Jak mi miło, że na tym wątku cały czas przybywa nam nowych mam...i modlitw he he
Wizyta o 16.00.....oj działo się działo...
Jak poprzednim razem, Maja nie spała, patrzyła w ścianę, boi akurat na tym boczku lezała. I te oczka, achhhh!!!! takie nasze, wypoczęte i jakby pytały : co ja tutaj robię?!?
Minęły 3 minuty, a Justyna obok, zauważyla, że spod Zosi leje sie krew. Zawołałana pomoc, podeszła siostra i wybiegła po kolejną. Zosi ciekła krew z drenu przy brzuszku, zalany cały materacyk ochhhhh... Panika, szybko nas wygoniono. Justyna w łzach na korytarzu; siedzimy i czekamy czy nas jeszcze wpuszcza. Słyszymy,ze interweniuje lekarz, za chwile wygląda siostra, kontrolnie czy czekamy. Mija jakis czas i lekarz nas zaprasza. Zosia poprawiona, nerwowa atmosfera.
My dopadamy do Mai, chyba na nas czekała. Oczy nadal jak 5zł. zdążyliśmy ją dwa razy ucałować i już nas wypraszają. Doszło jeszcze do poważnego zgrzytu Justyny z siostrą. Znowu łzy, nerwy...rozmowa z lekarzem...zal...
Jak dobrze, że jutro wraca profesor.
Ja tam najbardziej załuję, tych utraconych chwil z dzieckiem - a ona tak wyjątkowo dobrze jest wybudzona, chyba nawet próbuje cos dukać przez respirator...łojć łojć...życie. Pewnie o 20.00 będzie gęsta atmosfera.
Nie lubię takich sytuacji.