23.12.2007 r. ostateczne przygotowania do świąt. lepimy z rodzinką pierogi (200 szt.
- to u nas minimum
) i nic i nikt nie zapowiada, że ten dzień już jutro...
24.12.2007 r. godz. 7:30 jadę oddać do analizy ostatni już mam nadzieję mocz. coś zaczyna pobolewać jak na @ ale spokojnie – może to te przepowiadające ;-) wiozący mnie teść nic nie podejrzewa bo nie wyglądam na taką, która zaczyna rodzić a i też się nie chwalę
wtedy jeszcze nie wiedziałam... na wynik mam poczekać do południa więc wracamy do domu...
skurcze coraz mocniejsze i jakby bardziej regularne (?) czyżby to już???
godz. 10:25 zaczynam obserwacje i liczenie. dzwonię do męża aby był przygotowany na dezercję z pracy
do godziny 11:00 pojawiają się co 10-14 minut a od tego czasu są coraz częstsze i bardziej regularne 4-5 min.
dzwonię do T. ponownie aby tym razem wracał na pewno bo chyba się zaczyna. między kolejnymi skurczami
dzwonię do ginki co mam robić bo przy jednym z silniejszych skurczów zobaczyłam krew – nie śluzowatą tylko bladoczerwoną. boję się. każe mi wziąć no-spę i ciepłą kąpiel. no-spę wzięłam wcześniej. nic nie pomaga. to bardziej utwierdza mnie w przekonaniu, że to już... na kąpiel za późno, skurcze coraz częstsze. wody nie odchodzą. chodzę jak suczka na czworakach zwijając się z bólu między skurczami pamiętając jednocześnie o oddechu i dotlenieniu malutkiej. T. wpada do domu, pyta jak się czuję. między skurczami odpowiadam, że chyba zaraz będziemy jechać. ostatni zapis skurczu w zeszycie godzina
13:06 2 minuty... pismo krzywe...
ładujemy torbę do auta, macham kuzynce jadącej innym samochodem (jeszcze nie wie, że niedługo powiększy się nasza rodzinka ;-)).
dojeżdżamy do szpitala.
na izbie przyjęć jedna osoba przede mną. podchodzę do „lady” pani się pyta w jakiej sprawie. chyba rodzę – odpowiadam. spisuje moje dane, pyta o wody płodowe i częstotliwość skurczów. oparta, opuszczam głowę i głęboko staram się oddychać – gdy skurcz mija uzupełniamy dane dalej. za chwilę chwyta za słuchawkę: pani do porodu, skurcze co 3-4 minuty, wody nie odeszły. na blok?
zostaję
skierowana dalej celem przebrania się a T. biegnie do samochodu po torbę. gdy jest przy mnie czuję się bezpieczna. przebieram się w koszulę, pielęgniarka wypełnia ponowne formularze. T. musi poczekać a ja jadę windą chyba do góry – już nie pamiętam... wchodzę na blok. cisza, spokój. jedna pacjentka leży spokojnie podłączona pod KTG. 2 sympatyczne położne proszą o dokumentację lekarską. żartujemy troszkę – jeszcze mam siłę ;-) idziemy do sali porodu rodzinnego. jest miło, przytulnie i... świątecznie (na parapecie świecąca choineczka) zostaję podłączona pod KTG. nie wiem, która jest godzina – czas się zatrzymał i to dosłownie bo wiszący nade mną zegar nie cykał i cały czas widziałam godzinę 12:30 :-) po zbadaniu okazało się, że mam
dobre 4 cm rozwarcie! a więc odpowiedni moment ;-)
przy skurczach zwijam się z bólu! pozycja strasznie niewygodna – ni to plecy ni to bok... a jeszcze każą oddychać... po jakiś 40 minutach zbadana ponownie, rozwarcie coraz większe i nie ma na co czekać. T. cały czas przy mnie, nawilża mi usta i ... żartuje z położnymi! chyba nie zdążył się zestresować i nie wiedział co go czeka
wstrzykują mi coś po czym czuję się wspaniale – troszkę od skurczów odpoczywam... potem dostaję jakiś lek, po którym jestem troszkę pijana, zamykam oczy i od tej pory widzę i słyszę jak przez mgłę... przychodzi lekarz, przebija pęcherz, wody chlastają.
każą przewrócić się na kolana i ruszać.
mała schodzi coraz niżej... zostaję szybciutko ogolona, na lewatywę nie ma czasu (mam się niczym nie przejmować). dobrze, że rano się „oczyściłam” podczas skurczów
obyło się bez niespodzianek.
szybka akcja!
„kobieto! rodzisz jak błyskawica!!!” – słyszę, położne przebrane w kitle i czapki, lekarz czuwa, ja mało kontaktuję. na szczęście mówią mi co mam robić, jak oddychać! ja to wiem, ale jest trudno. pojawiają się skurcze parte i trzeba je wykorzystać! na początku troszkę ciężko ale jak usłyszałam, że widać już włoski to się zmobilizowałam i zapytałam
czy czarne? jakby to miało tedy jakieś znaczenie
T. zagląda, potwierdza! jestem w szoku! przecież się bał!!! a tu taki wyluzowany i
na wszystko patrzy!
leci następny skurcz! słyszę tylko:
Kasia jeszcze, jeszcze, jeszcze!!! i wychodzi główka! idzie razem z rączką! nacięcie troszkę szersze. a później już lżej.. ciałko, malutka owinięta pepowinką i nie było czasu na to aby tatuś ją przeciął. kładą mi ją na piersi a ten szkrab
patrzy na mnie swoimi wielkimi, granatowymi oczami. jest spokojna, już nie płacze. i od tamtej chwili się poznałyśmy i zakochałyśmy!!! oczyszczają jej przełyk.
przypominam sobie o T.! stoi obok, spoglądam na niego a on patrzy i płacze, wargi mu drżą ze wzruszenia!
już jest po wszystkim...
malutka idzie z tatusiem
na pierwszą pielęgnację a ja odpoczywam i czekam...
T. z położną wiozą mnie na oddział... tam dostaję swój
wyczekany SKARB!!!
tak się bałam, że nie będę wiedziała kiedy się zacznie ale nie da się nie zauważyć