A ja się modlę żeby jednak na razie nie urodzić.

Przeżyłam wczoraj najgorszy dzień w moim życiu i mam nadzieję że skoro nie urodziłam pomimo takiego stresu i łez to dzidzia jeszcze parę dni wytrzyma. Byłam wczoraj na KTG - jakieś tam skurcze się pisały , standardowo co 10-15 min, niektóre miały 95 %, ale to jeszcze nie porodowe. Potem gin mnie zbadał i stwierdził, że jeszcze nic się nie dzieje i do poniedziałku powinnam wytrzymać (pamiętacie chodzi o te nieczynne szpitale u mnie w mieście). Więc się ucieszyłam.

A teraz to co było najgorsze

. Jak ja byłam u gina poprosiłam brata by poszedł z moim synem do znajomego urologa, bo od kilku dni skarżył się na ból w podbrzuszu w kierunku pęcherza i jąderek. A potem to już zaczęła się jazda........ Jeszcze nie zdążyłam wejść do domu jak okazało się że mój syn jest w szpitalu i muszę przyjechać i podpisać zgodę na operację

która miała miejsce też wczoraj o godz. 21. Normalnie zmroziło mnie, poryczałam się. Przez długi czas nie mogłam się uspokoić ale opanowałam się w końcu....dla niego...
A jakby jeszcze tego było mało pielęgniarki nie pozwoliły mi zostać z nim zostać na noc




, bo bały się że im zacznę rodzić, a porodówka nie przyjmuje z braku miejsc. (Jakbym zaczęła i tak zrobiłabym jazdę - nie pozwoliłabym wywieść się do szpitala za miasto gdy mój synek leży po operacji u nich na oddziale - choćbym miała urodzić na korytarzu). Zostawiłam więc męża a sama pojechałam do domu. Na szczęście przetrwałam tę noc i mam nadzieję że przetrwam jeszcze dopóki mój syn nie wyjdzie ze szpitala. Ale się spisałam. Dobra kończę bo muszę zmykać do synka. Trzymajcie kciuki żeby wszystko było dobrze.