reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Opowieści z porodówek... BEZ KOMENTARZY

emih

Fanka BB :)
Dołączył(a)
9 Listopad 2005
Postów
1 974
Dziewczynki,
Perla zaczęła nasz "cykl" więc jej i jej opowieści oddajmy prym :tak:
Opisujmy nasze przejścia na porodówkach, ale bez komentarzy, aby historia historie goniła ;-)
 
reklama
Będę druga zgodnie z kolejnością. :-)

Sobota - 5.06.2010 r.
Pakuję torbę do szpitala. Prasuję koszule nocne, bo wczoraj przyszły z allegrowego kupna i je wyprałam. Trochę mi sie nie chce, ale denerwują mnie leżące na wierzchu. Przecież do porodu mam jeszcze cały miesiąc. Robie to jednak na wszelki wypadek. Zaraz pędzę na grilla ze znajomymi.

Niedziela - 06.06.2010 r.
Budzę się ok. 6 rano. Jakoś dziwnie mi wilgotno, odwracam się na bok i już tonę w wodach. Pidżama cała mokra. Pierwsza myśl - pewnie nie utrzymałam moczu, to podobno zdarza się w ciąży, ale nic, nadal się ze mnie leje. Panika, budzę męża, dzwonie do mamy żeby się upewnić, czy to na prawdę wody. Płacz, ręce mi się trzęsą... Przecież to jeszcze za wcześnie, co z moim dzieciątkiem. Jedziemy do szpitala. Mamy ponad 40 km, ale jest niedziela i ominą nas korki. W 35 min. jesteśmy na miejscu. Po zbadaniu lekarz potwierdza, że to wody, robi usg, dokładnie mnie bada. Stwierdza, że z dzieciątkiem jest wszystko ok, wód jest jeszcze na tyle żeby nie prowokować porodu. Ląduję na patologii ciąży, gdzie cały czas mam sprawdzany stan płynów i robione ktg. Czekam, denerwuję się, strasznie się martwię...

Poniedziałek - 07.06.2010 r.
Dzień na oddziale podobny do poprzedniego, badania nic nie wykazują, wody się sączą, staram się nie ruszać na łóżku, bo wtedy czuję, że więcej ich wylatuje...

Wtorek - 08.06.2010 r.
Pobudka, prysznic, śniadanie. Jeszcze przed wizytą jestem proszona na badanie, okazuje się bardzo dogłębne... Pani doktor informuje mnie, że właśnie poczuła włochatą główkę, ale rozwarcie mam na 1, 5 palca i jeśli nie chce się już męczyć, bo to kwestia paru dni to ona mi pomoże dostać się na drugą stronę (porodówkę). Po bolesnej chwili miałam już rozwarcie na 2 palce. Wizyta i postanowione - idę rodzic. Będą prowokować. Dzwonie do męża, ale ma się nie spieszyć, bo może to potrwać nawet do, kilkunastu godz. Dostaję kroplówkę, robią mi lewatywę. Czekam… na męża, na skurcze. Rozwarcie nadal na 2 palce… Bóle staja się coraz do wytrzymania. Co chwilę monitorują mi skurcze, oraz tętno malucha. Przychodzi mąż. Ja już zwijam się z bólu, skurcze stają się nie do wytrzymania. I to przy tak małym rozwarciu. A minęła dopiero godzina. Proszę położną o znieczulenie, a ona mi na to, że podaje się je kiedy jest już rozwarcie na 5 palców, kiedy bóle są już bardzo silne, ale sprawdzi na wszelki wypadek, chociaż pewnie jeszcze poczekam na ulgę. Ku jej zdziwieniu jest już 5 palców, nawet nazywa mnie mistrzynią. Podpina mnie pod nawadniania i wychodzi przygotować znieczulenie. Ja leże podpięta pod ktg i już nie mogę wytrzymać, skurcze są, co minutę. Przychodzi położna ze znieczuleniem. Ja jej na to, że mam bóle parte. Więc znowu mnie bada. Stwierdza, że jest rozwarcie na 10 palców. Pojawiło się w 15 min. Zaprasza nas na sale porodową. Ja się jej pytam, co z tym znieczuleniem, lecz już nie ma to sensu, bo zacznie działać po porodzie. Chwila na piłce i idziemy na salę. W środku chyba 40 stopni C, 7 osób obsługi (3 od noworodków), nasza dwójka, duszno, ledwo się oddycha. Moje ciśnienie - 170/100. Dostaję coś pod język na zbicie. Rodzę na stojąco, bo maluch nie może złapać pionu. Trzymam się męża, później fotela. Ciężko się stoi. W końcu wracam na fotel. Po 40 min. się udaje. Nawet nie wiem, kiedy mały człowiek ląduje na moim brzuchu, a po odcięciu pępowiny na moich piersiach. Tulę go w ramionach. Bartuś przestaje płakać, gdy słyszy głos mojego serca. Łzy same napływają mi do oczu. Nie mogę ukryć wzruszenia. Za chwilę zabierają go ode mnie do inkubatora. Mina jeszcze dwa dni, kiedy znowu zobaczymy się face to face, a nie przez szklana szybę. Będzie to tylko doba, bo później znów wyląduje do inkubatora z powodu żółtaczki, a to rozstanie będzie już dla nas obojga o wiele cięższe. Przecież już zdążymy się do siebie przywiązać…

Niedziela – 13.06.2010 r.
Tego dnia podjęto decyzję o naszym wypisie ze szpitala. Ok. godziny 17 – tej Bartoszek poznał swój dom…:-)

Życzę Wam szczęśliwych rozwiązań, oczywiście w terminach, oraz tyle szczęścia ile mnie spotkało. I aby nie dopadły Was te gorsze elementy mojego pobytu w szpitalu.;-)
 
Termin porodu miałam na początek lipca, ale czułam, że urodzę wcześniej. Już ok 2 tyg przed porodem czułam lekkie skurcze. Na kilka dni przed porodem miałam je już kilka razy dziennie i były mocniejsze, ból niewielki, odczucie jak na miesiączkę.
Po wieczornych przytulaniach z mężem skurcze były bardziej bolesne. O 2 w nocy mnie obudziły i zaczęłam zerkac na zegarek. Były co ok 7 min. Nie chciałam robic fałszywego alarmu od razu, więc sprawdzałam tak przez 2 godz. Były regularne jeszcze bardziej odczuwalne i czas skrócił się do 4 min. Wstałam, dopakowałam torbę do szpitala, ogarnęłam bałagan w pokoju, w kuchni, przeprasowałam jeszcze kilka rzeczy. Obudziłam wreszcie męża i mówię, że jeśli chce coś zjeśc to niech zje bo zaraz pojedziemy. Pokiwał tylko głową i obrócił się na drugi bok:dry:. To ja mu mówię, że zaraz autobusem sama pojadę do szpitala. Dopiero do niego dotarło, że to już:tak:. Ja poszłam pod prysznic i jakoś 6:20 rano pojechaliśmy do szpitala. Skurcze co 3 min. Tam na izbie przyjęc zbadala mnie położna (widocznie lekarz spał..) i powiedziała, że mam 2,5 cm rozwarcia i wyśle mnie na oddział patologii ciązy, bo może dziś nie urodzę:szok:!! Ja mówię do niej, że mam częste i bolesne skurcze, zdziwiłam się, że tylko 2,5 cm. [Przy pierwszej ciąży jechałam do szpitala jak miałam skurcze co 6 min, niebolesne, a na izbie przyjęc było 4cm rozwarcia]. Tak więc po ogólnym wywiadzie poszłam na oddział. Mąż zostawił mnie i stwierdził, że pójdzie do pracy skoro nie rodzę. Mąż pojechał, a ja chodziłam po korytarzu tam i spowrotem, zrobiło mi się niedobrze, poszłam zwymiotowac, pielęgniarka stwierdziła, że jak wymiotuje to znaczy, że szyjka się rozwiera. Po 7 rano miał byc obchód, więc miałam nadzieje, że zbadają mnie raz jeszcze i będzie postęp. Jeszcze przed godz 7 zbadała mnie lekarka. Mówi, że jest 6cm:szok:! Wysłała na porodówkę. Więc ja dzwonię po męża. Mi zrobili lewatywę i ogolili. Zaraz potem już na sali porodowej podłączyli ktg. Pół godziny leżałam na łóżku i to był najgorszy moment porodu :baffled:. Skurcze jeden po drugim, baaardzo bolesne, jak tylko zbliżał się skurcz to nogi i brzuch baardzo mi się trzęsły, było mi zimno. Położna przyszła raz po raz zobaczyc zapis ktg. Pytałam co pokazuje, czy tętno dobrze i czy skurcze się zapisują wysoko. Mówiła, że skurcze - "jakoś tak". Ciężko mi było tak leżec z tymi bólami, miałam już dośc, a to tylko 20 min minęło. Jak wróciła następnym razem to zbadała rozwarcie. Szybko odłączyła ktg i mówi, "no to rodzimy". Sama chyba sie nie spodziewała, że tak szybko będzie postępowało bo zaczęła się szybko przebierac i krzykneła do innej babki, żeby szykowała kącik dla malucha bo zaraz będzie! Mnie zbadała jeszcze raz i wtedy odeszły mi wody. Zaraz przyszła jeszcze jedna babka i kazały mi już przec. Tylko, że ja nie miałam nic a nic skurczy partych. Skurcze miałam jak cholera, ale nie parte. Położna kazała przec mimo to, mówiła, że głowkę już widac i zaraz urodzę. Pomyślałam, że mówi tak tylko po to, żebym parła, żeby główka zeszła niżej i po mału jakoś to pójdzie. Ale ja po ok 10 parciach urodziłam:-)! A skurcze parte miałm może 3 na sam koniec, wtedy kiedy przec nie mogłam, żeby urodzic bez nacięcia, co też się udało. Tak więc od momentu wejścia na izbę przyjęc do urodzenia nie minęły nawet 2 godz. Po urodzeniu synka położyli od razu na mój brzuch, był taki cieplutki :-D To już drugi najpiękniejszy moment w moim życiu :tak: Położna czekała jakiś czas aż pępowina przestanie tętnic i wtedy mąż mógł ją przeciąc. Synka zabrali do ważenia itp, mąż poszedł z nim. Ja miałam urodzic łożysko, ale też dziwnie bez partych, jakoś nie chciało się odkleic. Jak już się udało to położna oglądała je ze wszystkich stron i jak przy okazji też bo było tuż obok. [W pierwszej ciąży było ono duże i pępowina gruba, a teraz małe i pępowina cieńsza.] Potem położna zbadała mnie czy nie zostało nic w środku, było to bolesne tym bardziej, że byłam już nastawiona, że już po bólu, już po wszystkim. Po badaniu obmyli mnie, zmienili pościel i przywieźli małego do karmienia. Leżałam, a po 2 godz poszliśmy na oddział. Synka zabrali, a mi kazali iśc na salę odpocząc. Prosiłam, żeby nie karmili butelką i poszłam. Na oddziale byliśmy 2 doby i do domciu. Synek urodził się w 38tyg ciąży zdrowy i piękny :-D:-D:-D
 
[FONT=&quot]Zaczęło się w środę 16.06 od wizyty u mojego ginekologa, który stwierdził podczas badania USG zanik pulsu. Wezwano karetkę i przewieziono mnie do szpitala MSWiA przy ul. Wołowskiej, chociaż prosiłam o przewiezienie mnie do szpitala Świętej Rodziny przy ul. Madalińskiego gdzie miałam zamiar urodzić Andrzeja. Jednak karetce było wygodniej jechać do pierwszego szpitala. Wizyta w szpitalu MSWiA potoczyła się pomyślnie, czyli stwierdzono, że jest wszystko ok, a moja ginekolog przesadza (to stwierdzenie położnej i lekarza dyżurującego), ale dla świętego spokoju kazali mi przyjść na KTG nastepnego dnia 17.06. Po wyjściu ze szpitala MSWiA zadzwoniłam do mojej ginekolog z zapytaniem czy mogę przyjść do szpitala w którym pracuje (Szpital Dzieciątka Jezus przy pl. Starynkiewicza) na KTG. Umówiłyśmy się na następny dzień na godz 9.00
17.06 przyjechałam do Szpitala na umówioną godzinę. Zrobiono mi KTG po czym stwierdzono, że mnie zostawiają w szpitalu na obserwacji. Położne i lekarze wiedzieli jak mnie potraktowali dzień wcześniej i stwierdzili, że to skandal, że Szpital MSWiA nie zostawił mnie na obserwacji. Mój przypadek był znany w całym szpitalu. Przy sobie miałam tylko koszulę nocną, którą kupiłam dzień wcześniej i nie wyjęłam z samochodu.[/FONT]
[FONT=&quot]M pojechał po rzeczy moje i dziecka. Najpierw położono mnie na sali przedporodowej. Tam podłączyli mnie ponownie do KTG i przebadała mnie ginekolog, która była strasznie nie delikatna. W miedzy czasie przyszła moja ginekolog i powiedziała, że nie ma na co czekać i prawdopodobnie będzie cc jeszcze dziś a najpóźniej jutro rano. [/FONT]
[FONT=&quot]Po badaniach przewieziono mnie na patologię ciąży. Jak szłam na patologię, spotkałam pielęgniarkę ze szpitala MSWiA , która odesłała mnie do domu. Nie wierzyła własnym oczom jak mnie zobaczyła. [/FONT]
[FONT=&quot]Na patologii dowiedziałam się, że cc odbędzie się 18.06 o godzinie 12.00. Cały czas byłam monitorowana na KTG, a wieczorem dostałam lekarstwa na dobre spanie. Byłam tak przestraszona cc, że sikałam co 5 min. [/FONT]
[FONT=&quot]18.06 M rano przyjechał do szpitala i był ze mną cały czas. O godz. 10.40 przyszła po mnie położna
i powiedziała, że teraz moja kolej. Strasznie się bałam cała drżałam. W między czasie spotkałam księdza, który widział, że się boję. Pobłogosławił mnie i powiedział, że przyjdzie do nas po porodzie.[/FONT]
[FONT=&quot]O 11.14 urodził się Andrzej. Miałam bardzo dobrą ekipę lekarzy. Ładnie pozszywali, anestezjolog bardzo delikatny mówił co robi i rozmawiał ze mną, przez całe cc. [/FONT]
[FONT=&quot]Potem przyszedł dramat. Położna czekała aż dostanie w łapę. Nawet zasugerowała, że zostanie przy mnie w nocy za 300 PLN. Zgodziłam się bo nie miałam siły. Na 2 noce ją wykupiłam. Ale w dzień musiałam sobie sama radzić, ponieważ żadna nie raczyła przyjść. [/FONT]
[FONT=&quot]W mojej ocenie szpitala przy ul. Starynkiewicza nie polecam dziewczyną, które pierwszy raz rodzą. Na pewno tam nie uzyskają żadnej pomocy ze stron położnych jeżeli nie dadzą w łapę. [/FONT]
[FONT=&quot]Za to od strony ginekologicznej polecam. Dobrzy specjaliści, znający się na rzeczy.[/FONT]
 
Piatek - zle sie czuje, mam lekkie skurcze, brzuch jakos ciagnie do ziemi, poleguje
Sobota - od rana biegunka i uplawy lekko podkrwawione. Poza tym jakos mi tak mokro i dziwnie. przyjezdzaja do nas rodzice na wczasy. Ide do przychodni, pielegniarka mierzy mi cisnienie, kaze wziac nospe i odpoczywac. Ginekologa nie ma, moge sobie jechac albo do Swinoujscia, albo do Kamienia Pom do szpitala. rezygnuje. Caly dzien odczuwam skurcze, ktore po poludniu pojawiaja sie juz regularnie, choc nie sa bolesne.
O 17 stwierdzam, ze nie czekam ogarnelo mnie przeczucie, ze dzis urodze.
17.18 siedze w samochodzie, obok tato ale ja prowadze, bo przynajmniej mam zajecie inie mysle o skurczach, ktore sa juz co 10 minut. Przed nami 100km.
18,20 jestesmy pod szpitalem - skurcze co 5min, wciaz nie bola, tylko powoduja ogolne odretwienie.
Przyjmuja mnie, informuja ze akcja sie zaczela i juz sie nie da powstrzymac. Jade po wstepnym badaniu na porodowke na gore. Nie ma zadnej rodzacej - cisza jak makiem zasial. Polozna ( wspaniala kobieta ) uspokaja mnie, bo zaczynam panikowac, ze to za wczesnie - 36 tydzien niecaly.
Spaceruje po korytarzu, skurcze nasilaja sie i zaczyna pobolewac ale trwaja krotko, wiec sa nieefektywne. W tym czasie polozna domnie wychodzi, opowiada smieszne rzeczy, szykuje lozko, inkubator, ubiera sie. Kiedy skurcze staja sie tak bolesne, ze nie chce mi sie juz chodzic sadza mnie na pilce, podlacza KTG, oddycha razem ze mna. O 20,30 bada mnie lekarka 4cm rozwarcia. Daja mi na zaped, przebijaja pecherz plodowy. Chwile pozniej bol rosnie, skurcze tez sa coraz dluzsze. Polozna lekko w czasie skurczu uciska mi brzuch, przyspiesza rozwarcie, po czym mowie - rodzimy. Chwile pozniej przychodzi skurcz party, a po trzecim mala laduje na moim brzuchu. W tym czasie stoi juz przy mnie druga polozna, salowa, lekrka, pediatra, neonatolog i moj brat cioteczny, ktory jest ginekologiem chirurgiem w tym szpitalu. Mala krzyczy, wiec doznaje pierwszej ulgi. Mala oddycha samodzielnie. Okrywaja ja kocem i tule moja kruszynke do siebie. Chwile pozniej mierza ja waza i dostaje 10 punktow, polozna przystawia mi ja do persi a ona przysysa sie jak szalona. Lezymy tak sobie 2 godzinki i przysypiamy....
o 22.00 zostalam drugi raz mama, nie peklam, nie cieli mnie. Wszystko dzieki poloznej.
 
Lezalam w szpitalu na patologii od 2 Czerwca,cisnienie non stop mi skakalo,lekarze mowili ze raczej nie beda czekac do konca terminu tylko urodze wczesniej.. ale nie spodziewalam sie tak szybko -14 Czerwca na porannym obchodzie lekarz stwierdza ze trzeba zaczac dzialac i ze ide dzis na porodowke i bede miala zakladany zel zeby skrocic szyjke.... polezalam tam kilka godzin i spowrotem na patologie- zadnych skurczy...
15 Czerwca wzieli mnie na badanie po czym stwierdzili ze podlacza mi oct , a wiec lezalam podpieta pod kroplowke 2 godziny , jakies tam skurcze lekkie czulam ale nic wielkiego...mowili ze moze sie cos w nocy rozkreci- znowu powrot na patologie.
16 Czerwca znowu badanie a po nim wzieli mnie na gore znowu na zel....nic nie bolalo , powrot na patologie.
17 Czerwca dali mi odpoczac :-D
18 Czerwca z rana lekarz stwierdzil ze bede miala indukcje porodu i ze powinnam wkoncu urodzic...
a wiec od rana zostalam wzieta na porodowke, najpierw pokoj przygotowawczy-golenie krocza, lewatywa :sorry2:i czysciutka polozyli mnie na lozku.
Podlaczyli mnie pod ktg , potem podlaczyli kroplowke z oxy , lezalam tak przez okolo 7 godzin, zadnych skurczy nie czulam :/ nic...stwierdzilam ze niezly ze mnie czolg :-D, kazali mi chodzic po korytarzu...ale tez nic nie dawalo...lekarze stwierdzili ze szyjke mam juz o polowe skrocona ale dalej nic nie poszlo... okolo godziny 18 przyszla lekarka i przebila mi blony plodowe-potem co jakis czas przychodzil lekarz albo polozna i pytali sie czy mam skurcze- znowu podlaczenie pod ktg....
lezalam tak sama i sluchalam jak przychodza kobiety ze skurczami i po kilku godzinach sa juz po... robilo mi sie smutno, chcialo mi sie plakac jak nic ;/ podlaczali mi jakas kroplowke znowu, wstrzykneli 2 razy jakis plyn do wenflonu..po godzinie 22 polozna mowi do mnie "czy wie pani , ze jest pani w tym momencie przygotowywana do cesarskiego ciecia" zglupialam szczerze powiem bo nikt nic nie mowil ...mowila ze to przez to ze niema zadnych znakow na to ze akcja sie sama rozkreci... wiec wzieli mnie na sale operacyjna i pokroili :-).o godzinie 23:25 Alicja slodko zakwilila :)
 
Wtorek 22.06.2010 r. godz. ok 5:00
Myję się, budzę męża, mówię mu, że już nie dam rady dłużej, że nie wytrzymam.
Razem pakujemy torbę do szpitala. Skurcze nasilają się za każdym razem. Co 5 minut ból ten jest coraz mocniejszy. Nie ma tragedii. Da się wytrzymać.
Wychodzimy z domu, wsiadamy do samochodu, jedziemy do szpitala.
Tam podłączają mnie pod KTG, które wykazuje skurcze. Po KTG kilka formalności, badanie. Oj chyba zostajemy na oddziale. Po jakimś czasie dopiero dochodzi do mnie, że to jest porodówka... Nic się nie dzieje. Rozwarcie na jeden palec, szyjka krótka ale nie na 0. Tak więc chodzę z mężem po korytarzu szpitala, co 5 minut wyginając tyłek we wszystkie strony świata. A może jeszcze wypuszczą nas do domu skoro nic się nie dzieje. W końcu mąż uświadamia mnie, że JA JUŻ RODZĘ! Acha, fajnie.
Na każde moje zapytanie położnych ''czy długo jeszcze?'' - oj długo, to dopiero początek. Nie ma jak pocieszać rodzącą kobietę... No nic. Trzeba jakoś się trzymać.
Nie nastawiam się na szybki i bezbolesny poród. Nie chce rozczarować się rzeczywistością. Chcę tylko poczuć ulgę. W jaki sposób? A no nie wiem... Mąż masuje mi plecy podczas skurczu, od razu lepiej. Dobrze, że mam przy sobie własne znieczulenie... I wtedy ok odziny 8:00 mówię mu, że jak do północy urodzę to będę zadowolona. Czytając te wszystkie opowieści o długich porodach, mocnych skurczach i cesarkach nic innego nie przychodziło mi do głowy :) Byle urodzić. I byle dzisiaj :)
Ok godziny 9. Rozwarcie na 3 cm. Myslę sobie ''przecież jak to tak powoli idzie to ja padnę tu zaraz albo zasnę z nudów, ciągle to samo. Skurcz, ulga, skurcz, ulga, skurcz...'' Chciałam się przespać ale na samo słowo ''połóż się'' robiło mi się niedobrze. A najgorsze było KTG :(
Zaprosili mnie do gabinetu gdzieś tam nie wiem gdzie. Lewatywka, kibelek, kąpiel srutututu a tu skurcze częściej, bolą jak cholera. Mąż pomaga mi się umyć, ja wyginam się pod prysznicem jakbym ćwiczyła taniec brzucha, polewam ciepłą wodę na brzuch. Ulga ale nie na długo... Wychodzimy. Idziemy na badania.
Godzina chyba 10:00 Rozwarcie na 5 cm. Mąż mówi, że to już połowa i że jest dobrze, a ja myślę sobie ''ja pier... przecież to DOPIERO połowa, jak ja wytrzymam kolejną połowę w częstrzych i mocniejszych skurczach???'' Pani doktor mówi, że żeby było szybciej podłączą mnie pod kroplówkę z oksytocyną i żebym zastanowiła się czy chcę.
Zastanawiam się i zastanawiam... pytam męża. Decyzja należy do mnie, wiem...
Dostałam piłkę do skakania. Siedziałam i kręciłam na niej tyłkiem żeby jakoś sobie ulżyć. Chciałam być cicho, chciałam, żeby dziewczyny leżące obok pod kroplówkami nie słyszały, chciałam być dzielna. Ale tak się nie da... Tego bólu nie da się ukryć.
Mąż każe mi krzyczeć. Za każdym skurczem krzyczę, łzy same ciekną mi z oczu. Nie dam rady, to tak boli, niech to już się skończy. Po skurczu opadam z sił... Przecież nie dam rady urodzić...
Godzina 11:00 skurcze co minutę, bardzo mocne. Już nawet nie mam chwili czasu żeby odpocząć między skurczami. Znowu każą położyć mi się na łóżko. Boże przecież oni to robią specjalnie, oni wiedzą, ze gdy się leży ból jest mocniejszy, dlaczego mi to robią???
Leżę, wyginam się, ściskam męża za rękę. on każe mi krzyczeć, podaje wodę. Kolejne badanie...
11:20 lekarze przebija mi pęcherz płodowy. Ciekną mi wody. Wtedy dopiero zaczęło się najgorsze. Bez tych wód czułam, jakbym miała kamienie w brzuchu, które ocierają mi się o wnętrzności, o kości, o wszystko, które macica ściska tak jakby chciała zadać mi jeszcze więcej bólu.
Zrobiło mi się niedobrze, musiałam zwymiotować. Odwróciłam się na bok, mąż podstawił mi jakąś miskę, zrobiłam swoje. Chcę odpocząć. Lekarz mówi, że jak już są wymioty to za godzinę powinnam urodzić... hmm bardzo ciekawe.
11:25 Leżę na boku i nagle tylko zdążyłam krzyknąć ''coś mi tam idzie!'' okazało się że zaczęły się skurcze parte. Oni mi krzyczą, żebym nie parła. Przygotowują łóżko do porodu żebym nie leżała na płasko, zwołują lekarzy...A ja sobie lerzę i rodzę. Z jednej strony czuję ulgę...
11:30
Ciepłe maleńkie ciałko leży na moim brzuchu. Dotykam je... Dopiero później mąż powiedział, że była sina, że pomarczona, że brudna. Dla mnie była najpiękniesza i nawet nie zwróciłam na to uwagi.
Zabrali ją do badania. Drobinka malutka ważyła tylko 1915g i miała 46cm długości. Dostała w 1 minucie 8 pkt, w kolejnych 10.
Później nadszedł czas na rodzenie łożyska. Niestety było przytwierdzone i nie obyło się bez zabiegu. Zabrali małą, dali mi kroplówkę i odpłynęłam. Szyta też byłam pod narkozą. Na szczęście.
A jak się obudziłam to dopiero miałam jazdy :) czułam się jak na haju. Próbowałam normalnie zobaczyć kafelki na ścianie, które wirowały mi przed samą twarzą, mówiłam że mam zeza, że co oni mi zrobili, że nie widzę normalnie, że naćpali mnie czymś. Później chyba zasnęłam znowu z płaczem, a jak się obudziłam to nie mogłam oddychać mimo że podawali mi tlen. Ale ja z płaczu miałam tak zatkany nos że ciężko było cokolwiek z nim zrobić.
Malutka nie trzymała temperatury ciała. Pierwszą dobę mogłam zobaczyć ją tylko w cieplarce. Na drugą dobę przywieźli mi ją i warunek jeden. Jeśli bez cieplarki sama będzie trzymać stałą temp. ciała może zostać ze mną. Karmiłam ją. Oni ją dokarmiali bo mówili, że nie mam pokarmu. A ja miałam. Ona od początku potrafiła ssać pierś, nie ma i nie miała z tym problemów.
W drugiej dobie malutka straciła na wadze 115 g. Ze względu na jej niską wagę musiałyśmy zostać w szpitalu na obserwacji przez tydzień. W sobotę zdjęli mi szwy, ja nie chciałam, żeby małą dokarmiali. W trzeciej dobie miałam nawał pokarmu. Mąż kupił mi odciągacz pokarmu. Małą tam karmiłam i z piersi i z butelki. Kazali budzić mi ją co dwie godziny żeby jadła. Ale ona naprawdę dużo w siebie wchłania :)
Wczoraj wyszłyśmy ze szpitala. Mała na moim mleku przybrała na wadze 90g w ciągu 5 dni. Dla niej to dużo.
Ogólnie jest spokojna, sama budzi się na jedzenie. W nocy wcina ok godziny 2 a później dopiero o 5 lub 6. Staram się w nocy karmić ją butelką, ale butelką potrafi gardzić. Ja głupia myślę, że ona nie jest głodna, a malutka po prostu szuka cyca :)
To tyle co pamiętam z porodu i co chciałam Wam przekazać :) teraz czujemy się dobrze a ja mam cel i obowiązek: utuczyć mojego pączusia :)
 
jak wiecie 30.06 pojechalismy do szpitala,od rana mialam nieregularne skurcze,mocne bole podbrzusza a brzuch byl ciagle twardy jak glaz.wczesniej bylam u mojej lekarki ktora stwierdziala rozwarcie a 3 palce a w szpitalu okazalo sie ze rozwarcie na gora 2,jako takiej mocnej akcji porodowej nie ma ale na oddziale musze zostac.cala noc mialam podlaczone ktg ktore za wiele nie pokazywalo.
1.07 ktg dalej nie pokazuje za wiele,moj brzuch dalej twardy,bole krzyzowe.przyszla do mnie polska polozna i zaproponowala rozluzniajaca kapiel.po kapieli akcja ustala calkowicie,nie czulam nic,poza kopniakami malej,rozwarcie dalej byle jakie,mala uciekla glowka z kanalu rodnego.
2.07 rano wizyta poloznej,jedyne co moga mi zrobic to akupunkture,ktora niby ma wywolac regularne skurcze.zrobiono mi ja ale nie przyniosla zadnych rezultatow.obchod lekarzy i pytanie czy zgadzam sie na wywolanie ale niestety nie okstytocyna tylko moga zapodac mi tabletki-nazwy niestety nie pamietam.po poludniu pierwsza proba,dostalam cwiartke tabletki i musialam byc podlaczona pod ktg.ktg pokazywalo regularne skurcze co 10min na poziomie 70-80-niestety ja nie czulam ani jednego z nich.kazano mi chodzic po korytarzu,duzo pic i wieczorem przyjsc na kolejne ktg wtedy stwierdza czy podac mi druga dawke.robilam jak kazali,nawet spalam pol dnia,wieczorem ktg pokazywalo skurcze co 2 minuty ja znowu ich nie czulam.lekarka stwierdzila ze nie moga podac mi drugiej dawki,musimy czekac na dalszy rozwoj akcji.wzielam prysznic,byl maz na odwiedzinach,na noc podlaczyli mnie do ktg,skurcze ustawaly z godziny na godzine a ja bylam coraz bardziej zalamana,balam sie cholernie o mala bo brzuch mialam twardy jak glaz i wogule nie czulam ruchow malej.przeplakalam cala noc.
3.07 od rana humor pod psem,brzuch dalej twardy,spuchlam strasznie,dostalam paskudnych plam na twarzy,ja splakana,maz bezsilny,poszlismy prosic o cesarke uslyszelismy ze oni zrobia wszystko zebym urodzila SN.zalamalam sie strasznie,nawet pisalam louise ze juz nie ciesze sie z malej.bylo mi wszystko jedno.po poludniu kolejna tabletka,ktg pokazuje skurcze bardzo mocne,ja nie czuje nic.splakana zalamana siedzialam sama w pokoju a do glowy przychodzily mi najgorsze mysli.o 16 kolejna tabletka-ostatnia dawka,jezeli nie przyniesie rezultatow zaczynamy z oksy.efekt po niej byl taki sam jak po poprzednich,skurcze mocne,regularne-ja ich nie czuje a rozwarcie dalej stoi w miejscu.o 18 przyjechali do mnie rodzice na odwiedziny,plakalam kazdemu po kolei w rekaw.stwierdzilam ze jak do jutra nic nie ruszy wypisuje sie ze szpitala i jedziemy do innego.o 19 rodzic z mezem pojechali do domu,bo tato moj o 21 wyjezdzal autobusem do PL na do widzenia powidzial tylko ze on wie ze do juta rana malutka bedzie juz na swiecie.
19.30 poszlam do toalety i poczulam tylko ze cos pstryklo,zaszlam do pokoju i chlusnelo ze mnie wodami.saczyly sie saczyly,nie sadzilam ze jest ich tak duzo.zadzwonilam do meza ze ma sie szykowac bo chyba sie zaczyna.przyszla polozna,potwierdzila pekniecie pecherza i podlaczona mnie pod ktg,powiedzial mi ze wiecej narazie nie moze zrobic bo ma koniec zmiany ale wszystko przekaze kolejnej poloznej.skurcze poczulam momentalnie,regularnie co 2 minuty,co z tego ze ktg bylo zle podlaczone i nie pokazalo nic!!!!nowa polozna nie wierzyla mi ze tak boli,powiedziala nawet ze lekki bol brzucha nie swiadczy o tym ze porod sie zaczal.zbadala mnie jednak i rozwarcie postapilo nie wiele-3,5 palca.maz byl juz przy mnie,dalej bylismy w moim pokoju naszczescie lezalam sama,masowal mi plecy,oddychalismy razem.polozna przyszla zobaczyc jak sie sprawy maja i zamiast pytac jak sie czuje,opierniczyla nas ze mamy zaswiecone swiatlo i otwarte okno i najda komary!!!myslalm ze ja pogryze!!!w miedzy czasie maz poszedl zapalic a ja pokonywalam korytarz,skrecajac sie przy tym z bolu.doczlepalam do lozka polozylam sie na chwile,polozna przyszla i powiedziala ze jezeli ciagle bede lezala to nigdy nie urodze!!!pytala o znieczulenie-powiedzialam ze najpierw sprobuje bez.wytrzymalam do polnocy,bole byly straszne,nie dosc ze co 2min to krzyzowe.zawieziono mnie na porodowke,dano znieczulenie w krzyz,bylo mi tak blogo,przysypialam nawet momentami,zbadano mnie i stwierdzono ze rozwarcie na 5 palcow,mala mocno w kanale,czekamy tylko na parte i lada moment mala bedzie z nami.godz.2-partych skurczy brak,znieczulenie powoli przestaje dzialac,dostaje druga dawke a z nia wysoka goraczke,niskie cisnienie i cukier.co dzialo sie pozniej pamietam jak przez mgle,dostawalam mase przeroznych kroplowek,antybiotyk,przewracano mnie z boku na bok,maz masowal krzyz,2 razy pobierano malej krew zeby sprawdzic ile maja jeszcze czasu.o 4 poczulam parcie na pecherz-cewnikowano mnie do tego przyszlo tez parcie na odbyt,myslalam ze oszaleje.partych skurczy naliczylam z 20,nie mialam sily,bylam wykonczona,goraczka dawala sie we znaki a mala utkwila w kanale rodnym.co party jej glowka pojawiala sie lekko na zewnatrz i znowu sie chowala.zawolano dwoch lekarzy,przy kolejnym partym nacisnieto mnie na brzuch,maz pochylal glowe do piersi i w koncu uslyszelismy placz naszej niunki.byla 4.55 plakalismy razem z nia.polozono mi ja na piesi i to bylo najpiekniejsze uczucie!!!byla taka cieplutka,taka bezbronna,taka malutka.Maz przecinal pepowine,cieszylismy sie mala a w miedzyczasie bylam zszywana,co bolalo cholernie,mam 15 szwow,rana praktycznie po sam odbyt.stracilam bardzo duzo krwi,bylam wykonczona,zabrano Maje do pomiarow i od razu zabrano ja na intensywna terapie dla niemowlat gdyz miala wysoka goraczke i bardzo niski cukier.maz poszedl z nia aja lezalam jeszcze 2 godz. na porodowce na obserwacji,co chwile ktos podchodzil sciskal mi brzuch i zmienial podklady.

powiem ze bylo cholernie ciezko ale i warto.lekarze mowili ze byl to jeden z ciezszych porodow ktory i tak mogl sie zakonczyc cesarka a ja w jednym momencie bylam jedna noga na tamtym swiecie.wydaje mi sie ze byloby mi latwiej gdybym trafila na lepsza polozna,ta zamiast dodawac mi otucha miala wieczne pretensje,ze zle oddycham,ze zle trzymam nogi.

pisze bardzo chaotycznie ale wierzcie ze emocje wracaja a ja znowu placze.powiem tylko ze obecnosc meza przy porodzie bardzo mi pomogla,bez niego nie dalabym rady.

zycze wam kochane zeby jak najmniej bolalo.
 
To i ja spróbuję napisać jak to było u nas….w nocy z niedzieli na poniedziałek <z 27 na 28 czerwca> „coś” zaczęło się rozkręcać, miałam Skórcze co 7 minut i to przez 2 godziny, prysznic nic nie zmienił, to postanowiliśmy pojechać z m do szpitala, przyjęto mnie, zbadano, stwierdzono rozwarcie, na niecałe 2 palce i tak poleżałam pare godzin w tym szpitalu, pod ktg, miałam też usg, nie było postępu porodu więc wypuszczono mnie do domu i kazali przyjechać jak akcja się rozkręci na dobre, albo 10 dni po terminie. I tak przez poniedziałek i wtorek się męczyłam, miałam skórcze, nie mogłam ani spać, ani chodzić ,ani leżeć, normalnie masakra tak mnie wszystko ciągnęło! W środę<30 czerwca> rano M poszedł do pracy, ja sobie weszłam na bb, zadzwoniłam do mamy by powiedzieć, ze nic się nie rozkręca i…. jak skończyłam z nią gadać, to przyszedł pierwszy Skórcz- zwinęłam się z bólu i czekam- no nic myślę pewnie znowu fałszywy alarm, jednak po 5 minutach drugi równie mocny…i następny, no to nic wskoczyłam pod prysznic <byłam sama w domu> ale pod prysznicem nic nie przeszło, więc postanowiłam zadzwonić do M- i mówie mu, ze możliwe, ze będzie musiał wyjść wcześniej z pracy, miał wyjść o 13 bo na 14 miałam mieć wizytę u gina.. rozłączyłam się i przyszedł następny Skórcz więc dzwonie ponownie do M i mówie- przyjeżdżaj! Ja poszłam się jeszcze ogolić, dopakowałam rzeczy i jak M przyjechał to pojechaliśmy do szpitala. Miałam wybrany szpital, gdzie było dostępne ZO bo na nie byłam nastawiona przez całą ciążę, dojechaliśmy do szpitala, lekarz mnie zbadał, stwierdził rozwarcie na 2 palce- powiedział- urodzi pani dziś koło północy, jednak nie w naszym szpitalu, bo nie mam wolnych miejsc…jak to usłyszałam to się poryczałam, bo chciałam to ZO, a wiedziałam, ze nigdzie indziej go nie ma w moim mieście!! Ale co zrobić- „ruszyliśmy w miasto” nie wiedziała gdzie jechać, ryczałam z bólu bezradności, a M nie wiedział jak mi pomóc… dojechaliśmy do innego szpitala, czekamy- pani informuje nas, ze u nich też nie ma miejsc. Ja Skórcze mam mocniejsze- zwijam się z bólu, M się wkurzył i zaczął ją wyzywać- zadzwoniła po lekarza, po pół godz. przyszedł i mnie zbadał, rozwarcie na 3 cm Skórcze częste i mocne- decyzja- zostaje i rodzę, jakoś znajdą dla mnie miejsce… o 13 leżałam już na porodówce, wyłam z bólu- Skórcze od początku były nie do zniesienia, M był ze mną ale nie wiedział jak mi pomóc- dostałam jakieś leki rozkurczowe i przeciwbólowe, ale nic nie dały, a perspektywa tego co powiedział lekarz- „urodzi pani koło północy” była nie do zniesienia, gdy patrzyłam na wielki zegar na porodówce a tam kilka minut po 13… położna kazała mi iść pod prysznic- ale dupa, bo jak zaczęłam się polewać wodą, to było jeszcze gorzej, prawie się przewróciłam z bólu pod prysznicem, wiec powrotem na porodówkę, nie dałam rady chodzić więc leżałam tylko i wyłam z bólu… poród jednak postępował szybko, przebito mi pęcherz, założono cewnik- rozwarcie zwiększało się bardzo łądnie i ok. 16 miałam już 10 cm i Skórcze parte- i na pewno bym wtedy urodziła, gdyby wszystko szło jak trzeba. Skórcze jeden po drugim, parłam non stop, lekarz wmawiał mi, ze nie mam sił i dusił po brzuchu, a ja czułam jak główka się Wypycha jak prę i cofa jak przestaję i tak w kółko…..wyłam z bólu i bezradności, bo czułam, ze coś idzie nie tak- męczyłam się okropnie, a nikt nie chciał mi pomóc. A ja normalnie błagałam by coś zrobili, bo NIE MOGĘ urodzić…męczyłam się tak do 17:29…….Słabłam już i mdlałam z bólu i braku sił, lekarz próbował na siłę wypchnąć główkę, ale nie dało się… nagle na ktg zaczęło spadać tętno małej i tak na ekranie co sekundę 90…80..70…lekarz krzyknął Vacum i w 2 sekundy mnie rozcieli- nie patrzyli jak, byle ratować dziecko…wyssali ją ze mnie i sina bidula wyskoczyła zaplątana 2 razy wokół szyi i jeszcze pod rączkami- dosłownie nie wiem 2 sekudy później by ją wyjęli i pewnie by się już udusiła tak spadało szybko tętno. Jednak Jagódka okazałą się bardzo silna i złapała oddech jak tylko rozplątali i rozcięli pępowinę. I tyle ją widziałam, nie wiedziałam co z nią, bo szybko ją wynieśli do inkubatora i badania, a ja zostałam na porodówce i wyłam jak głupia, szyli mnie chyba z półtorej godziny…tak byłam porozcinana, skutki odczuwam cały czas, bo jeszcze nie usiądę. Mała była 24 godz. W inkubatorze, to było straszne…ta niepewność co z nią, czy jest zdrowa…masakra… Jak mi ją przynieśli to już nic nie było ważne- tylko ona się liczy…nie miałam mleka, i płakała z głodu, i tak się męczyłyśmy w szpitalu 3 dni, a potem w domu męczyłam się z nawałem pokarmu… Niestety mam powikłania po tym porodzie- zrobił mi się krwiak, wracałam do szpitala, ale się wypisałam i jeżdżę tylko po leki dożylnie. Karmię mała, ale ciężko mi bo nie czuję się jeszcze dobrze…ale dla niej zrobię wszystko………………
Wierzcie mi i tak oszczędziłam was tym opisem…mam żal, ze nie zrobiono mi usg, bo na pewno miała bym cesarkę, moje dziecko niedługo udusiłoby się przez moje parce, bo pępowina zaciskała się na jej szyi… nie chcę nawet o tym myśleć to cud że ona jest zdrowa i tak to się skończyło….

ból da się znieść- nawet taki, ale świadomość, że twoje dziecko się dusi.............patrzeć na ekran i widzieć jak spada jej tętno.........tego się nie da znieść...........chciałabym o tym zapomnieć, bo nadal ryczę na samą myśl o tym co tam przeszłyśmy..............
 
reklama
Wpadłam bo Malutka jak narazie śpi.
5.07. Wizyta u lekarza, ciśnienie początkowo 140/100, po pół godz 160/100, nieschodzące obrzęki, nudności. Mój lekarz wypisał skierowanie do szpitala; jeszcze tego samego dnia trafiłam na patologię
6.07 rano obchód, KTG nie wykazujące skurczy, ciśnienie wysokie - mojego lekarza z rana nie było więc inny stwierdził, że czekamy bo... NIC SIĘ NIE DZIEJE. Na szczęście mój gin przyszedł do mnie po południu, zobaczył wyniki i oznajmił : jutro mam dyżur na porodówce - będzie Pani rodzić
7.07 ranny obchód - inny lekarz mówiący : czekamy, nadzieja marna na rozkręcenie czegokolwiek bo skurczy brak; jakieś 15 min później przychodzi pielęgniarka i woła mnie do zabiegowego; w zabiegowym widzę swojego gina, bada mnie, szyjka 1cm, rozwarcie na palec - mój lekarz decyduje, że idę na oksytocynę; kwadrans później miałam już zrobioną lewatywę, gin kazał mi chodzić po korytarzu a jak zwolni się miejsce na porodówce idę rodzić, chodziłam tak kilka godz, lekarz powinien mieć dyżur do 14 więc pomyślałam, że już po wywoływaniu... Przed 16 okazało się, że gin został na dodatkowym dyżurze, po to żebym ja mogła urodzić; zawołano mnie na salę porodową i koło godz. 16.10 zostałam podłączona do oksytocyny. Nie minęło 20 min a miałam już skurcze co 2,3 min - rozwarcie na 2,5; kolejne 15 min - rozwarcie na 4 i skurcze co 1 min, od samego poczatku był ze mna moj gin koło 18.15 przebili mi pęcherz płodowy - wody były już brązowo-zielone; dostałam środki przeciwbólowe i kazali mi przeć bo Mała nie chciała wstawić się w kanał rodny, w trakcie skurczu było widać główkę Małej ale po skurczu się chowała, parłam tak dość długo, kazali mi już kucać, robić przysiady itp. O 20.15 położyli mnie na łóżko i kazali mocno przeć, mój lekarz był obok i pomagał mi naciskając brzuch, o 20.30 wyskoczyła Alicja (położna musiała mnie naciąć bo główka nie chciała przejść,podali mi ją, poleciały mi łzy, Mała w chwili narodzin ważyła 3800 g miała 59 cm i 10/10 w skali Apgar; łożyska nie rodziłam - brzuchem manewrował mój gin bo widział, że nie mam już sił, on też mnie zszywał. Łożysko było już bardzo stare - nie wiadomo ile by jeszcze pociągnęło

Bólu co nie miara ale poród w 4,5 to i tak bajka. Najważniejsze, że Malutka jest już z nami cała i zdrowa. Cieszę się bo to dzięki mojemu ginowi urodziłam zdrową córeczkę, bo tam w szpitalu wg innych lekarzy leżałabym na patologii do 42 tc i czekała na samoistny rozwój akcji.

To nasza historia z porodówki, troche długo pisałam bo w międzyczasie musiałam iść do Malutkiej.
 
Do góry