Beti1986
Fanka BB :)
Tak sobie pomyslalm o watku porodowym wiem, ze dla nas ciezarnych to duzo za wczesnie ale z poczatku moze mamy, ktore maja juz to przezycie za soba opisza jak to u nich bylo ja sama uwielbiam sluchac historii porodu, jakos to dla mnie takie ekscytujace
zaczne wiec moze od siebie, a bylo to tak (przeklejam z innego watku):
jak wam pisalam na forum moj organizm na okolo 2 tyg przed porodem dawal mi juz sygnaly, ze ten dzien nadchodzi. codziennie mialam wieczorem skurcze po okolo 1h-2h ale nie byly one bolesne. urodzilam w poniedzialek ale juz w niedziele nad ranem obudzily mnie skurcze, ktore lekko bolaly. wstalam i poszlam do drugiego pokoju zmierzyc czestotliwosc, byly roznej dlugosci i w roznych odstepach. zdrzemnelam sie na kanapie i o 11 poszlam zbudzic malza slowami: "chyba dzis urodzimy" jego mina byla bezcenna! w toalecie zauwazylam na papierze kawalek galaretki czyli tego czopu i juz wiedzialam, ze cos jest na rzeczy zadzwonilam do poloznej, ktora powiedziala, ze na razie nic sie nie dzieje "strasznego" ale zebysmy na ktg wpadli do szpitala. na ktg skurcze nieregularne i o roznej sile ale dodatkiem bylo to, ze staly sie bolesne. zadzwonilam do mamy i taty a oni akurat byli u dziadkow i cala rodzina wpadla w panike, ze to juz. babcia zalecala natychmiast jechac do szpitala, moja mama w ryk masakra jakas polozna zalecila zebym sprobowala pojsc spac wczesniej i tak tez zrobilam ale co podsypialam to budzil mnie skurcz coraz to bolesniejszy. okolo 2 w nocy postanowilam wstac bo cos zaczelo mi sie wydawac, ze mam coraz wiecej silniejszych skurczy. wzielam zegarek w reke i mierze. no i mialam racje, skurcze byly co 5min i trwaly mniej niz minute. znow zadzwonilam do mojej poloznej. wedle jej zalecen o 3 rano wzielam ciepla kapiel przez pol godziny, jak wyszlam z wanny to odszedl mi spory kawalek czopu sluzowego z krwia. wtedy zdalam sobie sprawe, ze to sie dzieje naprawde i, ze wlasnie dzis urodze. dostalam ataku paniki, zaczelam sie pocic. z jednej strony czulam podniecenie a z drugiej pzrerazenie. w duszy blagalam zeby akcja sie zatrzymala, ze nie jestem gotowa, ze potrzebuje kilka dni jeszcze. jednak uspokoilam sie i polozylam sie z powrotem do lozka. jednak skurcze nie zmniejszyly sie tylko byly coraz silniejsze i dopadly mnie dodatkowo te w krzyzu. no i znow goraca linia z polozna i tym razem slowa: "zbierajcie sie do szpitala" obudzilam meza, ktory zerwal sie na rowne nogi od razu. wyszykowal sie w 10 min i patrze a on kurtke ubiera i mowie, ze ja musze cos zjesc, ze makijaz zrobic ubralam sie, zrobilam make-up ale nic nie zjadlam bo bylo mi nie dobrze i dopadla mnie sraczka. pamiatam, ze jeszcze wtedy jak mialam skurcz to sie smialam, ze jakie to dziwne uczucie, ze tak smiesznie bo ja nie mam na to wplywu. o 5:30 bylismy w szpitalu na izbie przyjec a o 6 juz na porodowce. przez cala ciaze mialam obsesje, ze musze miec lewatywe a na IP zupelnie o tym zapomnialam a babka sie nie zapytala a pozniej jak mi sie przypomniala to juz bylo za pozno na ktg mialam dalej skurcze co 5min i zaczynalo solidnie bolec. pamiatam jak mowie do poloznej: "o wlasnie mam skurcze" i ona na to: "e to nie jest zle jak mozesz mowic w czasie skurczu". a ja sobie pomyslalam o co jej chodzi, co ona pierdzieli lekarz zbadal, ze mam rozwarcie 4cm i przebil pecherz. dziwne uczucie bo wody sa bardzo cieple jak wyplywaja. po fakcie sie dowiedzialam, ze to w zasadzie sztuczne przyspieszenie porodu:/ poskakalam na pilce, pochodzilam po sali, moja mama do mnie weszla, zadzwonilam do kilku przyjaciolek, ze jestem na porodowce i nawet nie wiem kiedy ale skurcze sie tak nasiliy, ze juz stac nie moglam. mama poszla, wrocil maz i znow mielismy ktg i skurcze grubo ponad 100 i to bylo okolo 7.30. na przemian chcialo mi sie wymiotowac i mdlec. na skurczu ciezko mi bylo wziac sie w garsc. plakalam i jeczalam i blagalam zeby to juz sie skonczylo, ze nie wytrzymam, ze musze dostac znieczulenie, cokolwiek. polozna powiedziala, ze najpierw prysznic a pozniej cos przeciwbolowego. zawolala lekarza zeby mnie zbadal. stal nade mna i zakladal te rekawiczki a ja krzycze, ze ma mnie nie dotykac bo wlasnie mam skurcz. a on na to, ze to swietnie, wykorzystajmy go i wlozyl mi reke do srodka. myslalam, ze zejde z tego swiata! bolalo straszliwie zrobil mi tzw. masaz szyjki macicy i teraz wiem, ze przed tym lekarz musi zapytac czy moze to zrobic, drugi raz na pewno sie na to nie zgodze! rozwarcie 6cm. poszlimy pod prysznic (ledwo szlam), siedzialam na stolku a adam polewal mnie ciepla woda, na poczatku troche mi ulzylo ale pozniej mialam juz skurcz za skurczem i do tego ciagly bol krzyza. wytrzymalam tam 20min i o 8:30 wrocilismy na sale. znow blagalam o cos na boli mowilam, ze juz wiecej nie zniose tego, przy kazdym skurczu tracilam swiadomosc. wtedy to juz bolalo nawet jak mijal skurcz. no i pani marzena, ze ok tylko zobaczy jak sie sprawy maja. zajrzala i mowi, ze ma zle wiesci. ja juz myslalam, ze cc a ona mowi, ze 10cm, ze rodzimy, ze juz za pozno na leki pamietam to moje uczucie zawodu, zer nie zorbia mi cc no i wtedy zaczela sie jazda. zabrali mi czesc lozka, na ktorym lezalam, podniesli nogi, zleciala sie kilka osob, mega pospiech. jak na filmie przed porodem zawolali ordynatora bo tetno malego raz bylo w normie a raz spadalo i sie pozniej okazalo, ze Dawidek trzymal pepowine w dloni i raz ja zaciskal a raz puszczal maly skubaniec ordynator poweidzil, ze mam rodzic bo juz blisko konca. z reszta ja juz nic nie ogarnialam. lezalam z zamknietymi oczami i tylko robilam co mi karza. nie wiedzialam nawet kto odbieral moj porod, maz musial mi powiedziec no i zaczelo sie parcie, jakas masakra. bardzo wykanczajace. holowczyc powiedzial no to teraz pani beatko robimy wielka kupe do lozka ale parcie przynosilo mi ulge, juz nie czulam bolu skurczy i to jak wychodzilo dziecko tez mnie nie bolalo. poprostu czulam, ze cos wielkiego ze mnie wychodzi opieke mialam przy porodzie ekstra, wszyscy do mnie mowili albo kochanie albo beatko i dopingowali zebym parla az mi tchu zabraknie. ciagle tylko "jeszcze, jeszcze, jeszcze tylko raz" itd. po 3 partych wyszla glowka i skonczyl sie skurcz wiec trzeba bylo czekac na nastepny przez minute. nie zapomne tego uczucia, ze mam ogromne cos oslizglego miedzy nogami. po chwili dzidzius juz byl na swiecie, plakal od razu bylam w szoku bo jak pisalam mialam caly czas zamkniete oczy. takie malenstwo na brzuchu, cale w krwi. raz tylko spojrzalam na adama a on byl caly spocony, skupiony i blady jak sciana. pani marzena przez caly porod mowila mi co mam robic a adas mowil mi do ucha, zebym mocniej parla to zaraz nasz szkrab bedzie na swiecie, ze robie to dla niego. a no i jeszcze nacieli mnie bo przez spadajace tetno dziecko musialam przec bez przerw i jak pozniej sie dowiedzilam peklo mi dalej krocze. mam zszycie az do odbytu:/ bylam tak zmeczona, ze nie mialam sily sie cieszyc, jedyne co mi chodzilo po glowei to to, ze nareszcie koniec i teraz sobie mysle, ze jak ja moglam takie mysli miec w takim momencie. adas poszedl z malym do boksu a mnie zszywala doktor klosowska, z reszta suuuper babeczka, tez byla prz porodzie. lezalam i zasypialam, nia mialam sily otworzyc oczu ani sie usmiechac. zalozyli mi dren kolo tylka nic przyjemnego. pozniej przyniesiono mi malego do karmienia, possal chwile cycusia, popatrzyl i zabrali go na szczepienie. dostal 10 pkt i padlo haslo, ze zdrowy pani marzena zawiozla mnie na rooming, polozylam sie i dziekowalam jej, ze bez jej pomocy nie dalabym rady. zasnelam na chwile i po jakims czasie przywiezli mi malego Dawidka, spiacego w lozeczku. ja sobie lezalam i patrzylam na niego i plakalam ze szczescia. instynkt macierzynski wlaczyl mi sie od razu! choc przed porodem mialam rozne mysli, balam sie, ze nie dam rady z dzieckiem, ze nie jestem gotowa ale tam na sali wszystko minelo. przyszedl spokoj i radosc.
a no i dodam, ze maly wazyl 3020g i mial 55cm
skurcze wysztkie razem wziete trwaly 29h ale te regularne co 5min i bardziej bolace okolo 8h
zaczne wiec moze od siebie, a bylo to tak (przeklejam z innego watku):
jak wam pisalam na forum moj organizm na okolo 2 tyg przed porodem dawal mi juz sygnaly, ze ten dzien nadchodzi. codziennie mialam wieczorem skurcze po okolo 1h-2h ale nie byly one bolesne. urodzilam w poniedzialek ale juz w niedziele nad ranem obudzily mnie skurcze, ktore lekko bolaly. wstalam i poszlam do drugiego pokoju zmierzyc czestotliwosc, byly roznej dlugosci i w roznych odstepach. zdrzemnelam sie na kanapie i o 11 poszlam zbudzic malza slowami: "chyba dzis urodzimy" jego mina byla bezcenna! w toalecie zauwazylam na papierze kawalek galaretki czyli tego czopu i juz wiedzialam, ze cos jest na rzeczy zadzwonilam do poloznej, ktora powiedziala, ze na razie nic sie nie dzieje "strasznego" ale zebysmy na ktg wpadli do szpitala. na ktg skurcze nieregularne i o roznej sile ale dodatkiem bylo to, ze staly sie bolesne. zadzwonilam do mamy i taty a oni akurat byli u dziadkow i cala rodzina wpadla w panike, ze to juz. babcia zalecala natychmiast jechac do szpitala, moja mama w ryk masakra jakas polozna zalecila zebym sprobowala pojsc spac wczesniej i tak tez zrobilam ale co podsypialam to budzil mnie skurcz coraz to bolesniejszy. okolo 2 w nocy postanowilam wstac bo cos zaczelo mi sie wydawac, ze mam coraz wiecej silniejszych skurczy. wzielam zegarek w reke i mierze. no i mialam racje, skurcze byly co 5min i trwaly mniej niz minute. znow zadzwonilam do mojej poloznej. wedle jej zalecen o 3 rano wzielam ciepla kapiel przez pol godziny, jak wyszlam z wanny to odszedl mi spory kawalek czopu sluzowego z krwia. wtedy zdalam sobie sprawe, ze to sie dzieje naprawde i, ze wlasnie dzis urodze. dostalam ataku paniki, zaczelam sie pocic. z jednej strony czulam podniecenie a z drugiej pzrerazenie. w duszy blagalam zeby akcja sie zatrzymala, ze nie jestem gotowa, ze potrzebuje kilka dni jeszcze. jednak uspokoilam sie i polozylam sie z powrotem do lozka. jednak skurcze nie zmniejszyly sie tylko byly coraz silniejsze i dopadly mnie dodatkowo te w krzyzu. no i znow goraca linia z polozna i tym razem slowa: "zbierajcie sie do szpitala" obudzilam meza, ktory zerwal sie na rowne nogi od razu. wyszykowal sie w 10 min i patrze a on kurtke ubiera i mowie, ze ja musze cos zjesc, ze makijaz zrobic ubralam sie, zrobilam make-up ale nic nie zjadlam bo bylo mi nie dobrze i dopadla mnie sraczka. pamiatam, ze jeszcze wtedy jak mialam skurcz to sie smialam, ze jakie to dziwne uczucie, ze tak smiesznie bo ja nie mam na to wplywu. o 5:30 bylismy w szpitalu na izbie przyjec a o 6 juz na porodowce. przez cala ciaze mialam obsesje, ze musze miec lewatywe a na IP zupelnie o tym zapomnialam a babka sie nie zapytala a pozniej jak mi sie przypomniala to juz bylo za pozno na ktg mialam dalej skurcze co 5min i zaczynalo solidnie bolec. pamiatam jak mowie do poloznej: "o wlasnie mam skurcze" i ona na to: "e to nie jest zle jak mozesz mowic w czasie skurczu". a ja sobie pomyslalam o co jej chodzi, co ona pierdzieli lekarz zbadal, ze mam rozwarcie 4cm i przebil pecherz. dziwne uczucie bo wody sa bardzo cieple jak wyplywaja. po fakcie sie dowiedzialam, ze to w zasadzie sztuczne przyspieszenie porodu:/ poskakalam na pilce, pochodzilam po sali, moja mama do mnie weszla, zadzwonilam do kilku przyjaciolek, ze jestem na porodowce i nawet nie wiem kiedy ale skurcze sie tak nasiliy, ze juz stac nie moglam. mama poszla, wrocil maz i znow mielismy ktg i skurcze grubo ponad 100 i to bylo okolo 7.30. na przemian chcialo mi sie wymiotowac i mdlec. na skurczu ciezko mi bylo wziac sie w garsc. plakalam i jeczalam i blagalam zeby to juz sie skonczylo, ze nie wytrzymam, ze musze dostac znieczulenie, cokolwiek. polozna powiedziala, ze najpierw prysznic a pozniej cos przeciwbolowego. zawolala lekarza zeby mnie zbadal. stal nade mna i zakladal te rekawiczki a ja krzycze, ze ma mnie nie dotykac bo wlasnie mam skurcz. a on na to, ze to swietnie, wykorzystajmy go i wlozyl mi reke do srodka. myslalam, ze zejde z tego swiata! bolalo straszliwie zrobil mi tzw. masaz szyjki macicy i teraz wiem, ze przed tym lekarz musi zapytac czy moze to zrobic, drugi raz na pewno sie na to nie zgodze! rozwarcie 6cm. poszlimy pod prysznic (ledwo szlam), siedzialam na stolku a adam polewal mnie ciepla woda, na poczatku troche mi ulzylo ale pozniej mialam juz skurcz za skurczem i do tego ciagly bol krzyza. wytrzymalam tam 20min i o 8:30 wrocilismy na sale. znow blagalam o cos na boli mowilam, ze juz wiecej nie zniose tego, przy kazdym skurczu tracilam swiadomosc. wtedy to juz bolalo nawet jak mijal skurcz. no i pani marzena, ze ok tylko zobaczy jak sie sprawy maja. zajrzala i mowi, ze ma zle wiesci. ja juz myslalam, ze cc a ona mowi, ze 10cm, ze rodzimy, ze juz za pozno na leki pamietam to moje uczucie zawodu, zer nie zorbia mi cc no i wtedy zaczela sie jazda. zabrali mi czesc lozka, na ktorym lezalam, podniesli nogi, zleciala sie kilka osob, mega pospiech. jak na filmie przed porodem zawolali ordynatora bo tetno malego raz bylo w normie a raz spadalo i sie pozniej okazalo, ze Dawidek trzymal pepowine w dloni i raz ja zaciskal a raz puszczal maly skubaniec ordynator poweidzil, ze mam rodzic bo juz blisko konca. z reszta ja juz nic nie ogarnialam. lezalam z zamknietymi oczami i tylko robilam co mi karza. nie wiedzialam nawet kto odbieral moj porod, maz musial mi powiedziec no i zaczelo sie parcie, jakas masakra. bardzo wykanczajace. holowczyc powiedzial no to teraz pani beatko robimy wielka kupe do lozka ale parcie przynosilo mi ulge, juz nie czulam bolu skurczy i to jak wychodzilo dziecko tez mnie nie bolalo. poprostu czulam, ze cos wielkiego ze mnie wychodzi opieke mialam przy porodzie ekstra, wszyscy do mnie mowili albo kochanie albo beatko i dopingowali zebym parla az mi tchu zabraknie. ciagle tylko "jeszcze, jeszcze, jeszcze tylko raz" itd. po 3 partych wyszla glowka i skonczyl sie skurcz wiec trzeba bylo czekac na nastepny przez minute. nie zapomne tego uczucia, ze mam ogromne cos oslizglego miedzy nogami. po chwili dzidzius juz byl na swiecie, plakal od razu bylam w szoku bo jak pisalam mialam caly czas zamkniete oczy. takie malenstwo na brzuchu, cale w krwi. raz tylko spojrzalam na adama a on byl caly spocony, skupiony i blady jak sciana. pani marzena przez caly porod mowila mi co mam robic a adas mowil mi do ucha, zebym mocniej parla to zaraz nasz szkrab bedzie na swiecie, ze robie to dla niego. a no i jeszcze nacieli mnie bo przez spadajace tetno dziecko musialam przec bez przerw i jak pozniej sie dowiedzilam peklo mi dalej krocze. mam zszycie az do odbytu:/ bylam tak zmeczona, ze nie mialam sily sie cieszyc, jedyne co mi chodzilo po glowei to to, ze nareszcie koniec i teraz sobie mysle, ze jak ja moglam takie mysli miec w takim momencie. adas poszedl z malym do boksu a mnie zszywala doktor klosowska, z reszta suuuper babeczka, tez byla prz porodzie. lezalam i zasypialam, nia mialam sily otworzyc oczu ani sie usmiechac. zalozyli mi dren kolo tylka nic przyjemnego. pozniej przyniesiono mi malego do karmienia, possal chwile cycusia, popatrzyl i zabrali go na szczepienie. dostal 10 pkt i padlo haslo, ze zdrowy pani marzena zawiozla mnie na rooming, polozylam sie i dziekowalam jej, ze bez jej pomocy nie dalabym rady. zasnelam na chwile i po jakims czasie przywiezli mi malego Dawidka, spiacego w lozeczku. ja sobie lezalam i patrzylam na niego i plakalam ze szczescia. instynkt macierzynski wlaczyl mi sie od razu! choc przed porodem mialam rozne mysli, balam sie, ze nie dam rady z dzieckiem, ze nie jestem gotowa ale tam na sali wszystko minelo. przyszedl spokoj i radosc.
a no i dodam, ze maly wazyl 3020g i mial 55cm
skurcze wysztkie razem wziete trwaly 29h ale te regularne co 5min i bardziej bolace okolo 8h
Ostatnia edycja: