reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Opowieści z porodówki

witajcie
wink.gif


ja naarzie pokrotce opisze porod a foto pozniej malej...bo jeszcze na kompie zgranej nie mam bo kabelek sie gdzies zapodzial...
2mur.gif


a wiec 5 stycznia....siedzialam jeszcze do po 24 na wziazu....i patrzylam sobie tez na inne forum i tam odkrylam watek "niespotykane imiona" i wyczailam tam ta Jowite...i jakos tak dodalam moje miemie jako 2 jej i wyszlo Jowita Malgorzata.....
biggrin.gif
Wiec wstalam od kompa...i trach taki mnie skurcz zlapal ze ledwo sie moglam ruszyc....
eek.gif
Mysle sobie nie no cos chyba bedzie.....z tego..i ledwo przeszlam pare krokow...do przedpokoju a tu poslalo mi sie po nozkach i to niezla ilosc tych wod...pidzama cala mokra stalam w takich kaluzy...wody i nie mogalm wydusi slowa....hee
1_nie.gif
a pozniej tylko krzyknela"Pawel chodz tu a on sobie spal wiec troszke sie wydralam ze az biedak sie poderwal i przypiek zaspany....a ten:co sie wylało??
hahaha.gif
A ja na to to wodu...Rodze.!!! i to slowo go ostrzezwialo....a najlepsze ze on sie kszatal po domku i mowil do mnie"tylko spokojnie...stuj tu nie ruszaj sie....eheh
1_co_jest.gif


Jakos po 1 w nocy dojechalismy do szpitala.....a takie naprwde skurcze zaczely sie od 2.30.....i tak trwaly do...9 rano......gdzie powiedzilama ze ja nie dam rady i chce CC a na to lekarz ze Zobaczy pani z 5 parc i bedzie dzidzi.....no i bylo 5 bolesnych parc i sie urodzila o 10:15 moje slonce....Jowitka....:lov e:
rycze_smarkam.gif
rycze_smarkam.gif
Łzy to mi same ciekly i Pawlowi tez....
rycze_smarkam.gif


Ooglnie mowiac bylo ciezko....ale dalam rade...Bardzo duzo mi pawel pomogl i za to mu dziekuje.....


a teraz musze leciec...bo mala sie przebudzila....

buzka
1_cmok.gif
 
reklama
To chyba czas na mnie.:-)

Wieczorem na BB napisałam, że jeśli wkrótce nie zacznie się poród, to wezmę się za mycie wszystkich lodówek angielskich. Dziecię chyba się przestraszyło i wzięło się do pracy.

5 stycznia we wtorek o 3 obudziło mnie dziwne poczucie, że mam mokro. Poszłam do toalety. Nie były to wody, ale taki dość rzadki śluz (bez zabarwień). Sporo tego było, ale takie "mokrości" zdarzały mi się w ostatnich dniach, więc bez specjalnej rewelacji to przyjęłam. Położyłam się do łożeczka i poczułam skurcze - najpierw jeden, po jakimś czasie drugi, trzeci. Zaczęłam liczyć stoperem. Najpierw były co 10 minut, już po chwili co 7. Trochę mnie ta regularność zaciekawiła. Wstałam z łóżka. Weszłam pod prysznic. Fałszywe powinny przejść. Nie przeszło. Skurcze co 5 minut, a ja się ciągle zastanawiałam, czy to już to, bo bałam się, że z fałszywym alarmem mnie odeślą do domu. Zrobiłam sobie herbatkę, zaczęłam robić śniadanie i skurcze już były co 4 i pół minuty. Ból ten był inny niż wcześniej. Bolało dość charakterystycznie z podbrzusza, żadne bóle jak na miesiączkę czy napinanie brzucha. Przed 5 ubrałam się, dopakowałam torbę i przygotowałam śniadanie dla moich chłopaków. O 5 obudziłam męża. Zdziwił się widząc mnie w pełnym umundurowaniu. Zakomunikowałam mu, że mam skurcze regularne, zaraz dzwonię do położnej, a on ma zadzwonić po taksówkę dla mnie. Powiedział, że sama nigdzie nie pojadę, mam ubrać synka, on szybko zje śniadanie i pojedziemy razem. Pomysł mi się średnio podobał, bo nie miałam pojęcia, ile zajmie to wszystko moim panom. Na szczęście dość szybko się uwinęli. Zadzwoniłam do położnej. Powiedziała, że mam przyjechać, jeśli mam takie regularne skurcze. Więc o 6 wylądowaliśmy w szpitalu. Położnej długo nie można było znaleźć, więc sobie czekaliśmy w pokoiku na jej przybycie. Przyszła po 7. Zbadała tętno dziecka, wysokość dna macicy i (uwaga) pierwszy raz w tym kraju w czasie całej ciąży zbadał mnie wewnętrznie. Rozwarcie na 3-4 cm, przy rozciągnięciu do 6. Powiedziała, że na pewno dziś urodzę. Poszła sobie, a my zostaliśmy sami. Po chwili przyszła jakaś studentka położnictwa i powiedziała, że będzie z nami do końca, od czasu do czasu dochodziła też moja właściwa położna. Dała mi piłkę, więc w końcu mogłam sobie poskakać. Skurcze sobie były co 4 minuty, małżon masował plecy, a synek siedział na worku sako i zajadał śniadanie. I tak do godziny 10, bo wtedy przenieśliśmy się do innej sali, w której była wanna, a chciałam sobie spróbować tej przyjemności. Trochę czekałam aż się napełni ta nieszczęsna wanna. Czułam już skurcze bardzo mocno. Położna w końcu powiedziała, że wanna jest pełna, ale moi panowie teraz powinni wyjść, więc zostałam sama. Weszłam do wanny i oczekiwałam, że woda, zgodnie przyniesie mi ukojenie, ale wejście do wanny było moim najgorszym pomysłem życiowym. Miałam w niej tylko trzy skurcze. Wszystkie były tak silne, że myślałam tylko o zejściu. W życiu nie miałam takiego bólu!:no::no::no: Przy trzecim skurczu czułam już potrzebę parcia. Powiedziałam o tym studentce, a ta na to, że mogę sobie przeć. Ale w międzyczasie przyszła położna i powiedziała, że zacznę przeć dopiero po tym, jak sprawdzą, czy mam pełne rozwarcie, żeby było bezpieczniej. Musiałam wyjść z wanny, co wiązało się z paskudnym uczuciem bólu nie do wytrzymania. Kazała mi się położyć na plecach i wtedy już spanikowałam, bo bałam się, że będzie mi na tych plecach kazała rodzić. Na szczęście się nie dałam.:-p Studentka sprawdziła rozwarcie ( i to było drugie badanie wewnętrze podczas całej ciąży) i powiedziała, że mogę przeć. Nawet gdyby mi nie pozwoliła, bym to zrobiła, bo aż mnie rozwalało od środka. Pomogły mi zmienić pozycję na klęczącą i wtedy zaczęła się jazda. Parte skurcze przy synku czułam jako ulgę a te mnie przyprawiały o mdłości. Czułam, że coś jest nie tak. Między jednym a drugim skurczem główka utknęła. Paskudne uczucie. Bałam się jak diabli, że z małą coś nie tak. Za trzecim partym wyszła główka i reszta ciałka. Poczułam ulgę nie z tej ziemi. Położyli mi małą na piersi i wtedy świat się zatrzymał. Nic się już nie liczyło, tylko to ciepełko bijące od mojej córeczki i jej cudowny zapach. Darła się wniebogłosy:-D Myślę, że pół Londynu ją słyszało. Po chwili na salę weszli moi chłopcy. Synek był zdziwiony widokiem maleństwa, a mąż był bardzo wzruszony. No i ja oczywiście wtedy się też poryczałam. Tak mogliśmy zostać przez kilka chwil. Potem położna wyprosiła znowu moich chłopców, bo musiał przyjść lekarz, żeby naprawić spustuszenia jakie poczyniła moja córka swoim przyjściem. Okazało się, że nie mogłam urodzić główki, bo mała rodziła się częściowo twarzyczką, więc była wyjątkowo niekorzystnie ułożona, a ja przez to tak cierpiałam. I chyba opatrzność nade mną czuwała, że przyszła położna, która kazała mi wyjść z wody, bo mogłoby się to skończyć tragedią w tej wodzie... Rozerwała mnie w dwóch miejscach i to dość głęboko, ale przyznam, że bardziej dokuczała mi rana po cięciu przy pierwszym porodzie - mimo że wtedy założyli mi tylko 4 szwy, a teraz około 20. Lekarz, który zakładał szwy, najpierw musiał mi dać znieczulenie, a to do przyjemności nie należało. Za każdym ukłuciem mnie przepraszał, a położna pytała, czy ma mi podać gaz na ból. Nie umiała zrozumieć, że każdy ból jest do wytrzymania. One chyba z założenia wychodzą, że nie można rodzić naturalnie.

Podsumowując - do partych było nieźle. Na tyle byłam w stanie nad sobą panować, że mógł być ze mną nasz synek i mąż. Dodam, że synek nie ma żadnej traumy. Skupiłam się na oddychaniu i dawało mi to dużą ulgę. Myślałam tylko, żeby głęboko oddychać, a jak mnie bardzo bolało, otuchy dodawała mi myśl, że każdy skurcz przybliża naszą córeczkę do nas. Mąż był dla mnie ogromnym wsparciem. Sama świadomość, że jest przy mnie blisko, dawała mi poczucie spokoju i bezpieczeństwa. Do tego masował mi plecy przy każdym skurczu, a to dawało ogromną ulgę. Dziś nie wyobrażam sobie, żeby mogło być inaczej, chociaż przecież planowałam poród w pojedynkę ze względu na synka. Wiem też, że jestem w stanie wytrzymać każdy ból związany z porodem, bo ma on sens. Sens, dla którego żyjemy i jesteśmy w stanie poświęcić wszystko.
 
Ostatnia edycja:
Moja porywająca opowieść jest taka. Wjechałam na salę, dali znieczulenie, zrobili czary mary i z brzuszka wyszło maleństwo:-) Wycałowałam pyszczek i maleństwo zabrali:tak: Nie na długo bo potem wróciło i położyli na brzuszku i od razu do cycusia:tak:Potem to już chyba nie jest opowieść z porodówki:-D
Normalnie się rozpisałam:-D
 
moze mi uda sie po krotce opisac moj porod.
Zaczelo sie od tego ze 23 grudnia poszlam na kontrolne ktg i okazalo sie ze w pewnym momenie malej tetno spadlo i postanowili mnie zatrzymac na obserwacji, lekarka zrobila mi usg i badanie reczne, wyszlo ze mam 1,5 cm rozwarcia,poszlam na sale do toalety i zobaczylam krwista galaretke juz wiedzialam ze to czop, lekarka stwierdzila ze tej nocy urodze na 100%, No ale noc przezyłam , byly tam jakies skurcze ale nie tak bardzo bolesne,rano trafilam na swojego lekarza ktory postanowil mnie wypisac zebym zjadla sobie wigilie w domu. No i jak wrociłam tak i skurcze sie nasilily byly regularne co 10 min, czekalam az cos sie rozkreci, no i meczylam sie tak do 1 w nocy 26 grudnia, juz nie umialam wylezec w lozku tak bolalo, ale dalej co 10 min, poszlam do ubikacji i poczułam takie pykniecie w srodku i polecialo ze mnie troche czegos cieplego, pomyslalam od razu ze to wody odchodza a przy moim malowodziu nie bedzie ich duzo, no i w momencie skurcze sie nasiliły co 3 minuty, budze mojego K i mowie mu ze jedziemy,droga do szpitala zajela nam moze z 4 minuty tak pedzil, a ja mialam skurcz za skurczem. Na IP odrazu skierowali mnie na porodowke, pani doktor mnie zbadala i wyszlo 4 cm rozwarcia, główka nisko, o 2 podpieli mnie pod ktg, nie umialam juz wylezec na nim tak bolalo, po godzinie było 6cm juz a po kolejnej pełne rozwarcie. wtedy zaczela sie jazda,nie wiedzialam co z soba robic, siedzialam pod prysznicem, skakalam na pilce.kucałąm,nic nie pomagało,byłam wdzieczna mężowi że był tam wtedy ze mna bo chyba bym umarła ze strachu.W pewnym momencie poczułam ze chce mi sie kupke i biegiem do kibelka a polozna za mna krzyczy to nie kupka to dziecko juz mi na lozko sie kladz.no i sie zaczelo, bol straszny a ja nie mialam partych, malej gubilo sie tetno, zadzwonili po lekarza , ten przybiegl z vacuum, jak to zobaczylam to lzy mi w oczach stanely i mowie ze sie nie zgadzam,lekarz zadecydowal ze maja mnie mocniej naciac a on wypchnie dziecko, nawet nie czulam bólu jak mnie cieła,potem juz tylko lekarz mi pomogl i mialam mala na brzuchu, od razu zaczela plakac, byla godzina 5:00.maz dostal mala a mnie zaczeli szyc, baaardzo dlugo ale to nic bo bylo warto dla tego malego aniolka, potem dali mi mala i uczylismy sie karmic przez 2 godziny, jak juz ja wzieli do kapania to ja poszlam pod prysznic i przewiezli mnie na sale, byla 7 probowalam sie zdrzemnac ale nie szlo chyba z wrazenia, o 9 juz poszlam po mala bo sie nie umialam doczekac.

hehe wcale nie tak krotko bylo:tak::tak::tak:
 
Korzystajac z okazji, ze P. zabrał Pauline, Agatka jeszcze spi, obiadek wstawiony i mieszkanko posprzatane...
Sprobuje wam dokładnie opisac jak to było u mnie:

A wiec sobota 9.01. dzien mojego ostatecznego terminu, irytacja na maksa, ale... ok godz. 14 zaczął mnie lekko brzuch pobolewac i co 40 minut czułam skurcze... takie lekkie przyjemne wiec byłam przekonana, ze przejda. Po południu przyjechali znajomi(powiedziałam im dzien wczesniej, ze maja przyjechac w sobote, a nie w niedziele, bo ja rodze niedzielne dzieci), posiedzielismy, a skurcze sie pojawiały bez zmian. Wieczorem wam juz pisałam, ze mam skurcze i najwczesniej moge rodzic rano :D
W nocy skurcze ciagle te same... nad ranem przeszły, albo je miałam, ale spałam i nie czułam... :p
Przed 6 obudził mnie juz mocniejszy skurcz, P. sie obudził, bo tak jęknełam...
po 15 minutach drugi, były zupełnie inne niz przy 1 porodzie, szło od pleców, ale zaraz przechodziło na brzuch i tak jakby mnie ktos na maksa za jelita scisnał :p
Dopiero wtedy wiedziałam, ze to juz nie przejdzie...
Zadzwonilismy do tesciowej, ze ma sie zebrac i byc pod tel. by przyjechała do starszej...
No to powoli zaczełam dopakowywac torbę (wieczorem zrobiłam liste rzeczy, ktorych jeszcze mi brakowało), P. puscił mi wode do wanny.
No i sie zaczeło...
było cos ok 7:15, ja wannie i skurcze coraz czestsze, tzn. co 3 minuty nagle mnie złapały, ale 1 silny jak cholera, a za chwile słabiutki... wiec ja ciagle liczyłam tylko te silne co 11 minut...
Ale były juz bolące wiec przyspieszylismy troszke, w koncu sie wygrzebałam z łazienki (tescie przyjechali wczesniej i odsniezyli nam auto - bede im wdzieczna do konca zycia!!!), no to pozegnałam sie z wami jeszcze na BB i ubieramy sie..., ja do P., ze musze jeszcze kupkę, ale juz nie umiałam nic zrobić (wczensiej mnie przeczysciło rowno), wiec miedzy skurczami szybko do auta i oczywiscie przed autem mega skurcz (gdybyscie widzieli przerażenie w oczach tescia - hihi), w aucie to samo... "Paweł chce mi się kupę", to On przyspiesza, zaczełam wyć lekko z bólu i mówie, zeby zwolnił, bo wtedy mnie trzesie! "Paweł... mam nadzieje, ze znieczulenie mi jakies dają, bo nie wytrzymam juz dłuzej" - mówie. No i zas chc mi sie kupke, po 3 minutach bylismy na izbie, posłali nas na oddział, była godz. 8...
Mówie do połoznej: Ja juz chyba rodzę", jedynie zapytała mnie który poród, mówie, ze 2... a ta tu trzeba odrazu na porodówke. Na porodówce zostawiłam torbe, kurtke, itd... kaze mi sciagac gacie i sie połozyc by sprawdzic co tam slychac, a tam... pełne rozwarcie!!! W miedzy czasie P. zszedł na izbe załozyc historie choroby. No to zdazyłam sie przebrac w koszule i ledwo wdrapałam sie na łózko, szybko podłaczyła mi ktg by sprawdzic czy z malenstwem ok no i ja sie dre, że kupeeeee...!!!!!!!!!!!!
W tym czasie zjawił sie lekarz i pyta połoznej na co czekamy, a ona, że na męża... ( i zobaczył głowke małej i mówie: Kurde, fryzjera bedzie trzeba zawołać na oddział) :D
Ja, gdy to usłyszałam dałam rade tylko powiedziec "Nie czekajmy juz"..., w tym momencie połozna przebiła mi pecherz i mała dosłownie wyskoczyła z wodami, nawet nie wiedziałam :p podnosze głowe, w tym momencie mała zaczeła krzyczec, a ja płakac ze szczescia!!!
Wlatuje P. na porodówke, a mała własnie lądowała na moim brzuszku, a On na to: "Jestes niemozliwa" - hihi... (1 poród trwał 30 minut:p), no i P. nie przeciał pepowiny!Ale z 2 strony super, bo ominął mój krzycz i przyszedł w najpiekniejszej chwili! :)
Pękłam płytko z zewnatrz, połozna ładnie załozyła mi szwy, bo jej powiedziałam, ze nie ładnie mnie zszyli za 1 razem i sie rozeszłam :D
Pozniej mielismy 3 godziny dla siebie, cudowne przezycie, mała z tego 2 godz przessała sie na dobre :D
Odrazu szpital cały huczał i zostałam nazwana legendą :p
Zycze kazdemu takiego własnie porodu, po prostu marzenie!!!
Teraz czuje sie znakomicie, po prostu po takim porodzie inaczej sie czuc nie moge ;) i jestem z siebie dumna, bo 0 chemii, wszystko naturalnie!!!

I jak sie okazało ta kupka o ktorej tyle mówiłam, to juz były parte skurcze! i Bogu dzieki za te odsniezenie auta przez tesciów, bo bym nie zdazyła!!! :p
No... to chyba tyle! Ale sie rozpisałam ;)
 
Ostatnio edytowane przez moderatora:
To teraz ja. Miałam się zgłosić 5 do szpitala, 6 miało być cc. Zgłosiłam się, posiedziałam w kolejce o 10 przyjęli mnie i podpięli ktg. Co chwilę włączał się jakiś alarm, ale położna spokojnie wypełniała papiery, kazała się tylko przewrócić na lewy bok, ale dalej było nie halo. Przyszedł lekarz i stwierdził że to tachykardia i małemu bije serducho 200 razy na minutę. Zmieniałam kilka razy pozycję ale nie było zmian.Potem skierowano nas na ktg serducha z przepływami, nie muszę Wam chyba mówić, że w tym momencie zaczęłam wymiękać, bo myślałam o synku Sylwii. Usg wyszło ok, mały nie był owinięty, ale serce nadal biło zbyt szybko, przepływy też ok, ale babka mi powiedziała, że mnie potną dziś, bo to nie ma co czekać, tu czasem decydują minuty. Wróciłam na izbę, pobrali mi wszystkie możliwe płyny i wymazy i w tempie ekspreso do laboratorium. O 12 podpięli mnie do ktg, tętno nadal bez zmian, moje ciśnienie było też za wysokie, ze o tętnie nie wspomnę.....O 12 10 podjęto decyzję i w szalonym pośpiechu poszłam! na salę operacyjną, wszyscy coś ode mnie chcieli i coś do mnie mówili. Więcej nie pamiętam. Filip urodził się o 12.30 chwała Bogu zdrowy, dostał 10 punktów. Obudziłam się nawet dość szybko, bolało bardzo, ale dali mi środki przeciwbólowe i odwieźli na salę, tam zobaczyłam mojego cudnego chłopczyka.:tak:
 
no to moze i ja.
11 stycznia caly dzionek skakalam sobie na pilce coby troche ulzyc kregoslupowi i z nadzieja ze mnie ruszy ale nic sie nie dzialo.
o 22 zmolestowalam meza zeby pofoczkowac a noz widelec cos pomoze i zaraz po dostalam regularne skurcze co 3/4 minuty po 30 sekund okolo. Smiejac sie ze to napewno falszywy alarm usiadlam na pilce i skakalam, lazilam po odmu wieszajac sie na mezu co skurcz a ten masowal mi plecki. Do 2 tak przechodzilismy i stwierdzilismy ze chyba nie przejdzie juz bo nadal byly skurcze tak samo regularne i troszke silniejsze wiec wzielismy torbe i pojechalismy zeby mnie zbadali.
Przyszla polozna i mowi ze mam 5 cm rozwarcia (ja w glowie mysle pewnie mam z 2 cm jak dobrze pojdzie) wiec bylam w ciezkim szoku.Przeniesli mnie na porodowke do sali jednoosobowej gdzie tak sobie chodzilam jak w domku z mezem. Probowalam wdychac gaz z tlenem ale po razach odwiedzilam muszle klozetowa wiec powiedzialam ze moze ja juz podziekuje za gaz...zeszta niezbyt mocno pomagal a nie bolalo az tak strasznie ze nie moglam wytrzymac.Okolo 4 wzielam paracetamol ale tez nie jestem przekonana ze dalo to jakikolwiek efekt.
Do 6:30 caly czas na nogach w pozycji pionowej przeczekalismy , przyszli mnie zbadac i mowia ze okolo 8 cm rozwarcia ze jeszcze z 2 godzinki i bedzie po wszystkim. Ale ja juz wtedy czulam straszne parcie wiec tak sobie parlam lekko z nadzieja ze pojdzie szybciej. O 7 poczulam jak cos sie ze mnie wysuwa wiec mowie spanikowana do poloznej ze chyba glowka wychodzi.Okazalo sie ze to jeszcze nie glowka a pecherz plodowy.Polozyli mnie na lozku, rozerwali pecherz i zaczela sie jazda.
Mialam male problemy z urodzeniem glowki bo nie do konca lapalam jak przec ale polozna mi pomogla i poszlo_O 7:34 przyszla na swiat nasza kruszynka a ja bylam najszczesliwsza osoba na swiecie. Moj maz sie poplakal ze wzruszenia, przecial pepowine (mowil pozniej ze nie wiedzial ze to tak ciezko myslal ze jakis plastik przecina tak trudno bylo) i wzieli mala do badania. W pierwszej minucie dostala 9 pk bo miala nieciekawy kolor ale juz po 5 minutach 10pk.
Ja delikatnie popekalam w 2 miejscach ale to na milimetry wiec nic nie szyli. po godzinie moglam biegac.
Gdyby nie pomoc meza pewnie bym sie zdecydowala na epidural juz po polowie ale dzieki jego wsparciu dalam rade praktycznie bez wspomagaczy.
 
No to czas na mnie
Jak wicie mojemu synkowi nie spieszylo sie na swiat i tak 10 dni poterminie zameldowalam sie z calym zakwaterowaniem na porodowce, dali mi jakis tam ze,podpieli do ktg i tyle,na drugi dzien rano znowu mi dali zel,i powiedzieli ze moze juz nie bedzie trzeba. No i ok tak sobie spacerowalismy z mezem po holu z lekkimi skurczami ale zero postepu. o 11 zabrali mnie na sale porodowa w celu przebicia wod, no i potym sie zaczelo. Kazali mi znowu chodzic, tylko ze ja nie moglam bodostalam takich boli ale jakos przedreptalam do 15 i zabrali mnie na sale porodowa znowu. Stwierdzili ze skurcze sa nie regularne i zbyt slabe i podlaczyli kroplowke, a wtedy juzmyslalam ze nie wytrzymam. Ze polozna mialam przemila zbadal mnie i mowi ze 2zm rozwarcia ale postar sie poprosic lekarza o epidural skoro sie juz i tak na niego decyduje to czemu nie ulzyc cierpieniu wczesniej:tak: No i prrzyszedl ten lekarz i powiedzial ze on sobie idzie na herbate bo wczesniej niz przy 3cm on nic nie da:wściekła/y: A polozna do mnie mowi ze ze12godzin porodu przede mna bo mam 1cm na godzine postepu:no: Wydusilam te trzy cm,ta dzwoni po lekarza a ten u innej rodzacej i trzeba czekac, ponowne badanie cm, znowu tel po lekarza i nic nadal go nie ma. W pewnym momencie ja do niej ze ja juz musze dostac te znieczulenie bo nie wyrabiam, sprawdza rozwarcie i co??:szok: 9,5 cm i nie ma czasu trzeba przec:eek: No i sie zaczlo, miala lekki problem wyparcia glowki bo cala resta wyskoczyla jak z platka ale zanim sie glowka pojawila ta do mniemowi zebym sie na bok przekrecila to bedzielepiej,ja na bok i jak zlapalam meza za szyje to polozna mnie prosila zebym na plecy wrocila bo mu krzywde zrobie:zawstydzona/y: No ale jak juz mi wskoczy moj klocuszek na brzuszek nie pamietalam nic tylko plakalam. Wychodzil glowka i raczka jednoczesnie dlatego troche mnie rozerwal ale tego juz tez nie pamietam:-) A na drugi dzien moj T mowi ze jak zobacze jego plecy to zebym sobie nie pomyslala ze sie gdzies zabawial bo sa cale podrapane:-D \Wdychalam troche gazu, pomagal na poczatku ale potem juz bez zmian:sorry: No i tyle mojego, nadal nie moge uwierzyc jak ja tego dokonalam, wszystkie jestesmy wielkie za to ze udalo nam sie stworzyc tak cudne nowe zycie:-)
 
Mój poród wyglądał tak
W poniedziałek 4.01 wieczorem mąż zawiózł mnie do szpitala bo dziwie się czułam. Cały brzuch twardniał i bolały plecy.
W szpitalu od razu przyjęli mnie na oddział i zostałam. Lekarz stwierdził 1,5 cm rozwarcia. Podłączyli na 45 minut pod KTG.
Całą noc miałam regularne skurcze co 5 minut i rano rozwarcie było już na 5 cm o 8 rano. Po 9 był drugi obchód i rozwarcie na 7,5 cm. Przy tym obchodzie przebili mi pęcherz płodowy bo wody mi nie odeszły (nie bolało tylko takie dziwne uczucie jak bym się zsikała). Kazali już leżeć, cały czas podłączona byłam pod KTG. O 10 podano oksytocynę bo skurcze raz były co 3 raz co 5 minut. No i się zaczeło. Bóle parte zaczeły nadchodzić a mi się tylko coraz bardziej spać chciało. W końcu o 11 wszyscy się zeszli i kazali mi przeć.
Położna trochę zła że nie prę tak jak ona mówi, aż w końcu stanął obok mnie lekarz i mówił kiedy mam przeć i jak oddychać.Dzięki niemu wszystko poszło już szybko. Zauważył że już nie mam siły i pomógł małego wypchnąć.
Jak synuś był już w moich nogach wszyscy zaniemówili a mnie odechciało się spać. Krzyczał tak słodko, ale nie długo. Położyli go na chwilę mi na piersi a potem zabrali do ważenia i mierzenia no i mycia.
Lekarz z połozna pomogli urodzić łożysko a potem mnie pozszywali. Trochę bolało. Gorzej jednak było potem przez kilka dni żeby usiąść.
Jak jeszcze byłam na porodówce i leżałam przynieśli mi synusia i przystawili do cyca. No i leżeliśmy sobie tak pół godziny.
Antoś ważył 4,922 kg i mierzył 64 cm. Dostał 10 pkt.

Stwierdziłam że mogę rodzić z taką pomocą, tylko żeby potem siedzieć normalnie się dało.

Przepraszam że tak chaotycznie ale nadal spokojnie tego nie mogę opowiadać. Niesamowite przeżycie.
 
reklama
Tylko dla osob o silnych nerwach....


Juz w niedziele wieczorem ok 22.czulam,ze COS sie zbliza...to cos to byl skurcz,niby znajomy ale jakby calkiem inny....Mielismy gosci,wiec nie mowilam nic ale jakos chyba zaczelam swiecic albo co bo B. sie zorientowal....
Poszlismy spac ok polnocy a jakas godzine pozniej obudzil mnie kolejny skurcz,spokojnie lezalam,wpatrzona w ciemnosc i czekalam....Po pol godzinie kolejny....I wtedy juz wiedzialam,ze to wlasnie dzis na swiat przyjdzie NASZ syn,nasz wyczekany,wymodlony cud....
Ok.2ej w nocy wstalam,bo wiedzialam ze juz nie zasne,zrobilam sobie herbate,naszykowalam zegarek,kartke,dlugopis,przykrylam sie kocem,wzielam ksiazke i czekalam....Od 4ej rano skurcze mialam juz co 10 minut,chodzilam po mieszkaniu,oddychalam jak kaza madrzy ludzie,przed 7a obudzilam delikatnie B. Powiedzialam,mu zeby sie pomalu budzil bo to na pewno nie falszywy alarm i chcialabym aby ze mna byl,zeby potrzymal za reke i masowal krzyz....Skurcze stawaly sie coraz silniejsze ale ciagle do wytrzymania,najgorsze byly te bole krzyzowe,pomagalo mi zgiecie sie,oparcie o sofe,blat,parapet i ucisk B.Zaparlam sie,ze do szpitala pojedziemy dopiero jak skurcze beda co 5 minut,bo wolalam sobie stekac w zaciszu domowym....To bylo takie dziwne....Nawet sie chyba nie balam,czulam sie taka spokojna....Tylko ten bol...ale mimo wszystko,udalo mi sie nawet zasnac na pol godzinki kiedy B. masowal mi plecy....Skurcze byly coraz czestsze,co 8 minut,co 7 minut...Nagle ok.13ej zaczely sie powtarzac co dwie minuty..tak wiec juz nie bylo na co czekac tylko krotki telefon do poloznej i jazda....I chyba zaczely mi sie trzasc nogi....
Dotarlismy na porodowke,polozna juz na nas czekala,sala byla przygotowana,palily sie swiece,grala muzyka...I juz za chwilke pierwsze badanie i pierwszy szok! I moj i poloznej,bo zapieralam sie nogami caly czas ,ze chce rodzic ze znieczuleniem a tu okazuje sie,ze dojechalam do szpitala z rozwarciem na prawie 7cm!!!Czyli mowiac krotko: podobno najgorsze za mna....Tak wiec zrezygnowalam z ZZO...Podpieli mnie pod bezprzewodowe KTG,zazadalismy herbaty i wyslalam B. na papierosa...Bo potem juz bym go nie puscila....
I sie zaczelo....Skurcze jeden za drugim,zmiana pozycji co dwie minuty,sikanie co chwila i bo,bol,bol....ciagle jednak wydawalo mi sie,ze powinno bolec bardziej...Skurcze krzyzowe owszem byly okropne,ale te takie ''z brzucha'' faktycznie dawalo sie rade zniesc i jakby regulowac za pomoca oddechu...Moj dobry ,kochany,wspanialy maz byl ciagle ze mna....On,ktory nie znosi widoku krwi,nie toleruje ''zapaszkow'',nienawidzi szpitali....Chodzil,ze mna do toalety,zmienial wklady,masowal,prowadzi za reke,podawal wode,zabieral wode i milczal kiedy sie na nim wyzywalam...Glaskal czule,podawal rece do miazdzenia...Calowal i odgarnial wlosy z czola....Po prostu BYL,byl jak nigdy dotad....Krotko przed 17ta,badanie i te slowa piekne,cudowne: 9cm,jeszcze chwilka i maly bedzie z Wami....Na tym etapie bol byl juz obecny bez przerwy,co jakis czas stawal sie silniejszy ale praktycznie nie odpuszczal nawet na chwile...w koncu poczulam ze ..MUSZE,MUSZE przec,dostalam pozwolenie i....lekka ulga,ktora na mnie splynela,szybko zostala zastapiona blyskawica bolu nie do wytrzymania....Padlam na kolana,opierajac sie rekami o lozko i parlam...i parlam....parlam....Nie czulam zadnej ulgi,czulam tylko wszechogarniajacy bol...Bolalo mnie chyba wszystko....Zdazylam zauwazyc spojrzenia wymieniane przez polozna i lekarke,i poczulam sie zdenerwowana....Juz czulam ze cos idzie nie tak....Lekarka,kazala mi sie polozyc do badania....Badala i badala i badala....po badaniu wyszla na chwilke,kiedy wrocila miala bardzo powazna twarz i poinformowala nas,ze wezwala szefa na konsultacje....Wtedy zaczelam sie bac,pomimo tego ze widzialam caly czas,ze akcja serca Okrusia jest w porzadku,to zaczelam sie trzasc ze strachu....Tak cholernie sie balam o niego.....Po chwili,przyszedl szef wraz ze swoim zastepca,zbadal mnie i uslyszalam,ze jest problem....Rozwarcie w dalszym ciagu na 9 cm,maly zaklinowany w kanale i niestety obrocony glowka w bok....Kazali mi polozyc sie na boku,podpieli oxy i kazali przec....To bylo ok 18ej....Parlam jak moglam najmocniej,zeby pomoc malemu...Niestety....ani drgnal...W koncu nie wiem nawet o ktorej,bo stracilismy juz rachube czasu szef podjal decyzje,ze nalezy malemu pomoc....Obrocic glowke kleszczami i jesli to nie pomoze to wyciagnac za pomoca proznociagu....Ja bylam juz tak slaba,ze szeptalam tylko...nie dam rady...nie dam rady....nie mam sily....pomozcie mu....ja nie dam rady....Nagle wokol nas zrobil sie tlum,dwie polozne,trzech lekarzy,z tylu za mna B.Zmiana pozycji lozka na zwykle ginekologiczne,szybkie przebranie sie lekarzy,brzek narzedzi,powaga na twarzach wszystkich.....
Nie jestem w stanie opisac bolu,ktory czulam....Nie ma takich slow....Nie ma tez slow,ktorymi moglabym wyrazic wdziecznosc mojemu mezowi....Bylam pewna,ze teraz juz wyjdzie....chyba nawet nie mialabym do niego zalu o to...Zostal,trzymal za rece,odrywal moje wlasne palce od moich zebow....Bolalo tak,ze nie kontrolowalam tego co robie i usilowalam sobie odgryzc palce....B.pilnowal mojego oddychania,kazal zamykac oczy i buzie kiedy parlam..mial przy tym taki spokoj w glosie,jakby byl ze stali...Lekarz wcisnal we mnie kleszcze,musial oczywiscie naciac krocze ale tego to juz nie czulam,obrocil malego ale nie dalo to za wiele...parlam ale maly stal w miejscu....Parlam bez konca zdawalo mi sie,i zdawalo mi sie tez z mych ust wydobywa sie ryk...Myslalam,ze wrzeszczalam bez przerwy,ale potem B. powiedzial mi ,ze tak naprawde ryknelam tylko dwa razy...Wlasciwie to byl skowyt....Zaczelam tracic swiadomosc i nagle w mojej glowie pojawila sie mysl,ze umre....ze strace zycie w zamian dajac je mojemu synowi....i wtedy poczulam silne szarpniecie,taka jakby ulge i na moim brzuchu polozono mi naszego melgo synka...Nie oddychal...Zabrano go zaraz i za kilka sekund uslyszalam ten najwspanialszy pierwszy krzyk.....Przyniesiono go raz jesczze...Trzymalam mojego meza za reke i powtarzalam jak oszalala : dziekuje,dziekuje,dziekuje....Nie wiem za co,nie wiem komu ale dziekowalam bez konca.....Calowalam glowke mojego synka,dotykalam malenkich raczek i nie wierzylam,ze tak cudowna istota wyszla z mojego ciala...Ale tak naprawde w tym momencie czulam przede wszystkim ogromna ulge,ze to koniec...B. wraz z polozna zajeli sie Alexem a mna zajeli sie lekarze,roboty bylo na dwie godziny....Jestem popekana na zewnatrz,w srodku,wzdluz i w poprzek....
Alex przyszedl na swiat o godz. 20:40 11 stycznia 2010 roku,wazyl dokladnie 3830 i mial 51 cm...Po tym nielatwym rowniez dla niego przyjsciu na swiat ma slad na glowie w postaci wielkiego guza...Mam ciagle nadzieje,ze nie bedzie zadnych komplikacji zdrowotnych,dzis idziemy na USG glowki....Prosze,kto moze niech pomodli sie aby obylo sie bez problemow...Ten guz sie wchlonie ale czy uzycie tych narzedzi,ten stres nie odbije sie na jego zdrowiu????
Na razie nasz synek jest spokojnym spioszkiem,zarloczkiem,ktory wrzeszczy co sil w plucach tylko jak jest glodny...czyli co jakies 2-3 a bywa i 4 godziny.....
Patrze na niego i ciagle nie wierze....ze mozna tak...ze mozna tak bezwarunkowo,ze mozna z usmiechem i jednoczesnie lzami kochac....
Patrze na mojego meza i widze prawdziwego mezczyzne..ale widze tez jak on patrzy na mnie...ma w oczach podziw...Ja podziwiam jego i jestem z niego tak dumna,ze brak mi slow....Rozmawiamy wedle zalecen poloznej o naszym porodzie....Musimy,bo widze ze B. przezywa to strasznie,nie mowi nic ale to nie ten sam facet co przed tygodniem....O naszym porodzie mowic sie bedzie jeszcze dlugo w tym szpitalu...My wiemy jedno...naprawde : nigdy wiecej........
 
Do góry