Sarenko-ja też jestem za równym podziałem obowiązków. Jeśli M.pracuje- ok, doceniam jego pracę. Wiem, że może być zmęczony itp itd. Ale to, że ja nie pracuję nie oznacza, że ja siedzę sobie przez cały dzień z kawką w ręku i mam wszystko gdzieś. Na zachodzie taka "kura domowa" jest traktowana na równi z wykonywanym zawodem. Opieka nad dziećmi, domem jest równie wyczerpująca jak praca zawodowa, a jeśli mam być szczera to będąc na etacie nie byłam chwilami tak zmęczona jak siedzeniem w domu i zajmowaniem się jego organizacją. Powiedziałbym nawet, że byłam wtedy bardziej zorganizowana.
W mniemaniu co niektórych M kura domowa będzie zawsze kurą domową i jej zadaniem jest podtykanie wszystkiego pod nosek. U nas w domu też tak było- ojciec zawsze był na pierwszym miejscu i musiał mieć podane wszystko na przysłowiowej tacy. Zresztą moja mama ma z nim tak do dziś. U teściów podobnie. Sam sobie nawet kawy nie zrobi. Ja uważam, że to już nieudacznictwo. A wszystko wynika z korzeni i kwestii wychowania. Po części również z tego, że druga strona przekształca to sobie w wygodnictwo.
Ot, choćby z wczoraj (taka sytuacja miała już miejsce kilkakrotnie)- M do mnie ok godz 22- "Fajek nie mam...weź skocz do sklepu i mi kup" - no hallo!!! Aż mi krew się zagotowała! Że co? Że ja mam iść do sklepu dla Ciebie po papierosy?!Chyba się rozumem z kimś zamienił. Niedoczekanie. Po chleb, masło itp mogę iść ale nie po jakieś fajki. Tym bardziej, że walczę od kilku lat z jego nałogiem. Niedoczekanie. Na moją odmowę stanowczą- oczywiście nasłuchałam się, że oczywiście on pracuje...a ja nawet nie chcę NIC dla niego zrobić ( to NIC to pójście do sklepu po papierosy). No comment. Po prostu żenada.
Lub JEGO prośba, żebym zeszła na parking do samochodu po JEGO walizkę z narzędziami, bo on wracając jej nie zabrał (nie chciało mu się). Co to, to NIE. Oczywiście mówię znów NIE. Na co on, że ja to wszystko na NIE i on może liczyć tylko na siebie.
)))
Reasumując- ot, wstrętna ze mnie baba
))))