No to ja też napisze od siebie

. Mój mąż ma równie trudny, ale jednocześnie o wiele lepszy charakter niż ja - ja bywam totalną histeryczką. Nie przyjmuję porażek, całe życie stawiałam sobie cele dość wysoko i je osiągam - ciągle podnosząc sobie poprzeczkę. On jest równie ambitny, ale ma w sobie więcej pokory. Lepiej się adaptuje do nowych sytuacji, a u mnie jest tak, że musi być na moim, choćby skały srały. Mimo, że staram się nad tym pracować - jak to mówią "gena nie wydłybiesz"

.
Pierwsza strata przeorała nas oboje dość mocno, chociaż mój mąż nie jest z tych, którzy płakaliby w poduszkę. My oboje podchodzimy bardzo zadaniowo - zawsze jest nowy plan działania i po prostu robimy co można. Biochemy staraliśmy się traktować jako - tak jak Wam nie raz tłumaczę - "dobrze i źle". Dobrze - bo zaskoczyło, a źle, że nie przetrwało. Jednak z tyłu głowy mając to, że to bardzo częste sytuacje, na które nie mamy wpływu. Kolejna strata "kliniczna", gdzie znów w 9tc dowiedzieliśmy się, że serce przestało bić mnie osobiście zmiotła z planszy. Mąż zawsze był przy mnie, ale też stawiał mnie do pionu żebym w ogóle ŻYŁA. Jestem mu za to wdzięczna, bo smutek smutkiem, ale umartwianie siebie samego to też zła droga, a ja stałam na skraju i to totalnie. Gdybyśmy oboje byli histerykami to myślę, że dawno można byłoby nas oboje szukać pod mostem, a tak to jakoś sobie radzimy.
Na wszystkie ciążowe wizyty jeździł ze mną, na całą resztę go nie ciągam, bo ja sama staram się z tego nie robić Bóg wie czego - i tak jest mi wystarczająco trudno psychicznie. Jak robię testy/badania i oczywiście po każdej wizycie zdaję mu relację, jest absolutnie na bieżąco z każdym jednym tematem.
A co do wiedzy w temacie funkcjonowania kobiecego organizmu - do momentu starań była absolutnie zerowa, także oni wszyscy tak mają.

U nas w domu jednak siłą rzeczy starania to dominujący temat, więc jest ciut lepiej.
Ja sama ze swojej perspektywy jedyne za co staram się być wdzięczna losowi to fakt, że ten "koszmar" trwa u nas 10 miesięcy. Pomimo 4 ciąż na koncie i żadnej donoszonej staram się myśleć, że nie tylko mnie przyszło iść tak trudną drogą, przy czym innym ludziom czasem zajmuje to lata zanim dojdą do czegokolwiek. A tak to tłumaczę sobie, że pomimo przeogromnego żalu, który czuję, to robię wszystko co mogę, a na resztę wpływu nie mam. Wierzę, że na kolejnego kropka również nie będę musiała czekać zbyt długo, i że tym razem postanowi ze mną zostać.
