Cześć dziewczynki :-)
Nie było kiedy poczytać co naskrobałyście... Po godz. 9.00 wyszliśmy dzisiaj do domku. Po pierwsze- CHCE WSZYSTKIM PODZIĘKOWAĆ ZA SŁOWA TROSKI I GRATULACJE.

Dziękujemy całą rodzinką. Ale była akcja rewelacja, mówię Wam...byliśmy w sumie opanowani, mąż zdążył mi jeszcze kupić fajną piżamkę- spisał się na medal...cały poród ze mną przetrwał.

Taką cudną niespodziankę mi zrobił. Nie większą niż Wojtuś ;-) Mniej więcej wszystko wyglądało tak:
Jak zdążyłam napisać- najpierw odeszły mi wody- nie bójcie się, tego nie da się nie zauważyć- leżymy sobie w łóżku a tu takie chrup!! po czym mój K oznajmia: Nawet ja to słyszałem :-) więc postanowiłam pójść do łazienki...ledwo zdążyłam...jakby z kranu woda leciała. No i wszystko stało się jasne: TO JUŻ

-zadzwoniłam więc do kliniki tak jak było umówione no i pan dr (spał jak zabity) kazał zadzwonić za 2h- nie miałam żadnych skurczów...ale w te dwie godziny czekania na skurcze-pojawiły się, kolejny telefon- dr mówi: No to przyjeżdżajcie rodzić, ale powoli jechać ;-)
-Po przyjeździe okazało się, że dyżur ma mój gin :-) (ale byłam happy) a on do mnie: Już Pani przyjechała rodzić? Mieliście poczekać jeszcze trochę. Rozwarcie na 2,5cm więc dostałam szumną koszulę do porodu, mąż wdzianko, potem kroplówkę z oksytocyną i chodziłam aż rozwarcie pojawiło się na 5cm (uuuu jak booooooolałoooo) potem znieczulenie. Po jakimś czasie poczułam ulgę, skurcze stały się mniej dokuczliwe
-Pochodziłam do rana, nie wiem kiedy ten czas tak zleciał...mąż przysypiał na fotelu a rozwarcie ładnie postępowało

i gin mówi: To idziemy urodzić! Trzy, może cztery porządne parcia i synuś był na świecie. Aż byłam w szoku, że tak szybko... Gdzieś tam po drodze przyplątał się kryzys ale dałam radę. Wojtuś dostał 10pkt, dziś wyszliśmy z delikatną żółtaczką (ja tam nic nie widzę). Powiem Wam, że następne dziecko też tam będę rodzić.

Najgorsze w tym wszystkim było uczucie mdłości (po znieczuleniu prawdopodobnie)- to wspominam najgorzej, aż dostałam w końcu zastrzyk wstrzymujący odruch wymiotny...
No i tak moje drogie, może trochę chaotycznie napisałam, wybaczcie. Najważniejsze to mieć pozytywne nastawienie, mówię Wam.

Zdjęcia wrzucę na pewno, tylko mąż musi coś ponaprawiać żebym mogła je zrzucić z telefonu. Dobrze być już w domu.