reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Nasze porody

no to i ja podzielę się swoim przeżyciem

jak wiecie tydzień wcześniej wzieli mnie na patologię, 27.02 założyli mi cewnik balonik, 28.02 wsatałam i kazali iść na porodówkę, podłączyli oxy o 9.40 skurcze były mocne i bardzo regularne, ale ja nic nie czułam, wyjeli balonik przy wejściu było tylko 2,5 cm rozwarcia, ale w spodku było 6 cm. O 15.30 położna zapytała czy chcę żeby mnie dalej indukowali - chciałam, więc przebiła pęcherz płodowy i chlupnęły wody. No i w zasadzie od przebicia pęcherza od razu zaczęły się bolesne skurcze, ale wciąż do wytrzymania o 19.40 było 4 cm i mogłam prosić o znieczulenie. Może jeden skurcz mniej bolało, ale w zasadzie od razu po znieczuleniu zaczęłam czuć skurcze parte. Więc poprosiłam męża, żeby poszedł i poprosił o kolejną dawkę bo mnie na maksa bolały te parte. Ale anestezjolog poszedł na cc. Robiło mi się na prawdę już mało znośnie bo czułam, że już musze przeć. Zawołaliśmy położną i okazało się, że 10 cm. W 1,5 h zrobiło mi się z 4cm na 10 cm. Samo parcie uważam, że to tylko wysiłek fizyczny ja nie czułam bólu, poszło w 20 min. W sumie od przebicia pęcherza do położenia grzesia u mnie na brzuchu minęło 6h. Na pewno nie będę traktowała tego przeżycia traumatycznie. Ale wiem, że wszyscy tak mówią, ale to uczucie jak dają dziecko na brzuch nie do opisania. Euforia
 
reklama
Ja też szybko napiszę póki pamiętam.

W srodę wieczorem zaczełam mieć skurcze co 5 min, ale krótkie tak do 40-45 sekund i jak dzownilismy kazali czekać az wydłuza sie do minuty....tak doczekalam do rana i przeszły. W ciągu dnia ( czwartek) skurcze nieregularne i starciłam nadzieje. Ale około 21 zaczeły się znowu regularne co 5 minut i trwajace juz minite i ponad, wiec po polnocy byłam w szpitalu. zbadali mnie i mialam rozwarcie tylko na palec- ale zostwili mnie w szpitalu. Polożylam się do lozka ale skurcze mialam bolesne wiec dali mi zastrzyk Pentadyne- zakazli mnie chodizc bo mialo mi sie krecic w glowie. Maz pojechal do domu bo powiedzilei ze zaczne rodzic dopeior rano....około 2:30 zaczelam miec parte( w sumie nie wiedzialam czy to jest to czy musze do lazienki) - ale boalo bardzo.zadzownilam po pielegniarke zbadlai mnie i mowia ze mam juz 7 cm rozwarcia i mam szybko dzownic po meza. To ja im moiwe ze cche epidural - ale bylo za pozno i mowi ze zaraz zaczynam rodzic. Zadzwonilam do meza ze ma prztjechac, a biedny byl tak zaspany ze nie wiedzial czy dzownilam naparwde czu mu sie snilo i przysnal jescze- dobrze ze sie ocknał. PArte juz mialam tak mocne, ze myslalm ze umrre. Wkoncu do noch mówie trudno ja musze przec najzwyzje maz nie dojedzie. Ale doejchał. BYl o 3:20- ale ja już lezalam na porodowce. Dali mi gaz rozweselajacy a o 4:13 Franuś już byl z nami:-) poród szybki ekspresowy:-) Trafilam na super połozna któraa npaarwde mnie podtrzymywała. Na poczatku rodizlam na lezaco, pote na czworakach a zakonczylam tez na lezaco. ALe milo wspominam. Franuś był u taty na rekach jak mnie zszywali- bo peklam:/ troche bolalo, ale ratowalam sie gazem. KOncówke od gazu wziełam sobie na pamiatke:-)
 
tak jak pisałam zaczęło mnie łapać tak od 6 skurcze były nieregularne później była przerwa,następnie były skurcze regularne już tak co 10 minut,następnie tak od 9 już były tak co 4 minuty,stawały się coraz dłuższe i mocniejsze,następnie były już co 3 minuty mówiłam do męża aby się szykował bo trzeba dzwonić po karetkę to była godzina 12 jak dotarłam na porodówkę tam mnie zbadała miałam rozwarcie na 5 cm chodziłam sobie na korytarzu bo obok na łóżku była kobieta do porodu juz z 8 cm więc żeby jej nie przeszkadzać
za godzinę mnie zbadała rozwarcie było juz na 7 cm,zaczęłam mieć coraz częstsze skurcze i już bóle parte,zapytała się mnie położna jak tam ja mówię,że mam juz parte no to na łóżko i już z niego nie wypuściła rozwarcie na 9 po 2 skurczach już było pełne rozwarcie i szykowali do porodu zawołali mojego męża a wyprosili tej co rodziła już wcześniej,gdy zaczęlam przeć czułam opór i mówię że nie dam rady ,mąż do mnie że jeszcze troszkę widać główkę dwa parcia i mały był na świecie,później się okazało że trochę mi blokowało bo nie rozcięli mnie tylko sama pękłam,szwy miałam tylko te zewnętrzne,mąż przeciął pępowinę i stał nawet wtedy gdy mnie zszywali
tak wyglądał mój poród
 
A u mnie w telegraficznym skrócie 7 marca 2012 :-)
po południu poszłam sobie do fryzjera no bo przecież termin miałam na 20tego, w cudownym humorze wróciłam do domu, jakos pełna energii.
poszlismy spać, a ja tu po 22 godz czuje taki chlust wodami, mąż pobiegł po recznik, ja za telefon na oddział, oni żeby jechać. Dobrze, ze po 22giej było to zero korków w Wwie. W szpitalu miał dyżur mój wybrany do porodu gin, po zbadaniu potwierdził, ze wody odplywaja, ale ze główka wysoko i szyjka długa i twarda, podlaczyli mnie do oxy i tak do 5rano pokrecilo, pokrecilo Ala skurczami i nic zero postępu porodu, mała była ciagle monitorowana KTG i trzymała ładnie tętno, niestety w morfologii pobranej dwa razy podwójna liczba leukocytow, więc w obawie przed infekcja padła decyzja o CC, o 6 rano byłam już na sali operacyjnej, znieczulenie trwało 3min i nie bolało, takie drobne uklucie, potem poczułam szarpanie w brzuchu, i nagle niunia co darla się w nieboglosy, tatuś był z nami, łzy mi poleciały, jak nic, 10 apgar, 3290g i 56cm.
potem jak już mnie zeszyli to nogi jak z betonu, po 12godz bol okrutny w ranie, ani kichnac, ani się zasmiac, dostaje jeszcze leki p /bolowe i dzis już lepiej, aby do przodu.
 
Ostatnia edycja:
korzystając z chwili kiedy obiad gotowy a Jaś spi opisze moje wrażenia, póki pamietam....
W poniedziałek obudziłam sie o 6 rano jak mąż wstawał do pracy. wtedy nie czułam jeszcze żadynch bóli. Zanim mąż się zebrał i wyszedł to mnie zaczął bolec cały brzuch jak w trakcie okresu. Poinformowałam męża o tym ale nie spodziewałam sie wtedy że sie zaczyna. Poleżałam chwile w łóżku piszac przez skypa ze znajomym. po czym koło 7 zaczeło bolec bardziej zaczełam sie więc zastanawiac czy to może poród. Wziełam telefon ze stoperem i zaczełam licyc regularnośc bóli. do 7.50 naliczyłam regularne skurcze co 5 minut trwające 45 sekund. poinformowałam męża że sie zaczyna żeby wracał do domu. Ja posżłam pod prysznic. Moczyłam sie w ciepłej wodzie z 40 minut po czym wyszłam wysuszyam włosy uczesałam sie ubrałam spakowałam reszte rzeczy do torby i dokumenty. Przyjechał maż a skurcze ucichły. zrobiły się rzadsze były co 10 minut. Więc jeszcze zjadłam reszte niedzielnego obiadu wypiłam herbate. Stwierdziliśmy że nie ma co czekac nawet jak mnie z porodówki odeśla to chociaż nie będe sie denerwowac że nie pojechałam. Z domu pojechalismy o 10. W szpitalu byłam o 11. Przyjęli mnie, podpieli pod ktg skurcze oczuwałam jako słabsze i pisału się co 7-8 minut. przyszedł lekarz zbadał mnie i wyszło że mam 4 palce rozwarcia. Była 12… Dostałam piłke do krecenia bioderkami i skakania. Po godzinie była luźna dłoń skurcze mocniejsze. Panie położne dały mi gaz rozweselający. W sumie to mnie nie rozweselał, nie korzystałam z niego przy każdym skrczu więc nie widziałam jakiejs szczególnej w nim pomocy ale dali to wdychałam. :D. O 14.30 kolejne badanie, rozwarcie bez zmian…. Podejrzewam że mi wtedy pani położna zrobiła masaż szyjki, bo badanie było bolesne a zaraz po badania na następnym skurczu odeszły wody…dużo wody…. Póżniej moje skurcze ześwirowały… było tak… mosny skurcz, a minuty przerwy, słaby skurcz i 10 minut spokoju, po czym znowu mocny skurcz i tak w kółko. Szyjka trzymała się z jednej strony dośc długo i pełne rozwarcie osiągnęłam o 17.20. Nie odczuwałąm skurczy partych. W ogóle nie miałam potrzeby parcia więc po osiągnięciu pełnego rozwarcia trzeba było przec a ja nie czułam tych skurczy. Jak skupiałam się na tym żeby przec to ciągłam nogi do siebie i rozpychałam powietrze w policzkach zamiast wciągac do płuc, więc żle…. Jak się znowu skupiałam na oddychaniu to słabiej parłam i tak w kółko… między skurczami dostawałąm tlen. Jak sobaczyłam kawałek główki i włoski to dostałam Powera i na następnym skurczu główka i jedna rączka była na wierzchu (Się Jaś rodził na generała :D) Na kolejnym skurczu o 18 urodził się Jaś.
3960 g, 60 cm. 9 pkt. Dostał jeden punkt za zabarwienie skóry bo miał szyje owiniętą pępowiną i był siny. Za reszte parametrów dostał po 2 punkty. Chwile poleżał mi na piersi po czym wzięli go na reszte badań mąż poszedł z nim, w między czasie zadzwonił do wszystkich.
O 18.35 urodziłam łożysko. Nastęnie lekarz mnie zszył przeszłam na swoje lóżko i zostałam na sali porodowej. Po pół godzinie przynieśli Jasia nakarmiłam. Gdzieś po 21 przewieźli mnie na sale poporodowa, Jasia wzięli na dogrzewanie bo miał zomne stópki i rączki. Mąż ze mną chwile posiedział po czym wysłałam go do domu z nadzieją że będę spac. Ale nie mogłam w ogóle zasnąc. O 23.30 nie mogłam dostac dzwonka do położnych więc wstałąm sama żeby zmienic sobie wkładke doszłam do stolika zmieniłam, doszłam do kosza, otworzyłam go i zobaczyłam ciemnośc. Ocknęłm się na progu sali leżac jak długa. Wołam POMOCY nikt nie przychodzi, wołam dalej w końcu koleżanka z sali się obudziła i zadzwoniła po pomoc, zleciał się cały oddział…. Przenieśli mnie na łóźko przyszedł lekarz kazał zrobic rtg głowy. Powieżli mnie więc na RTG. Jak wróciłam na sale dostałam Jasia w ramiona i zakaz wstawania samej.
Rano przyszły położne próbowały mnie spionizowac. Doszłyśmy pod prysznic gdzie znowu zrobiło mi się słabo wiec wróciliśmy na sale, nadal zakaz wstawania. Zlecone konsultacje neurologiczne. Wstałam dopiero koło południa jak musiałam siku. Po tem już było dobrze. Zarówno rtg jak i neurolog nie stwierdzili żadnych nieprawidłowości…. Uffff
 
To może i ja opisze swój poród.
W zeszła niedziele to jest 04.03 postanowiłam pójść na spacer, było juz prawie skończony 38 tydzien więc jakby miało się ruszyć to by się ruszyło jak nie no trudno.
Zeszłam z jakieś 3 km, wróciłam do domu zrobiłam obiad bo byłam głodna, położyłam się może ze 3 razy wstałam, plecy mnie bolały od chodzenia i wogóle. Nagle czuje jak mi pecherz pękł i wody leca, takie plum było. Rodzice zbierali się do kościoła właśnie to mówie do taty, że jedziemy do szpitala. Pytal sie co sie stało a za mnie leci, szybko pod prysznic jeszcze wskoczyłam, o 18 gdzieś wyjechaliśmy, w między czasie mama dopakowała mi torbe, bo wróciłam ze szpitala 28.02 i do konca sie nie przepakowałam.
Na izbie przyjęć byliśmy gdzieś o 18.40 miałam może ze dwa skurcze, na porodówce wylądowałam o 19, szyjka złagodzona 3 cm rozwarcia, jeszcze do kibelka skoczyłam, pozniej ktg po 15 minutach mówie, czy moge do kibelka znowu ona bada 5=6 cm rozwarcia i mi pozwoliła iść.
Usiadłam i nawet z 5 minut nie siedziałam, wracam i mówie ze chyba mam parte, ta kaze szybko na łóżko a tam główka już się pcha mała.
Nie pozwoliły mi przeć szybko łóżko rozkładały, ubierały się i przyżądy wyciągały.
Kiedy się ogarneły miałam pozwolenie na parcie, darłam się niemiłosiernie, wogóle nie wiedziałam co się dzieje wokół tak szybko poród szedł.
Mała Anastazja urodziła się 04.03 o godzinie 19.30 miała 3540g i 56 cm. Dostała 10 punktór położyli mi ją chwile na brzuchu i zabrali pod tlen, bo stwierdzili ze za szybko akcja szła i mała słabo krzyczy.
Ja troszkę pękłam bo mała szła głowka, raczka i pępowina.
Skurczy nie miałam duzo i długo ale bolały niemiłosiernie, mieli mi podłaczyć oksy, ale nie zdąrzyli.
O bólu zapomina się od razu jak widzi się tą mała istotkę, miłość od pierwszego wejrzenia :).
 
Jak zameldowałam Wam, chwilke przed 13 w środę 7 marca odeszły mi wody, brzuch zaczął boleć okresowo i zaczęły sie sporadyczne skurcze. Konsultacja telefoniczna z teściowa i położną - zbieramy sie do szpitala.
Dotarliśmy koło 16, a w drodze miałam juz skurcze co 5 minut, ale krótkie i nie jakieś bardzo bolesne. Na izbie przyjęć oczywiście ucichło, ale miałam skierowanie do szpitala, więc szybciutko mnie przyjęli, wypełnili mase papierów, a ja leżałam pod ktg które pisało słabe nieregularne skurcze.
Prowadzili mnie na patologię na obserwację, ale po drodze spotkalismy mojego lekarza prowadzącego (jedyny dzien w tygodniu, kiedy ma dyżur a do tego zazwyczaj do godz. 14, a traf chciał, że akurat w ta środę miał całodzienny), no i sie tylko zapytał co się dzieje i czy są sale wolne do porodu, po czy stwierdził, że idziemy na porodówkę. M zachrypniety i kaszlący nie dostał zgody na poród ze mną. Kazałam mu jechac do domu (chciał czekac pod szpitalem w aucie).
Podpieli pod ktg, rozwarcie ledwo na 2-3 cm, skurcze max 80 wychodziły, ale prawie ich nie czulam, za to te 30 to dawały mi popalić... poszłam na usg, bóle coraz mocniejsze i częstsze, ale krótkie (na pewno nie miały więcej niz 45 s) i mówię lekarce, że bardziej to mnie plecy bolą niż brzuch i to pewnie są bóle krzyzowe, na co ona, że może mi dać tens. Nawet nie wiedziałam, że maja go w tym szpitalu. Wróciłam na salę porodową, w sali obok akurat zaczynało sie parcie, więc praktycznie wszyscy tam poszli, a ja sobie chodziłam po sali, przyszła położna pokazała, że mam na wyłączność prysznice, piłki, worki sako itp, do tego udało jej sie wygrzebać gdzieś szpitalną koszule do rodzenia... SKurcze zrobiły sie dośc mocne, kazali mi się połozyc i znów podpieli ktg a tam juz 6 cm, akcja obok juz się skończyła i lekarka widząc jak się zwijam zaleciłą mi natychmiast podpiąć tens i się masowałam prądem - jak bóle stały sie nie do zniesienia, to przyszła nowa zmiana i wtedy było jak błyskawica - 7-8-9 w niecałą godzinkę, czuje parte, boli okrutnie, ale do 10 nie dochodzi rozwarcie. Na skurczach juz się dre, położna kontroluje cały czas rozwarcie i okazuje się, że owszem 10 jest ale tylko na skurczu i maluch sie cofa. Boli okropnie, że nie jestem w stanie podczas skurczu skupic sie na oddychaniu, ale zaraz jak mija szczyt skurczu oddycham najlpeiej jak umiem, żeby maluszek był dotleniony, ale i tak podczas skurczów tętno mocno zwalnia... Przychodzi mój lekarz, krótki wywiad jak idzie akcja i decyzja robimy cesarkę. No i potem jak w filmach - wszyscy ganiaja, mnie na skurczach wypytują o jakies pierdoły do dokumentów... Najgorsze było chyba cewnikowanie na skurczu i potem przejście o wlasnych siłach na salę operacyjną (blisko była), no i cesarka jak cesarka... Maluszka dali mi pocałować, obejrzeć z każdej strony i zabrali, a mnie zaczęli szyć. Najgorsze to teraz dojśc do siebie (nie rozumiem, jak ktos może jeszcze płacic gruba kasę, żeby tylko mieć cesarkę :baffled:)

Obawiałm się jak to będzie rodzic bez M, ale tak pozytywnie mnie zaskoczył cały personel - byłam na dwóch zmianach i miałam styczność z jakąś 25 grupa osób i każda jedna była miła i robiła wszystko, żeby mi pomóc, więc mimo że rodziłam sama, to wcale osamotniona sie nie czułam, co chwilę ktoś klepał po ramieniu, mówił coś co dodawało sił... Nie wspominając, że niczym mnie nie szprycowali, każde badanie robione najdelikatniej, żadnych masaży szyjki itp. czyli tak jak sobie wymarzyłam ;-)do tego warunki świetne. Szkoda, że musiało się skończyc cesarką, bo sam poród nawet dośc bolesny, ale mi sie podobał - był nawet lepszy niż mogłam sie spodziewac po akcji z Dobrusią. I jednego czego żałuję, to że 4 lata temu nie wybrałam też tego szpitala :tak:
 
No to kolej na mnie bo już się nieco ogarnęłam. Jak wiecie na forum oficjalnie uznałam, że coś się rozpoczęło w sobotę 3 marca w dniu terminu z OM. O 5.30 zaczął boleć mnie brzuch ale jak na jelitówke i tak ciągle do niedzieli wieczorem, przez to nic nie jadłam i prawie nie spałam. W niedziele o 22 zaczęły się skurcze co 20 minut i do rana zaczynały być coraz częstsze, kiedy zaczęłam plamić krwią i skurcze były co 10 minut pojechaliśmy do szpitala. Na IP miałam skurcze co 7 minut, zaczęli wszystko spisywać zmierzyli ciśnienie 140/100 i temperature 37,3 no i trochę ich to zaniepokoiło. Zlecili badanie CRP. Na KTG skurcze na 100 i co 7 minut więc jak przyszedł lekarz i miał mnie zbadać myślał, że będzie z 4 cm a tam doopa, szyjka krótka ale zero rozwarcia:wściekła/y:. Więc dali mnie na sale ogólną. Męża odesłałam do domu i myślałam no to sobie poleżę. Niedługo potem dostałam skurczy co 3 minuty trwały minutę (pisały się na KTG) już nie było tak fajnie. Po 14 (minęły 3 godziny tych skurczy) lekarz mnie bada a tam zero rozwarcia no szok wkurzyłam się z bezsilności:wściekła/y:. Lekarz do mnie, że ciężka artyleria ze mnie do rodzenia. O 15.3 przyjechali znowu z KTG i akurat na skurczu położna kazała mi się przekręcić na lewy bok, jak mnie zabolało to aż mi łzy stanęły w oczach a za chwile ogromna ulga i leje się ze mnie strumieniem, mówię, że wody mi poszły na co położna no to już nie ma odwrotu będziemy jechać na porodówkę (jakbym nie wiedziała). Skurcze przeszły jak ręką odjął normalnie taka ulga, no ale powinny być. No i położna do mnie, że chce zobaczyć te wody, więc zaglądają we dwie i nagle o jeezuuuu jaki MUŁ:szok: i wyleciały z sali jak z procy, w międzyczasie wszedł lekarz (chyba musiały się z nim minąć) i pyta co u mnie a ja mu na to, że wody poszły a skurcze poszły w las na co on ojej, no jakbym miała na to wpływ. Wpadają na to te położne i mówią doktorze wody mułowate, no i wszyscy sobie poszli zostawiając mnie z tymi litrami co się ze mnie lały, nawet się ruszyć nie mogłam a syf taki leciał, że szok:szok:, tak się bałam co z małym. Za chwilę przychodzi położna, że mają moje wyniki tego CRP (były złe 25) co mi pobrali no i te wody zielone więc lekarz zakwalifikował mnie co CC, więc mam być gotowa po 19 jak przyjdzie nowa zmiana na blok. Płakałam jak podpisywałam te wszystkie papierki do CC i jeszcze próbowałam negocjować poród sn bo tak bardzo chciałam rodzić SN, z mężem wisiałam na telefonie, a on już jechał do mnie spowrotem. Niby wiedziałam, że to wszystko dla dobra Edzia ale było mi smutno:-(.
W końcu zebrałam jakoś siły żeby wstać i z tymi lejącymi wodami skoczyć jeszcze pod prysznic i zobaczyć się z mężem bo w tym szpitalu nie ma odwiedzin w salach tylko w pomieszczeniu socjalnym więc wiedziałam, że zobaczę się z nim dopiero na drugi dzień jak stanę na nogi. Udało się choć leciało jak z kranu. Potem już czekał na korytarzu żeby zobaczyć małego, ale jak mnie wzięli na porodówkę na cewnikowanie i ostatnie KTG okazało się, że nie ma żadnego porodu i uprosiłam położne żeby mógł do mnie przyjść więc dali mu fartuszek i ostatnie 40 minut był ze mną. Mnie zabrali o 20.00 a on został w tym pokoju socjalnym i czekał na maluszka. CC nie będę za wiele opisywać bo takie jak każde inne - znieczulenie, cięcie, szarpanie, mały utknął i nie mogli go wyjąć tak mi brzuch do góry podrywali, że mnie całe ramiona bolały bo na nich opierał się ciężar ciała. W końcu go wyjęli o 20.20, usłyszałam tylko, że syn i zaraz go zabrali co mnie zdziwiło bo jak rodziłam pierwszego synka w tym samym szpitalu to mi go od razu pokazali. Zaczęłam płakać pytam czy wszystko z małym ok, mówią, że tak ale nie słyszałam żeby płakał za drzwiami, miałam wrażenie, że minęła wieczność zanim go usłyszałam, wtedy zaczęłam już wyć ze szczęścia. Po paru minutach przynieśli mi go nagusieńkiego do ucałowania i zabrali żeby nie zmarzł. Nawet się przez to nie skupiałam nad tym jak mnie tam łatają. Potem zwieźli mnie na dół na ogólną no i potok pytań do położnej jak mały, ok. 3910 i 57 długi, czy mąż go widział i porobił zdjęcia, tak, czy zostawił dla mnie mój telefon, tak. Śmiała się, że ledwo po cięciu a już wszystko muszę mieć pod kontrolą. Najpierw dostałam synusia chyba po 5 minutach już, potem telefon no i zaraz do męża okazało się, że przez to że wcześniej wszedł do mnie w tym fartuchu to położna mu pozwoliła wejść jak małego przyniosła i ma zdjęcia Edzia jeszcze w mazi i krwi na golaska i mąż był przy myciu i ubieraniu synka (trochę mu zazdroszczę). Potem było już z górki anestezjolog powiedział, że od 5 rano mogę wstawać więc jak wybiła 5 to od razu zaczęłam molestować położne, że chce wstać żeby szybko dojść do siebie i zająć się dzieckiem. Mimo, że marudziłam im co pół godziny dały mi wstać dopiero jak morfina zeszła czyli ok. 14. Ja chciałam od razu pod prysznic ale mi się trochę w głowie kręciło i nie dało rady, położna się pyta co mi tak śpieszno z tym wstaniem a ja, że dzieckiem muszę się zająć i na 16 do męża wyjść bo przyjedzie no i muszę już być czysta i pachnąca tak się ze mnie śmiała, że pomogła mi iść do łazienki się umyć. Na 16 wyszłam do mojego M już razem z naszym Edusiem. Potem już poszło z górki lekarze jak zobaczyli jak latam po oddziale to już w czwartek rano chcieli mnie do domu puścić no ale „przepisy”, w sumie wyszłam po południu zanim upłynęły 3 doby bo stwierdzili, że latam jak helikopter i te parę godzin nie zrobi różnicy. Podobno byłam pierwsza pacjentką, która tak szybko wyszła po CC. Ja musiałam wracać do mojego Rysia, ale się spłakałam w domku z radości jak się ucieszył na mój widok tego się nie da opisać.
A co do samego porodu to dopiero przy wypisie mi powiedzieli, że mały miał tylko 7 punktów, nie oddychał był sztucznie wentylowany, nie ruszał się i był siny wiedziałam, że coś było nie tak a oni nie chcieli mi powiedzieć no ale teraz to nie ma najmniejszego znaczenia bo Eduś to super facet.
Drugi poród choć również przez CC, którego chciałam uniknąć zdecydowanie lepszy niż pierwszy to chyba sprawa podejścia do sytuacji, motywacji do wstania i ogólnie nastawienia do sytuacji. Dzisiaj chodzę już bez problemu, szwy zdjęte, jedynie kręgosłup okropnie boli ale to akurat nie wina cesarki, z tego co wiem po porodzie naturalnym też plecy bolą. Jedyny minus to, że nie mogę dźwigać mojego starszaka ale nadrobimy to za jakieś 3-4 miesiące.

Edit: O jezuu:szok: ale tego wyszło, strasznie się rozpisałam ale jakoś nie umiałam krócej, jeszcze wiele by dało się napisać to już i tak skrócona wersja i mam nadzieje, że nikogo nie zanudziłam.
 
witam :tak: u mnie wygladalo to tak: w srode trafilam na wywolanie o godzinie 16:00 przyjeto mnie na oddzial, badania itd. rozwarcie na 3 cm, polozna mowi ze jak sie tylko sala porodowa jakas zwolni to brzebijamy wody i bedziemy rodzic. No to spoko mysle jakos to pojdzie, czekalam i czekalam, niesamowicie duzo kobiet rodzilo... o 8;30 przyszla polozna i stwierdzila ze przebijamy wody , po 2 h sprawdzimy rozwarcie i jak bedzie sie cos ruszac to nie beda mi dawac zadnych dragow typu oxytocyna czy prostin. przekula mi pecherz i zaczal sie potop wenezuelski :tak: , skorcze zaczely sie same po jakichs 20 min , regularne co 2 min i trwaly 1 min i wydluzaly sie. jakies 2 h pozniej przeniesiono nas na sale porodowa, poszlam sie wykapac lezalam w goracej wodzie M polewal mi brzucho jak mialam skurcz i jakos lzej bylo choc przez chwile. 40 min w wannie i powrot na porodowke, badanie i moja polozna stwierdza ze "nie ma szyjki" :szok: i stoi w szoku... mowi ze albo mam 10 cm albo szyjka sie " schowala" wymwmlala mnie i mowi ze sprobojemy przec zobaczymy co bedzie jak nic sie nie wydarzy to poszukamy tej szyjki... i nic sie nie wydarzylo , kolejne badanie jeszcze bardziej bolesne... szyjka sie znalazla i zostala" sciagnieta " palcami we wlasciwe miejsce... rozwarcie na 6 cm... a bolalo juz konkretnie... polozna tlumaczyla cos mlodej studence ze niby 1 cm na godzine itd. a ja sobie mysle JASNE... ale mowi ze ja w pierwszym porodzie bylam bardzo szybka ( mieli dokumenty z pierwszego porodu- rodzilam w tej samej sali - nr.9 ) :-) po 20 min ja oswiadczam ze musze przec ... na to polozna no to przemy , cialo wie co robic... 20 min nieziemskiego bolu ( 01:52) i malenstwo juz na brzuchu mialam :tak: a po 10 jeszcze nie odpepiony na cycu wisial :) cmokal jakby robil to od wiekow :tak::tak::tak: poznij mi go ubrali, tatus trzymam a mnie pozszywano- pekniecia tylko wewnetrzne 2 stopnia , nastepnie przyniesiona bawarke dla nie i dla M kawke i tosty z dzemikiem , nastepnie poszlam pod prysznic, nastepnie badania i zdecydowalam ze do domu chce wyjsc od razu z porodowki , ze nie chce na oddzial i o 7 rano bylismy juz w domku :) to tyle :) :-)
 
reklama
U mnie było tak:
We wtorek wstałam o 10, poszłam do łazienki, a tam krew i krwawy czop (przerażające bardzo). Zadzwoniłam do lekarza, miałam tego dnia zaplanowaną wizytę na 14, ale kazali mi przyjechać na 11.30. Zjadłam śniadanie w międzyczasie orientując się, że mam skurcze. Regularne. Co 3-4 minuty:szok:.
Pojechałam do lekarza, szybki rzut oka i werdykt: rozwarcie 3 cm, dziecko dzisiaj będzie, na porodówkę:-).
Skoczyłam jeszcze do domu, wzięłam parę rzeczy i w sumie chciałam jeszcze trochę posiedzieć w domu, ale zaczynało boleć coraz bardziej, więc kierunek szpital. Na oddział dotarłam mniej więcej o 13. Podłączyli mi ktg i pytają, czy chcę zzo. Powiedziałam, że nie, ale że chciałabym jakiś inny przeciwbólowy, tu mają takie do kroplówki, które delikatnie uśmierzają ból i przede wszystkim pozwalają się bardziej relaksować czy wręcz przysypiać między skurczami.
Trochę podanie tego się opóźniało, ale jeszcze było całkiem spoko, więc specjalnie nie narzekałam. Leżałam sobie, co 3 minuty zwijałam się z bólu, a w międzyczasie gadałam z mężem. O 15 przyszedł lekarz i przy okazji pielęgniarka z przeciwbólowym. Lekarz zajrzał i mówi, że już mamy 7 cm. Ja wydałam okrzyk radości:-D. Przebił mi wody. Spytali się jeszcze, czy nie chcę zzo, ale powiedziałam, że nie, więc dostałam ten do kroplówki. Zrobiło się całkiem fajnie. Najpierw zaczęło mi się kręcić w głowie, ale szybko zaczęłam przysypiać i budziłam się na szczyty skurczów. Niestety ten środek dość krótko trwa i po ok. 2 godzinach zaczęło się robić mniej przyjemnie, żeby nie powiedzieć masakrycznie. Naprawdę nie sądziłam, że aż tak może boleć. Zażyczyłam sobie drugi przeciwbólowy i lekarza, żeby powiedział ile jeszcze, bo jak długo, to chcę zzo.
Lekarz przyszedł i ogłosił, że znieczulenia nie ma, bo jest 9,5 cm i przemy:szok:. Powiedziałam mu, że chyba sobie jaja robi. Nie czułam się na siłach i w ogóle nie miałam potrzeby parcia. Popatrzył na mnie, powiedział ok i że przyjdzie za kwadrans. Bolało ku*ewsko. Pielęgniarka mnie namówiła, żeby jednak przeć, bo to pomoże na ból. Zrobiłam parę podejść do parcia, ale nie szło mi zupełnie. Na trochę dali mi spokój, ale w końcu było 10 cm i nie bardzo miałam wyjście. Parcie dość ciężkie, nie bardzo wiedziałam co i jak. 45 minut mi to zajęło, ale w końcu wyszła:-D. Owinięta pępowiną, więc pod sam koniec, jak już główka była, musiałam przestać przeć, żeby lekarz mógł pępowinę przeciąć i rozplątać. Przez to lekko pękłam, ale wystarczyły 2 szwy.
Od wejścia do szpitala do narodzin 5 godzin, więc całkiem szybko. No i zostałam sensacją oddziału, bo tu bez zzo to już nikt nie rodzi:-).
 
Do góry