Wczoraj udałam się po raz pierwszy od zajścia w ciążę do lekarza. Jestem w 13 tygodniu ciąży. Wcześniej mieszkałam z mężem w Nigerii w małej miejscowości, w której nie było dobrej opieki medycznej.
Od początku ciąży czułam się dobrze, miałam też normalne symptomy, jak poranne mdłości. Bardzo się z mężem cieszyliśmy z naszego maleństwa,bardzo chcieliśmy, żeby to była dziewczynka, nadaliśmy "jej" imię, snuliśmy plany... Brzuch zaczął mi już ładnie rosnąć od jakiegoś czasu i zrobił się twardy, więc chodzę w spodniach ciążowych. Kupiłam już nawet 3 śliczne śpioszki...
Szczerze mówiąc to miałam jakieś dziwne przeczucie od początku ciąży i często mówiłam mężowi, że boje się, że nasze maleństwo jest martwe. Dlatego oboje tak czekaliśmy na mój wyjazd do Polski, żeby się dowiedzieć co i jak z dzidziusiem. Do ginekologa umówiłam się jak najszybciej no i właśnie wczoraj się tam udałam (około tydzień po przyjeździe). Lekarz potwierdził moje obliczenia, że jestem w 13-tym tygodniu. Szybko przystąpił do badania, jednak niestety, kiedy zaczął skanować mój brzuch, na ekraniku zobaczyłam tylko małą kuleczkę, zamiast człowieczka. Lekarz powiedział mi, że jest to puste jajo płodowe, czyli, że zarodek obumarł na samym początku ciąży, na pewno jeszcze przed szóstym tygodniem. Macica dostaje informacje, że jest w środku życie, więc się rozwija i rośnie... Trzymałam się dzielnie aż do wyjścia z przychodni, potem powiedziałam mamie, która płakała razem ze mną. Dostałam skierowanie na zabieg czyszczenia macicy na ten poniedziałek. Nie boje się zabiegu. Jednak mam takie okropne uczucie, że podejmuję się usunięcia mojego dziecka z łona. Wiem, że jest ono martwe, ale na pewno nie będzie to dla mnie łatwe.
Poza tym bardzo mnie smucą reakcje innych. Niektórzy mówią np, że dobrze, że to jeszcze nie było dziecko, tylko sam zarodek... Ale to przecież było życie, poza tym noszę w sobie to "dziecko" od trzech miesięcy i jestem do niego bardzo przywiązana. Bardzo mi przykro, że niektórzy nawet posuwają się do spostrzeżeń typu: no to w sumie nie byłaś w ciąży. Inni natomiast sugerują, że przynajmniej mogę się zająć sprawami, w których ciąża mi przeszkodziła...
Mąż się bardzo obwinia, ponieważ uważa, że to się stało na pewno przez mój pobyt w Nigerii w niezbyt komfortowych warunkach, chociaż lekarz powiedział, że powodem jest błąd genetyczny zarodka... Prawdziwym wsparciem są rodzice, którzy podeszli do sprawy z dojrzałością i mówią o tym zarodku jako o moim dziecku i naprawdę rozumieją mój ból.
Na dodatek Ambasada Polska w Nigerii nie chce wydać mojemu mężowi wizy i musimy przeżywać taką tragedię w rozłące. Trudno mi się z tym wszystkim pogodzić, czuję się, jakby ktoś mnie oszukał, dał mi nadzieję, a potem ją odebrał...
Od początku ciąży czułam się dobrze, miałam też normalne symptomy, jak poranne mdłości. Bardzo się z mężem cieszyliśmy z naszego maleństwa,bardzo chcieliśmy, żeby to była dziewczynka, nadaliśmy "jej" imię, snuliśmy plany... Brzuch zaczął mi już ładnie rosnąć od jakiegoś czasu i zrobił się twardy, więc chodzę w spodniach ciążowych. Kupiłam już nawet 3 śliczne śpioszki...
Szczerze mówiąc to miałam jakieś dziwne przeczucie od początku ciąży i często mówiłam mężowi, że boje się, że nasze maleństwo jest martwe. Dlatego oboje tak czekaliśmy na mój wyjazd do Polski, żeby się dowiedzieć co i jak z dzidziusiem. Do ginekologa umówiłam się jak najszybciej no i właśnie wczoraj się tam udałam (około tydzień po przyjeździe). Lekarz potwierdził moje obliczenia, że jestem w 13-tym tygodniu. Szybko przystąpił do badania, jednak niestety, kiedy zaczął skanować mój brzuch, na ekraniku zobaczyłam tylko małą kuleczkę, zamiast człowieczka. Lekarz powiedział mi, że jest to puste jajo płodowe, czyli, że zarodek obumarł na samym początku ciąży, na pewno jeszcze przed szóstym tygodniem. Macica dostaje informacje, że jest w środku życie, więc się rozwija i rośnie... Trzymałam się dzielnie aż do wyjścia z przychodni, potem powiedziałam mamie, która płakała razem ze mną. Dostałam skierowanie na zabieg czyszczenia macicy na ten poniedziałek. Nie boje się zabiegu. Jednak mam takie okropne uczucie, że podejmuję się usunięcia mojego dziecka z łona. Wiem, że jest ono martwe, ale na pewno nie będzie to dla mnie łatwe.
Poza tym bardzo mnie smucą reakcje innych. Niektórzy mówią np, że dobrze, że to jeszcze nie było dziecko, tylko sam zarodek... Ale to przecież było życie, poza tym noszę w sobie to "dziecko" od trzech miesięcy i jestem do niego bardzo przywiązana. Bardzo mi przykro, że niektórzy nawet posuwają się do spostrzeżeń typu: no to w sumie nie byłaś w ciąży. Inni natomiast sugerują, że przynajmniej mogę się zająć sprawami, w których ciąża mi przeszkodziła...
Mąż się bardzo obwinia, ponieważ uważa, że to się stało na pewno przez mój pobyt w Nigerii w niezbyt komfortowych warunkach, chociaż lekarz powiedział, że powodem jest błąd genetyczny zarodka... Prawdziwym wsparciem są rodzice, którzy podeszli do sprawy z dojrzałością i mówią o tym zarodku jako o moim dziecku i naprawdę rozumieją mój ból.
Na dodatek Ambasada Polska w Nigerii nie chce wydać mojemu mężowi wizy i musimy przeżywać taką tragedię w rozłące. Trudno mi się z tym wszystkim pogodzić, czuję się, jakby ktoś mnie oszukał, dał mi nadzieję, a potem ją odebrał...