8 lat, 4 po ślubie, zaczęlo się psuć po porodzie. W sumie już po pierwszym porodzie, ale ja wtedy miałam focus na siebie, na terapię i na drugie dziecko, a on się nie odzywal. Tylko wszyscy mi zwracali uwagę, że to dziwne, że to ja wspieram jego, a on mnie nie, a ja zlewalam no bo przecież tyle przeszedł też i ma prawo.
No a po drugim porodzie to już równia pochyła bo ja focus na dziecko, bo dziecko w szpitalu, bo potem jedna wizyta, druga, dziesiąta, wyjazdy po lekarzach, a on w pracy. Nie chciał z dzieckiem siedzieć, bo się bał, a ja głupia na to pozwoliłam zamiast kazać mu się wtedy ogarnąć. Więc jeździłam do rodziców, bo wtedy miałam chwilę oddechu i odpoczynku. Mnie też stresował pierwszy rok i fakt, że mam dziecko z obciązeniami i jestem sama w domu za niego odpowiedzialna i co jakby coś mu się stało. Ataki paniki na myśl o ewentualnej chorobie itd. Mam zdiagnozowane PTSD. A mąz wracał z pracy, kładł się na tapczan i odpoczywał.
No i tak się ponawarstwiało, moje nerwy, lęki, jego olewactwo. Jak o coś proszę to słyszę, że się czepiam, rzuca się, krzyczy, więc przestałam prosić. W 2h jak niania idzie z mlodym na spacer posprzątam więcej niż on w 4 dni

ale generalnie frustruje mnie to i zorientowalam się teraz, że jak siedzę w mieszkaniu to dzien w dzień boli mnie głowa, a jak jadę do rodziców to wcale. Więc to chyba nie guz mózgu a stres. Bo tu dalej ja jestem odpowiedzialna za dziecko praktycznie w 100%. Co zje, co ubierze itd.
Jeszcze mamy bardzo niedogadane finanse, on przepierdala kasę, przytył przepotwornie. Nie jest dla mnie atrakcyjny ani fizycznie ani mentalnie. Naprawdę czuję się jakbym miała w domu nastolatka.
Jednoczesnie wiem, ze w przypadku rozwodu on o jakąś tam opiekę będzie walczył, bo chociaż teraz jak jadę na 2 tygodnie do rodziców to potrafi przyjechać nas odwiedzić raz albo wcale (kwestia przejechania z jednej strony miasta na drugą), to wątpię, żeby odpuścił, zwłaszcza, że nakręci go teściowa. A obydwoje nie dają za dobrych wzorców, więc trochę się martwię. Teraz przynajmniej mam wszystko pod kontrolą, ake tak czy inaczej odbija się to na moim zdrowiu psychicznym. Musiałabym to pewnie przegadać sama z prawnikiem, ale nie mam na to czasu w tym momencie.
Generalnie ja najchętniej bym powiedziala, zeby dziecko zostało 100% czasu ze mną, symboliczne alimenty (bo dam radę sama), on może odwiedzać kiedy chce, moze zabrać do kina, na spacer, ale zero nocowanek i samodzielnych wyjazdów poza miasto. Ale nie wiem na ile to realne. Myślę, ze jak mlody pojdzie do przedszkola to będę mieć więcej czasu na ogarnięcie tego.
Tylko właśnie wkurzylam się dzisiaj bo znowu. Znowu to samo.