Cześć dziewczyny!
Od tygodnia śledzę wasze wpisy, bo szukam jakiegoś pocieszenia, że po poronieniu wszystko układa się dobrze.
Pierwsze badanie na potwierdzenie ciąży miałam w 6 tyg i od razu widać było wyraźnie bijące serduszko. Miałam się zgłosić za 2 tyg żeby założyć kartę i by zobaczyć już coś więcej niż mała kropeczkę. Pojechałam z mężem bo sam chciał zobaczyć naszą malutką istotkę. I tu pierwszy płacz, bo lekarka nie widzi czynności serca. Po 5 dniach powtórzenie badania i ostateczny wyrok. Następnego dnia - szpital, zabieg.
Co najdziwniejsze, w szpitalu nie uroniłam żadnej łzy. Leżałam na sali z dziewczynami w zaawansowanej ciąży a mnie nic nie ruszało. Siedziałam, śmiałam się, czytałam książkę, jakby mnie nic nie ruszało. Miałam do siebie wyrzuty sumienia, że przytrafiła się taka tragedia a ja jestem obojętna. Dzień wcześniej przepłakałam cały dzień a teraz? Wszystko zmieniło się po powrocie do domu. Może nie płacze zwinięta w kłębek w łóżku, ale odczuwam pustkę i żal po stracie maleństwa.
Mój mąż nie okazuje dużego żalu, trzyma to w sobie, bo woli nastawić się, że przy kolejnej ciąży będzie dobrze i lepszy humor pozwoli nam znów zajść w ciąże szybciej. Jak mnie widzi płaczącą, stara się przytulić i odciągnąć moje myśli od tego wydarzenia.
A ja potrzebuje z kimś podzielić się uczuciami i przekonać się, że później jest faktycznie lepiej.
Powód poronienia? Tak na prawdę nigdy nie będzie znany na pewno. Ja jestem przekonana, że to moja wina, bo zaniedbałam pójście do ginekologa przed ciążą. Miałam infekcję i najprawdopodobniej ona była przyczyną poronienia. Dzidziuś rozwijał się już w nieprzyjaznym dla siebie środowisku a antybiotyk podany w 6 tyg nic już nie mógł poradzić.
Wasza pamięć o Aniołkach bardzo mi pomaga bo i ja myślami jestem z moim maleństwem. Po raz pierwszy tak na prawdę poczułam się mamą, bo mój Aniołek się urodził tylko nie został ze mną. To już nie jest maleństwo we mnie tylko istotka, która przyszła na ten świat.
Choć z żadną z was ani razu nie rozmawiałam, to dziękuję wam, że ostatni tydzień było mi łatwiej przeżyć, pocieszając się waszymi historiami, że później może być lepiej. Nie może. Później jest lepiej.
Pozdrawiam was wszystkie serdecznie.
Marta