Hej dziewczyny, melduję się
Na poniedziałek 21 listopada bylam umowiona w szpitalu. Mialam się w poniedziałek położyć i dr miał po kolejnych badaniach usg podjąć decyzje, czy już można ciac.
No i ok., wieczorem w niedziele się spakowałam kolejny raz, mialam zamiar jeszcze rano dopakowac kosmetyki. Denerwowałam się troche tym szpitalem, bo poprzedni pobyt mnie nieco wymęczył, wiec położyłam się wczesnie, ale zasnęłam dopiero ok. 23. O 1,30 w nocy się obudziłam, zazwyczaj tak mialam w ciazy, wiec poszlam sobie siusiu, napic się i z powrotem do lozka. Nie mogłam zasnąć. No i o 2.30, jak już podsypialam, obudzil mnie bol brzucha. Hm…. Dziwne, mysle sobie, zupełnie jak jakis skret jelit czy cos. Po kolejnym zaczelam myśleć goraczkowo, ze może TO JEST TO? Nigdy w zyciu nie mialam skurczy, nie pamiętam boli miesiączkowych, wiec trudno mi było ocenic. Wiec co robie? Na wszelki wypadek udaje się na palcach do lazienki i zaczynam przygotowania, jednoczesnie na stoperze w komorce notując kolejne bole brzucha. Mam do dzis zanotowane te czasy rownolegle w komorce, skurcze sa co 8, 6, 11, 12, 2, 5, 7 minut, zero regularności, oprocz tego, ze każdy trwal około 30 sekund. Z ksiazki „W oczekiwaniu na dziecko”pamiętałam, żeby jechac do szpitala jak będą co 5 minut i będą trwaly 45 sekund, wiec sobie mysle, ze w razie czego, jeśli to to, to mamy jeszcze czas. Nie wzielam tylko pod uwage skłonności rodzinnych, ze moja mama zanim dojechala do szpitala, to miala 10 cm rozwarcia… ale szpital mamy w odległości 10 minut pieszo, a 5 minut samochodem, wiec nie denerwowałam się, ze nie zdazymy. No wiec w lazience depilacja dokladna, prysznic, samoopalacz na cale cialo (a jak) i makijaż. Bol coraz silniejszy, wiec mysle sobie, jeśli to nie porod, to chyba jakis rak – i decyduje się obudzic mame. Jest już 4, wiec przeczekałam 1,5 godziny. Mama nie spala, obudzilo ja światło w pokoju u mnie i u ojca, gadala z nim, wiec ide i mowie „Matka, mnie cos brzuch boli”. Mama od razu za telefon i zaczela ściągać ekipe. Rodzice ubrali się migiem, ojciec jakis nietomny, ale nic to, mnie boli coraz bardziej, ale jak chodze, jest ok. Wsiadamy w samochod, ja się zaczynam wic i mowie, żeby jechala szybciej, jak na filmach dojeżdżamy do szpitala, ja wysiadam mega szybko, ojciec się wytacza z moja torba jak jakis zombie… po czasie dowiedziałyśmy się, ze nie mogl spac i wziął Dormicum. To silny srodek nasenny, jakby mama wiedziała, to w ogole by go nie brala z nami! Rejestratorki już na nas czekaly, polozna tez, szybkie cisnienie, pomiar temperatury i winda na 4 pietro. No i tam się zaczęło już na powaznie, skręcało mnie wpol…! Dr już jechal, anestezjolog tez, a mmnie kazali się przebrac w koszulke (moja), stanika mogłam jeszcze nie zdejmowac, i zaczal mnie badac lekarz dyżurny. A przetem pielegniarka do niego – „tu chyba jeszce nic nie będzie, bo pani za bardzo sprawna jest”. A on na to „6 centrymetrow rozwarcia”. Ona wielkie oczy „zartujesz?!” i migiem kazala mi się przebrac w szpitalna koszulke i zdjąć stanik (po tym się zorientowałam, ze sytuacja powazna). No i zaczal się zapis KTG. To był koszmar, po którym zdecydowałam, ze nigdy, przenigdy porodu naturalnego! Dopóki chodziłam, było w miare, chociaz skurcze były już na oko co 2 minuty, ale jak leżałam, to były nie do zniesienia. Wtedy tez wymknęła mi się „*****” podczas skurczu i teksty do mamy „To nie tak mialo być!”. Dowiedziałam się, ze anestezjolog jest, przesiadlam się na inne lozko i zawiezli mnie już na sale operacyjna. Tam już dr był, przebieral się i myl, pelno ludzi na sali, ja jeszcze wybrałam znieczulenie, ze nie chce ogolnego i to już był koniec. Zeszlam prawie, jak się okazalo, ze musi mi splynac cala kroplowka, bolalo już strasznie, ale na szczescie lecialo ciurkiem. Telepalo mnie z nerwow strasznie, cala się trzęsłam, skurcze prawie nie przechodzily, wiec anestezjolog wkłuwał się podczas skurczu, a drugi mnie trzymal, znieczulenie bolalo troszke, ale potem nadeszla błogość. Niesamowite to uczucie drętwienia nog i to, ze przestalam odczuwac zimno. Dr jeszcze mnie zbadal i się zaczęło – szok normalnie, nie czulam bolu, ale cala reszte owszem. Słuchałam, co mowia, trzęsłam się, a jak wyciągali dziecko, to prawie zeszłam – to szarpanie i wyciąganie skojarzylo mi się z filmami przyrodniczymi, jak krowie wyciągają cielaka. Maly zaczal plakac zaraz po wyciagnieciu, jeszcze z pepowina nieodcieta, plakal bardzo glosno, cos mnie za gardlo ścisnęło, dr na to „urodziliśmy chłopaczka”, po czym Malego troszke umyli i przynieśli mi na chwilke… przytulili mi jego buzie do twarzy, pocałowałam pare razy … i właściwie wiecej nie pamiętam, bo zrobilo mi się strasznie niedobrze, zaczelam mieć odruchy wymiotne i powiedziałam, ze cyt. „będę rzygac”… Trzęsłam się już tak, ze się sama zastanawiałam, jak tez dr mnie pozszywa. No i obudziłam się na sali poporodowej.
No i co dalej… pierwsze dwa dni były kiepskie, jakos pamiętam je jak przez mgle. Po 12 godzinach wstalam, jakos się umylam z pomoca pielęgniarki, a potem z kazda niemal godzina było coraz lepiej. Malego zobaczyłam jak tylko zrobiłam się przytomna. Wazyl 3280, mierzyl 37 cm od glowy do pupy. Jest absolutnie zdrowy, dwa razy dostal 10 pkt. W trzeciej dobie zaczelam karmic, poszlo jak po masle, Maks przyssal się od razu. Najpierw dokarmiałam go mieszanka 7 razy na dobe, potem już 3 razy, a w 5 dobie już tylko piers. Pokarmu mam wystarczająco, musze odciągać laktatorem.
Kocham mojego synka bardzo. Co prawda jest dal mnie totalna abstrakcja, nadal czuje jakas obcość, cos jak nieznany mi człowiek i mam wrazenie, ze to nie to samo dziecko, które mialam w brzuchu. Brakuje mi tamtych kopniakow i jak w pierwszych dnaich macica mi się kurczyla bardzo odczuwalnie, to mialam wrazenie, ze to Maks kopie… Ale kocham tego malego człowieczka, który jest taki nieskończenie cierpliwy i tyle mi wybacza. Moja obcesowość, nieporadność, brak cierpliwości, czasem niedelikatność. Patrzy tylko slepkami niebieskimi i czasem sobie poplacze troszke, jak za dlugo czeka na jedzonko, ale generalnie jest po prostu malym aniolem.
No ale jestem wreszcie w domu. W swoim, w Wawie. Nie mogę w to uwierzyć, miesiąc minął, od kiedy wyjechałam. Strasznie długo, zwłaszcza w końcówce ciązy. teraz musimy sie na nowo zorganizowac, w Poznaniu juz wszystko mialam mniej wiecej opanowane, ale mam nadzieje, ze po tym samotnym treningu, to teraz ten czas z mężem to bedzie bajka
Maks spal cala droge do Wawy, raz zaplakal biedny, jak juz mu mega niewygodnie bylo. Placze w ogole wylacznie wtedy, kiedy jest glodny. Bardzo ladnie podnosi glowke jak lezy na brzuszku i wczoraj pokazala sie jego pierwsza lezka. czasem sie nieswiadomie usmiecha podczas karmienia
Zdarza sie, ze lezy sobie spokojnie przez pol godziny, godzine, rozglada dookola i nie placze
Potrafi juz skupiac wzrok na konkretnym przedmiocie, rozpoznal pozytywke, ktora puszczalam mu w czasie ciazy i melodie z telefonu komorkowego, przy ktorych kopal w brzuch
Jest naprawde slodki i czasem, jak płaczę rzewnymi łzami nad prasowanym wlasnie spioszkiem (a zdarza mi sie to codziennie, baby blues na calego), to mysle sobie, ze nie zasluguje na takiego kochanego synka
Mialo być krócej, wyszlo dlugo i chaotycznie, wybaczcie.
Na poniedziałek 21 listopada bylam umowiona w szpitalu. Mialam się w poniedziałek położyć i dr miał po kolejnych badaniach usg podjąć decyzje, czy już można ciac.
No i ok., wieczorem w niedziele się spakowałam kolejny raz, mialam zamiar jeszcze rano dopakowac kosmetyki. Denerwowałam się troche tym szpitalem, bo poprzedni pobyt mnie nieco wymęczył, wiec położyłam się wczesnie, ale zasnęłam dopiero ok. 23. O 1,30 w nocy się obudziłam, zazwyczaj tak mialam w ciazy, wiec poszlam sobie siusiu, napic się i z powrotem do lozka. Nie mogłam zasnąć. No i o 2.30, jak już podsypialam, obudzil mnie bol brzucha. Hm…. Dziwne, mysle sobie, zupełnie jak jakis skret jelit czy cos. Po kolejnym zaczelam myśleć goraczkowo, ze może TO JEST TO? Nigdy w zyciu nie mialam skurczy, nie pamiętam boli miesiączkowych, wiec trudno mi było ocenic. Wiec co robie? Na wszelki wypadek udaje się na palcach do lazienki i zaczynam przygotowania, jednoczesnie na stoperze w komorce notując kolejne bole brzucha. Mam do dzis zanotowane te czasy rownolegle w komorce, skurcze sa co 8, 6, 11, 12, 2, 5, 7 minut, zero regularności, oprocz tego, ze każdy trwal około 30 sekund. Z ksiazki „W oczekiwaniu na dziecko”pamiętałam, żeby jechac do szpitala jak będą co 5 minut i będą trwaly 45 sekund, wiec sobie mysle, ze w razie czego, jeśli to to, to mamy jeszcze czas. Nie wzielam tylko pod uwage skłonności rodzinnych, ze moja mama zanim dojechala do szpitala, to miala 10 cm rozwarcia… ale szpital mamy w odległości 10 minut pieszo, a 5 minut samochodem, wiec nie denerwowałam się, ze nie zdazymy. No wiec w lazience depilacja dokladna, prysznic, samoopalacz na cale cialo (a jak) i makijaż. Bol coraz silniejszy, wiec mysle sobie, jeśli to nie porod, to chyba jakis rak – i decyduje się obudzic mame. Jest już 4, wiec przeczekałam 1,5 godziny. Mama nie spala, obudzilo ja światło w pokoju u mnie i u ojca, gadala z nim, wiec ide i mowie „Matka, mnie cos brzuch boli”. Mama od razu za telefon i zaczela ściągać ekipe. Rodzice ubrali się migiem, ojciec jakis nietomny, ale nic to, mnie boli coraz bardziej, ale jak chodze, jest ok. Wsiadamy w samochod, ja się zaczynam wic i mowie, żeby jechala szybciej, jak na filmach dojeżdżamy do szpitala, ja wysiadam mega szybko, ojciec się wytacza z moja torba jak jakis zombie… po czasie dowiedziałyśmy się, ze nie mogl spac i wziął Dormicum. To silny srodek nasenny, jakby mama wiedziała, to w ogole by go nie brala z nami! Rejestratorki już na nas czekaly, polozna tez, szybkie cisnienie, pomiar temperatury i winda na 4 pietro. No i tam się zaczęło już na powaznie, skręcało mnie wpol…! Dr już jechal, anestezjolog tez, a mmnie kazali się przebrac w koszulke (moja), stanika mogłam jeszcze nie zdejmowac, i zaczal mnie badac lekarz dyżurny. A przetem pielegniarka do niego – „tu chyba jeszce nic nie będzie, bo pani za bardzo sprawna jest”. A on na to „6 centrymetrow rozwarcia”. Ona wielkie oczy „zartujesz?!” i migiem kazala mi się przebrac w szpitalna koszulke i zdjąć stanik (po tym się zorientowałam, ze sytuacja powazna). No i zaczal się zapis KTG. To był koszmar, po którym zdecydowałam, ze nigdy, przenigdy porodu naturalnego! Dopóki chodziłam, było w miare, chociaz skurcze były już na oko co 2 minuty, ale jak leżałam, to były nie do zniesienia. Wtedy tez wymknęła mi się „*****” podczas skurczu i teksty do mamy „To nie tak mialo być!”. Dowiedziałam się, ze anestezjolog jest, przesiadlam się na inne lozko i zawiezli mnie już na sale operacyjna. Tam już dr był, przebieral się i myl, pelno ludzi na sali, ja jeszcze wybrałam znieczulenie, ze nie chce ogolnego i to już był koniec. Zeszlam prawie, jak się okazalo, ze musi mi splynac cala kroplowka, bolalo już strasznie, ale na szczescie lecialo ciurkiem. Telepalo mnie z nerwow strasznie, cala się trzęsłam, skurcze prawie nie przechodzily, wiec anestezjolog wkłuwał się podczas skurczu, a drugi mnie trzymal, znieczulenie bolalo troszke, ale potem nadeszla błogość. Niesamowite to uczucie drętwienia nog i to, ze przestalam odczuwac zimno. Dr jeszcze mnie zbadal i się zaczęło – szok normalnie, nie czulam bolu, ale cala reszte owszem. Słuchałam, co mowia, trzęsłam się, a jak wyciągali dziecko, to prawie zeszłam – to szarpanie i wyciąganie skojarzylo mi się z filmami przyrodniczymi, jak krowie wyciągają cielaka. Maly zaczal plakac zaraz po wyciagnieciu, jeszcze z pepowina nieodcieta, plakal bardzo glosno, cos mnie za gardlo ścisnęło, dr na to „urodziliśmy chłopaczka”, po czym Malego troszke umyli i przynieśli mi na chwilke… przytulili mi jego buzie do twarzy, pocałowałam pare razy … i właściwie wiecej nie pamiętam, bo zrobilo mi się strasznie niedobrze, zaczelam mieć odruchy wymiotne i powiedziałam, ze cyt. „będę rzygac”… Trzęsłam się już tak, ze się sama zastanawiałam, jak tez dr mnie pozszywa. No i obudziłam się na sali poporodowej.
No i co dalej… pierwsze dwa dni były kiepskie, jakos pamiętam je jak przez mgle. Po 12 godzinach wstalam, jakos się umylam z pomoca pielęgniarki, a potem z kazda niemal godzina było coraz lepiej. Malego zobaczyłam jak tylko zrobiłam się przytomna. Wazyl 3280, mierzyl 37 cm od glowy do pupy. Jest absolutnie zdrowy, dwa razy dostal 10 pkt. W trzeciej dobie zaczelam karmic, poszlo jak po masle, Maks przyssal się od razu. Najpierw dokarmiałam go mieszanka 7 razy na dobe, potem już 3 razy, a w 5 dobie już tylko piers. Pokarmu mam wystarczająco, musze odciągać laktatorem.
Kocham mojego synka bardzo. Co prawda jest dal mnie totalna abstrakcja, nadal czuje jakas obcość, cos jak nieznany mi człowiek i mam wrazenie, ze to nie to samo dziecko, które mialam w brzuchu. Brakuje mi tamtych kopniakow i jak w pierwszych dnaich macica mi się kurczyla bardzo odczuwalnie, to mialam wrazenie, ze to Maks kopie… Ale kocham tego malego człowieczka, który jest taki nieskończenie cierpliwy i tyle mi wybacza. Moja obcesowość, nieporadność, brak cierpliwości, czasem niedelikatność. Patrzy tylko slepkami niebieskimi i czasem sobie poplacze troszke, jak za dlugo czeka na jedzonko, ale generalnie jest po prostu malym aniolem.
No ale jestem wreszcie w domu. W swoim, w Wawie. Nie mogę w to uwierzyć, miesiąc minął, od kiedy wyjechałam. Strasznie długo, zwłaszcza w końcówce ciązy. teraz musimy sie na nowo zorganizowac, w Poznaniu juz wszystko mialam mniej wiecej opanowane, ale mam nadzieje, ze po tym samotnym treningu, to teraz ten czas z mężem to bedzie bajka
Maks spal cala droge do Wawy, raz zaplakal biedny, jak juz mu mega niewygodnie bylo. Placze w ogole wylacznie wtedy, kiedy jest glodny. Bardzo ladnie podnosi glowke jak lezy na brzuszku i wczoraj pokazala sie jego pierwsza lezka. czasem sie nieswiadomie usmiecha podczas karmienia
Mialo być krócej, wyszlo dlugo i chaotycznie, wybaczcie.