Tola, ty przynajmniej masz światełko w postaci Twojej smerfetki... tylko nie zrozum mnie źle, życzę ci z całego serca, aby ci się udało i wierzę, że ci się uda, ale ty przynajmniej miałaś to szczęście urodzić córę i na pewno za każdym razem, kiedy na nią spojrzysz, to widzisz ten promyczek
Ja wam powiem, że własnie dlatego, że nie cierpię, jak się ktoś nade mną użala, mówi "będzie dobrze", "rozumiem cię" itd., to ja z bardzo niewieloma osobami dzielę się tymi doświadczeniami... o in vitro wiedzą tylko moi rodzice i jedna przyjaciółka, ale oni akurat super do tego wszystkiego podchodzą, wręcz potrafią mnie postawić do pionu

i to właśnie niekoniecznie przytulając i pocieszając, tylko mama czyta wszystko co mozliwe na te tematy i daje mi wiele rad i mnie wspiera, a tata po prostu bardzo mocno wierzy, że się uda i ta jego wiara jakoś i mnie podtrzymuje na duchu...
A o staraniach samych w sobie wie tylko parę osób więcej, nawet o ciąży nie powiedziałam prawie nikomu, chciałam zacząć mówić po tamtej feralnej wizycie, a potem już nie było o czym...
Powiem wam też, że mam wrażenie, że kolejny truizm - co nas nie zabije, to nas wzmocni - też okazuje się prawdą... to, co ostatnio przeżyłam, naprawdę mnie wzmocniło... po pierwsze na wiele rzeczy spojrzałam inaczej, niektóre zaczęłam doceniać, innymi przestałam się przejmować... a po drugie - jakoś zaczynam spokojniej do tego wszystkiego podchodzić... marzę, żeby się udało, ale jak w chwilach zwątpienia pomyślę, że miałoby się nigdy nie udać, to już nie czuję takiej "guli" w brzuchu...