W ogóle mam tak ciężki poranek dziewczyny...


I trochę nie wiem o co chodzi, więc zwalam na hormony. Może u mnie jeszcze się nie zatrzymało namnażanie bety, choć dziś jest 10+0, ale wiem, że jednym stopuje tak teraz, a innym za tydzień czy dwa. A wniosek stąd, że w sumie to jest to jeden z gorszych poranków.
Wstałam już jakaś rozjechana. Zwykłe mdłości mi się odpalają tak chwilkę po wstaniu, a tu w zasadzie od razu. Glikemia na czczo 77, więc częściowo tłumaczy ogólnie słabsze samopoczucie (wiem, że to jest norma, jednak zauważyłam, że jak mam glikemię poniżej 80 to tak średnio się czuje), ale mdłości zwykle przy takiej glikemii odpalały się dopiero z godzinkę po jedzeniu. Ciśnienie piękna norma, bo 126 na 74, puls 78. A tu... Zawroty głowy, a nie miałam dotychczas. Jakaś taka ciężka ta głowa, choć nie boli. Mdłości takie dość mocne. Lekkie dzwonienie w uszach.
Jeszcze wstawałam po pomiarach to tak mnie mocno zakuło po prawej stronie pod żebrami, że musiałam usiąść. Patrzę ciśnienie i ładne, nawet takie niższe troszkę, bo 118/68, puls 79. I tak nie wiadomo o co chodzi. Też co mi przeszło przez myśl, to że niedotleniona trochę mogłam być. Jak weszłam do sypialni na chwilę po śniadaniu to było tam tak duszno, że od samej duchoty zaczęło mnie rwać na wymioty. A też mam przytkany nos, więc tym bardziej.
Istnieje też opcja, że odchorowuje emocje z wczoraj po tym spotkaniu z babcią.
Zjadłam śniadanie, wypiłam z pół butelki wody (1,5l), uchyliłam okno w salonie i takim pół siadem/pół leżeniem czekam aż będzie lepiej. I jakby troszkę się poprawia.