reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Opowieści z porodówek

Wypadałoby w końcu zrobić swój wpis w tym temacie. Termin miałam na czwartek 9 grudnia. Oczywiście nic się nie działo, nawet zaliczyłam tego dnia imprezę urodzinową kuzyna. Biedak pokrzywdzony, bo dostał tylko kosmetyki, bo nie brałam pod uwagę, że dotrę na te jego urodziny.
Następnego dnia (piątek) rano podczas wizyty w toalecie zauważyłam krwisty śluz. No to sobie myślę, zaczęło się. Lekarz kazał mi jechać do szpitala, jak tylko coś takiego zauważę, ale ja stwierdziłam, że bez potrzeby w łapy nie będę się im pchała. I tak siedziałam sobie w domku. Po południu pospałam trochę tak na wszelki wypadek, bo zaczynały się lekkie skurcze. Ale one przeszły. I pewnie nie ruszyłabym się z domu dalej, ale pogoda była straszna. Śnieg, wiatr, zaczęło nas zawiewać, a o odśnieżaniu można było pomarzyć. Na dodatek z czterech samochodów, które mają domownicy, tego dnia zepsuły się trzy. Zepsuł się tez samochód mojego teścia. Biorąc pod uwagę pogodę i złośliwość rzeczy martwych, zadecydowałam: jedziemy do szpitala! Wolałam nie ryzykować, że zostanę odcięta od świata albo bez sprawnego samochodu. I tak ok 9 bylismy w szpitalu. Ponieważ byłam po terminie, mimo że niewiele, nikt nie dyskutował i mnie przyjęli. Na porodówce okazało się, że tylko jeden palec rozwarcia. No trudno, pomyślałam, przynajmniej będę miała opiekę i będą mieli na mnie oko. I tak wylądowałam na ginekologii. W nocy coś ze mnie poleciało. Stwierdziłam, że chyba wody. Zameldowałam położnej. Zbadała mnie. Rozwarcie na 2 i pół palca i "chyba wody, ale pęcherz centralnie zachowany". Kazali mi chodzić. Zrobiłam kilka kilometrów, skurcze nasilały się, a potem ustały. Kolejne badanie popołudniu: rozwarcie bez zmian i to chyba jednak nie były wody, tylko wodnisty czop. Zalecenie: już nie chodzić położyć się i odpocząć. Kolejna noc na ginekologii. Skurcze znowu zaczęły się rozkręcać, by potem uspokoić się. Rano podobnie. W południe macica kurczy się już całkiem całkiem. Po kolejnym KTG badanie. Rozwarcie trzy palce. Pomyślałam, że jak tempo nie zmieni się, to nie urodzę do nowego roku. Znowu kazali chodzić i drażnić sutki. Skurcze coraz ciekawsze. Podczas skurczu muszę przystawać, łapię się ściany. Kolejne badanie. Rozwarcie bez zmian. Mam iść pod prysznic. I co? Skurcze ustają. Idę się położyć. Wieczorem znowu się pojawiają. Położna stwierdza, że zaprowadzi mnie jeszcze na swojej zmianie na porodówkę. Ma sporo roboty i nie zdążyła. Kolejna zmiana mnie bada. Rozwarcie bez zmian, ale dają mi czopek, żeby dziecko niżej zeszło. Kładę się. Nie wypoczęłam zbytnio, bo znowu skurcze. W nocy wstaję żeby pospacerować. Zauważa mnie położna. Znowu badanie. Oczywiście rozwarcie bez zmian. Pyta, czy chce iść na porodówkę. Mówię, że pochodzę jeszcze po oddziale, na to ona, że jak chcę chodzić, to ona mnie na blok porodowy zaprowadzi. I tak ląduję znowu na porodówce. Spędzam tam noc. Oczywiście wszystko mi przechodzi i rano przenoszą mnie z sali porodowej na przedporodową. Pozwalają zjeść śniadanie, ale tylko trochę. Leżę tam sobie, słucham dźwięków dochodzących z sal porodowych. Co chwilę przychodzi do mnie salowa, żeby mi dodać otuchy. Radzi, żebym nie słuchała tych krzyków. Cały czas sprawdzają tętno dziecka. Jest miarowe, więc wszystko ok. Wpada do mnie też mój lekarz, żeby sprawdzić, jak postępuje akcja. Kilka razy pytają mnie na ile lekarz oszacował wagę dziecka: 3400. Patrzą na rozmiary mojego brzucha i chyba mi nie wierzą. Pytają jeszcze mojego lekarza, który oczywiście potwierdza moją wersję. W południe zwalnia się jedna sala porodowa i mnie przenoszą. Znowu badanie i dalej trzy palce. Na KTG marne skurcze. Decydują sie przebić pęcherz. Ma to zrobić młody lekarz, ale on jakiś niezręczny i nie potrafi tego zrobić. Położna pokazuje mu jak się to robi. Chlustają wody, gęste, zielone. No i w końcu się za mnie wzięli. Szybko znowu KTG, bo myśleli, że przebicie pęcherza spowoduje wzmożenie skurczy, ale tak się nie stało. Podłączyli mi oxy. Zjawił się mój mąż. Podobno w najlepszym momencie. Akurat oxy zaczynała działać. Znowu kazali mi chodzić, tylko teraz miałam mniej miejsca na spacery. Zaczęły się konkretne skurcze. Najlepiej było mi na czworakach. Kiedy zobaczyła to położna stwierdziła, że to bardzo dobra pozycja i ona też tak robiła jak rodziła. Ok 16 podczas skurczu krzyknęłam, że czuję dziecko. Miałam położyć się na łóżku. Badanie i ... 9 i pół palca! Czyli rodzimy. Dziecko było jeszcze za wysoko, więc na początku podczas partych nie pozwolili mi przeć, dopiero później. W między czasie mój mąż mógł zobaczyć wyłaniającą się główkę. Zdziwiłam się, kiedy położna powiedziała, że mały ma dużo ciemnych włosków. Pamiętam, że pomyślałam: "skąd te włosy? Przecież nie miałam zgagi jak Wiolcia" Teraz śmieję się z tego, ale wtedy to była dla mnie poważna sprawa:-D Nie wiem ile było partych, ale 0 17:05 nagle mój brzuch się zapadł, zrobił się nagle pusty, a maluszek wylądował w rękach położnej. Tatuś przeciął pępowinę i synek wylądował na moim brzuchu. Płakał strasznie. Potem zabrali go do mierzenia i ważenia. W tym czasie lekarz mnie zszywał, bo niestety nie obyło się bez nacięcia. Zdziwiłam się, że w naszym szpitalu pracuje ciemnoskóry lekarz. Zszył mnie szybko i sprawnie, a przede wszystkim dokładnie. Pożartował, spytał, czy było tak strasznie. No to mu powiedziałam, że mogę jeszcze raz rodzic, bo myslałam, że będzie gorzej. Później okazało się, że to najlepszy lekarz na porodówce. Cieszyłam się bardzo, że to on mnie zszywał, a nie ten młody, który pęcherza nawet nie potrafił przebić. Położne stwierdziły, że byłam bardzo zdyscyplinowaną pacjentką i dlatego poszło wszystko sprawnie. Zaraz potem wywieźli mnie na salę obok, gdzie mogłam odpocząć w towarzystwie męża no i oczywiście karmiłam pierwszy raz synka.
To prawda, że zapomina się ten ból. Kiedy tylko zobaczyłam synka, zapomniałam jak bolało. Mój skarb, mój mały cud wszystko mi wynagrodził. I to nic że płacze w nocy i nie pozwala mi spać, on jest moim najważniejszym celem i zadaniem w życiu.
 
reklama
No to teraz ja :tak:
W nocy z wtorku na środę (4/5 styczeń) zaczelam czuc bol. Bol ten od godziny ok 1:30 stal sie bolem przerywanym, stad pomyslalam ze to skurcze. Skurcze od 1:30 pojawialy sie od razu co 5 minut. Postanowilam poczekac i nie budzic M bo nie wiedzialam czy to przepowiadajace czy to skurcze porodowe. Wzielam dwa razy kapiel i bol nie przechodzil.Po 5-6 godzinach stwierdzilam ze chyba dluzej nie wytrzymam i obudziłam M. To było ok 6. Wczeniej wzielam ostatni prysznic, umylam wlosy, zrobilam makijaz, przygotowalam torby i rzeczy dla siebie i obudzilam M. Do szpitala pojechalismy przed 8 takze chwile po 8 bylismy juz na Izbie Przyjec. Czekalam na badanie jakis czas, zwijajac sie z bolu w czasie skurczu. Na badaniu KTG okazalo sie ze skurcze sie nie zapisuja, wiec sobie pomyslalam "chol*** jasna jak to co mnie boli nie jest tak intensywne zeby sie na skali skurczu pojawic to jak beda wygladacc wieksze skurcze?". Natomiast pielegniarki mowily ze trzeba zobaczyc rozwarcie i ze czasem KTG jest zle podpiete. Po zbadaniu rozwarcia, mialam 2,5-3 cm czyli niewiele wiecej od wizyty w poniedzialek. Lekarka powiedziala ze generalnie nie mam skurczy na KTG i ze moze pojde do domu, ale ze musi to skonsultowac z innym lekarzem i ze mam czekac. (to bylo po 9). Czekam ok godziny zwijajac sie z bolu przy skurczu, a lekarka chyba o mnie zapomniala, w miedzyczasie przewijalo sie iles innych pacjentek. Po godzinie dorwalam ja i sie pytam co ze mna bo tu czekam i mnie boli, ona na to ze jest lekarz i mam wejsc. Lekarz spojrzal na ktg i powiedzial ze jak mam z takimi skurczami siedziec w szpitalu to lepiej jechac do domu, po czym zbadal mnie i powiedzial ze glowka mocno napiera i ze mam juz 4 cm rozwarcia i zostaje na porodowce bo dzis urodze. No wiec zaczely sie formalnosci przy przyjeciu do szpitala (to bylo jakos po 10, przed 11) Na porodówce musiałam troche poczekać, aż zwolni się łóżko. Gdyby nie to, że znalazłam się tam "z polecenia" to rodziłabym na korytarzu - taki byl przemiał. No więc od 11-11:30 wypełnialam papiery na porodówce, mierzyli mi ciśnienie, czekałam na salę. W końcu sala się znalazła, zawołali Marcina i weszliśmy. Zostałam podpięta pod KTG żeby sprawdzić skurcze i monitorować tętno małego, położna przebiła mi pęcherz plodowy i chlusnely ze mnie wody. Nadal rozwarcie na 4 cm. Poleżałam tak trochę po czym połozna pozwoliła mi wstać z łóżka, co było dla mnie ulgą. Ja koniecznie chciałam isc pod prysznic, ale polozna powiedziala ze jeszcze chwile tylko srawdza zapis na KTG...no i czekalam 45 minut az sie skurcze zapisza i bede mogla isc pod prysznic po czym polozna przyszla, kazala mi sie polozyc i mowi ze rozwarcie juz na 6 cm, wiec nici z prysznica...po kolejnych 45 minutach rozwarcie juz pełne czyli 4 cm w 45 minut ...Polozna zaczela masowac krocze i zaczal sie koszmar ,tzn masaz krocza nie bolal, koszmar sie zaczal bo maly zaczal gubic tetno...trwalo to nie wiem ile, ale dla mnie bylo to jak wieki...polozna miala powazna mine, widac bylo zdenerwowanie, kazala mi oddychac...Ja mialam caly czas skurcze ale tylko takie ktore rozszerzaja szyjke...nie mialam jeszcze partych. A maly sie pcha.. Bylo pare akcji gdzie polozna przekrecala mnie na rozne strony tak aby maly zlapal tetno.., mowila zebym oddychala przepona, nie mowila ze maly sie dusi tylko mega powazna i ten ton, ktorego nie zapomne do konca zycia - wiedzialam ze maly jest zagrozony i ze tylko ode mnie zalezy czy bedzie ok (tzn od mojej wspolpracy z polozna). Nie wiedzialam kompletnie co ja moge zrobic zeby mu pomoc, po prostu bezsilnosc, liczylam tylko na wiedze i doswiadczenie poloznej i jej sluchalam. Partych skurczy nadal brak a polozna kaze przec na maksa zeby malego wyypchnac. Ja na to ze nie czuje skurczy. Maly nadal traci tetno. W koncu wylecieli z sali i za chwile wbiegaja z 1 lub 2 lekarzami (nie pamietam) i kazali mi przec i lekarz polozyl mi sie na brzuch i zaczal wyciskac malego. Ja parłam przy braku partych skurczy, czyli sila swoich miesni brzucha...poczulam tylko dwa male parte na samym koncu, ale to byly takie wymuszone przeze mnie, tzn jakby organizm sobie przypomnial ze musi zaczalyc tryb skurcz partych, natomiast zrobil to w wersji mini.Na szczescie maly wyszedl, oczywiscie nie obylo sie bez ciecia krocza, co sie okazalo dopiero potem (ja nic nie czulam). Gdybym nie byla nacieta to nie dalabym rady urodzic sama. Aha dostalam dolargan, zalowalam ze go wzielam bo on nie zmniejszyl bolu a tylko mnie ogłupił. Mały dostał 10 punktów, mierzy 56 cm i ważyl 3460 gramów. Jak już urodziłam, to okazało się, że wewnątrz moje wymiary byly mniejsze niż powinny, dlatego też dzidziuś miał mały problem żeby wyjść.Na szczescie wszystko sie dobrze skonczylo, ale jak sobie przypomne jak maly tracil tetno to slabo mi sie robi...
W tamtym momencie wszystko bym oddala, zeby Maksiu wyszedl caly i zdrowy...
..Mój Skarb :*
 
Mój poród patrząc przez pryzmat czasu był w miarę szybki. We wtorek rano miałąm stawić się w szpitalu na założenie cewnika foleya na rozwarcie szyjki, wieczorem spakowałam już wszystko do szpitala, wzięłam kąpiel i położyłam się na kanapie zaczął mnie boleć brzuch taki skurcze jak przy bólu jelit ktory jest mi dobrze znany kazałm męzowi liczyć czas. Na początku skurcze były co 2-3minuty, później zaczęły być coraz mocniejsze tak co 5 min. Zadzwoniła do swojej położnej, która powiedziała, że jak już nie będę mogła wytrzymać to mam jechać do szpitala. Wytrzymałam do 1 w nocy i pojechliśmy do szpitala, gdzie podłączyli mnie do ktg- skurcze były już bardzo silne a rozwarcie jeszcze małe, przenieśli mnie na porodówke, tam dostaliśmy z mężem salę, zostałam podłaczona do ktg i już nie było mi do śmiechu bo coraz bardziej bolało, obiecałam sobie, że nie będę wyć ani stękać ale to było silniejsze ode mnie ;P
Nie pamiętam kiedy przysżła moja położna ale w miedzyczasie przebili mi pecherz i dostałam dolargan po ktorym spałam budząc się na skurczach i wrzeszczac, strasznie chciało mi się pić wiec maz podawał mi troszkę wody mimo, iz woda wzmaga wymioty. Nagle obudziłam się i miałam wrażenie, że mój organizm chce coś z siebie wydalić wydarłąm się na męża, że ja już nie chce rodzić na co on się zirytował, położna zobaczyła rozwarcie było jakieś 7cm a ja nadal czułam chęć pozbycia się czegoś ze środka, nagle usłyszałam tylko:"doktorze rodzimy", później jakieś pytania w stylu czy wyrazam zgode na cięcie krocza, generalnie nie słuchałam 2 parte i mała była na świece, nie zdążyli nawet naciąc. Włożyli mi ją pod koszulę i poczułam ciepło mojego maleństwa- cudowne uczucie, później oczywiscie ważenie, badanie, trochę pękłam wiec załozyli mi 2 szwy. Mała przyszła na swiat o 7.22 ważyła 3010 dostała 10pktów. Mój poród chociaż ból był nie do opisania wydaje mi się, że przebiegł w miarę bezproblemowo i ciesze się bardzo, że rodziłąm w nocy- cisza, spokój, rano jak wysłaliśmy mmsa ze zdjęciem małej do rodziny każdy był w szoku gdyż nikt sie nie spodziewał ze urodze w nocy- i dobrze przynajmniej nie było szumu i zamętu.
 
I oto moja historia:
Poród... nie chce o tym pamiętać! Jeden wielki koszmar!
3.01 poszłam do szpitala, bo miałam słabe KTG. Tam zabadali mnie i powiedzieli że bedą mnie obserwować i czekać aż samo się rozwinie. Ja poszłam póżniej do lekarza i powiedziałam, że czekać to ja mogę w domu bo ja jestem chora i nie chce zarazić nikogo. Wtedy lekarz powiedział, że jeśli jestem chora to musimy zacząć wywoływać. Także 05.01 założyli mi balon. Ale okazało się później, że nie potrzebnie bo o 1 w nocy wody mi odeszły i zaczęły się skurcze.
o 4.00 rano byłam na bloku ze skuraczami co chwilę i rozwarciem na 7 cm. Po 8.00 zaczął się drugi etap porodu, czyli rozwarcie na 10cm i skurcze parte. Trwało to 1h40. I nic!!!!!!!!! Przyszła lekarka i powiedziała, że robimy cesarke!
Ja już o cesarkę błagałam na samym początku drugiego etapu bo czułam że nie dam rady urodzić cztero-kilogramowe dziecko! Ale słuchałam co do mnie mówią i rodziłam w różnych pozycjach. Na łóżku, na stojąco, na kucaka, oparta... nic nie pomagało!!!
Okazało się, że mała głową nie mogła się ustawić w kanał...
Po 10 zrobili mi cesarkę i dopiero teraz dochodzę do siebie... rana mi krwawiła tydzień teraz leci jakieś osocze
2
Ale przynajmniej mogę normalnie wstawać z łóżka...
I tyle na ten temat
1
Bynajmniej na dzień dzisiejszy nie chcę już rodzić dzieci...

Natasza miała 60 cm i 4150 g
 
Do góry