witam się i ja! sto lat już tu nie zaglądałam, bo ciągle czasu brak i te upały straszne. bez przerwy szukamy cienia i niższej temperatury, a co za tym idzie najczęściej lądujemy w suterynie, bo na piętrze już się wytrzymać nie da...
ja chyba ze stresu wróciłam już do swojej wagi sprzed ciąży, a nawet jestem jeszcze chudsza i ciuchy sprzed ciąży są nawet za luźne. niby fajnie... najgorsze jest to zmęczenie wypisane na twarzy...
nie sądziłam, że poza szczęściem, jakie odczuwam z obecności tego najdroższego maleństwa będą mi towarzyszyły martwienie się i stres. nieustanny. nie wiem, czy tylko ja tak mam? ciągle się martwię, żeby maleńka była zdrowa. to chyba zboczenie, jakie mi zostało z pracy. Najgorsze jest to, że jestem totalnie przewrażliwiona na tym punkcie. doprowadza mnie to do szału. najpierw ten ciężki poród, gdzie ledwo odratowali moją kruszynkę, potem tydzień w szpitalu, żeby to ustabilizować. powrót do domu i zmierzenie sie ze wszystkim samemu, koszmar dla mnie. a jak już się zaczęłam układać ze wszystkim to po 4 tygodniach wróciłam do szpitala ze sobą i kolejny tydz w szpitalu. okazało się, że miałam bakterię coli!!! ciągle coś... a ja myślałam, że to będzie jak w filmach- same szczęśliwe chwile... pozdrawiam was gorąco!!!