę to wspominam najgorzej bo nie mogłam się ruszać a bole były krzyżowe. Po godzinie kazała chodzić jak się obudzi pani doktor to przyjdzie zbada i mnie zostawiła. Bolało już tak bardo że nie mogłam chodzić siedziałam na stołku. Poprosiłam męża żeby poszedł po „babę”, bo już nie mogę przyszła i powiedziała będziemy rodzić tylko przebije pęcherz lekarz wsadziła palce i pęcherz sam pękł zalało wszystko i wszystkich :p bole parte przyszły od razu (teraz się śmieje, że jakbym została dłużej w domu i wody same odeszły to bym tam urodziła) według mojego męża parłam 4 razy i mała wyskoczyła  równo godzina 8.00
Najmilej wspominam chwile, kiedy położna kazała sięgnąć ręka i zobaczyć, jakie ma włoski byłam w szoku, bo głowa była na wieszku niesamowite uczucie. Jestem zadowolona z obecności mojego męża przy porodzie, bo w takiej chwili gdzie człowiekowi jest już wszystko jedno dbał o mnie żebym była nakryta, masował plecy i najważniejsze był…
 
To teraz ja.
06.12. pojechałam do szpitala, bo ciąża była już o tydzień przeterminowana. Byłam pewna, że zrobią mi ktg i puszczą do domu, ale lekarz zarządził "na patologię", więc zostałam. Miałam nadzieję, że następnego dnia przystąpią do wywoływania, ale lekarz wytłumaczył mi, że moja ciąża wcale nie jest przeterminowana i że spokojnie można "przenosić" nawet 3-4 tygodnie. Myślałam, że wpadnę w rozpacz.
Codziennie miałam ktg, co drugi dzień robili mi amino-cośtam, żeby sprawdzić stan wód, a ja coraz bardziej się wkurzałam, że nawet poprzyspieszać porodu domowymi środkami ;-) nie mogę. Prosiłam nawet, żeby mnie może jednak wypuścili do domu, ale lekarze się nie zgodzili i dobrze, bo poród był dość nagły.
09.12. poranny zapis ktg wykazał dość duże skurcze. Wcale ich nie czułam i pomyślałam sobie, że jeśli takie skurcze są przy porodzie, to ja mogę rodzić codziennie. Cały dzień brzuch sobie troszkę pobolewał, ale rozwarcia nie było. Poszłam spać w wisielczym humorze.
10.12 o 1 w nocy obudził mnie straszliwy, kujący ból w dole brzucha. Poszłam siusiu i chciałam grzecznie wrócić do łóżka, ale musiałam głośno jęknąć na korytarzu, bo z dyżurki wyskoczyła położna i zawlokła mnie na fotel. Wdrapanie się na niego było jak zdobycie ośmiotysięcznika. Przy badaniu poszły wody, niestety zielone (choć rano lekarz robił amino-cośtam i wszystko było ok).
Zabrali mnie szybko na porodówkę. Okazało się, że szyjka nie chce się rozwierać, więc dostałam kroplówę. Przez zielone wody musiałam być podpięta cały czas pod ktg, ale na szczęście położna robiła wszystko, żeby mi pomóc i pozwoliła mi przez część porodu stać, a potem kucać. Mniej więcej po 3 zrobiło się pełne rozwarcie i powoli przyszły parte. Położna walczyła o całość mojego krocza, ale córka była jak dla mnie za duża i trzeba było naciąć. O 4.20 Ida wyskoczyła ze mnie, dostałam małe, wrzeszczące, mokre stworzonko na piersi i wpadłam w stan jakiejś histerii - cała się trzęsłam i nie mogłam uwierzyć, że to po wszystkim.
Potem zabrali dzieciątko i dali do trzymania tatusiowi, a jak męczyłam się z łożyskiem. Urodzenie go było gorsze niż urodzenie małej. Dostałam oxy, lekarz masował brzuch, co bolało okropnie. Prawie straciłam przytomność.
Po szyciu wywieźli mnie na korytarz i dali godzinkę pobyć we trójkę. Ida się przyssała, a ja i Małżon czuliśmy, że z każda sekundą coraz mocniej kochamy naszą kruszynkę.
 
reklama
to teraz ja :)
opowiesc z norweskiej porodowki ;)

8.12 wieczorkiem jeszcze bylam na pelnym obrocie gdyz mase spraw do zrobienia jak zwykle, ubieralismy choinke bo chcielismy zrobic to przed a ze 2 dni wczesniej odszedl mi czop postanowilismy to przyspieszyc:) w czasie ubierania nie moglam usiedziec na pupie bo bolala mnie z tylu miednica.. niby normalnie ale jakos tak dziwnie, w czasie wieczornej kapieli postanowilam sie ogolic na maksa bo cos mi nie pasowalo.. o 4 rano przebudzilam sie na siusiu i stwierdzilam ze mam male skurcze, kolo 5.30 byly silniejsze i regularne wiec by nie budzic niepotrzebnie W postanowilam wziasc prysznic by sprawdzic czy przejda... hmmm w czasie schodzenia po schodach poszly wody- znaczy skurcze nie przejda ;D umylam sie ladnie i przekazalam W nowine:D po sniadanku i na relaksie wybralismy sie do szpitala. Okolo 7 bylismy na miejscu, polozna ulokowala nas na ktg przez godzinke a pozniej w pokoju rodzinnym, bylo super.. relaks, piciu i przezywanie ze to juuuz :D
O 9 juz zaczelo sie nieco bolesnie.... o 10 bylismy pod prysznicem, tzn ja sie masowalam a W mnie wentylowal, dawal pic, i opiekowal sie mna mocno, po godzinie powrot do rodzinnego i badanko..rozwarcie na 3 palce :O pol godziny pozniej zaczelam cierpiec.. W biedny nie wiedzial jak mi pomoc wiec glaskal, przytulal i masowal plecki plus dozywianie;) jakos kolo 13 chlup do wanny uuuuuuuuuu jaka ulga, chwilka relaksu i wyciszenia a po godzinie powrot bolu z potrojna sila, zaczely sie male parte:O badanie i stwiedzenie ze rozwarcie na 6-7 cm(cooooo????tylko??????) pelny pecherz i niemoznosc wysiusiania sie przez naciskajaca glowke. W koncu przed 16 porodowka i badanko 10 cm:D mozna rodzic tylko glowka wysoko:/ to przez pecherz.. skurcze mocne jak diabli parte nie do opanowania a jednak opanowywalam kiedy bylo trzeba, polozne byly zaskoczone ze tak umiem, za to przec nie umialam heh kiedy sie w koncu nauczylam poszlo dobrze, bylam taaakaaaa wkurzona, chcialam cesarke przed decydujacym parciem;) W stal na wysokosci zadania ,smarowal mi ustka, dawal mi pic ocieral czolko i wogole sam fakt ze byl przy mnie- NIEOCENIONE, niestety potrzebne bylo naciecie, bylo mi wszystko jedno, uczucie po wyjsciu glowki, przed wyjsciem ramionek i reszty....:O:O:O:O
W koncu pojawila sie mala niewiadoma ;) sprawdzalam czy to dziewuszka, pierwsza mysl?? uufffff juz po i o jezu ale sie rusza a poza tym jaka ciezka! :O:O zero uniesien przez pierwsze kilka minut. Bylam oszolomiona dopiero pozniej obejrzalam maluszke i zaczelam czuc sie mama. Po szyciu i wyciskaniu(bolalo bardziej heheh tak mi sie wydawalo) przyniesiono nam jedzonko i picie i mielismy czas dla siebie, zaczelam beczec ze wzruszenia bo dopadly mnie emocje i poczulam jaaakk jaaaaa ich kooochaaaaaam:D:D:D:D
Opieka super, polozne nie odstepowaly mnie na krok, ktg zostalo podlaczone do glowki dziecka i wychodzilo razem z nia:O opieka po porodzie niezastapiona, panie byly na kazde zawolanie, na kazdy dzwonek, nawet co piec minut..
i to tyle
wiem ze bez W nie dalabym rady.. hmm moze tak, dalabym ale nie chcialabym byc sama. Za to ze byl z nami i zniosl to wszystko kocham go jeszcze bardziej bo wiem ze bylo mu podobnie ciezko jak mi a jednak ciagle mnie wspieral nawet jak sie wsciekalam, marudzilam i wylam jak ranny jelen :=)
 
Do góry