Witajcie poniedziałkowo!!!
Ależ się schorowałam w ten weekend...
normalnie masakra....
Katar jak z kranu
ból gardła jakbym połknęła żyletkę
no i oczywiście gorączka połączona z cholernym bólem pleców....
Ale na szczęście mój pan stanął na wysokości zadania...
Opiekował się mną jak zawodowy pielęgniarz, tyle tylko, że na początku musiałam mu wytłumaczyć, że w chwili obecnej nie mogę brać żadnych ferwexów i innych cudów na przeziębienie, więc robił mi herbatkę z sokiem malinowym i cytryną,smarował mi plecki spirytusem i w ogóle...
Jeśli chodzi o nasze samopoczucie wobec ciąży, to... powoli przyzwyczajamy się do myśli, że jest i choć w niewłaściwym momencie (jak wszystko w naszym życiu ostatnio :\) to będzie dobrze... Na razie jeszcze nikomu nie mówiliśmy.... chcę spróbować załatwić to "lewe" zatrudnienie i dopiero wtedy powiedzieć rodzinie, no i przede wszystkim Kacprowi.... Może nie będą tym zachwyceni, podobnie jak my, ale trudno...
Chociaż... Kacper na pewno się ucieszy, bo już od dawna "gwałcił mnie" o siostrę albo brata..