reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Nasze Porody... :)

hmm tak chyba mówi każda matka i to jednak prawda że nie pamięta się tego bólu porodowego no może ból tak ale nie jest to już takie straszne
ja leżąc na sali pooperacyjnej myślałam sobie nigdy więcej a teraz eeee tam poboli i przestanie a w zamian mam cudo świata:-D
 
reklama
ja si podpisuje pod tym wszystkim
jesli ktos by mi dzis powiedział ze mam na nowo to przejsc zeby miec moja ksiezniczke to prosze bardzo nie ma sprawy poboli poboli i przestanie :-D:-D:-D:-D:-D
 
Coś mnie wzięło na wspominki ... więc teraz ja opisze ten pamiętny dzień ...

Termin porodu minął 12 grudnia, do szpitala jeździłam prawie codziennie na KTG, Łukasz siedział w domu na opiece nade mną bo obawiał się, że nie zdąży wrócić z trasy jakby się zaczęło ... a zacząć się miało już dawno ... przynajmniej tak moja ginka mówiła już pod koniec listopada "Lada dzień, lada dzień ...". I co ??? NIC !!!!
Więc i u nas zaczęły się "stosunkowo" udane wieczory, chociaż Ł był tym faktem przerażony, a ja gdzie się tylko dało po schodach w dół latałam, po mieście po jakieś ostatnie zakupy ... wszystko żeby przyspieszyć ...
I tak do 21 grudnia ... wtedy to pojechalismy znów na KTG , był piątek przed weekendem, a potem święta !!! Trafiłam na super lekareczkę, która widząc mnie już kolejny raz na badaniu stwierdziła, że najwyższa pora mnie przyjąć na oddział ... bo tu weekend, zaraz święta ... i lepiej się upewnić . Powiedziała że zrobią mi OCT i jak nic się nie zacznie to w sobotę wyjdę do domu .
OCT zrobili, zero skurczów ... trafiłam na patologię po 20 wieczór z myślą, że rano mnie wypiszą ... a tu lipa ... weekend więc nic nikomu się nie chciało, nawet USG nie zrobili, do domu puścić nie puścili bo jako jedyna byłam 11 dni po terminie .. i zostałam sama na 8 osobowej sali !!! Dostawałam tam pierdolca normalnie, siedział ze mną Ł, mama przyjeżdżała, a ja byłam tam tak przybita, że szok!
Jedno dziennie KTG i tyle, a skurczów nadal ZERO!!!
Przyszedł poniedziałek ... WIGILIA ... jeszcze w nocy przyjechała dziewczyna w 21 tygodniu ciąży i o 6 rano zabrali ją na USG i przypadkiem siostra zapytała mnie czy miałam usg robione ... a ja że NIE! 4 dzień w szpitalu, 12 dzień po terminie i łaskawie wzięli mnie na usg ... no i się zaczęło!!!!!

Okazało się że coś tam jest nie tak z przepływami, naraz zleciało się z 5 lekarzy, którzy stwierdzili, ze nie mam już prawie wód płodowych i trzeba poród przyspieszyć ...
I tak znów ... oksytocyna ... po kilku minutach podwójna dawka ...itd ... do 11 nic nie czułam ... byłam jako jedyna na porodówce a ze mną super położna (naprawdę świetna babka, bardzo mi pomogła) która kazała mi sobie zwiedzać oddział ... chodzić, chodzić ... odbierałam telefony, smsy z życzeniami świątecznymi na które odpisywałam że jestem właśnie na porodówce :)
I o 11 poczułam pierwsze skurcze, początkowo słabiutkie, ale z biegiem czasu stawały się nie do wytrzymania , a tu rozwarcie na 1,5 cm i ani drgnie !!!!
I tak do 14 ... ból był taki, że nie byłam w stanie na nogach ustać, a podczas skurczu wgniatało mnie dosłownie w łóżko z bólu ... MASAKRA ... jakieś 1,5 godziny takiego bólu. Ale położna naprawdę miała na mnie zbawienny wpływ, bo mówiła co, kiedy się zacznie i skończy, ile potrwa, jak oddychać, ile mam wytrzymać, żeby można mi było znieczulenie podać ... no i o 14 dostałam wreszcie ten cudowny zastrzyk w kręgosłup, po którym ... odpłynęłam ... na godzinę:)
O 15 maszyna badająca tętno płodu zaczęła dziwnie zwalniać, biegiem rozkładali łóżko, podali tlen, położna mnie zbadała i stwierdziła że dopiero 5 cm rozwarcia!!!!! A tu "Monika rodzimy, musimy!!!!" ... że tak powiem ręcznie doprowadzono do pełnego rozwarcia, przebili mi pęcherz płodowy, z którego jednak nie wiele wypłynęło ... i nagle stało nade mną chyba ze 6 osób !!!!
Położna z lekarzem między nogami, anestezjolog z tyłu, jakieś dwie młode lekareczki trzymały mnie za kolana ... i kazali PRZEĆ!!!!
Widziałam te nożyce które tak pięknie mnie nacięły po samą d...
I tak 3 razy kazali przeć ..... i ....... ujrzałam MÓJ SKARB!!!!!
Połozyli mi go na piersi, był cały umaziany zielonym śluzem, widziałam właściwie tylko jego nóżkę ... położna zaczęła go badać i nagle ... szybko go zabrali gdzieś na bok ... wtedy do mnie dotarło, że on nie płakał !!!!!
Zaczęłam panikować .... zadzwoniłam do Ł bo wcześniej nawet nie zdążyłam, bo sama położna mówiła że najpewniej urodzę około północy, więc kazałam rodzinie i Ł cierpliwie w domu czekać bo dam im znać jak sie zacznie ... a tu 15.20 i JUŻ!!!
Powiedziałam Ł żeby szybko przyjeżdżał bo coś jest nie tak, że dziecko mi zabrali, że nie płakał ... a gdy się rozłączyłam moje maleństwo odchrząknęło i tak się cudownie głośno rozpłakało za parawanem !!!! Poryczałam się jak bóbr ... a lekarz na mnie z pyskiem , że po co męża straszę jak wszystko jest ok!
Ale nie było przez chwilę .... przez to że wód płodowych nie było, maluszek zdążył zrobić kupkę w brzuszku i przez to chwilę nie oddychał ... nie wiem jakby się to skończyło, gdyby dłużej w brzuchu siedział, gdyby mi tego usg nie zrobili, gdybym z lenistwa nie pojechała wtedy w piątek do szpitala, bo żal mi było świąt w szpitalu spędzać , gdyby, gdyby .....
Ale na szczęście ktoś nad nami czuwał i Wiktorek dostał 10 punktów w skali Apgar, nic mu nie było, zdrowiusieńki, śliczniusieńki, różowiutki, kochaniutki .... CUDOWNY MÓJ PREZENT NA WIGILIĘ BOŻEGO NARODZENIA !!!!
Już nie wspomnę, że zszywanie było sto razy gorsze od rodzenia, krzyczałam żeby mnie nie zszywali, że ja już i tak tego nie będe używać ... niezły ubaw ze mnie mieli ... a na korytarzu już czakał Ł z moją mamą uspokojony przez samego dyrektora szpitala, który na sam koniec porodu przyszedł do mnie!
Dostałam jeszcze dwie dawki znieczulenia ... ale i tak wszystko czułam ... tyle tylko że byłam sparaliżowana od pasa w dół do samego rana :)
Ale to już nie miało znaczenia ... leżałam i patrzyłam na to moje małe szczęście i była to najwspanialsza chwila w moim życiu!!!!
Dziękuję Ci Boże za ten DAR któremu nadaliśmy imię Wiktor :)

Ale się rozpisałam ....:szok:
Wybaczcie ... ale kiedyś za jakiś czas fajnie będzie to sobie przypomnieć ... ;-)
 
Ostatnia edycja:
Monia az sie popłakałam ja nie moge czytac takich rzeczy bo mi sie wszystko przypomina ach
jakas sentymentalna jestem !!!!!
 
Dzięki Dziewczyny :)
Trochę przydługa ta opowieść, ale i tak pewno trochę pominęłam ...
To fakt ... że był to niesamowity dzień, każda z nas to chyba tak wspomina ... i rzeczywiście - bólu już wcale nie pamiętam !!!

A odnośnie "używania" to Ł się czasem śmieje, że szkoda że nie poprosił o jeszcze jeden szew ... hehe ... dziewicy mu się zachciewa ;-):-D
Achhhh ... ci faceci !!!! Ciekawe jak oni by znieśli coś takiego ???:-D
 
23.12.2007 r. ostateczne przygotowania do świąt. lepimy z rodzinką pierogi (200 szt. :-D - to u nas minimum :tak:) i nic i nikt nie zapowiada, że ten dzień już jutro...
24.12.2007 r. godz. 7:30 jadę oddać do analizy ostatni już mam nadzieję mocz. coś zaczyna pobolewać jak na @ ale spokojnie – może to te przepowiadające ;-) wiozący mnie teść nic nie podejrzewa bo nie wyglądam na taką, która zaczyna rodzić a i też się nie chwalę :-D wtedy jeszcze nie wiedziałam... na wynik mam poczekać do południa więc wracamy do domu...
skurcze coraz mocniejsze i jakby bardziej regularne (?) czyżby to już???
godz. 10:25 zaczynam obserwacje i liczenie. dzwonię do męża aby był przygotowany na dezercję z pracy
do godziny 11:00 pojawiają się co 10-14 minut a od tego czasu są coraz częstsze i bardziej regularne 4-5 min.
dzwonię do T. ponownie aby tym razem wracał na pewno bo chyba się zaczyna. między kolejnymi skurczami dzwonię do ginki co mam robić bo przy jednym z silniejszych skurczów zobaczyłam krew – nie śluzowatą tylko bladoczerwoną. boję się. każe mi wziąć no-spę i ciepłą kąpiel. no-spę wzięłam wcześniej. nic nie pomaga. to bardziej utwierdza mnie w przekonaniu, że to już... na kąpiel za późno, skurcze coraz częstsze. wody nie odchodzą. chodzę jak suczka na czworakach zwijając się z bólu między skurczami pamiętając jednocześnie o oddechu i dotlenieniu malutkiej. T. wpada do domu, pyta jak się czuję. między skurczami odpowiadam, że chyba zaraz będziemy jechać. ostatni zapis skurczu w zeszycie godzina 13:06 2 minuty... pismo krzywe...
ładujemy torbę do auta, macham kuzynce jadącej innym samochodem (jeszcze nie wie, że niedługo powiększy się nasza rodzinka ;-)).
dojeżdżamy do szpitala. na izbie przyjęć jedna osoba przede mną. podchodzę do „lady” pani się pyta w jakiej sprawie. chyba rodzę – odpowiadam. spisuje moje dane, pyta o wody płodowe i częstotliwość skurczów. oparta, opuszczam głowę i głęboko staram się oddychać – gdy skurcz mija uzupełniamy dane dalej. za chwilę chwyta za słuchawkę: pani do porodu, skurcze co 3-4 minuty, wody nie odeszły. na blok?
zostaję skierowana dalej celem przebrania się a T. biegnie do samochodu po torbę. gdy jest przy mnie czuję się bezpieczna. przebieram się w koszulę, pielęgniarka wypełnia ponowne formularze. T. musi poczekać a ja jadę windą chyba do góry – już nie pamiętam... wchodzę na blok. cisza, spokój. jedna pacjentka leży spokojnie podłączona pod KTG. 2 sympatyczne położne proszą o dokumentację lekarską. żartujemy troszkę – jeszcze mam siłę ;-) idziemy do sali porodu rodzinnego. jest miło, przytulnie i... świątecznie (na parapecie świecąca choineczka) zostaję podłączona pod KTG. nie wiem, która jest godzina – czas się zatrzymał i to dosłownie bo wiszący nade mną zegar nie cykał i cały czas widziałam godzinę 12:30 :-) po zbadaniu okazało się, że mam dobre 4 cm rozwarcie! a więc odpowiedni moment ;-)
przy skurczach zwijam się z bólu! pozycja strasznie niewygodna – ni to plecy ni to bok... a jeszcze każą oddychać... po jakiś 40 minutach zbadana ponownie, rozwarcie coraz większe i nie ma na co czekać. T. cały czas przy mnie, nawilża mi usta i ... żartuje z położnymi! chyba nie zdążył się zestresować i nie wiedział co go czeka :tak:
wstrzykują mi coś po czym czuję się wspaniale – troszkę od skurczów odpoczywam... potem dostaję jakiś lek, po którym jestem troszkę pijana, zamykam oczy i od tej pory widzę i słyszę jak przez mgłę... przychodzi lekarz, przebija pęcherz, wody chlastają.
każą przewrócić się na kolana i ruszać. mała schodzi coraz niżej... zostaję szybciutko ogolona, na lewatywę nie ma czasu (mam się niczym nie przejmować). dobrze, że rano się „oczyściłam” podczas skurczów :-D obyło się bez niespodzianek.
szybka akcja! „kobieto! rodzisz jak błyskawica!!!” – słyszę, położne przebrane w kitle i czapki, lekarz czuwa, ja mało kontaktuję. na szczęście mówią mi co mam robić, jak oddychać! ja to wiem, ale jest trudno. pojawiają się skurcze parte i trzeba je wykorzystać! na początku troszkę ciężko ale jak usłyszałam, że widać już włoski to się zmobilizowałam i zapytałam czy czarne? :-D jakby to miało tedy jakieś znaczenie :-D T. zagląda, potwierdza! jestem w szoku! przecież się bał!!! a tu taki wyluzowany i na wszystko patrzy!
leci następny skurcz! słyszę tylko: Kasia jeszcze, jeszcze, jeszcze!!! i wychodzi główka! idzie razem z rączką! nacięcie troszkę szersze. a później już lżej.. ciałko, malutka owinięta pepowinką i nie było czasu na to aby tatuś ją przeciął. kładą mi ją na piersi a ten szkrab patrzy na mnie swoimi wielkimi, granatowymi oczami. jest spokojna, już nie płacze. i od tamtej chwili się poznałyśmy i zakochałyśmy!!! oczyszczają jej przełyk.
przypominam sobie o T.! stoi obok, spoglądam na niego a on patrzy i płacze, wargi mu drżą ze wzruszenia!
już jest po wszystkim...
malutka idzie z tatusiem na pierwszą pielęgnację a ja odpoczywam i czekam...
T. z położną wiozą mnie na oddział... tam dostaję swój wyczekany SKARB!!!

tak się bałam, że nie będę wiedziała kiedy się zacznie ale nie da się nie zauważyć :tak:
 
reklama
Kata, pieknie to opisalas...az sie poryczalam...kurcze od razu wspomnienia wracaja, ale musze przyznac, ze takiego porodu jak twoj to tylko pozazdroscic (przynajmniej w tym opisie tak fajnie i szybko sie to wszystko potoczylo:)) Masz dar do pisania:tak::-)
 
Do góry