reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Porody

reklama
No więc mój poród odbywał się mniej więcej tak :-)
o 23 pol godziny po bzykanku pecherz mi pekl, wody sie laly jak z kranu, zadnych skurczy, rozwarcie na opuszek,na IP stwierdzili ze poczekamy na akcje skurczowa a ze to potrwa wiec o 24 wyslali mnie na patologie a męza do domu. Pozniej o 00.30 dosttalam pierwszych skurczy, podlaczyli mnie pod ktg, o 1 juz byly regularne od razu co 4 minuty, lekarka mnie zbadala i Rozwarcie 4cm, glowa Sie pcha, lekarka byla w szoku, mowila ze niewiarygodnie szybko idzie I na porodowke! dzwonie po meza, zrobili mi jeszcze lewatywe, ledwo na porodowke doszlam, polozylam sie na fotel i od razu dostalam partych boli, krew mi sie z nosa lala,maz wpada akurat do sali i na 3 skurczu partym urodzilam
biggrin.gif.pagespeed.ce.jYY3-3XSUx.gif
Zuzka miala 3460g I 57cm. urodzila sie o 2.35
biggrin.gif.pagespeed.ce.jYY3-3XSUx.gif

Nacieli mnie lekko, mam 2 szwy do zdjęcia, no i te hemoroidy mi wywaliły :-/
Na początku musiąłam Małą dokarmiać strzykawką ale często ją przystawiałam i laktacja się rozbudziła i po 2 dobie już tylko kp :-)

 
Hej
We wtorek 28.01 zameldowałam się na patologii, porobili wstępne badania i wysłali na usg. I tu szok- waga 4200, w granucach błędu nawet 4600. Na decyzję jak rodzę nie czekałam długo. Lekarze stwierdzili, że skoro pierwsze urodziłam sn to i drugie też dam radę. Założyli mi cewnik z jakimś balonikiem, który miał skrócić szyjkę do zera i spowodować rozwarcie.
W środę o 7 rano już byłam na porodówce z 3 cm rozwarcia, gdzie dostałam jakąś kroplówkę. Koło 8 zaczęli podawać oksytocynę, a już chwilę pózniej zaczęły się skurcze, z minuty na minutę silniejsze. Szyjka się nie skracała, a skurcze coraz mocniejsze. Dostałam dolargan, o zzo mogłoby wstrzymać akcję. Przed 12 zaczęły się parte, a szyjka nadal 1 cm i rozwrcie na 7-8. Kazali mi wstrzymywać się i nie przeć, ale nie było lekko. Ból był nie do znesienia, błagałam, żeby zrobili cesarkę, ale moja dibetolożk stwerdziła, ze to już byłoby niebezpieczne. Darłam się na cały oddział. Było przy mnie 2 lekarzy i położna, robili co mogli, by mi pomóc, a w szzególności zlikwidować tą szyjkę. Dopiero o 13-35 udało się i pozwolili mi przeć, a 5 minut pózniej urodziłam.
Mam założons 4 szwy. Poród był cięższy niż ten pierwszy, ale czuję się o niebo lepiej. Wstałam po 2 godzinach bez problemu i wszystko zrobić.
Warunki nie są rewalacyjne, ale na wakacje tam nie pojechałam. Za to opieka, zarówno na patologii, jak i pózniejsz super. Czułam się tam ważna. Mimo mojej histerii i błagań o cc lekarze umieli wytłumaczyć mi ryzyko jej wykonania i uspokoić mnie. A na koniec jeszcze z uśmechem mówili, że byłam dzielna. Była przy mnie diabetolożka, która jest też położnikiem i cudowny młody lekarz- rezydent, a także położna- przesympatyczna, ciepła, rzeczowa i pomocna. Wxzyscy lekarze i położne uśmiechnuęci i mili.
Pediatrzy powiedzieli mi wzystko na temat dziecka, rezydent w międzyczasie wybiegł na korytarz do męża, reszta była ze mną. Z czystym sumieniem polecam szpital n Starynkiewicza w Warszawie.
O tym, że w nocy urodziły się tam bliznięta syjamskie dowiedziałam się dopiero od męża po południu, wszyscy starali się nie orzeszkadzać innym pacjentkom. To nie dotyczyło rzecz jasna dziennikarzy, bo to jak hieny cmentarne.
 
Witam:) To i ja się już mogę podzielić:)
więc ok.00:30 odeszły mi wody- wstałam bo ciągle mi się jakby sikać chciało-miałam mokro i chlust - nie jakoś mega dużo, ale podłoga i nogi mokre....Więc telefon do położnej po 3 skurczach lekkich co 8 min. mówi , że mam jechać do szpitala... tak oczywiście najpierw biurorkracja , badali , że faktycznie pęcherz pł. pękł ale że rozwalcie na jeden palec.... Jakieś czopki na rozwieranie, zaczęły się skurcze mocniejsze, ale do przeżycia... po kolejnych godzinach coraz gorzej a rozwarcie nie postępowało... Dołączyli oxy skurcze okropne a rozwarcia... nadal brak większego.. Koło południa dali głupiego jasia bo już leciałam, cała noc nie przespana bóle itd a dalej nie było akcji z rozwarciem więc chcieli żebym zasnęła na godzinę odpocząć... ale mój organizm luzik tak, ale spania zero.... kolo 13:30 usłyszałam po kolejnych badaniach , że badania do cięcia na cito. zaczęłam się stresować , że cesarka ale moja mama mnie podtrzymywała na duchu... Nie stresowałam się jako tako cesarką bo najważniejsze zdrowie małej, ale tego wkłucia...:))o 15 wzięli mnie na salę,później już leciało. Okropne uczucie jak wyciągają dzieciora ale jak tylko zobaczyłam jak niosą ją to wszyyystko przeszło..;) coś cudownego. Po szyciu itd wyjechałam z sali i na korytarzu mąż i mama zaczęli mnie całować a ja jak się rozwyłam... nie wiem czemu chyba ze mnie wszystko zaczęło schodzić:) Oni, ze już po wszystkim , że Wiki taka śliczna zdrowa itd a ja , że wiem i wyje....:)
Tak właśnie wyglądało to "chwilowe"piekło:)
 
to i ja w skrócie opiszę :)

w poniedziałek po złym zapisie ktg trafiłam na patologie. Tam zapisy już były ok ale ze względu na ciąże donoszoną stwierdzili że wywołają poród. We wtorek o 8.00 trafiłam na porodówkę i zaczeły się strzykawki z oxy, skurcze pojawiły się koło 10 ale niestety szyjka za bardzo nie chciała się rozwierać tak więc dopiero koło 16 rozwarcie doszło do 4 cm i dostałam zzo, chwilę później rozwarcie już było 8 cm, ale małej zaczęło tętno spadać na skurczu i postanowili nie ryzykować i przeprowadzić cesarskie cięcie. Trochę żałuję że nie udało mi się urodzić naturalnie bo już było tak blisko no ale wiadomo zdrowie malutkiej najważniejsze ;-) Ogólnie Panie położne stwierdziły że nie jestem stworzona do porodów tak więc nad trzecim maluchem się głęboko zastanowie ;-)
 
To i ja opiszę swój poród. Po wizycie u swojego gina dowiedziałam się że rozwarcie powiększyło się i są 3 luźne palce. 3 tygodnie wcześniej były 1,5-2 i tak się powiększało, ale skurcze cały czas niebolesne przepowiadające (od kilku miesięcy). Gin stwierdził, że skoro pierwszy poród trwał 4h od pierwszego skurczu (od razu dostałam co 3min), to teraz mogę się w nocy obudzić na parte ;) i nie dojechać do szpitala. Kazał zatem jechać do domu się dopakować i do szpitala. Nie wpisywał rozwarcia w karte ciązy, kazał mi powiedzieć na izbie że mam skurcze co 10-15min i że rozwarcie było na 2 palce (żeby było że się powiększyło, bo tak mogliby mnie odesłać). Mówi że lepiej żebym dostała oxy na wywołanie i urodziła w szpitalu a nie w domu lub w aucie. No i jak zaczełam się w domu zbierac, załatwiać opiekę dla synka, to sie w końcu zrobiła 22 i pojechaliśmy. Dotarliśmy do szpitala 22.30. Tam wiadomo badanie, ktg (skurcze się pisały 50-60 %), babki na mnie patrzą zdziwione że nie wyje z bólu, a ja leżę sobie na luzaku ;P No i decyzja, że na porodówke. Tam sobie siedzieliśmy z mężem jak gdyby nigdy nic, no i czekamy niby na mocniejsze skurcze i większe rozwarcie. Trochę pochodziłam, poskakałam na piłce, żeby nie było zrobili badanie i nic się nie zmieniło. Po 3 badaniu miałam 3,5 palca i mowię żeby mi dali coś na wywołanie, bo to troche bez sensu. Mówią, że ok, zaraz dadzą. Odebrali jeszcze 2 porody w międzyczasie (a my z mężem sobie siedzieliśmy i słuchaliśmy jak się babki drą). Położne jak do mnie przychodziły to zdziwione, że nie cierpię, no i w końcu o 2 w nocy podłączyli mi oxy. Pól godziny później skurcze zaczęły być mocne. Poprosiłam żeby mi przynieśli piłkę, bo nie dawałam rady siedzieć na łóżku. Pomęczyłam się z tymi skurczami 1,5 h. Nawet nie było źle. Jak już tak bolało że nie dawałam rady na tej piłce to się przesiadłam znów na łóżko i kazałam mężowi zawołać położną, której nigdzie nie było ;) ale za chwilę w końcu znalazł. Jak już przyszła to urodziłam w 5 min ;P Powiem wam, że mogę w sumie jeszcze raz. Lepiej będę wspominać poród niż ciążę w której ciągle coś mi było. Tylko zszywanie znów było masakryczne (gorsze niż poród), ale jakoś przeżyłam. Wszystkim życzę takiego porodu jaki ja miałam. Co mnie miło zaskoczyło, malutką dostałam od razu na brzuch, bez ważenia i mierzenia (to było dopiero po 2h na sali poporodowej).
 
To teraz czas na mnie. Termin był na 9.02.2014 ale z problemami w czasie ciąży miałam urodzić szybciej-tak się nie stało. 10.02 w akcie desperacji zaczełam myć okna. O 21 zaczoł mnie boleć lekko kręgosłup, mąż wrócił z pracy i na spokojnie sobie patrzeliśmy na tv i co jakiś czas mnie maswał po krzyżu. Po jakimś czasie spostrzeglam się że one się powtarzają co 10min wzieliśmy prysznic ciepły na krzyż-ale nic nie pomagało. O 23 bóle kręgosłupa co 7-8min i decyzja że zbieramy się na szpital. 11.02 o 00.05 zaczeli nas przyjmować na szpital po papierkach ktg skurcze na poziomie 20-30 i ból kręgosłupa nie do zniesienia, badanie-3cm i decyzja "dzisiaj pani nie rodzi" ale dali mi rozkurczowy zastrzyk który miał też pomóc na kręgosłup, tak się nie stało. O 2,00 męża do domu wysłali a mnie położyli w poczekalni porodowej gdzie męczyłam się z bólem kręgosłupa 2h. 4,00 położna zabrała mnie na badanie i tekst "może pani dzwonić po męża 6cm rozwarcia, rodzimy" :-D Mąż przyjechał, podłączyli mi oksy skurcze na ktg max do 50 a ja i tak wyje z bólu kręgosłupa, mąż cały czas masuje i masuje a to przynosi mi ulge, między "skurczami" ja przydżemywałam co położna powiedziała że się nie zdarza :sorry2:Tak się męczyliśmy do 7 i za każdym badaniem mówili że "główka za bardzo na wschód" o 7,20 obracają mnie na pozycje "klęczno łokciową" i zaczyna się jazda... Przyszły bóle parte, rozwarcie pełne a mała z główką na wschód po 3 partych nagle obracają mnie na plecy dawają tlen i dożylnie fenoterol, z ich rozmów wnioskuje że spadło tętno małej, ale potem się ustabilizowało, lekarz informuje o cesarce, czy się zgadzam bo jest zagrożenie życia dziecka. A ja dalej z partymi!! :wściekła/y:Potem wszystko szło za szybko bo większość mi mąż doopowiadał bo ja nie czaiłam o co chodzi :baffled:
Maja urodziła się o 7,50 była dwa razy obwinięta pępowiną na brzuszku, mimo że lekarze podczas naturalnej próby porodu mówili że to niemożliwe że nie urodziłam to jak mnie otworzyli to zmienili zdanie, powiedzieli że nie było szans.
Jeśli chodzi o cesarke to nie miałam w porównaniu do innych lasek z szpitala tak dużego bólu po niej. O 15 poprosiłam o przyniesienie małej do przystawienia i pobudzenie laktacji. W sumie to nie musiałabym brać żadnych środków przeciwbólowych bo mnie to nie rwało, położne sie dziwiły, ja też sie dziwiłam że tak dobrze się czuje po cesarce-która przecież boli po.
Ogólnie bez męża nie dałabym rady bez męża który masował i dawał wode, a sam przeżył to bardziej odemnie. Jestem z siebie zadowolona mimo takiego efektu, ale próbowaliśmy. Maja jest piękna i co najważniejsze zdrowa.
przepraszam za chaos w poście :-p
 
reklama
No i na mnie przyszła w końcu kolej :tak:
Będąc już ponad tydzień po terminie, powoli zaczęłam tracić nadzieje, że ktokolwiek zacznie "coś" ze mną robić. Leżąc w szpitalu przynajmniej nie czułam się osamotniona, bo na trakcie porodowym leżało nas już 6 po terminie.
Do szpitala trafiłam w niedzielę 16 lutego, ponieważ słabiej czułam ruchy dzidzi. Dzięki Bogu było wszystko OK, a na badaniu okazało się, że nareszcie coś delikatnie "ruszyło" i jest rozwarcie na palec. W poniedziałek był to już tzw "luźny palec", który nie powięszył się aż do czwartkowego "półtora palca". Zrobiono mi amnioskopię - wody czyste.
W czwartek wieczorem miałam już gęsto i wysoko skurcze, dochodzące do ponad 100, ale rozwarcie stało. Z czwartku na piątek rano skurcze były już silniejsze, ale badanie po ktg pokazało, że wszystko dalej stoi. Podobnie z piątku na sobotę. W sobotę ok.23 skurcze były już naprawdę silne i w tym samym czasie jeszcze dwie dziewczyny z mojej sali miały jakieś oznaki porodu, ale u nich odwrotnie - skurczy nie było, a rozwarcie się zrobiło. Byłam już zła na to wszystko, bo to ja miałam skurcze, a one poszły rodzić, a mnie pani doktor po badaniu odesłała spać.
O 3:00 dzidzia się zaczęła jakoś mocniej ruszać, co mnie zbudziło. Jak usiadłam na łóżku, to usłyszałam i poczułam jakby tompnięcię. Ekspresem poszłam do wc biorąc po drodze wskaźniki pH. W WC trzy mocne chluśnięcia jak z wiadra - pH nie musiałąm sprawdzać - to były wody. Od razu poszłam na porodówkę zgłosić, że wody mi odeszły. Położna zadzwoniła po doktorkę, która mnie wieczorem badała i jak jej powiedziałam, że spałam i nagle się obudziłam, to była w szoku, że z tymi wieczornymi skurczami dałam radę. Podłączyli ktg. Na skali było max 126, więcej ten aparat nie wyciągał, ale były już troszkę częściej niż wieczorem. Po badaniu 2 palce - kazali się przenieść na porodówkę. Napisałam mężowi żeby się zbierał. Powoli do mnie docierało, że to już, Bez wód skurcze były dość bolesne, ale obiecałam dziewczynom z oddziału, że w nocy ich nie pobudzę i wrzask zamieniałam na oddech. Z czasem skurcze były silniejsze i częstsze. Wydaje mi się, że wszystko ładnie postępowało. Do 4 palców doszło już w 3 godziny, które bardzo szybko zleciały. Potem prawie 5 no i 5. I tu się zaczęło...
Po 7 połóżne powiedziały, że wg nich do 9 będzie już dawno po wszystkim, ale to teraz zaczęły się schody. W pewnym momencie miałam już w dole brzucha jakieś dziwne uczucie - niby parcie niby nie. Z każdym badaniem położnej słyszałam tylko "główka wysoko"... potem znowu... i znowu... Badanie na skurczu to horror. Położna zadzwoniła po lekarza. Potem po kolejnego... Kazali zmieniać pozycje, a ból był coraz gorszy. Przyszedł nowy lekarz dyżurny, któremu mojego bólu nigdy nie zapomnę. Zbadał mnie i mówi - wszystko ok - rodzimy. A od godziny przecież wszystko stało w miejscu i tylko ból się nasilał. Jeszcze się mnie burak zapytał co ile mam skurcze, jakbym nie miała co robić, tylko mierzyć czas - niezły burak. Powiedział, żeby włączyć oksytocyne. Ciekawe do ilu sięgałyby moje skurcze jakby mieli odpowiednią skalę żeby je zmierzyć. Jak możńa włączać oksy jak wszystko już porozwierane i są takie skurcze... W pewnym momencie pomyślałam, że to właśnie tak wygląda piekło. Już nie wytrzymywałam... Parcia nie było, tylko ciągle coś dziwnego. Otworzyłam płuca i zamiast przeć - wrzeszczałam ile fabryka dała. Myślałam, że każdy kolejny skurcz mnie po prostu zabije i pytałam czemu nie zrobią cesarki. Położna mówiła czekamy na obchód. Mąż pyta kiedy obchód - a ja na to, że przecież niedziela, więc dopiero o 9. Ale w końcu są, Kilka minut przed 9. Było ich mnóstwo i kilku z nich ręka do środka na skurczu... Mąż mówi, że jeden to stał przerażony i nawet nie śmiał mnie dotkąć. Aż nareszcie znajmoy głos - mój gin. Zbadał mnie ekspresem i mówi, pani Joasiu albo cesarka, albo nie urodzę i po co ta oksy... ile tego zleciało... co tu się dzieje...
Potem już wszystko wyglądało jak w filmie. Szybko papiery. Łóżko pędem na salę operacyjną. W końcu fenoterol i słodki głos anastezjologa "zrób kotka" (kurcze, igła w kręgosłup - pomyślałam). Trafił za pierwszym razem i za chwilę już mój gin mnie rozcinał i wyciągał mojego słodziaka. Godzina 9:15, 3470g. 55cm. 9 pkt - jeden odjęty za skórę - była strasznie sucha i popękana, ponoć przenoszone dzieci często tak mają.
Nawet nie chcę sobie wyobrażać co by było, gdyby mój gin wtedy się nie pojawił. Mój mąż mówi, że nie zapowiadało się, żeby ktokolwiek podjął jakąś odważną decyzję. Gin po otwarciu powiedział, że nie było szans na to żebym urodziła sn. Mała się źle wstawiła. Jak mnie zszywał to czułam ogromy spokój. Było on i ten "przerażony" doktor, którego w sumie też bardzo lubię i dopiero wtedy czułam się bezpieczna.
Po wszystkim jak już leżałam na oddziale w głowie miałam mnóstwo pytań... Do kiedy by czekali... Czy do czasu, aż zanikło by tętno i dziecko byłoby niedotlenione... Czemu nie zrobili usg...I gdzie ten sk&#@$ który kazał podłączyć mi oksy.... Miałałam ochotę (nie no mam ciagle ochotę) walnąć go młotkiem poniżej pasa - tak ze 100 razy z całej siły :wściekła/y:

To tyle... Na wypisie mam napisane. Brak postępu porodu. Wysokie proste stanie główki. Dysproporcja płodowo-miednicza.
 
Ostatnia edycja:
Do góry