reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Lipcoweczki Po Porodzie..=))

Przez cala ciaze przytylam 26kg bylam wazona w piatek na wadze 83 kg a w sobote Laura przyszla na swiat. Teraz waze po drugim sniadanku 72,1kg wiec nie jest zle a gdzie te moje 57kg:szok:
 
reklama
a moja waga stoi w miejscu......schudłam po porodzie do 65 kilo i stoi......juz ponad tydzień,a myślałam że do 60 spadnie....pocieszam sie że cyccki ważą z 3 kilo w sumie!!!!:crazy::crazy::crazy:
 
Piatek wieczor po kolacji napilam sie winka smialam sie ze jeszcze porod wywolam.Polozylam sie do łóżka o polnocy .
O godzinie 2 poczulam bol patrzac na zegarek zauwazylam ze to skurcze i to co 3 minuty.Po godzinie wzielam torbe z szfy i kazalam Mojemu zawiezc mnie do szpitala a ten z wrazenia odrazu do WC polecial na kibelek:-D
Podlaczono mnie do ktg o 6 rano kazalam dac sobie cos przeciwbolowego, dostalam dwa czopki.o 8:30 przy pomocy poloznej odeszly mi wody.Skurcze byly niemilosierne ale z wrazenia zapomnialam o znieczuleniu na ktore sie meldowalam- oszczedzilam kregoslup.
Moj byl caly czas ze mna byl bardzo dzielny
o 11:10 na swiat przyszla Laura 4020g i 55cm.Tatus przeciol pepowine:-) dostal Mala odrazu na rece.
Po godzinie i 20 minutach po porodzie juz wstawalam czulam sie bardzo dobrze.Czasami jak siadam to mnie cos zaboli ale ogolnie jest dobrze.Wybralam dobry szpital polozna i lekarz spisali sie rewelacyjnie
 
Dziewczynki dojrzałam do tego, żeby opowiedzieć Wam co się ze mną działo w szpitalu, bo nie tylko o porodzie będzie ta opowieść… Chociaż prawdę mówiąc mam wrażenie jakbym rodziła non stop od 2 do 14 lipca…

Pierwsze planowane wywołanie mojego porodu miało odbyć się 03/07, ale drugiego podczas rutynowego KTG (miałam ich od 4 do 6 dziennie) tętno Jasia zaczęło spadać do 80. Kiedy to zauważyłam strasznie się zdenerwowałam, czego efektem był wzrost ciśnienia do 200/140. Lekarze podjęli decyzję o natychmiastowym wywołaniu porodu. Wylądowałam na porodówce, gdzie o 17:30 podłączyli mi kroplówkę z oksytocyną. Skurcze pojawiły się około 15 min po podłączeniu, ale niestety nie miałam komu o tym zameldować, bo przez 2 godziny nikt nie zajrzał do sali, w której leżałam… Dodam, że okrutnie chciało mi się siku, a przycisk przy łóżku nie działał, bo po co? O 19:30 weszła do sali jakaś położna i od razu zrobiłam straszną awanturę, że przez tak długi czas nikt tam nie zajrzał, że nie miałam nawet kogo poprosić o basen (bo przy oksy nie puszczają do toalety, można leżeć tylko na lewym boku, bo cały czas jest się podłączonym do KTG). Rozpętała się niezła awantura przyszła druga położna i dwóch lekarzy. Poprosiłam o odłączenie KTG na czas wyjścia to WC, a oni na to, że nie mogą, bo w tym czasie mogłoby spaść tętno dziecka. Co z tego, że przez 2 godziny nikt nawet nie zainteresował się moim KTG… Skończyło się na tym, że musiałam wpisać do historii choroby, że wychodzę do WC na własną odpowiedzialność. Skurcze miałam cały czas, ale szyjka długa i twarda, nic się nie zmieniało. Wieczorem poprosiłam salową, która zajrzała na chwilę, żeby nalała mi wody do kubka, bo chciałabym umyć zęby, ale usłyszałam tylko, że ona nie jest służącą i wyszła… Poryczałam się… Czułam się jak człowiek drugiej kategorii… Najgorsze było to, że w czasie wywołania porodu nie może być nikogo bliskiego, zresztą leży się na sali 3-osobowej… Noc była straszna, zwłaszcza, że nie mogłam zmieniać pozycji, bolało mnie całe ciało… Rano na obchodzie dowiedziałam się, że zrobią mi kolejne wywołanie od razu (mimo, że zawsze dają odpocząć 2-3 dni) z tym, ze tym razem żelem z prostaglandynami. Lekarz, który zakładał mi ten żel, zrobił to tak, że ponad godzinę ryczałam… Do wieczora nic oprócz skurczy się nie zmieniło. O 22-ej przyszła jakaś pani doktor i powiedziała, ze przyjdzie ten lekarz, który zakładał mi żel, żeby mnie przebadać… Wpadłam w histerię… Uprzedziła go, że ze mną już ciężko psychicznie, bo starał się być delikatny, ale co z tej delikatności, skoro wszedł, zostawiając drzwi otwarte, odkrył mnie i każdy kto był na sali, czy przechodził przed drzwiami mógł sobie mnie dokładnie obejrzeć… Czułam się upokorzona…
Kolejna noc na porodówce i około 10-ej 04/07 stwierdzili, że wracam na patologię ciąży. Bez picia i jedzenia ponad 2 doby, zmęczona psychicznie i cała obolała wróciłam na oddział…
Na oddziale dowiedziałam się, że robią maksymalnie 3-4 wywołania i cc. Trochę mnie to uspokoiło…
Kolejne wywołanie zaplanowali na 09/07 i tego dnia rano zaczęłam mieć jakieś dziwne mroczki przed oczami, jakby błyski flesza… Zawieźli mnie do innego szpitala, gdzie miałam robione badanie dna oka. Okazało się, że z wyjątkiem zmian spowodowanych nadciśnieniem nic złego się nie dzieje. Po powrocie przyszła do mnie ordynator porodówki i powiedziała, że zrobią cc, ale niestety usłyszała to lekarka, która prowadziła mnie na patologii i stwierdziła, że to bez sensu, bo przecież mogą wywoływać…Podłączyli mnie do oksy, ciśnienie skakało do 190/120, o 2-ej w nocy ponownie założyli mi żel. Taka była decyzja profesora, który jako jedyny w tym szpitalu podejmuje decyzje o ewentualnych cc (lekarka, która prowadziła mnie na patologii to jego żona). Czyli było to już 4 wywołanie porodu. Oczywiście jeśli chodzi o szyjkę żadnych zmian. Rano podjęli decyzję o powrocie na patologię. Tam masaże szyjki macicy – koszmar, amnioskopia i decyzja o kolejnym (piątym) wywołaniu 13/07. Nie mogłam się pozbierać, ciągle płakałam i zastanawiałam się, czy w ogóle wyrażę zgodę na kolejne wywołanie, na kolejny pobyt na porodówce… Olaf bezskutecznie szukał miejsca w innych szpitalach…Przysłali mi panią psycholog, która próbowała wytłumaczyć mi dlaczego poród siłami natury jest lepszy niż cc. Tylko, że mnie już wtedy nic nie interesowało, wyłam cały czas i zastanawiałam się nad wypisaniem się na własne żądanie…Wszyscy zapewniali mnie, że jeśli kolejne wywołanie się nie powiedzie na 100% cc. Wyraziłam zgodę.
Podłączenie do oksy 13/07 rano, do 20-ej żadnych zmian. Lekarz dyżurny (ten, którego badania doprowadzały mnie do histerii) dzwoni do profesora, który ma podjąć decyzję co dalej… Wraca i mówi „ma pani pozdrowienia od pana profesora” i to wszystko… pytam co dalej, a on, że profesor stwierdził, że nic na siłę… Pytam, jak to nic na siłę, skoro piąty raz próbujecie wywołać mi poród… Brak odpowiedzi, lekarz wychodzi… Sama odłączam się od KTG, wyję głośno… Po godzinie przychodzą do mnie 2 lekarki i mówią, że niestety wbrew profesorowi nic nie mogą zrobić, że same już dawno zrobiłyby mi cc, ale nie mogą mu się sprzeciwić… Wyję, kolejna histeria, nie można mnie uspokoić…Pytam, czy mogę wrócić na patologię, bo kolejnej nocy podpięta do KTG nie zniosę, mówią, ze tak, tylko za godzinę obejrzy mnie jeszcze lekarz dyżurny. Mija godzina, mija druga, nikt się nie pojawia. Przychodzi położna, pytam, czy ktoś do mnie przyjdzie, a ona, że poszli robić cc i około godzinę im się zejdzie… Po 1,5h przychodzą te same lekarki i mówią, cytuję „ten sukinsyn, nie pozwolił pani wrócić na patologię”, znowu histeria… nie mogłam zrozumieć, dlaczego taką frajdę sprawia im upokorzenie człowieka… Po długich namowach, lekarz wyraził zgodę na mój powrót na patologię. Wróciłam szczęśliwa, że się wyśpię… 40 minut później odeszły mi wody… Po tym wszystkim zaczęłam się zastanawiać, czy lepiej się przespać i dopiero powiedzieć o wodach, czy powiedzieć od razu… W końcu powiedziałam… Oczywiście powrót na porodówkę, ale wtedy wiedziałam już, że musze urodzić, że nie wyjdę stamtąd bez Jasia…
Odejście wód to swoisty awans na porodówce… Nie leży się już na sali 3 osobowej, tylko pojedynczej, łóżko porodowe zupełnie innej jakości i łazienka do dyspozycji… Co z tego, że wiszą drabinki, skoro i tak trzeba być podłączonym do KTG? Takie robienie dobrego wrażenia… Najważniejsze jednak było to, że Olaf wreszcie mógł do mnie wejść…
Pozwolili mi dwa razy skorzystać z prysznica, a skurcze były coraz mocniejsze, coraz trudniej było mi wytrzymać, wszystko działało mi na nerwy i byłam już potwornie zmęczona… Zaczęłam jęczeć, nie wiem czy mi to pomagało, ale nie mogłam inaczej, położna od razu skomentowała, że niepotrzebnie tracę siły, które przydadzą mi się później… Zaraz potem Olaf zapytał, dlaczego nie oddycham tak jak kazała położna w szkole rodzenia, dobrze, że był daleko ode mnie, bo pewnie zarobiłby z kopa… Byłam prawie nieprzytomna, nagle wpadły dwie położne i powiedziały, ze muszą mnie przewieźć do innej sali, bo coś się dzieje z moim ciśnieniem…
Około 13-ej przy kolejnym badaniu, kiedy myślałam, że już dłużej tego nie zniosę położna zapytała, czy chcę znieczulenie, bo rozwarcie się zwiększyło i mogą założyć… odetchnęłam…Przyszedł anestezjolog i założył zzo, powiedział, ze mam znieczulenie ze względów medycznych, więc nie płacę (normalnie kosztuje 400zł), wtedy chyba jedyny raz się uśmiechnęłam :). Po założeniu znieczulenia zapytałam tylko położnej czy mogę się przespać, zgodziła się, powiedziała, że może uda mi się do północy urodzić…zasnęłam natychmiast… Jak się obudziłam, poczułam się dziwnie, miałam skurcze i parłam, nie mogłam nad tym zapanować… Poprosiłam Olafa, żeby poszedł po położną i powiedział jej o tym. Była 14:40. Położna przyszła zajrzała i mówi, że w ciągu 10 minut urodzę… :) Wtedy dopiero wpadłam w panikę… Mówię, że nie jestem gotowa, że przecież miałam urodzić do północy… :) Generalnie wywołało to śmiech na twarzy wszystkich zgromadzonych :) Pierwszy skurcz party, a ja nabrałam powietrza w policzki i… nic z tego… Wtedy powiedzieli, że nie mam trzymać w policzkach, tylko w płucach… Drugi skurcz party i nacięcie krocza w dwóch miejscach… bardzo bolesne…ale powietrze nabrałam w płuca :) Trzeci skurcz party, godzina 14:55 i…urodził się Jaś :)
Do dzisiaj, kiedy ktoś pyta ile rodziłam, nie wiem co odpowiedzieć… Od drugiego do czternastego lipca(???), od 11-ej 13/07 (ostatnie wywołanie) do 14:55 14/07 (???), czy od odejścia wód (godzina 0:45 14/07) do 14:55 14/07…
[FONT=&quot]Mam nadzieję, że wszystko opisałam w miarę czytelnie, nie chcę tego czytać i sprawdzać, czy wszystko jest zrozumiałe, bo jest jeszcze we mnie dużo emocji…[/FONT]
 
Zeberrka brak mi słów. To normalnie dreszczowiec, ale najważniejsze, że z happy endem.

Najważniejsze, że teraz jesteście i będziecie szczęśliwi ;-)
 
Zeberrko nie wiem czy dobrze zrobiłam czytając Twoja historie przed własnym porodem, ale to inna sprawa. Powiem krótko: serce mi się ścisnęło, a mój mąz się strasznie zdenerwował. Po prostu nie chce się wierzyć, że ludzie potrafią być tak bezduszni i beznadziejni. Jasieniek Ci to wynagrodzi, ale pewnie nie prędko zapomnisz jeżeli w ogóle. Byłas bardzo dzielna.
 
jestem pełna podziwu dziewczyno!!!!!Zebrra silna z Ciebie kobieta:-):-)Tego lekarza to........szkoda słów:wściekła/y::wściekła/y:
Najważniejsze że Ty i Jaś już cieszycie się sobą nawzajem:-)
 
Zeberrka ale poród:no: ale opieka.....silna kobieta z Ciebie ja bym zwariowała...dobrze że już się wszystko skończyło pomyślnie i jest ok, Ty cała i Jaś przy Twoim cycu;-) też cały;-)
 
reklama
Coz Zeberko (tu glebokie westchniecie).. a ja myslalam, ze moj porod byl ciezki...:zawstydzona/y:
Nie wiem co sie stalo z tym szpitalem, personelem - wczesniej tak go chwalilas! Teraz nic tylko podpalic! :wściekła/y::wściekła/y::wściekła/y::wściekła/y:
Jakbys miala ochote to daj znac gdzie i kiedy - pojde z Toba i z wlasnymi zapalkami!
 
Do góry