reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Opowieści z porodówek... BEZ KOMENTARZY

To i ja podzielę się z wami opowieścią o moim porodzie.:tak:
26.07 rano stawiłąm się doszpitala na umówioną wizytę z moim ginem kazał zabrac torbę bo moze zostawi mnie już na patologi byłam 8 dni po terminie. Ale w badaniach wszystko Ok więc wysłał mnie do domu i umóił się na środę na 16 znowu w szpitalu na badania i jeśłi nic się nie ruszy samo w czwartek 29 o 8 rano będę miała stawić się na wywołania.:eek:

Minął poniedziałek i wtorek i nic się nie działo.
W środe 28.07 rano o 5 wyprawiłam mojego M do pracy a sama położyłam się spowrotem spać. Ale o 6 obudziłąm sie z dziwnym bólem podbrzusza. Wstałam i patrzę na zegarek po 20 min ból powrócił i tak poczekałam do 7 i skurcze stały się regularne co 20 min. Wylazłam z łóżka i poszłam do mojej mamy z pytaniem że mam takie bóle podbrzusza co 20 min mama na to ze się zaczyna.
Ja nic tylko spokojnie zrobiłam sobie śniadanie, zjadłąm i siadłam do kompa. Skurcze zaczeły się powtarzać już co 15 min. o 10 zadzwoniłam do mojego M żeby po 11 spokojnie zwolnił się z pracy i wracał do domu bo mam skurcze i że pojedziemy na 16 do szpitala na umówioną wizytę z moim ginem.
Czekając na M przejżałąm torbę, posprzątałam trochę w domu, wykąpałam się skurcze były już co 10 min.
Jak mój wrócił z pracy też się przebrał, wykąpał zamówiliśmy taskówke i pojechaliśmy skurcze były już co 5 min.
Weszliśmy do szpitala i udaliśmy się na IP ja grzecznie stanełam w kolejce z uśmiechem na twarzy. Przedemną były 4 osoby w tym kobieta w ciąży i zagadała mnie z czym się zgłaszam a ja ze mam skurcze co 5 min na co kobieta w rejestracji że czemu nic nie mówię że szybko pod pokój nr 7 bo jeszcze im tu przed rejestracją urodzę ja ze śmiechem że spokojnie. Poszłam do pokoju 7 w tym czasie zadzwoniłam do mojego lekarza, który miał tego dnia dyżur w szpitalu i mówię ze mam skurcze co 5 min. On że zaraz zjawi się na IP.
Ja spokojnie weszłam do pokoju pogadałm z położną ona zbadała że owszem skurcze są ale rozwarcie na 1,5 palca. Przyszedł mój gin podpisał moje papiery i do zobaczenia na porodówce. Mój M wdział śliczny zielony mundurek i ruszyliśmy na porodówkę.
Tam cisza i spokój tylko ja jedna. Trafiłąm na młodą niemiłą położną. Położyła mnie na łóżko podpieła pod KTG i zbadała to była 17. Podłączyli mi kroplówkę z soli fizjologicznej i potem z OXY. I tak sobie leżałam skurcze się nasilały bły już silne i co 3 min. Nikt do mnie nie zaglądał mój M nerwowy że mnie boli a nikogo nie ma. I nagle ( było jakoś po 18) patrzę a do nas wchodzi znajoma położna z gabinetu mojego lekarza ale się ucieszyłam. Pyta sie mnie czy zgadzam się na obecność studentki ja że pewnie. Pozwolili mi wstać i iść do WC tam odszedł mi czop a jak wróciłam na sale i położyłąm to zaczeły odchodzić mi wody i okazało się że zielone strach nas obleciał czy z Małą wszystko będzie OK.
Skurcze miałam już dość bolesne regularne co 2 min ale rozwarcie na 3 palce.
Położna i ta studentka nie odstępowały mnie na krok. Jak zaczeły się parte a nie wolno mi było przeć położyli mnie na prawym boku nogę zarzuciłąm sobie na tą podpórkę od nóg i tak sapałam na skurczach jak piesek a mój M masował mi plecy i znosił moje pretensje :rofl2:
Jak zaczełą się już końcówka porodu była przy mnie polożna, studentka, mój gin i czekałą już pediatra no i mój M dzielnie pomagający, oddychający ze mną, przytrzymujący mnie za kark. I o 21.30 po dosłownie 4 mocnych parciach Zuza była na świecie. Cała zdrowa dostała 10 pkt., łożysko urodziłam w 10 min tata dostał zwarzoną, zmierzoną i przebadaną córcie na ręce a mnie zszywał mój lekarz. Przewieźli nas na sale poporodową gdzie załapałam się na kolacje. Po 2 godz tata pojechał do domu a nas przewieźli na oddział gdzie ja po jakiś 30 min poszłąm się wykąpać i wtedy poczułąm sie super.
Wiem że gdyby nie wspaniała położna pani Ola i młoda studnetka Kasia było by ciężko a tak naprawdę dobrze wspominam poród pomimo bólu i nerwów czy przez zielone wody z Małą wszsytko OK.

No trochę bez ładu i składu ale też nie wszystko dokłądnie pamiętam:)
 
reklama
no to i ja cos naskrobie skoro mam okazje bo cinek spi:)

29.07 laduje na IP z powodu mniejszej aktywnosci dzidziusia i duzej ilosci wodnistych uplawow.wiadomo lepiej niech sprawdza i przebadaja(wole chuchac na zimne)
zapada decyzja-zostaje na patologi(moj gin jest na urlopie:-s)
musza mi porobic wszystkie badania bo moj lekarz zabral mi wszystkie wyniki:-s
30.07 nic sie nie dzieje mam robione 2razy dziennie ktg i 1 usg.wszystko jest w najlepszym porzadku ale w srodku nocy mam strasznie mokry podklad.ide do poloznych i mowie ze chyba mi wody odchodza.dostaje nowe podklady i karza do rana czekac na lekarza :szok:
31.07 lekarz z samego rana bierze mnie na samolot i stwierdza przy badaniu ze nie jest pewny czy to wody bo ph nie jednoznaczne i przy "macanym" wyczul caly pecherz i rozwarcie na 2cm ale zapada wyrok-jak jutro rano nie bedzie mlynu na porodowce to laduje na wywolaniu
01.08 o 7rano ide na wywolanie.trafia mi sie fajna polozna i jedziemy z koksem-wenflon kroplowka i pod ktg.przez dluzszy czas zero reakcji-leze i czytam gazetke a ktg wyczuwa lekkie stawianie sie macicy a ja nic...kolo 12 zaczynam czuc pierwsze skurcze jeszcze lekkie ale juz je powoli czuje.dostaje czopki na rozwarcie i jakos powoli idzie.polozna daje mi pozniej zastrzyk na szyjke macicy.czuje sie jak po kilku glebszych.przychodzi do mnie moj K i smieje sie z polozna ze pijana jestem
rozwarcie postepuje jak po gruzie-prawie w ogole nie popstepuje.pada haslo-jak nie bedzie rozwarcia o 17 to idziemy na cc.lekarz przychodzi o 16-rozwarcie na 6 ale to za malo.przychodzi ponownie o 17.rozwarcie podskoczylo do 8cm.no to jednak sn.
o 18 zaczyna sie 2faza porodu-zacztnaja sie bole z krzyza(nie zycze ich nikomu:-() i parte na dodatek.trzymam sie koja i gryze poduszke z bolu,a polozna kaze mi przec.kurna tylko jak??przy tym bolu??!! po 3partym skurcze uciekaja-trzeba uzyc odkurzacza-vaccum.sprzet juz gotowy a tu nagle skurcz i Cinek jest ze mna na-bez pomocy.jest okrecony pepowina wokol szyi i barkow.ale jest!!
moje cale 3930/57b i dostaje 10apgar:-):-)
 
to i ja opiszę narodziny córeczki :)

30.07 wieczorem -pobolewa mnie podbrzusze ale delikatnie (zresztą od kilku dni) więc idę spać
31.07 godzina 3:00 nad ranem - budzą mnie skurcze, są uciążliwe ale nie bardzo bolesne. Idę pod prysznic - ale nie przechodzą, nie dają już spać. Chodzę, kręcę biodrami - już nie mogę się doczekać i mam nadzieję, że to już to. Boję się, że przejdą - ale nie przechodzą. O 8:00 budzę M. - jedziemy na ktg bo chyba się zaczęło... Na oddziale skurcze piszą się co 5 min, są męczące ale słabe - 50-60%. Bada mnie lekarz - rozwarcie ledwo na puszek więc wracam do domu. Jakby było gorzej mam przyjechać. Koło południa skurcze praktycznie przeszły więc lipa - jestem zła. Wracają ok 17:00 są nieco silniejsze, bardziej uciążliwe. Idę na prysznic - nie przechodzą, wieczorem staram się usnąć ale nie mogę, boli brzuch. Ok północy zapada decyzja - jedziemy na porodówkę - zobaczymy czy coś drgnęło. Na ktg skurcze co 5 min ale nadal słabe mimo, że dla mnie uciązliwe i trochę bolesne. Rozwarcie nadal na opuszek-wracam do domu. Nie śpię całą noc, Rano jestem wykończona.

01.08 - jadę na działkę, może rozruszam akcję, kręcę się - coś sprzątam ale jest mi źle, skurcze męczą są często i nie dają odsapnąć. Proszę m. by odwiózł mnie do domu - może trochę się prześpię. Koło południa skurcze znów na trochę przechodzą - zaliczam krótką drzemkę - wracają ok 18:00 ponownie męczą.Zaczynam mieść dosyć, już jestem zmęczona...wytrzymuję do 01:00 w nocy - jeżeli to nie są porodowe to ja nie wytrzymam chyba tych porodowych... jestem zrezygnowana... Jadę na porodówkę i znów ktg - skurcze piszą się co 5-7 -10 min. Rozwarcie na palec... rozpłakałam się, tyle męki na darmo...to chyba się nigdy nie skończy... zostawiają mnie na porodówce, m. wraca do domu...

02.08 - całą noc mam cholernie bolesne skurcze, wyję do poduszki - jest mi wszytko jedno. Biorę prysznic z 10 razy, cały czas coś się sączy - ledwo żyję, niewiele do mnie dociera. Każą między spać między skurczami, nie bardzo mi się udaje... Jestem z jedną dzieweczyną - męczymy się obie, przyjeżdza m. i moja mama. Koleżankę biorą pod oxy - urodziła tuż przed południem. Ja nie dostanę oxy - bo miałam cesarkę, boją się, że macica pęknie, musi się samo naturalnie rozkręcić. Zostaję sama na sali, mama masuje mi krzyż, skurcze idą z krzyża i brzucha, najbardziej boli rana po cc przy skurczu, męczą niemiłosiernie, rozklejam się - mam dość chcę znieczulenie - m. szuka anestezjologa i zonk-okazuje się, że szpital nie robi już znieczuleń-od zeszłego tygodnia- nie pomaga nawet rozmowa z dyrektorem. Wyję do księżyca, mam dość, niech się to skończy wreszcie, skurcze bolą cholernie, nadchodzą z obu stron są często ale między nimi nie mogę się zrelaksować, nie współpracuję z położną, psychicznie upadłam, jestem wykończona, nie mam siły wstawać, nie mogę się uspokoić, wyję przy każdym skurczu zamiast oddychać. M masuje plecy, niestety o 22:00 wypraszają go - już nie ma porodów rodzinnych (od zeszłego tygodnia bo nie mogą pobierać opłat), dostaję 4 czopki na szyjkę i zastrzyk z relanium żebym się chociaż trochę przespała....pomaga... przysypiam między skurczami - do północy - prochę nabrałam sił, idę pod prysznic i ok 1:00 na badanie - sączą się wody....teraz nie ma odwrotu...wreszcie coś się ruszyło mam 6 cm!!! rozwarcia...boszzz. nareszcie...boli jak cholera, krzyż mi rozrywa ale skurcze nadal nie są podobno tak silne jak powinny.... dla nich może nie są :/ :p dla nie ledwo do wytrzymania ale cieszę się bo zbliża się koniec, mam cel ... idę na łóżko porodowe - ok 4:00 jakieś 8 cm, wyję przy każdym skurczu - to mi pomaga, mam popierać na boku bo mała źle się wstawiła.... nie wiem bardzo jak, jest mi niewygodnie, ale popieram.... po kilku już nie mogę przekręcam się na plecy tak lepiej znosić skurcze z krzyża... przychodzą wreszcie parte, położna mnie instruuje jak przeć... ale jeszcze nie teraz jeszcze nie ma pełnego rozwarcia.... wszyscy gdzieś wychodzą, zostaję sama i nagle czuję party - krzyczę ale nikt nie przychodzi, kolejny party i nie wiem czy przeć czy nie....znów krzyczę, że party... przychodzi położna i znów party - zwołuje wreszcie zespół rozkładają łóżko, każą trzymać kolana ale nie mam siły ich dociągnąć pod brodę, ręce odmawiają posłuszeństwa, jestem tak zmęczona, że chwilami tracę swiadomość... proszę o pomoc bo nie utrzymam kolan... położna przytrzymuje nogi, lekarz dociska mi głowę do piersi i po 5 partych wreszcie się udało, mała wyskoczyła, jest 7:55 rano ....

była jeszcze w błonach płodowych, łożysko wyszło po chwili ale nie całe przyrosło w miejscu cięcia po cc... muszą łyżeczkować, ja jestem wykończona cieszę się ale ledwo zipię, czyszczą mnie potem zszywają, mała idzie na badanie a tam już jest i tatuś i moja mama (nawet do nich nie zadzwoniłam wcześniej), jest ok 3350, 52 długa, dostaje 10 punktów już jest ok.... ląduję na poporodowej na 2 godziny ledwo powstrzymuję się od spania, oczy same lecą ale mi nie wolno, straciłam dużo krwi....
i wtedy zdałam sobie sprawę, że już nie pamiętam tego bólu ze skurczy, mam córcię i w sumie myślę, że nie było chyba tak źle (!!!), po 2 godzinach jadę na swoją salę ....
Było ciężko, bardzo ciężko ale warto :) dla tego małego szkraba....
I gdybym miała rodzić trzecie dziecko (mając porównanie między SN a CC), to wybieram poród SN ale ze znieczuleniem ;)
 
Ostatnia edycja:
No więc we wtorek wieczorem dostałam skurczy regularnych co 30 min, później 20. Położyłam się spać o 2 w nocy już miałam co 8 i baaardzo bolesne. czekałam jak najdułżej ze szpitalem żeby trafić na swojego lekarza. Wytrzymałam do 6, wtedy skurcze co 5 min. W szpitalu rozwacie tylko na 3 cm, wzieliśmy sale z wanną tam sobie chodziłam i skurcze co 2 min. Przychodzili różni lekarze i się śmieli czy ja wkońcu zacznę rodzić. Ok 9 przyszedł ordynator zbadał mnie a tam 4 cm :/ Zalecił oxy i dolargan no i się zaczeła jazda. Skurcze z przerwami takimi po 5 sekund myślałam ze umrę z bólu i płakałam że ja jej nie dam rady takiej dużej urodzić. Miałam super położną, jakiś lekarz się pyta dlacezgo nie ma mojego lekarza a ja że on jeszcze nie wie że rodzę, zapomniałam mu powiedzieć. I on go zawołał, przyszedł poklepał po plecach i powiedział że będzie dobrze. Bardzo dużo pomagał mi mąż, ciągle przypominał o oddychaniu bo ja z bólu się zapowietrzałam. W końcu o 11.30 zaczeły się parte, mniej bolesne od tamtych ale takie dziwne, strasznie się kupy chce ale to straaasznie i tak jakby rozrywa :/ Po jakimś czasie każą mi wejść na samolot. Po kilku parciach widać główkę. Gdy wyszła do połowy nagle mój lekarz w przerażenie drze się do innej p doktor żeby przyszła a ona że zaraz to on do niej : ku..wa nie zaraz tylko już. Kazał wyjśc mojemu mężowi za drzwi. dwie położne trzymały mi nogi pani dr naciskała kładąc się na brzych a mój lekarz ciągnął małą, ja parłam z całych sił a ona nie chciała wyjść,zaklinowała się ramionami w kanale rodnym, lekarz włożył mi tam ręce i jakoś małą wyciągneli w końcu. Była sina nie oddychała, poklepali ja po tyłku do góry nogami a ona nic, zabrali ją do pokoju obok i coś tam robili. Mnie nagle wszyscy zostawili tak jak leżałam. Lekarz stał w drzwiach i patrzył na małą i w końcu odetchnął powiedział że krzyczy i że rączkami też rusza. Później powiedział że obawiał się że mała będzie kaleką do końca życia bo nie wiadomo było czy się kości nie połamały u rączek i nerwy w szyjce nie porozrywały się. No ale rusza wszystkimi więc już ok. Mała zabrali na noworodki i tam podali jeszcze tlen. Okazało się że jest bardzo duża 4680 i 60 cm, taką wage mają średnio dzieci 2 miesięczne. Mała ma małą główkę a szersze ramiona dlatego się zaklinowała. No ale lekarz usiadł na krzesełku żeby się troszkę uspokoić bo cały się trząsł ze zdenerwowania, powiedział że od 2 lat nie miał tak ciężkiego porodu i że nie wie kiedy mu przejdzie. Następne dziecko sn już odpada i tylko cesarka. Zszywał mnie ponad pół godzinki. Zagadywał mnie próbował rozweselić ale ja byłam w strasznym szoku. Potem poleżałam jeszcze 2 godzinki tam na łóżku. Strasznie chciało mi się siku, położna powiedziała że mam w kaczkę sikać:/ ale jak zaczełam to myślałam ze nie skończę i powiedziała że bardzo ładnie bo większośc kobiet się zaciska a trzeba się wysikać. Wogóle chwaliła mnie że jak na pierwszy poród to ładnie mi idzie, a póżniej że bardzo dzielna byłam :) Gdy przejechaliśmy na salę to dopiero mąż przywózł na troszkę małą. na noc ją zabrali bo ja byłam za słaba no i dopadł mnie babyblues :/ Rano sama ją od nich wziełam. Czytałam w internecie na temat mojego przypadku (dystocja barkowa ) to zdarza sie u 02-1,8% kobiet rodzących.

Na szczęście wszystko zakończyło się dobrze i mała jest cała i zdrowa :)
 
Niesamowite, nadeszła i moja kolej...

Myślałam, że napiszę, że pojawiły się piękne skurcze, zgarnęli mnie na porodówkę, gdzie darłam się jak głupia, ale w końcu Ola wyszła… Niestety, wszystko ułożyło się inaczej…
Oto nasza opowieść…

Jak wiecie, byłam już sporo przeterminowana z OM.
Od miesiąca jeździłam na ktg do szpitala, w ktorym chciałam rodzić. 10 dni po terminie miałam się zgłosić do nich z walizeczką. No to poszłam, na czczo, a oni mi mówią, że nie ma miejsc, nie ma i nie będzie w najbliższym czasie, ale "załatwili" mi miejsce w innym szpitalu. Podziękowałam grzecznie, bo tam to ja za cholerę bym nie chciała nawet palca zszywać, a co dopiero dziecko rodzić...
Pojechałam do najbliższego mnie szpitala i tam nie było żadnych problemów. Od razu (piątek) podłączyli pod ten test oksy, ale po pół dnia leżenia nic się nie działo, ani pół skurczu, rozwarcie ciągle na 2cm...
Badali mnie co chwila i każdy lekarz i połozna mowili, że bardzo dobre warunki, że szyjka elastyczna itp, itd i jak się zaczną skurcze, to łatwo i szybko pójdzie. jak dla mnie bomba...
W sobotę było drugie podejście i już na dzień dobry powiedzieli, że dziś na pewno zakończą tę ciążę... Super położna miała dyżur, zgarnęła mnie zaraz rano z łoża, bo stwierdziła, że nie zamierza do południa czekać, aż się jakiś lekarz do mnie pofatyguje. Ale po kolejnych paru godzinach pod kroplówkami i na czopkach nadal nic się nie działo... Odłączyli mnie jakoś po 15 i w końcu mogłam zjeść pierwszy i ostatni posiłek, bo następnego dnia miało być podobno kolejne podejście.
Położna jeszcze stwierdziła, że ma dyżur w poniedziałek, więc jak już ze mną zaczęła dziś (sobota), to za 2 dni ze mną skończy. No to w niedzielę sie już śmiałam, że poczekam do poniedziałku na panią Tereskę. I poczekałam:tak:
W niedzielę zaczął mi schodzić taki krwisty śluz, położne mówiły, że to bardzo dobrze, bo szyjka się skraca i otwiera i tym lepiej dla mnie.
W nocy z niedzieli na poniedziałek spalam nie wiele, bo pojawiły się skurcze krzyżowe. Po obudzeniu zobaczyłam na ścianie ćmę i od razu przypomniała mi się opowieść tifi. Upłakałam się strasznie z tego powodu, bo skojarzyłam sobie z moim tatą, którego już nie ma, a który bardzo by się cieszył na wnuczkę…:-(
Początkowo skurcze słabe i rzadkie, rano już co 7-10 min były. Przez całą noc chodziłam po korytarzu i rozwiązywałam z nudów krzyżówki. Z bólu nie dało się być w bezruchu. Śmiałam się, bo ja zbierałam się do porodu, a położna na dyżurze chrapała w najlepsze. :-D
Rano zgarnęła mnie pani Tereska, o 9.30 przyszedł lekarz przebić pęcherz i się zaczął horror... Miałam częste i silne skurcze z krzyża, ktg ich nie zapisywało. Położna mówiła, że to słabo, bo one bolą, ale przy nich nie urodzę. Zaczęła podawać mi różne specyfiki, które miały wywołać normalne skurcze, ale mimo wszytsko było słabo z nimi, pojawiło się tylko kilka i były bardzo słabe. Za to te z krzyża bolały jak cholera. Prosiłam o znieczulenie, ale położna stwierdziła, że za słabe skurcze i jak mnie znieczulą, to zanikną i skończę cesarką No to się męczyłam dalej.:baffled:
Położna była super, pokazywała mi różne pozycje, w których miało być lepiej i mnie i dziecku. W końcu skończyłam w dziwnej pozycji siedzącej, było mi cholernie niewygodnie, ale Małej było najlepiej w tej pozycji.
M dumny i blady robił okłady zimnymi mokrymi ręcznikami, robił za podpórkę pod plecy itp. On wrażliwiec i bałam się, że to jego trzeba będzie ratować, a nie mnie :-D
Akcja się nie rozkręcała. Tzn. powiększało się rozwarcie, ale nadal miałam złe skurcze, a do tego przy każdym skurczu pojawiał się straszny ból bioder, jakby mi je ktoś miażdżył. Bóle brzucha i krzyża przy tym to pikuś.:szok: Główka nadal wysoko była.
Co gorsza przy każdym skurczu zaczęło spadać tętno Małej, dlatego podłączyli mnie pod tlen. Ale miałam po nim odlot :-D
A położna to anioł. Tu gadka szmatka, ale strasznie mi się podobał jej sposób bycia. W całej ciąży miałam wątpliwą przyjemność spotkania wielu położnych i aż mi się słabo robiło, że przy której z nich miałabym robić. Przy pani Teresce czułam się całkowicie bezpieczna, zero skrępowania. I totalne zaufanie, gdyby kazała mi łykać żyletki, tylko bym pytała, dlaczego tak mało…
Ok. 12.30 przyszli lekarze, zbadali mnie, lekarz stwierdzili, że dalszy poród zagraża życiu mojemu i dziecka. Od razu cewnik i wio na inne piętro na operację. Prosiłam anestezjologa o znieczulenie ogólne, żebym nie była świadoma tego, co się dzieje, ale powiedziała żebym była rozsądna i dali w kręgosłup. Oczywiście na skurczu… :angry:
Pani Tereska zeszła z oddziału i poszła ze mną na tą cesarkę, dobrze było ją tam widzieć. Podczas, gdy wszyscy się gotowali, ona pilnowała tętna Malutkiej.
Pierwsze cięcie – czuję jak mnie kroją. Mówię lekarce, ale mi nie wierzyła. Przy drugim zaczęła się panika na sali i w końcu mnie uśpili. Obudziłam się jak przekładali mnie z łóżka operacyjnego na normalne. Pamiętam, że całe łóżko i podłoga były w ogromnej ilości krwi. I pamiętam jeszcze tylko przerażenie, co się stało z moim brzuchem, bo tyle miesięcy tam był, wielki i twardy i nagle zniknął…
Następną rzeczą jaką pamiętam, to płaczący na korytarzu M, mówił, że mnie kocha i że mamy zdrową córeczkę…:-) Ale to trzeba było mi powtarzać, co 3 minuty, bo koncentracji zero u mnie
Od momentu, jak zapadła decyzja o cesarce, do wyjęcia Małej minęło 10 minut.

Ola urodziła się o 12.40. Ważyła 3080, miała 52 cm i dostała 10 punktów. Położna mówi, że jak ją wyjęli, to początkowo nie bardzo wiedziała, co ze sobą zrobić, ale jak się wydarła…
Była owinięta pępowiną, dlatego główka nie schodziła, a spadało tętno przy skurczach...

A potem była już tylko ciemność. „Obudziłam się” u siebie na Sali – nie wzięli mnie na pooperacyjną, tylko do siebie, bo i tak byłam sama i tam pani Tereska się już mną zajęła. W przebłyskach świadomości pamiętam, że krzątała się co chwila koło mnie.
Przyszła wystraszona anestezjolog, dostałam drgawek rąk i barków, podali mi jakieś leki, ale nie chciało długo przejść, tak mną telepało, że o mało co nie wytargałam dziur w pościeli.
Przyznała się, że w złym miejscu podała mi lek, dlatego czułam, jak mnie kroją…

A potem był tylko ogromny ból brzucha. Całe szczęście, że byłam jeszcze półprzytomna po tym znieczuleniu. Zapowiedziałam M, że jak chce kolejne dziecko, to adoptujemy, bo ja się więcej nie piszę na takie przejścia. Ale jak przywieźli wieczorem pokazać Małą, to już zdążyłam zapomnieć. Jak drugi poród, to tylko z tą położną. Śmieję się do M, że już trzeba z nią termin ustalić, bo ja nie chcę z nikim innym rodzić.

Reasumując, wiele nerwów, stresu i bólu. Niewiele brakowało, a Oli mogłoby dziś z nami nie być…
Żałuję, że nie zdążyłam podziękować położnej – dla niej to tylko praca i kolejna pacjentka, ale dla mnie zrobiła bardzo wiele. Mimo, że poród zakończył się cesarką, bardzo mi pomogła, dostałam od niej także ogromne wsparcie psychiczne, w całej tej mało komfortowej sytuacji czułam się bardzo bezpiecznie i …swojsko. Przy skurczach miałam wrażenie, że cierpi razem ze mną…
Dziękuję jej za to z całego serca
 
Ostatnia edycja:
Wkoncu sie zabralam za opis mojego porodu :-)

Minelo 9 dni od terminu porodu, wiec 26 lipca ( poniedzialek ) pojechalam do szpitala w celu sprawdzenia wod plodowych. Polozna stwierdzila ze wszystki jest wporzadku. Wody przejzyste , rozwarcie na 2 cm. Powiedziala ze jak do piatku nic sie nie rozkreci to mamy przyjechac na 8 rano na wywolanie porodu. Zrezygnowani wrocilismy do domu :-(. Wieczorkiem rozmawialam z mama na skype, ktora miala miec operacje serca 28 lipca. Moja mama stwierdzila ze wnuczka uparta nie chce sie babci pokazac. Bylo nam troche smutno, bo po operacji wroci dopiero do domu po 3 tyg. Byla godzina 22:00 , powiedzialam mamie ze ide chyba sie poloze bo zmeczona jestem. Ale po drodze do lozka zaszlam jeszcze do meza do biura ( biuro mamy w domu), akurat rozgrywal turniej Pokera na necie. Tak sobie siadlam na krzeselku i mowie do malej zeby wkoncu wychodzila bo tata wszystkie pieniadze na pieluchy przegra :-D. Chyba sie posluchala mamy. O godz 22:15 nagle czuje jak mi brzuch twardnieje, mowie do mojego m ech znowu te skurcze przepowiadajace. I nagle slysze takie PYKK :szok: i czuje jak mi cos cieplego cieknie , moj m patrzy sie na mnie ja na niego. Lece do kibelka, miedzy czasie zachaczylam skype mowie mamie ze wody mi odeszly, mama krzyczy : Jedz natychmiast do szpitala bo zaraz urodzisz: Mowie jej ze nic mnie nie boli i po co mam tam jechac. A ona na to : Jedz bo zaraz urodzisz. Moja dwojka dzieci sie patrzy na mnie ze zdziwieniem ( Chyba myslaly ze mama sie posikala ):-D. Poszlam do lazienki siadlam na kibelku , a wody dalej laly sie ze mnie. Weszlam pod prysznic, nagle moj m zacza dobijac sie do drzwi, bo juz zdazyl zadzwonic do szpitala i polozna chciala ze mna rozmawiac. Ja stoje w szoku :szok: ze przez 3 min zdazyl juz zadzwonic do szpitala. Polozna zaczela pytac sie jakiego koloru sa wody plodowe, jak sie czuje i co ile mam skurcze. Wiec jej mowie ze zadnych skorczy nie mam, nic mnie nie boli i ze naleze do tych szybko rodzacych. Wiec stwierdzila ze mam wziasc ciepla kapiel, poczekac troche i na spokojnie przyjechac do szpitala. Moj m powiedzial ze nie bedziemy czekac bo jeszcze w domu urodze ( pierwszy raz widzialam go w takiej panice):-D. Wiec spakowalismy sie w samochod i pojechalismy. M kazal mi liczyc skurcze i co ile sa, wiec mowie mu ze co mam liczyc jak ja nie mam skurczy:no:. Zdazylam jeszcze po drodze zadzwonic do corki m z informacja ze jedziemy do szpitala, a ona na to ze nie slychac w moim glosie ze rodze, wiec mowie jej ze nic mnie nie boli a ona na to : To po co ty jedziesz do tego szpitala: Wiec jej odpowiedzialam ze jej tata mnie zmusil do tego. Do szpitala dojechalismy o godz. 22:50. Pod szpitalem m pyta sie czy chce usiasc na wozek inwalidzki, ja stoje w szoku i pytam sie po co ja mam w nim siedziec. Nic mnie nie boli. Weszlismy na ta porodowke, polozna nas grzecznie przywitala, zrobila maly wywiad i zaprosila na samolocik. Badajac mnie stwierdzila ze mosi zrobic mi lewatywe bo nie moze mnie zbadac. Minelo 15 min wrocilam z wc. Polozna mnie zbadala i stwierdzila ze mam rozwarcie na 4 cm. Ja w szoku , ze nic mnie nie boli a rozwarcie 4 cm. I tak sobie pomyslalam ze jeszcze dluga droga przedemna do pelnego rozwarcia. Zapytalam sie poloznej czy jest mozliwosc dostania ZZO, jesli zaczna mnie skurcze meczyc. Powiedziala ze tak ale jeszcze nie teraz. O 23:20 przeslismy na sale porodowa, podlaczyla mnie pod ktg i kazala lezec. I dopiero teraz poczylam lekkie skurcze. Patrze sie na te ktg, a tam zapis skurczy wykazuje
90 - 100. Mowie do m ze te skurcze nie sa az tak bolesne jak wykazuje ktg. Polozna poszla bo byla zmiana. O godz 00:05 poczulam pierwsze bardzo bolesne skurcze. Byly 4 , wiec mowie do m idz po polozna niech szykuje ZZO. Moj powiedzial ze ona sama przyjdzie, ja wsciekla krzycze :angry:do niego ze ma isc ja zawolac i koniec. Biedak poszedl. Mowie do tej poloznej ze mam bardzo silne skurcze ze chce ZZO. Ona ze nie ma sprawy tylko musi mi welflon wkuc bo musze byc nawadniana przy ZZO. Pytam sie poloznej czy moge na chwile wstac , bo jakos zle leze, zgodzila sie. Wstalam, stoje przy tym lozku porodowym i zaczynam czuc takie lekkie parcia. Mowie do poloznej ze chyba zaczynaja sie parte, ona wielkie oczy na mnie ja na nia. Kazala sie polozyc, bada mnie dowcipnie i mowi - Wiesz co? Ja mowie nie, wiec ona w smiech. Ty masz pelne rozwarcie , ja na nia takie wielkie galy:szok:, pytam sie jak to dopiero co bylo 4 cm. Jak to mozliwe ze przy tych 4 mocnych skurczach nagle zrobilo sie pelne rozwarcie????? .Polozna jeszcze powiedziala ze nie potrzebuje juz ZZO bo juz za chwile zobacze moja iskierke. I zaczelo sie parcie na maxa, i tak 27 lipca o 00:36 urodzila sie moja iskiereczka Emilie Louise z waga 3460. Zalozono mi tylko 2 male szwy. Smieje sie z mojego M ze coreczka sie mamy posluchala i nie dala tacie przegrac pieniazkow na pieluchy w pokera. Takze moje bole porodowe trwaly zaledwie 20 min. I tak stwierdzam ze to prawda ze kazdy kolejny porod jest szybszy i latwiejszy . Moja starsza corke rodzilam 3 h, synka 1 h i najmlodsza w 20 min bolach. Takze boje sie myslec co bedzie jak zajde poraz 4 w ciaze:szok: , chyba nie zdaze na porodowke:-D. Kazdej kobiecie zycze takiego latwego porodu:-). Jeszcze chcialam dodac ze mala po wyjsciu z brzuszka wydala pierwsza smolke na mamusi brzuszek, wygladalo to komicznie. -)
 
Ostatnia edycja:
pieknie sie czyta..kazdy porod inny ..i taki wyjatkowy:)
wiec i ja zmobilizuje sie..;)choc u nas nie bylo wiekszych niespodzianek, bo mialam zaplanowane cc..jednak przerazala mnie mysl, ze nie rodze w Polsce...i to, ze strasza corka w domu na mnie bedzie czekala...
a dzien przez cc 6 lipca pojechalismy z mezem do szpitala na ustalenie szczegolow i ...mialam zostac, a maz rano dojechac..ale, Klaudia -corka ..jak wychodzilismy z domu strasznie..pierwszy raz w zyciu chyba tak mocno widzialam jak placze za mna...ze sama rozplakalam sie i obiecalam, ze nie zostane jeszcze w szpitalu i zaraz wroce...i jak obiecalam tak ..po badaniach wyprosilam..wyblagalam by mnie wypuscili jeszcze...a maly zaczal sie pchac na swiat i to bylo nasze wielkie zdziwienie..bo chyba z tych emocji...stresu dostalam skurczy;/..ze nawet zaczeli mi prorokowac, ze w nocy sama wroce by rodzic naturalnie;)...ale wytrzymalismy:)
wstawilismy sie o 8- i ...do 11 lezelismy ja obok siedzial moj maz -...czekajac na - w sumie nie wiem ...coraz ktos przychodzil..ale bez konkretow..tylko jak sie czuje, czy naszykowalam juz ubranka itd...;/...wynudzilismy sie na maxa:)...ale o 11 przyszla polozna i oglosila-startujemy!:) Gotowi?...:O...i powedrowalismy na porodowke...a tam luzik..zaloga zartownisie:)- maz ubral sie w "kostium lekarza"..usiadlam..anastazjolog wbil mi sie w kregoslup...podal za duzo znieczulenia(o czym dowiedzialam sie pozniej...;/..maz caly czas byl przy mnie..i zauwazyl, ze pewnym momencie zaczynam jakby...spac...i glaszczac mnie pytal, czy wszystko w porzadku, ja ze nie bardzo...mdli mnie i glowa mi leeeeeeci...szybko powiedzial to lekarzom...(a ludzi przy mnie bylo 7+my)...i podano mi maske z tlenem..morfine...cos tam jeszcze...dozylnie...bo zaczelam sie dlawic-tak mdlilo i darlo na wymioty..ale to sekunde, bo po tym czyms co dali bylo juz bdb:)...i nagle uslyszalismy gloooosny placz..krzyk..lekarze oznajmili, ze mamy syna-12.36...3720 kg SZCZESCIA I MILOSCI:)-10ptk a jeden z zartownisiow- do meza - paaatrz juz jest..(gdzie mowi, ze zagladac na ciecie nie chce- to operacja, a moj chlop baardzo wrazliwy i bal sie, ze padnie;)..ale dal chlopina rade:D..pozniej mi opisywal jak wyglada moje wnetrze:D...
Maly krzyczal...mega glosno, az spytalam, czy wszystko w porzadku, czy zdrowy itd...powiedzieli- a nie slyszysz?:D...
dali mi Gracjana- milosc!!!...tylko mnie poczul uspokoi sie i ssal co "widzial"...;)a mnie dobre 30 min zszywali i usuwali bliznowca po pierwszej cc...my w trojeczke ja maz i synus rozmawialismy..calowalismy nasze malenstwo, a ja z lzami w oczach - "Kochanie bedziemy mieli jeszcze 3 -cie dziecko?"..a moj maz-wielkie oczy" Dorka Ciebie wlasnie zszywaja...minute temu urodzilas;)...
(minelo juz blisko 2 m-ce po porodzie i lepiej teraz ta blizna wyglada niz wczesniej...bo jest tylko rozowa kreseczka..jedynie jeszcze po lewej str w srodku wyczuwam taki guzek?...
przewieziono mnie na sale pooperacyjna..maz calutki czas z nami...Gracjan na cycku..:)..i po kilkuminutowej obserwacji zawieziono nas do naszego pokoiku...a maz pojechal po rodzine..straasznie nie moglam sie doczekac coreczki..kiedy mi Ja przywiezie:)...
wstalam na drugi dzien o 6 rano-prysznic i jak urodzilam w srode o 12.36, tak w piatek o 16 bylismy juz w domku:D...oslabiona bardzo nie ma co ukrywac..zgieta w pol, ale silna! i .. szczesliwa na maxa!!!!!!!!!!
 
He he to ja może w końcu też opiszę mój poród:-D Cóż nie byłam tak dzielna jak wy:zawstydzona/y:

Termin miałam na 11.07. Na wizycie 8.07 mój gin polecił mi zgłosić się do szpitala za tydzień jeśli nic się w międzyczasie nie wykluje:-p Ale ponieważ zdecydowałam się rodzić w innym szpitalu niż pracuje mój gin właśnie tam zgłosiłam się 13.07 na KTG. KTG żadnej akcji nie zarejestrowało ale lekarz polecił mi zgłosić się 15.07 już z bagażem ponieważ u nich kilka dni po terminie poród wywołują. Tak więc 15.07 zgłosiłam się z bambetlami i nadzieją że jeszcze tego samego dnia wezmą mnie w obroty i urodzę. No i wzięli, podając ok. 14ej rycynkę a następnie robiąc test oxy. Ruszyło mnie o tyle że miałam do wieczora bardzo delikatne skurcze co 10 minut. Jako że byłam jak zwykle bardzo głodna a zupką szpitalna nie pojadłam poleciłam M aby dostarczył mi z MC hamburgera:-D Ale jak zaczęły się te skurczyki ze smutkiem mu go oddałam bo pomyślałam że być może niebawem urodzę i wolę być wówczas niezbyt pełna:-p Nocka minęła spokojnie. Było nas na sali 5 sztuk i było bardzo sympatycznie:tak: O 7ej rano dostałam delikatnych skurczy co 10 min ale takie to i w domu miałam dużo wcześniej i nic z nich nie wynikało więc zjadłam bułeczkę na śniadanie. O 8ej był obchód i powiedziałam ordynatorowi o skurczach na co on z uśmiechem "super,jak ja to lubię:-D O 8.30 był spęd i badania przez niego. Pod gabinetem dostałam pierwszy mocny skurcz który nieco przygiął mnie do ziemi:-D Ominęłam więc kolejkę bojąc się badania w trakcie zwłaszcza że ordynator ma opinię baaaaaaardzo niedelikatnego i gburowatego wręcz - opinia wyczytana na forach. Tymczasem okazał się bardzo delikatny i przemiły a ponadto w trakcie badania położna głaskała mnie po ręce i zagadywała jak do dziecka :tak:Zresztą wszystkie położne na patologi z którymi przez czas pobytu miałam do czynienia były delikatne i przemiłe;-) Ordynator stwierdził rozwarcie na 2 palce i mocny ucisk na pęcherz i poleciła abym się udała na porodówkę bo dzisiaj urodzę,poklepał jeszcze po ramieniu mówiąc do zobaczenia na górze i pognałam się pakować. Zadzwoniłam oczywiście do M aby przybywał w te pędy:-) Zapodano mi w międzyczasie lewatywę, niestety wielką szpitalną mimo że miałam swoją bo położna powiedziała że taka jest o wiele skuteczniejsza. Była aż za bardzo:crazy: M przybył w 20 miut a ja w tym czasie zaliczyłam ze 3-4 skurcze z czego przy ostatnim się popłakałam:baffled: Jak tylko M wszedł rzuciłam się na niego z lamentem że ja chcę znieczulenie:-p Musiałam mieć morderstwo w oczach bo powiedział że oczywiście:-D Zabrał moje manatki i wraz z dwoma położnymi skierowaliśmy się do windy. W drodze tak mnie dopadło że padłam na pobliską ławkę i wyprostowałam się jak struna na co położne z radością - o jaki piękny skurcz:dry: Pojechaliśmy piętro wyżej i mimo że chciałam iść piechotą aby wiadomo przyspieszyć akcję one mi zabroniły i na wózek:baffled: Na porodówce stawiliśmy się o 9ej. Zajęły się mną dwie młodziutkie położne z których jedna po zbadaniu stwierdziła że za godzinę urodzę na co ja że jak się sprawdzi to chyba ją ozłocę:-D No i zaczęła się jazda:szok: Skurcze co 2-3 minuty, M dostał burę bo chciał masować mi plecy a ja chciałam podrzeć prześcieradło, zerwać ktg i zwiać:-D O 9.20 przyszedł ordynator i przebił bezboleśnie pęcherz. Na chwilę mi poprawił humor bo zapytał czy mam i ile ma drugie dziecko lat. Na co ja że 10 a on - to chyba pani miała wtedy 12 lat:-D Dżentelmen:-D Przykazał mnie oni na moment samej nie zostawiać bo stwierdził że idę jak ekspres:-D Usłyszałam jeszcze jak mówi do położnej żeby mi coś podała abym się nie męczyła, pytam jej więc z nadzieją czy to jakieś znieczulenie a ona że nie nie, coś na przyspieszenia rozwierania szyjki:szok: Bo stwierdzili że na jakiekolwiek znieczulenie jest zbyt późno co mnie dziwi bo miałam na 2 palce kiedy przybyłam i już wołałam o znieczulenie:dry: Cóż, teraz wiem że tam propaguje się porody jak najbardziej naturalne co zawsze popierałam aż do tego porodu:-D Zachciało mi sie bardzo siku a poniewaz zabronili mi wstawać dostarczyli basen, wygoniłam M bo czułam że jeszcze się za mną wlecze ta ch...na lewatywa:zawstydzona/y: I miałam racje, to było straszne, leciało ze mnie , tutaj skurcz, tutaj trzymałam prześcieradło bo się wstydziłam:-( Dobrze że wzięłam chusteczki nasączone to się umyłam od razu. Kazałam znów przywołać M:-p:-D Stał biedny i głaskał, pocieszał ale nic mnie to nie koiło, odchodziłam z bólu od zmysłów, myślałam że oszaleje:baffled: Poczuła że znów lewatywa daje o sobie znać i z tego wstydu znów wygoniłam M, już do końca:-( Oczywiście leciało ze mnie, położne powiedziały że za późno ta lewatywa ale kto mógł wiedzieć że tak popędzę z tym rodzeniem:dry::-p W końcu upragnione hasło położnej przemy:-) No fajnie ale ja nie czułam partych, nie były wcale ulga tylko takim samym ogłupiającym bólem jak wcześniej:baffled: Ale parłam ile sił oczywiście w między czasie starając się oddychać jak uczyli na szkole rodzenia i szło mi całkiem ładnie ale w czasie skurczu oddychałam jak umiałam :-( Przynajmniej przy partych wkładałam wysiłek w parcie właśnie bo przy wcześniejszych w darcie i płacz:zawstydzona/y: Na szczęście położna była jasnowidzem i punkt 10ta po 20tu minutach parcia i nacięciu Nadinka wylądowała na moim brzuchu:-) Same wiecie jak to jest, zobaczyłam to moje różowo szaro białe cudo i zalała mnie fala czułości:rolleyes: Zabrali malutką a ja urodziłam już bezboleśnie łożysko i równie bezboleśnie bo w znieczuleniu dożylnym zostałam zszyta. Z tej całej męczarni nie pytałam ile ma punktów nawet ale może też dlatego że widziałam ja całą , zdrową i popłakującą:sorry2: Po zszyciu na zamknięty korytarz porodówki gdzie czekał na mnie M z naszym skarbem którego zaraz dostawiłam do cycusia, zassała pięknie mała pijawka :-) I tak 3 dni spałyśmy i cycałyśmy:-)

Reasumując już nigdy ale to nigdy nie zgodziłabym się rodzić bez zoo, oddałabym każde pieniądze. Bo dla mnie to był koszmar mimo że taki krótki a może właśnie dlatego? Na SR położna mi mówiła abym się nie sugerowała pierwszym porodem ( 4h, znieczulenie dożylne Dolargan - wspaniałe wspomnienia i chęć dalszego rozrodu zaraz po wyjściu z porodówki:-D) bo ona miała pierwszy dłuższy ale lżejszy niż drugi. No i mam żal do siebie że M wygoniłam a i on żałuje bardzo co z niego wydusiłam po dłuższym czasie ponieważ nie chciał abym miała wyrzuty z tego tytułu:sorry2: No nie był to mój wymarzony prze 9 miesięcy poród:-D W 21 wieku znieczulenie powinno być standardem bo na chwilę obecną to jakaś rzeź - jak dla mnie oczywiście:baffled: Aha i zabronili mi wstawać zaraz po powrocie do sali a dopiero po 5h od porodu mówiąc że taki szybki poród był szokiem dla organizmu:baffled: Ale najważniejsze rzecz jasna że Nadia cała i zdrowa bo dla dziecięcia swego człowiek dałby się pokroić przecież:-p Bo to największe szczęście i mimo wszystko najcudowniejszy moment w życiu :-)

To by było na tyle:-p Troszku późno ale długi czas kiedy tylko myślałam o porodzie czułam strach ból i smutek :baffled: Bo ja z tych zupełnie nieodpornych na ból:-p
 
Witam, no to i ja opiszę nasze przeżycia na porodówce…


Termin miałam na 22.lipca, no ale Maluszek na świat się nie spieszył. Gin powiedział, że jak przez tydzień nic się nie wydarzy to 30.z walizką stawiam się na IP i będziemy wywoływać. Niestety mój gin pracował w szpitalu oddalonym od mojego miasta o 80 km i miałam dylemat czy rodzic w swoim mieście czy ze swoim lekarzem. 28(środa) o 22:00 zaczęły się skurcze, oj jak się ucieszyłam że to już. Całą noc nie spałam, wzięłam kąpiel i liczyłam skurcze oglądając 6.sezon Dr House, podczas gdy mój M spał w najlepsze. Skurcze co 7 min, super myślę sobie i czekam tak jak w szkole rodzenia mówiły położne, bez paniki myślę sobie jaka jestem opanowana i jak dzielnie to znoszę. O 6. rano obudziłam M, podałam mu śniadanko i mówię, że jedziemy bo Maluch już chce nas poznać. I wtedy jak ręką odjął – skurcze przeszły i o 8 poszłam spać zrezygnowana i zawiedziona. Wieczorem zakupy, kolacja i nic. Poszliśmy spać bo rano miałam się stawić na oddział i wywołujemy. Po północy obudził mnie silny ból brzucha, poszłam do łazienki, patrzę a na podłogę wypadło mi „coś” – jakby wątróbka kurza, brązowa i we krwi, ale się wystraszyłam, szok. Od razu do szpitala i to jak najbliżej, czyli w swoim mieście. Położna na oddziale podłączyła KTG, ale mówi że jakieś dziwne te skurcze i porodu nie będzie, więc poszłam na salę spać. No i rano po śniadanku na test obciążeniowy OXC. No i się zaczęło. Skurcze na 60 a ja z bólu trzęsłam się i jakbym traciła kontakt z rzeczywistością. Te moje wcześniejsze skurcze to był pikuś w porównaniu z tymi po OXC. Mój M z natury wesołek, dowcipkował sobie z położną, ale jak zaczęły się skurcze to mina mu zrzedła. Te wszystkie techniki relaksacyjne ze szkoły rodzenia typu „rozmowa z partnerem, muzyka relaksacyjna” wydały mi się wtedy po prostu śmieszne. Ja leże, ruszyć się nie mogę bo zapis musi być, położna zbadała rozwarcie na 3 cm, więc daleka droga przed nami i to jeszcze nie są bolesne skurcze i że będą jeszcze gorsze. Ja już nie wyrabiam, mówię do M żeby zajrzał pod kołderkę bo chyba się sikałam, on zagląda i mówi że coś tam mokro, to znowu położna zbadała no i wody odeszły tryskające, śmieszne uczucie ale przyjemne bo tak cieplutko się robiło i jakoś lekko. O znieczuleniu nie było mowy bo w naszym szpitalu jest znieczulenie pn-pt od 7:00-13:00 (brak anestezjologów), a to już było przed 13:00 więc nie wyrobiłam się żeby się załapać(!). Położna postanowiła zrobić mi masaż szyjki (to dopiero masakra i z masażem raczej nie ma nic wspólnego!) no i się zaczęło krwawienie. Zawołała lekarza, przyszedł a tu już pół podłogi zakrwawione bo wody odchodziły razem z krwią. No i stwierdził że nie ma na co czekać bo łożysko zaczęło się odklejać i jedziemy na CC (w duchu ucieszyłam się jak dziecko, że zaraz będzie po wszystkim i skończą się te skurcze). Akcja szybka, tu mnie przebierają, podłączają jakieś kroplówki, ja w międzyczasie podpisuje jakiś zgody na zabiegi nawet nie wiem co i na co, jedziemy do windy, mój M biegnie z kroplówką :) bo personel unie było no i lądujemy na Sali operacyjnej. M został na korytarzu. Anestezjolog wbijał mi się w kręgosłup na skurczu, a skurcze już wydawało mi się że mam cały czas. Podczas zabiegu czułam takie szarpanie po stole i ulgę bo już nic mnie nie bolało, byłam tylko jakby mało świadoma tego co się ze mną działo. Po chwili lekarz mówi „dziewczyno, masz syna” a ja w ryk i „dziękuję Panie Doktorze”. Kacperuś urodził się 30.07 o 13.35, 3800 i 62 cm no i 10 punktów. Zobaczyłam go po raz pierwszy już na Sali poporodowej, był taki śliczny i malutki i od razu zaczął ssać cyca, a ja byłam najszczęśliwszą mamusią pod słońcem. Po 5 dniach na położniczym wiem jedno, poród to rzeźnia, straszny ból i cierpienie i żeby w XXI wieku nie mieć dostępu do znieczulenia, gdzie tyle się mówi o akcji rodzić po ludzku, nie jest ludzkie. Może w innych szpitalach jest inaczej, ale dla mnie ta cała porodówka to znieczulica i zobojętnienie, a dla personelu to dzień jak co dzień, i tylko wymiana kobiet na łóżkach porodowych. Podziwiam wszystkie kobiety, które siłami natury urodziły swoje pociechy, bo ja nie wiem czy dała bym radę…
 
reklama
To może i ja opiszę swój poród póki jeszcze coś pamietam ;)

Termin wg om miałam wyznaczony na 20 lipca, wg usg też coś koło tego dnia. Moja pani doktor jednak była zdania, że z uwagi na krótką szyjkę i nadciśnienie urodzę przed terminem. Jakież było jej zdziwienie, kiedy 20 pojawiłam się na wizycie ciągle w dwupaku. Po badaniu stwierdziła, że co prawda rozwarcie jakieś jest, ale do porodu jeszcze trochę. Więc ja siedziałam w moim mieszkaniu na 4 piętrze, zamknięta niczym księżniczka w wieży, i czekałam. I tak jeden dzień i kolejny. Z domu nie wychodziłam, bo bałam się, że jeszcze na ulicy urodzę. I nadszedł piątek 23 lipca. Trochę już znudzona wzięłam się za porządki w domu, z nudów nawet sałatkę zrobiłam. Czekałam aż M wróci z pracy i przyniesie mi wreszcie coś do jedzenia, bo już wszystko co było jadalne zdążyłam zjeść:). Mniej wiecej ok 17 wrócił do domu, ale zamiast obiadu pojechaliśmy do szpitala, bo miałam w planach zrobić ktg. W dalszym ciągu nic nie czułam, ale z torbą w bagażniku udaliśmy się do szpitala.
W momencie jak położyli mnie na ktg poczułam bóle (syndrom białego fartucha :-)), które zaczeły się co raz bardziej bolesne i miały co raz większą częstotliwość. Położna, która oglądała zapis, stwierdziła, że to jeszcze nie to i mam wrócić do domu, wziąć nospę i przyjechać jak się pojawią bóle co 5 min. To sobie pomyślałam z przerażeniem, że jak teraz tak boli to co to będzie później... No ale nic zapakowaliśmy się do auta i wracamy do domu. W drodze powrotnej, mniej więcej 500 metrów od domu, przejeżdżaliśmy przez torowisko tramwajowe i z przerażeniem stwierdziłam, że odchodzą mi wody...Mieliśmy wracać tedy czymprędzej do szpitala, ale stwierdziłam, że nie mam dowodu, więc musieliśmy jednak do mieszkania podjechać. M biegiem miał skoczyć po dokumenty, no ale ja stwierdziłam, że nie będę jak fleja do szpitala jechać i muszę się przebrać, więc wczłapałam (a raczej wbiegłam niczym błyskawica) na to moje 4 piętro i oczywiście nie mogłam znaleźć nic co mi by odpowiadało. M w międzyczasie zjadł kolację. No i wreszcie ruszyliśmy do szpitala. Położne przywitały mnie tekstem, że spodziewały się mnie trochę później :) Lekarz stwierdził po badaniu, że szybko pójdzie i do pólnocy urodzę, więc nie ma co się bawić ze znieczuleniem. Ból był już taki, że chodziłam zgięta w pół. Po przebraniu się, wypełnieniu kilku dokumentów ( w sumie nawet nie wiem pod czym się podpisałam) ok 21 zawitałam z 5 cm rozwarciem na porodówce. Stwierdziłam, że w sumie nic nie jadłam i strasznie jestem głodna, ale nie mogłam już nic przekąsić :/ I tak ból był coraz silniejszy, na zmianę piłka, prysznic i tak mijały długie minuty.
Położna na którą trafiłam, była bardzo sympatyczna i pomocna, lekarz zresztą też. Na zmianę wykonywali masaż szyjki, co by zwiększyć rozwarcie. Jednak nadeszła północ a małego na świecie jeszcze nie widać. Wtedy stwierdzili, że moje skurcze są za słabe i podłączyli mi oxytocynę. Boże co to był za ból. M który zresztą cały czas był ze mną, został przeze mnie pogryziony i mało mu palca nie wyrwałam :)
Mały nie chciał się wstawić w kanał rodny i położna ze mną różne pozycje niczym z jogi wyczyniała.
No i zaczełam czuć parte, w pewnym momencie do sali weszło chyba z siedem osób ubranych na zielono, ja tu leżę przerażona, że coś nie tak jest i zaraz pewno kleszcze albo inne brzydactwo będą mi robić. Okazało się jednak, że wreszcie widać główkę i już za chwilę będę tulić maleństwo. Wg usg wychodziło, że mały będzie miał ok 4 kg., więc zrobili mi naciecie co bym nie popękała. I tak chyba przy 3 partym, przy utworze "Paw" Dżemu, o 00:46 urodziłam Antoniego. Mały ważył 3970 i miał 59 cm. Oczywiście się znów przestraszyłam, bo wogóle nie płakał, no ale było wszystko ok i dostał 10 pkt.
I tak doświadczenie cudu narodzin stało się również moim udziałem :)
 
Do góry