Kochane jesteście już wam wszystko opisze i uciekam się położyć.
Wody odeszły mi o 16-tej 4 stycznia i od razu pojechaliśmy z mężem i siostra do szpitala. Położyli mnie na sali porodowej i kazali rodzić naturalnie pomimo, że miałam mieć cesarkę. o 19 miałam rozwarcie juz na 5 cm skurcze non stop i to parte z krzyza i jeszcze z brzucha myślałam że mi kości miednicy łamią. Poprosiłam o znieczulenie, które nie było zbyt silne i rozeszło się niestety na jedną stronę a wszystko czułam wyrażnie po drugiej parłam i parłam ale główka niezstępowała do macicy - więc lekarz zadecydował żeby zrobić cesarkę. Ulżyło mi od razu jak to usłyszałam. Dodam że mój kochany mąż był cały czas ze mną.
Przy cesarce byłam przytomna i czułam jak mi wyrywali małego z brzucha jest to bolesne ale da się przeżyć. Mój skarb urodził się o godz. 22:10 ważył 2800g i 51 cm i dostał 10pkt. na 10. Nawet tlenu mu nie musieli podawać.
Mnie przewieźli na salę pooperacyjną a jego do cieplarenki na dogrzanie. Na drugi dzień lekarze zaczeli się mnie dopytywać czy nie byłam ostatnio zaziębiona i czy nie gorączkowałam bo malutki ma przeziębienie i trzeba mu dać antybiotyk i podać tlen bo w płuckach zbiera się wydzielinka. Ani ja ani mąż nie byliśmy zaziębieni no ale skoro trzeba to trzeba.
Później z dnia na dzień nie bardzo było widać poprawę mały zrobił się osowiały i mało ruchliwy jak się pytałam to mówili mi że on teraz śpi ale tak to jest ok i że jesteśmy pół kroczku do przodu. W piątej dobie zroblili mu USG główki, brzuszka wszystkich narządów, echo serca i prześwietlenie płuc i badania moczu i krwi - wyszły dobrze poza płuckami bo zalegała w niej wydzielina. Dodam, że moje dziecko wyglądało już jak napąpowany balon taki był napuchnięty. Zrobili mu gazometrię (to Misia wam wyjasni co to jest) i wyszła źle i wtedy Pani doktor zawołała mnie i powiedziała, że stan jest stabilny ale lepiej przewieść go na Oddział Intensywnej Terapii do innego szpitala bo tam mają lepszy sprzęt niż oni w tym szpitalu. Ja wypisałam się od razu ze szpitala i mały pojechał specjalną karetką do szpitala a my z mężem i siostrą za nimi. 3 godziny doprowadzali dziecko to stanu żeby jakoś funkcjonował, był intubowany podłączony po respitator i wiele innych ale nie chcę już rozpisywać. W każdym razie pani doktor powiedziała, że mały przyjechał bez żadnych oznak życiowych poza dobrym tętnem i krążeniem krwi.
To było z poniedziałku na wtorek. Teraz moje najukochańsze maleństwo jest już odłączone od respiratora, dostaje tlen, antybiotyk na gronkowca, który był w uchu i płuckach. Stan jego jest o nibo lepszy i nie jest juz opuchnięty, zaczyna przybierać na wadze, USG główki, narządów serca są dobre rdzeń nerwowy czyściutki. Dzisiaj będą mu robić badania krwi jeśłi będzie coś nie tak to będzie miał transfuzję ale mam nadzieję i modlę sie za to że będzie dobrze. Modle się jeszcze bo taki gronkowiec może ale nie musi pustoszyć organizm w postaci powikłań i tu będzie coś wiadomo za jakieś 3-4 tygodnie ale modlę się ze wszystkich sił żeby było dobrze. Zasugerowano, że to ja go zaraziłam gronkowcem - ja miałam wszystkie badania ok ale przebadam się jeszcze raz robi się to poprzez badanie POSIEWU Z KRWI I WY TO TEŻ KONIECZNIE ZRÓBCIE JESZCZE PRZED URODZENIEM!!!!!!
Trzymajcie się dziewczynki - jak będę miała wiecej siły to coś skrobnę od czasu do czasu.