futrzaku, jak chcesz mieć soczysty, to wkładasz do brytfanny i do piekarnika, co 15 min podlewasz wodą. Ja robiłam w rękawie bez dziurkowania rękawa i ten sosik co powstał ulepszyłam bulionetką wołową, śmietanką i zagęściłam skrobią kukurydzianą. Więc mięsko nie musiało być "aż tak" soczyste, bo każdy je polewał tym sosikiem.
milutek się skarży, że teściowie natrętnie o nią dbali

wiem jakie to może być irytujące, ale w drugą stronę jest chyba gorsze
Teraz ja się pożalę skoro mojego M wreszcie nie ma w domu...
Imprezka sobotnia wyszła super, jedzonko przygotowałam sama bez niczyjej pomocy, M umył tylko ziemniaki i wstawił je 2 godz wcześniej, więc to ja musiałam potem wpychać je pod pierzynę

mężczyźni są genialni. Wszystko było pięknie do czasu aż ciężarówce nie zabrakło energii i glamour gdzieś uleciał, a myślałam, że już nic mnie nie zdenerwuje. Przygotowałam się psychicznie, że 4 palaczy zasmrodzi mi dom na miesiąc, no i zasmrodzili, ale tak niechętnie otwierali okno (bo zimno), że siedzieliśmy w tytoniowej mgle. Myślałam, że zemdleje, ale goście to goście. Dopiero kiedy moi rodzice opuścili przyjęcie (bo złapało ich przeziębienie, więc cały czas popijam herbatę z miodem profilaktycznie), to zdałam sobie sprawę, że mimo wcześniejszej umowy z M (on nalewa drinki,a potem mi pomaga z resztą), to tak na prawdę ja wykonuję wszelakie czynności, a goście niezrażeni świetnie się bawią. Energia mnie zaczęła opuszczać razem z nerwami, a do M nic nie docierało, bo zajął się zabawianiem gości i kieliszkiem (wcześniej obiecał, że wypije tylko troszkę i będzie mi pomagał). No i wszystko się zaczęło, kiedy M stłukł talerzyk, bo nie potrafił złapać równowagi. Oczywiście reszta gości była równie pijana. Naburmuszyłam się, ale postanowiłam to przemilczeć, do czasu aż wyjdą goście, choć pewnie przeszłoby mi po 5 minutach. Niestety nagle teściowa zrobiła się spostrzegawcza i zaczęła mnie uspokajać (po cholerę, pytam?). Moja złość rozrastała się, ale próbowałam nad sobą panować, wydawałoby się, że skutecznie. Ale skoro już okazała takie zainteresowanie, to powiedziałam grzecznie, że M obiecał wypić mniej (i tu weszła mi w słowo). "Ale to przecież także jego przyjęcie i to, że ja nie piję, nie znaczy, że on nie może i mam się uspokoić." I tu jakby wbrew sobie postanowiłam przekrzyczeć rozbawionych gości i odparłam "Jestem zajebiście spokojna!" M w tym czasie słaniając się na nogach próbował pozbierać talerzyk wraz z zawartością. Reszta gości spojrzała na nas zaskoczona i postanowili na tę chwilę otrzeźwieć i zachować się rozważnie. Cała rodzinka zaczęła dyskusję, że już chyba pora się zbierać, jedynie brat M polemizował. Dyskusja przerodziła się w pijacką kłótnię, a ja patrzyłam jak wryta i nie mogłam uwierzyć. Znienawidziłam wszelakie używki, dym mnie dobijał i teraz mścił się alkohol. Trwało to jakąś godzinę, aż wreszcie towarzystwo z wielkim hałasem (teściowa nieco obrażona i z pełną powagą) wytoczyło się z mojego domu. M wziął psa i poszedł ich odprowadzić. Nie było ich na tyle długo, że zdążyłam wszystko posprzątać. I wiecie co? Wcale nie chciałam mu robić awantury. Wrócił, zrobił łóżko i położyliśmy się razem. Głupia ja, odezwałam się "Przykro mi, że tak się pokłócili". M odparł z wielkim cynizmem coś w stylu "To przez ciebie wyszli tak wcześnie. Naczytałaś się w internecie, że kobieta w ciąży może mieć fochy i sobie pozwalasz". Ja nadal spokojnie, bo chyba nie do końca do mnie dotarł ten bełkot "Przecież siedziałam cicho, a to oni krzyczeli". On "Oni mogli, bo wypili, a ty nic nie piłaś". W tym momencie nie wytrzymałam i zrobiłam mu awanturę. Sąsiedzi mieli wieczorne atrakcje. Gdybym miała siłę, to pewnie zaczęłabym go pakować, ale łajdak nie chciał wyjść

Teraz podchodzę do tego na luzie, choć niesmak pozostał i musiałam to wyrzucić z siebie... Następnego dnia M przepraszał, tłumaczył się, mówił, że to się więcej nie powtórzy. Ale ile razy w życiu już to słyszałam? Zbyt wiele...