u nas dziwnie z jedzeniem. Mam wrażenie, że Adaś by jadł, jadł i jadł.... Daję mu pół małego słoiczka zupki, zaraz po tym 1/3 soiczka jabłuszka, a i tak na to wszystko domaga się cyca. Tyle, że po takiej mieszance jelitka szaleją i brzuszek boli. I nie wiem czy zrezygnować z jabłka, czy go konkretnie dokarmić obiadkiem.
Stwierdziłam, mimo szczerych chęci, że nie będę gotować sama, bo tak naprawdę nie mam dojścia do bio - warzywek, a tak marchewka kupiona w markecie cholera wie gdzie rosła, może przy autostradzie... Tego nie sprawdzę, więc nie ryzykuję i od paru dni tylko gotowce, bo ufam, że te sa rygorystycznie sprawdzane. Potem i tak bedę musiała małego przyzwyczajać, ale jeszcze jak dla mnie za mały na takie specyfiki. Co innego warzywka z babcinej działki.
Chciałam wprowadzić kaszkę, na co pediatra spytała po co? Zdębiałam. Ona twierdzi, że niepotrzebnie będę tuczyć dziecko..., no ale co z glutenem???