Byłam wczoraj na USG a tam nie idzie znaleźć pęcherzyka, jako, że nie widziałam ekranu to siłą rzeczy próbowałam cokolwiek wyczytać z milczących twarzy lekarki i położnej. Tylko mi nerwy się podnosiły, gmera mi tym urządzeniem tam na prawo i lewo, w końcu zapytałam, a one, że nie mogą znaleźć pęcherzyka.

Nie wiem ile czasu upłynęło, ale sporo, dla mnie wieczność.
Kazała się przesiąść na fotel i tam mi zrobiła USG, dowiedziałam się w międzyczasie, że mam:
- niejednorodną macicę
- a może "to" mięśniak?
- nic nie widać, przecież jeżeli nie było plamienia czy krwawienia to pęcherzyk nie mógł zniknąć
Zastanawiałam się czy zdjęcie, które mam w domu i obraz w głowie z poprzedniego USG to wytwór mojej wyobraźni, kiedy usłyszałam JEST.W tym momencie obróciła ekran w moją stronę i mogłam zobaczyć, że nic nie widać, w sensie nie było nadal ludzika. Zmierzyła pęcherzyk urósł o tydzień, a dokładnie tydzień temu byłam u lekarza. Ucieszyłam się, na chwilę choć. Bo usłyszałam:
- że chyba pęcherzyk jest nadal pusty, choć
- wygląda jakby ten pęcherzyk był jednak żółciowy (poczułam jakby mi wielki kamień z serca spadał, gdy usłyszałam, że ...)
- bardzo trudno to jednak stwierdzić, ale tak się jej coś wydaje o tu (pokazała na ekranie)
- gdyby jednak się okazało, że pęcherzyk jest pusty to czy to nie będzie ciąża pozamaciczna, szczególnie, że mam bóle podbrzusza i kłucia (serce chyba mi w tym momencie przestało bić), sprawdziła i póki co nic nie widzi.
Jutro beta, w poniedziałek beta + koniecznie kolejne USG. Mam być pod stałą obserwacją lekarza, no i obserwować siebie czy nie występują silne bóle brzucha czy gorączka, dać sobie jeszcze czas 2 tygodnie, bo ona widziała dzieci niejednokrotnie z takich "przegranych" ciąż, i dalej brać luteinę.
No to tyle. Psychicznie jestem troszkę wypluta, gadam sobie dalej z brzuchem i zachęcam jednak do skorzystania z usługi ja jako matka, ale generalnie i tak naprawdę to dużo mnie kosztuje wynajdowanie sobie zajęć bym nie myślała,
Acha i zapytałam o przyrost bety, przyrost pęcherzyka i czy może rosnąć jak nie ma zarodka i powiedziała, że tak, bo beta bada poziom kosmówki. Więc zastanawiam się jaki jest w moim przypadku sens robienia bety.
Generalnie kolejne USG w poniedziałek muszę się wcisnąć, choćby na IP o mniej przyzwoitej porze, tylko jak to zrobić by nie zostać położonym do łóżka? A 14.07 mam normalnie pierwszą wizytę u mojego lekarza, póki co nie odbiera ode mnie telefonów, jak się do wieczora nie dodzwonię to napiszę mu sms, by zajrzał na swoją doktorską skrzynkę i koniecznie na mojego maila.
No to idę prasować i robić obiad i porzeczki obierać i mnóstwo innych rzeczy do zrobienia. Nie spodziewałam się takich "atrakcji".
Nie doczytam z wczoraj, ale wcześniej padło pytanie o jedzenie i te schematy.
Ja szłam na intuicję, oczywiście brałam pod uwagę, że dziecko "powinno" mieć wtedy i wtedy wprowadzone żółtko czy gluten, ale nie trzymałam się tego sztywno.
Pierwsze dwa tygodnie to były wprowadzane warzywa i owoce. 7-10 dni podawania obiadków jednoskładnikowych jest czasem wystarczającym by przejść na dwu skałdnikowe. Dać sobie znowu czas 7-10 dni. Wprowadzić kolejne warzywa. Ja już tu się nie bawiłam, że trzy składnikowe, tylko jak już miałam sprawdzone warzywa to ugotowałam normalnie zupę jarzynową wieloskładnikową, zmiksowałam i podałam do jedzenia. I ponownie tak 7-10 dni.
Mięcho. Nalezy pamiętać, że na tym etapie gotuje się osobno mięcho, osobno warzywa, potem tylko mięcho dodaje do warzyw. NIGDY nie odmierzałam czy to ma być 10-20g, dawałam 1 łyżeczkę mięcha na porcję zupki, z czasem to zwiększałam do łyżki.
Mięso dawałam królika, łososia, dorsza z ryb, indyka, wołowinę. Zawsze w tygodniu była jedna zupa wyłącznie warzywna bez mięsa tak czy siak z dodatkiem makaronu lub ryżu.
Gluten wprowadzałam jak dziewczyny ogarnęły temat powyższego. Tzn. wcześniej uporałam się jeszcze z żółtkiem, którego dodawałam najpierw pół do zupy, a potem całe.
Gluten dawałam tak, ze do gotującej się zupy wrzucałam najpierw 0,5 łyżeczki glutenu, potem łyżeczkę, a potem jedną, potem jedną kopiastą, a potem już dwie, bo gotowałam i mroziłam sobie.
Karola - ogromne gratulacje i dla Ciebie i dla Jasia!