reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Opowieści z porodówek (BEZ KOMENTARZY)

Witajcie kochane..na raty, ale skutecznie udało mi sie opisac moją historię z porodówki:
10.11
Trafiłam do szpitala, z bólami głowy, zawrotami i dosyć intensywnym szumem w głowie. Miao się to skonczyć na zwykłym pomiarze ciśnienia, ale trafiłam na bardzo nadgorliwego lekarza, który od razu położył mnie na oddział patologii, mimo moich zapewnień, że nic mi nie jest i chciałam tylko wiedzieć, czyz ciśnieniem i dzidziusiem wszytsko ok. Niestety nie dał sie przekonać i gry zauważyłam, że robi sie niemiło to stwierdziłam, ze nie mam co się spierać. Zalecił zrobienie mi setki badań okulista, laryngolog..neurolog..i tak w kółko. Gdy wsztskie wyniki były pozytywne, rozłorzy rece i powiedział ze są takie zasady, że muszę spędzić 3 doby na obserwacji.
12.11
Mój ukochany lekarz przekazując pacjentów innemu lekarzowiz kolejnej zmiany postanowił napisać w moich dokumentach "pilny rezonans" i przetransportowali mnie do innego miasta r-ką, gdzie był sprawny sprzęt. Oczywiście wynik był pozytywny i wracając karetką w drodze powrotnej pamiętam jaka byłam zła, bo kierowca zaliczał wszystkie dziury a ja i mój brzusio ciągle podskakujemy. Na kolację mąż przynósł mi na pocieszenie chińczyka- kurczak w sezamie :happy: Ale i tak doprawiłam jogurtem. W toalecie zauważyłam piękny czop sluzowy.
13.11
Obudziąłm się o 6 ciesząc się, ze nareszcie mnie wypuszczą, poczułam jak przewraca mi się w jelitach i muszę iść szybko do toalety-myślę "oho jogurt był nieświeży". Wstając poczułam, że coś dosłownie wylało mi się z krocza, po kilku sekundach zrobiło mi się gorąco. W toalecie przeczyściło mnie solidnie i wyleciała resztka wód. Zgłosiłam położnej co mi się przytrafiło i wróciłam do sali. Po 5 min zaczął się horror gdyż skurcze mnie nie szczędziły. Jestem w miarę odporna na ból, ale to przekraczało wszelkie granice norm. Lekarz po przebadaniu stwierdził rozwarcie na 2cm i zaprosił na sale przedporodową, mój mąż zjawił sie po godzince, ponieważ, musiał załatwić kilka formalności dot. porodu rodzinnego. Mając skurcze co 5 min ujrzałam go w śmiesznym zielonym fartuchu, ale tak abrdzo mnie już bolało, że nie było mi do smiechu. Połozna dała mi piłkę fasolke i przyznam, że bardzo mi pomogła, masowała krocze itp. Gdy surcze były juz co 3 min krzyczałam jak opetana, gorzej niż Emmily Rose w egzorcyzmach ;-) Skurcze co minutę wykonczyły mnie tak, że widziałam już przez mgłę , lekarz wziął mnie na badanie i stwierdził, że jest brak postępu wrozwarciu, więc kazał podac mi coś na poprawę rozwarcia. Resztkami sił wlazłam poraz ostatni n badanie i lekarz stwierdził że nic z tego nie będzie, gdyż główka dziecka nie może trafic do kanału rodnego, dzidzia Damianek skręcił w bok i zapytał czy chcę jeszcze czekać, bo pomimo, że przeszłam 95% porodu musi zadecydowac o cesarce. Katorga trwała 5 godzin -zakonczyła sie cc. Lekarz anest. podał mi zneczulenie w kręgosłup, a ja przeżywałam ostatni już skurcz z myslami "po co mi to było...chcę sie wycofać..chce zasnąć" Położyli mnie na stole, poczułam się blogo i zasnęłam. Usłysząłam żart lekarza "ładniedziecko jej się rodzi a Pani Ania sobie śpi" Uśmiechnęłam się poczułam jak mną szarpią, połozna naciskała brzuch, aby pomóc wyjść małemu, a mi było przyjemnie, usłyszałam po chwili " łaaa, łaaa, łaaa" I ogarnęła mnie radość, znów zasnęłam.. po chwili słyszę Pani Aniu, proszę otworzyć oczy.. ujrzałam go i jakby coś zadotknięciem magicznej różczki wymazało z mojej pamięci poprzednie 5 gdz, moje czarne mysli..ta istotka..taka piękna..niesamowita! Szepnełam mu do uszka, że niedługo będziemy razem i znów zasnęłam. Obudziłam się na sali poporodowej i pielęgniarka wyszczypała moje nogi pytając czy to czuję, powiedziałm, że bardzo delikatnie. Zapytałam, czy tatuś widział synka, odpowiedziała, że musieli go przekonywać aby im go oddał ;-) Odwieźli mnie na oddział dla mam po cesarkach, M przywiózł mi malca na dosłownie minutke, po czym zostal ochrzaniony , ze tu nie wolno wchodzić..bla..bla i takie tam :-). Z 4 dziewczynami nie przespałyśmy nawet jednej minuty. Adrenalina, szok i różne podobne sprawy nie dawały nam zasnąć.
14.11
O 4 rano pielęgniarka powiedziała, ze niedługo będziemy wstawać. Po ciężkich gimnastykach zwlokłysmy się z łóżek i niczym wyścig emerytek pełzających po korytarzu w dziwnych pozycjach dotarłyśmy do mety jaką była sala z naszymi maleństwami.

Jęcząc z bólu uznałam, że warto było i nic na świecie nie jest teraz dla mnie ważniejsze niż On!
 
Ostatnia edycja:
reklama
A ze mną było tak; planowana cesarka ze względu na zawężenie kanału rodnego po złamaniu kości ogonowej (Anbar - nie miałaś racji twierdząc że połamany ogonek w niczym nie przeszkadza). Termin ustalony na 5 listopada.
4go o 20 przyjechałam na izbę przyjęć - papierologia, ktg, zaokrętowanie na sali przedporodowej, czopek na przeczyszczenie i jakaś dziwna globulka dopochwowa, no i spać.
5go rano znowu ktg, wenflon, lewatywa, kroplówka i zapraszamy na salę operacyjną.
Tam podpięcie do aparatury i znieczulenie w kręgosłup - dziewczyny nie bójcie się! Nie boli. Trzeba sie tylko porządnie schylić, nie ruszać, o ile się da wyluzować. Anestezjolog tłumaczyła cały czas co robi, jakie będzie uczucie, co się bezie ze mną działo. Po założeniu znieczulenia musiałam się szybko położyć, bo zaczna działąć prawie natychmiast.
Kiedy już straciłam czucie w nogach pielęgniarka założyła mi cewnik, a dosłownie chwilę później pojawili się lekarze.
AAnestezjolog mówiła mi co się dzieje, kiedy skórę rozcinali itd i dosłownie chwilę później, może jakieś 5 min. zdjęcli zasłonę i pokazali mi mojego syna :) Cały w mazi, troszkę blady, ale wrzeszczący pełną parą. Zdążyłam się z nim szybciutko przywitać i zabrali małego na badania. Po kilku minutach przynieśli już zapakowanegow sterylną chustę, położyli mi na ramieniu, tak żeby jego policzek dotykał mojego i mieliśmy czas dla siebie. Miałam wolną jedną rękę więc go głaskałam i cały czas do neigo mówiłam. Po kilku minutach zabrali go do taty, a ja byłam czyszczona i szyta.
Kiedy lekarze skończyli, pielęgniarki przeniosły mnie na łóżko i przewiozły do sali pooperacyjnej. Po drodze widziałam mojego M jak siedzi sobie z Kasjanem i na mnie czekają. W sali pooperacjnej przeniesiono mnie na łóżko, podpięto do kroplówek, założono podkład i już mogłam cieszyć się maluszkiem :)
Do przytulania dostałam go od razu, do piersi nył przystawiony chyba po godzinie, ale mimo tego że nie od razu to i tak skumał o co chodzi :)
Teraz zdaję sobie sprawę że wiele z zerowej doby nie pamiętam, ale to kwestia podawanych leków.
Znieczulenie zaczęło puszczać koło południa, a popołudniu, po podaniu oksytocyny, macica zaczęła się obkurczać jak szalona.
Cały dzień miałam małego przy sobie, ale warunkiem było że ciągle ktoś musi przy mnie być.
Wieczorem tata zawózł go na salę nowordkową, ja dostałam coś na spanie i spotkaliśmy się o 5 rano następnego snia, kiedy to przywieźli mi go na karmienie.
Około 7 pojawiła się pielęgniarka i nadszedł czas na pozbycie się cewnika i wstanie z łóżka. I tu niestety już nei było fajnie. Usiadłam z pomocą elektrycznego oparcia łóżka, ale tak mi się w głowie kręciło, że myślałam że nie wstane. Posiedziałam, trochę przeszło, więc powlokłam się pod prysznic. Po prysznicu ledwo wróciłam do łóżka. Koszmarne połączenie - potworny ból brzucha + totalne osłabienie i zawroty głowy. Na szczęściekoło południa przeszło mi na tyle, że mogłam już o tyle o ile chodzić.
Prawda jest taka - brzuch boli jak cholera. Potem zaczynają boleć jelita, przestrzenie międzyżebrowe, ścięgna i cała reszta. Można brać leki przeciwbólowe jednak odradzam - wszystko fajnie jeśli nie karmicie piersią, ponadto można się przefosować na prochach i po odstawieniu wszystko będzie boleć jeszcze bardziej.
Ze szpitala wypuścli nas w 4 dobie. Ja czułam się dobrze, mały nie miał żółtaczki, więc w poniedziałek, 8go o 14 byliśmy już w domu.
Tyle mojej opowieści.
Cesarka - nic przyjemnego. Inwazyjna operacja. Ale wszystko można przetrwać dla zdrowia i bezpieczeństwa maluszka.
Tak więc wszystkie które to czeka, planowanie lub nie, głowa do góry, bo będzie dobrze :)
Życzę Wam zdrowia i szybkiego powrotu do formy.
P.S. Jutro miną 2 tygodnie od operacji a ja śmigam już na całego. Brzuch trochę jeszcze boli, ale prawie całkiem przechodzi jak patrzę na moje maleństwo :)
 
A teraz opisze mój poród.
Tak jak napisałam ze jade na Ip tak tez zrobiłam, pierw się wykapalam, zjadlam kolacje i fru do szpitala ale bez torob. Nie sadzilam ze to już J Przyjęła mnie bardzo mila położna, podłączyła pod KTG, leżałam sobie i słyszałam tylko jak zapisuja się skurcze których ja wogole nie czulam. Po KTG przyszedł lekarz i mnie zbadał ginekologicznie i powiedział ze już wszystko przygotowane do porodu i że zostawi mnie na noc na porodówce ale sa male szanse ze się cos rozkreci, wiec rano przeniosa mnie na patologie. Ja już zalamana ze kurde będę lezec nieskończoność na tej patologi wczesniej no ale nic. P pojechal po torby, położna zrobiła mi lewatywe, przebrałam się w koszule szpitalna i poszłam na sale porodowa, tam mnie znowu podłączyli pod KTG i tyle. Przyjechał P, przywiozł rzeczy i z lekarzem stwierdziliśmy ze nie ma po co siedzieć z nami bo ja dzis nie urodze. P pojechał a ja koło 23 poszłam spac, podłączona pod KTG. Skurcze się zapisywaly co 5 minut ale oczywiście ja ich nie czułam :p Około 2 „coś” mi pociekło. Zawołałam lekarza, badanko, okazalo się ze to tylko sluz. I znowu słowa „pani dzis rodzic nie będzie” wiec poszlam dalej spacJ Po 4 obudzilam się na siku, lekarka odłączyła mnie od KTG poszlam sobie do WC zrobiłam siusiu wróciłam, i znowu pod KTG. A tam skurcze co 4-3 minuty, lekarka zdziwiona ze mnie nic nie boli i ich nie czuje. No ale ze wody sa no to nic się nie dzieje. No i o 4.40 chlusneły ze mnie wody, lekarka mnie zbadała a tam 9 cm rozwarcia, skurcze co 2-3 minuty. Mówi żebym dzwoniła po narzeczonego niech przyjezdza szybko jak chce być przy porodzie tak tez zrobiłam. Kazała położyć mi się na boku i przeczekac jeszcze ze 3 skurcze to może P zdazy dojechac.. No i dopiero zaczelam czuc skurcze ale naprawde nie bolesne, takie miesiączkowe powiedzmy. Zbadała mnie poraz kolejny i powiedziała ze już nie możemy czekac i ze rodzimy. P przyjechał po pierwszym parciu, wszedł do nas ale zaraz zrobiło mu się słabo i musiał wyjsc L Lekarka mnie nacieła i dosłownie 3 parcia i moja kruszynka była już u mnie na brzuszku J Ta chwila była najwspanialszym momentem w moim zyciu, taka ciepluka, zakrwawiona iskiereczka. Zaczęło mnie dopiero bolec jak przyszedł nowy lekarz i zaczal mnie zszywac, po prostu tragedia. Dał mi oczywiście znieczulenie ale chyba nie podziałało i co chwila mówiłam „ ała, to boli” „ długo jeszcze” lekarka która odbierała poród powiedziała ze pierwszy raz zdarzyło jej się ze kogoś boli zszywanie a przy porodzie nie usłyszała zadnego jeku i ze jestem stworzona do rodzenia dzieci. A ja sobie zazartowałam ze mogę rodzic ale bez zszywania J Marike zabrali na wazenie mierzenie badanie ubrali i oddali i zawolali tatusia J Potem dwie godzinki na porodowej spędziliśmy we 3 super czas, a potem przenieśli nas na normalna sale J Porodem nie byłam wogole zmeczona wiec mogłam się cieszyc księzniczka J Ogólnie wspominam baaardzo dobrze porod. Jestem taka szczesliwa J
 
Korzystając z okazji, że mały śpi dodaję również opis mojego porodu. [FONT=&quot]14 listopada koło godziny 18 pojechaliśmy na ktg. Czynność skurczowa żadna, ale lekarz powiedział że szyjka zgładzona i jego zdaniem to już na dniach. Po wyjściu z kliniki powiedziałam mężowi, że coś czuję że się dziś zacznie. 21.30 leżymy przed telewizorem, ja masuję sutki celem wywołania [/FONT]J[FONT=&quot] i łapie mnie skurcz o wiele mocniejszy i inny od tych dotychczas, aż łzy mi napływają do oczu. Po chwili następny, szybko idę do wanny i udaję przed mężem że wszystko jest Oki. On kładzie się spać, choć jak później się okazało nie zasnął. Ciepła kąpiel nic nie daje, zaczynam liczyć odstępy między skurczami- są co 10 minut. O 1 w nocy są już co 5-7 minut. O 2 idę po męża, mówię mu że chyba się zaczyna ale nie jestem pewna. Mąż zaczyna liczyć przerwy między skurczami, a te są co 10 minut zamiast co 5 i postanawiamy że jeszcze leżymy i liczymy, ale mija trochę czasu i już są znów co 5-6 minut. Mówię, że jedziemy sprawdzimy. Nie dzwonię nawet do kliniki, że przyjedziemy bo nie jestem pewna czy to już to [/FONT]J[FONT=&quot] W klinice jesteśmy o 4:30. Ktg skurcze na poziomie 80 % co 5 minut, badanie- rozwarcie 3 cm, lewatywa (nic strasznego). Położna mówi ”Pani Edyto do południa powinna pani urodzić”. Po tych słowach jestem szczęśliwa, cieszę się jak dziecko [/FONT]J[FONT=&quot] Przechodzimy z mężem na salę porodową a tam masa papierków i podpisów. Mówię położnej, że zależy mi żeby poród zakończył się naturalnie, ona mówi że dołoży wszelkich starań. Na Sali skaczę na piłce, czytam gazetki, położna robi mi herbatkę. Czas leci bardzo szybko. Biorę półgodzinny ciepły prysznic (bardzo pomaga). O 7 skurcze już co 4 minuty, rozwarcie 5 cm. W czasie skurczy oddycham jak uczyli w szkole rodzenia i w głowie tylko myśl, że skurcz trwa tylko minutę, zaraz minie, długo wydycham powietrze, skurcz mija i znów jest przyjemnie [/FONT]J[FONT=&quot] Nie wiem jakby wyglądał poród bez umiejętnego oddychania, jestem z siebie dumna że nieźle mi idzie. Nawet skurcze na poziomie 110 % są do zniesienia. Mąż cały czas jest przy mnie, jest blady i przerażony, ma łzy w oczach a ja go wciąż pocieszam. Mówię mu, że ból jest do wytrzymania i że już niedługo zobaczymy synka. Myślę, że bez znieczulenia się obędzie, choć mam znieczulenie w cenie porodu. Jednak później podejmuję decyzję, że nie ma co się męczyć. Znieczulenie zrobione w ostatniej chwili (8 cm rozwarcia). Czuję ulgę i błogość. Czynność skurczowa jednak po znieczuleniu słabnie, podłączają kroplówkę, przebijają pęcherz płodowy. Zaczynają się skurcze parte. Podczas skurczy zanika tętno synka. Nie jest jeszcze wstawiony w kanał rodny. Lekarz mówi, że ustawienie potylicowe tylne, wypływają zielone wody (jak się później okazało był owinięty pępowiną). Położna pyta co robimy, lekarz odpowiada „tniemy”. Do dziś płaczę jak sobie przypomnę te słowa. Lekarz tłumaczy mi, że jest duże ryzyko (zagrażająca wewnątrzmaciczna zamartwica płodu jak to jest ujęte w karcie wypisu) i że trzeba ciąć. Ja wpadam w histerię, nie mogę się opanować, zanoszę się płaczem. Lekarze nie wiedzą co mi jest, myślą że to z bólu. Tłumaczę, że nastawiałam się na poród naturalny i jestem zawiedziona, ale jak to jest konieczne to proszę ciąć. Wywożą mnie na salę operacyjną, nadal ryczę, później gadam jakieś głupoty do lekarzy. Zszywają mnie i wywożą na salę porodową a tam mój mąż, mama a w inkubatorku Radosław. Mogę Go tylko dotknąć na chwilę, łapię Go za nóżkę. Nie mogę uwierzyć, że jest już po wszystkim, że synek jest taki piękny, zako****ę się w Nim od pierwszego spojrzenia. Po godzinie przywożą mi Go do pokoju, kładę Go na piersi, zaczyna lizać brodawkę, płaczę ze szczęścia.[/FONT]
 
[FONT=&quot]4.11. kończyło mi się l4, więc pojechaliśmy na wizytę do lekarza. Były straszne korki i przez to z lekarzem się nie spotkaliśmy. Byłam wściekła. No cóż trzeba będzie jutro iść do innego bo mój lekarz dopiero przyjmuje we środę. I tak sobie pomyślałam no nie fajnie piątek zły początek. Przyjechaliśmy do domu źle się czułam cukier wysoki i ciśnienie. Zażyłam 1 tabletkę ciśnienie mi nie spada. Całą noc prawie nie przespałam. Rano znowu mierzę ciśnienie – wysokie, biorę jedną tabletkę i wychodzę z domu. Położna mierzy mi ciśnienie 150/110 mierzy 2 i 3 raz bez zmian. Wchodzę do gabinetu ten jak zobaczył ciśnienie i kartę inf. Że biorę insulinę od razu wypisał skierowanie do szpitala. Zadzwoniłam do męża wyszedł szybko z pracy ja pojechałam do domu. Znowu korek na mieście a tu już 12, zaczynam się denerwować bo poradnia do 14. O 13.30 jesteśmy pod szpitalem, torba zostaje w aucie bo myślę że zrobią ktg i wyślą do domu. Spotykam swojego lekarza zdziwiony że jesteśmy. Czekam na poczekalni grzecznie, ale się denerwuję. Pukam i daję sekretarce skierowanie. Wychodzę do toalety i czekam aż się mną zainteresują. Wołają wypełniamy papierki i biorą na ktg. Leżę sobie było wtedy po 14. Słyszę poród, zaczynam się denerwować na ktg skurcze o max wartości 17, puls sięga 170. Zaczynam się bardziej denerwować. Ordynator lekarze idą do porodu, słyszę przyj oczy szeroko otwarte, potem słyszę krzyk dziecka i płacz kobiety, aż sama się popłakałam i sobie myślę oj ja tez bym już chciała być po. Biorą mnie na fotel badają i robią wywiad. Decyzja - nie ma na co czekać dziś trzeba będzie urodzić. Szczerze przestraszyłam się ale ważne by małemu nic się nie stało.[/FONT] [FONT=&quot]Znów dostaję stertę papierków do wypełnienia. Potem położna mnie zabiera i robi masaż szyjki, lewatywę, spaceruję sobie w te i we w te. Biorą mnie na salę porodów rodzinnych z mężem. Tak około 17 podłączają mnie znowu do ktg i podłączają oksy, która idzie sobie bardzo a to bardzo wolno. Skurcze znikome nic się nie zmieniło tak jakby wcale nie działała, natomiast puls 187 przestraszyłam się bardzo. Mąż pojechał do domu wyprowadzić psa i po coś do jedzenia – nic nie brałam bo nie przypuszczałam, że dziś będę rodzić. Wraca kolo 19.50 idziemy na spacerek gdy wracamy idą lekarze do naszej Sali porodów. Kazali mi się położyć i podpięli znowu ktg. Skurcze małe, pani doktor zaleciła mocniej odkręcić oxy, wsadziła palce gmera i gmera co sprawiło mi duży ból przebiła pęcherz, woda ciepła chlusta, ponaciskali brzuch i stwierdzili, że będę rodzić Sn. Rozwarcie było na 2 palce.[/FONT]
[FONT=&quot]Jak odkręcili oxy myślałam że umrę z bólu, weszłam do wanny woda mi nic nie pomaga, czuję parcie tak jakbym chciała się wypróżnić. Pięściami walę w wannę wrzeszczę na męża że bez znieczulenia to ja nie rodzę że ja z stąd wychodzę, każe mu masować krzyża ten masuje góra dół myślałam że go zaraz zabiję a on twierdzi że mięsnie mi tak wyskoczyły że nie da rady inaczej, przychodzi położna o 21.30 ja siedzę w tej wannie i wyję z bólu sprawdza w wodzie rozwarcie, każe mi ją wypuścić a ja nic nie robę stwierdza że mam wyjść i się jeszcze załatwić i rodzimy, ja mówię że bez znieczulenia nie rodzę, uświadomiła mnie że mi już nie jest potrzebne (miała rację potem już nic nie czułam). 21.55 Rozwarcie na 10. Mężuś mnie trzyma za 1 nogę i trzyma za kark, lekarz za 2, każą przeć 2 parcia oksytocyna się skończyła podłączyli tylko NaCl myślą że urodzę w tym trzecim parciu a tu Skórcze zanikają szybko wbijają oxy tętno dziecka spada zdenerwowani wszyscy mówią teraz już musisz urodzić, 4 parcie 22.05 mały wyskakuje owinięty 2 razy pępowiną, wrzeszczy wniebogłosy, takie to małe i tak wrzeszczy - sobie myślę. Mąż przeciął pępowinę i poszedł z pediatrą na badanie małego. Łożysko nie chce wyjść więc mam przeć tylko nie tak mocno jak przedtem, jest całe. Pani dr mnie zszyła. Zostawili nas na 2 godziny. Potem nas przewieźli na salę.[/FONT]
 
teraz moja kolej ale krotko. Bylam zaskoczona i do tej pory nie moge uwierzyc i slawek tez a nawet szpitalu tez he
wiem ze we wtorek dnia 16.11 za duo tak nachodzilam i pare chodzilam schody, rano przedszkole, potem po poludniu sklep, po arie, i sklep, potem ktg a ktg to z slawkiem jechalismy taxi, potem do domu i wieczorem do sklepu biedronki i pralni
a rano wstalam o 7 rano mi sie chcialo siku
poszlam do kibla i zaraz wody mi odeszly i wrocilam do pokoju u czulam cos peklo
i budze slawka wody mi odeszly chyba ale poczekajmy chwile,slawek mowi to co jedziemy do szpiatal a ja mowie nie ma pospiechu
i znow czulam ze leci woda i poszlam do kibla, wody odeszly i krew tez bylo a ja szokowana i szybko wolalam slawka i tescowie zeby wezwali karetke bo juz rodze i jakas chwile nagle czuylam silny bol jakby robila kupe i myslalam ze zrobie kupe i wiesz co dalej krwawilo a ja mowie do siebie o ***** to niemozliwe ze pewnie glowka w cipce i czulam glowke i krzyczalam normalnie ze rodze rodze z krzykiem i slawek i tesciowa szybko dali do mojego lozka i jakas czulam parcie i zrobilam parcie i gownoe mnie nie obchodzilo chcialam zeby stad wyszla i wiesz co slawek trzymal glowce i dalej robilam za drugi raz parcie to hyz calkiem wyszla normalnie bylismy w szoku a tesciowa byla szokowona i nie byla w stanie robic i szybko wezwala na dole sasiadke a ja mowie przynies reczniki zeby przykryc dziecka ale pozniej chwilke kczyczlaa czyli palcz dziecka i ufff a jak slawek chwile trzymal dziecka to juz zaraz byli z karetki i szybko obcieli pepowine i z nosa a ja co caly czas sie trzeslam a slawek mnie przytulal zeby spokojnie a ja nie bylam tak nerwowa tylko szokowana ze ja w glowie ze w domu rodzilam i to szok, totalnie, i zostawili lozycko i zanieslio na dol do karetki kocykiem wniezli bo nie moglam chodzic, i zawiesli nas do szpitala z mala i malej dalej badali mierzyli a ja na porodowce juz i przyszla lekarka i wyciagnela lozycko i szyla mi szwy bo mi pekly ale i tak troche boalao z tym szywanie ale tak ogolnie wszystko ok i lekarze i pielegniarki byli w szokuz e odwazna ze rodzilam w domu i to tego ze ojciec dziecka odebral wlasna corke. i mowili ze za dwie godziny jak bede lepiej sie czula to mi przenosza do pokoju i za dwie godziny rprzeniesli do pokoju i caly czas bylam z mala wiec wszystko bylo dobrze wyniki i dzis nas wypisali. dobrze ze to juz sie skonczylo ale mowie ci nic nie czulam skurcze ani bol tylko parcie i po wszystkim.
 
Jak zwykle o 8 rano poszlam odprowadzic starsza corcie do przedszkola. W drodze powrotnej cos jakby troche mi pocieklo... myslalam ze sie posiusialam
icon_redface.gif
wiec biegusiem do domu.
W domu okazalo sie ze zaczynaja mi sie saczyc wody. Wykapalam sie , zadzwonilam po meza i pojechalismy do szpitala.
Tam mnie zbadali i bylo bez zmian 3cm , zero skurczy tylko saczace wody. POinformowali mnie ze jak akcja nie nastapi do 3 dób to beda musiali zrobic cesarskie ciecie. No i wyslali na patalogie- znowu
icon_neutral.gif

Na patologi juz calkiem sie zalamalam bo godziny mijaly a skurczy jak na lekarstwo do tego niezbyt bolesne... dobrze ze nie bylam na sali sama bo chyba bym sie tam zalamala.
Tak przelecial caly dzionek... postanowilam nie czekac tylko isc sie przespac.
O polnocy obudzily mnie juz troche bolesne skurcze i chec skorzystania z toalety... wiec poszlam na kibelek, potem szybko sie podmylam i poszlam budzic polozna.
Na sale porodowa dotarlam okolo 00:45 i wtedy skurcze juz byly cholernie bolesne... polozna zmierzyla rozwarcie bylo 6cm.
O 1 kazala juz polorzyc sie na fotel i nie schodzic... po kilkunastu minutach znow mnie zbadala i bylo 8cm. Bolalo jak cholera.
Po chwili zaczely sie parte... polozna powiedziala zeby nie przec tylko oddychac bo jeszcze nie ma pelnego rozwarcia... na oddechach wytrzymalam 2 parte... jak przyszedl 3 darlam sie ze juz nie powstrzymam i czy moge przec
icon_wink.gif
POlozna pozwolila bo juz bylo 10cm i na tym skurczu urodzil sie malemu lepek na drugim reszta
icon_smile.gif
BYla 1:35
icon_biggrin.gif

POlozna zadzwonila po lekarza mowiac ze nie ma nic do roboty ( bo krocze udalo sie uchronic przed uszkodzeniem) ucieszylam sie... ale... zaraz lekarz podal oksy zeby urodzic lozysko ... no i przy rodzeniu lozyska pekalam w strone odbytu
icon_evil.gif
ale tylko powierzchownie wiec nie bylo tak zle
icon_smile.gif
 
A było to tak22.11.2010 wstaję przed 8, myję, golę i poganiam z nerwów męża, daję pouczenie żby robił fotki, torba i pocieszenie że przecież w Bcy tak szybko nie przyjjmują i to na życzenie :) Jedzenie, oboje w nerwach. Godzina coś ok. 10. W drzwiach mijam się z ordynatorem "co tam" ja - mam skierowanie, on - torba jest, na czczo, to zaraz będzie cięcie, przyjmujemy. Myślałam że żartuje. A oni mnie na IP, przebranie w tymczasową koszulę bo "oni mają jeszcze obchód, zejdzie im, a nawet może dziś nie zrobią. Ktg, usg i głupie zapytki czy jakoś byłam umówiona z ordynatorem że mnie przyjął. Lekarz badający powiedział że dziś to nie, bo nie mają czasu, ajszybciej w środę. No jak, ja chciałam do domu.... Papierkową robotę odwaliły dwie położne, które okazały się potem skarbami. Jakś głupie formularze, zgoda na znieczulenie, ratowanie życia, kogo powiadomić o moim stanie, nr tel pierwsza @, jakeś operacje, żylaki, choroby w rodzinie itp. Mój z wrażenia zapomniał naszego adresu :D Przyszedł ordynator i powiedził że zrobi wszystko żeby było szybko cc, bo po co czekać. TEŻ tego chciałam, i tak mnie nie ominie. No i załatwił pozytywnie.Z IP przewieźli mnie na salę pooperacyjną, żebym zostawiła torbę. I chwila, godzina 11, narzeciw otworzyły się drzwi i zaprosiła pielęgniarka, wkuła igłe do kroplówki, poleciała krew i d.... z użycia starej koszuli. Potem zakładanie cewnika, troszkę nieprzyjemne, jakby ból zapalenia pęcherza. Potem bardzo miły anestezjolog wkuł się mi w kręgosłup, zgięta w pół, odprężona, nic nie bolało.Leżałam na łóżku i szybciutko nie czułam od pasa w dól. Operaja zaczęła się o 11.15 Znieczulał 1 anes, były 2 pielęgniarki, cięło dwóch lekarzy. Anestezjolog mnie zagadywał - anestezjolog, klepał że cuchnie czosnkiem, że fajnie że laska się rodzi i żebym nie dawała imienia zocha - "nie krzywdz dzieciaka" Nic nie czuła, ale on wszystko mi mówił, rozcieli brzuch, wyjmują dupką, czułam już jak została główka i troszke tarmosili, osikała lekarza. Mam nadzieję że tego co nie lubię, pokazali nad parawanem, ale ślizna i taka czyściutka i słodka, anes się zachwycał a ja czekałam na pierwszy płacz, serc mi waliło ale na szczęście zakwiliła. Zanieśli do ważenia i mierzenia. Operacja cięcia 15 min, szycie 20 min. Wiki urodzia się 11.30 59cm długości i 3550g wagi, 10 pky apgar. Lekarz wyszedł i wrócił i podobno Zbyszek spytał się o mała ale o mnie nie :) dopiero potem o mnie czemu tak długo szyją. Mam bliznę nad wzgórkiem łonowym, szytą podobno wewnętrznie, miałam 1 szew. Mała pokazali na chwilę, chcialam dotknąć ale jedna związana do łóżka - niewiem, druga - kroplówka. łezka mi się zakręciła po raz drugi, takie śliczne to maleństwo. Pamiętam że pomyślalam sobie jakim cudem oni mi ją wyjęli, jak się zmieściła i takie tam...Potem przenieśli na łózko i zawiezli na salę pooperacyjną. Podłączyli chyba znieczulenie, albo na wzmocnienie. Zbyszkowi oczy się świeciy, z przejęia, Przynieśli mała, przyłożyli do piersi mi na leżąco i zaraz załapała, mądre dziecko. Leżałam i karmiłam, Zbyszek robił zdjęcia. Fajne miłe i niezapomniane uczucie, taka istotka siedziała w brzuchu. Zbysze trzymał ją na ręcach, pięknie razem wyglądali. Tak dłuższą chwilę byliśmy sami, potem Zbyszek pojechał a ja spałam. Czucie chwilę nie wracało, dziwne uczucie. Potem ją zabrali, powoli wracało czucie, najszybciej w P, LEWA DUŻO dłużej. Pamiętałam zakaz podnoszenia głowy przez 12g bo grozi silnymi migrenami. Leżałam jak kłoda spałam i ciągle coś dawali dożylnie. Głowy nadal nie unosiłam, dopiero o północy kazali mi się przekręcać i ruszać nogami, ale strasznie mnie bolało, od pasa w dół to jakby nie moje. Pomagałam sobie ręcami za majtki ale bolało. Przespałam całą noc. Rano mnie podmyli, podnieśli i bym padła, z osłabienia. Niestety tylko posiedziałam. Ale kazali wstawać, tylko jak? Było strasznie ciężko, ból nie z tej ziemi, jakby mnie ciągnęli do dołu. Nogi mi się trzęsły. Zbyszek przyjechał i pomagał mi przekręcać się, podnosić itp. Wogóle jakoś zmężniał przez ten jeden dzień. Opiekunczy i pomocny. Przenieśli mnie na salę normalną kobiet po porodzie, nie sama musiałam iść, chyba wieczność szłam. Dokuczały mi skurcze barku i pod żebrami, podobno skutek uboczny złej dawki narkozy. To było gorsze niż rana po cc, zwijałam się, brak tchu i trzęsące się mięśnie. dawali mi przeciwbólowe do środy, albo łykałam sama paracetamol 6t na dobę. Przynieśli mi Wiki, nakarmiłam, tak słodko spała i kwiliła :):) Pójście pod prysznic to dramat. Padłabym, dobrze że krzesło tam było, wyleciała mi "wątroba" dosłownie tak wyglądały skrzepy, potem stolec masakra, ryczałam, bo ni to się napiąć, teraz wiem że dużo daje odprężenie, tylko jak... Brodawki mam od 1 karmienia podrażnione, okładam szałwią albo bepantenem. Rane po cc pryskam oteniseptem.
jest lekko opuchnięta ale to podobno też minie, nogi również opuchnięte, ale ogólnie nie żałuję że miałam cc, ciekawe jakby było po sn. Napewno najwięcej daje pomoc personelu czy bliskiej osoby, czasem człowiek tego nie ogarnia albo zwyczajnie wstać nie może, napić też, stać również. Każdy dzień jest lepszy, chodzić-karmić-mysleć pozytywnie
 
Ostatnia edycja:
U mnie było tak...

16.11.-ostatnia wizyta u ginekologa-wszystko ok-wcześniejszego porodu nie widać,bo wszystko trzyma jak trzeba,więc dostałam skierowanie do szpitala.W poniedziałek 22.11. miałam się stawić na IP o 8 rano...

17-18.11-ostanie latanie po marketach i dopinanie wszystkiego przed porodem-sprzątanie zostawiliśmy na weekend,ale niestety mój mężuś musiał się z tym uporać już sam ;)

W nocy z 18 na 19.11. miałam rewolucję w brzuchu-czyściło mnie jak nie wiem co-ale pomyślałam,że za dużo tłustego zjadłam,bo wieczorem piekłam golonkę na kolację ;)

Około północy obudziły mnie dziwne bóle w kręgosłupie,nie ustępujące nawet po zmianie pozycji...do tego doszły dziwne bóle w brzuchu co jakiś czas powracające i się nasilające...
Przez całą ciążę nie miałam żadnych skurczów,więc nawet nie wiedziałam jak je rozpoznać,ale wkońcu się zorientowałam,że chyba "coś" się zaczyna dziać...
Dzwonię do męża około 1(był w pracy) i mówię,że dziwnie się czuję i aby był przygotowany na powrót do domu ...

Poszłam wziąć sobie prysznic-pod prysznicem niby lepiej-mniejszy ból był odczuwalny...ale po powrocie do łóża było jeszcze gorzej,więc wzięłam telefon do ręki i zaczęłam sprawdzać co ile mam skurcze -były co 8minut i z każdym następnym coraz mocniejsze,aż dech mi zapierało.

Było gdzieś około 3.30 -dzwonię do męża i mówię "wracaj do domu"-skurcze już były co 5minut i nie do zniesienia-aż łzy mi napływały do oczu...Zaczęłam pakować torbę,dokumenty itp -ledwo co dałam radę się ubrać...

Około godz 5 byliśmy już na IP-skurcze cały czas co 5 minut...Tam badanie tętna dziecka,a pożniej badanie ginekologiczne-rozwacie na opuszek...Po badaniu odszedł mi czop,więc mówię-no to na dobre się zaczęło-tylko co dalej bo przecież ja miałam mieć cc-zestresowałam się,że jeszcze urodzę naturalnie-ale czy dam radę,bo ten ból jest już nie do zniesienia...

Po tym wszystkim siedzenie i wypisywanie tych wszystkich papierków,aż wkońcu zabrali mnie na oddział-tam wywiad odnośnie mojej choroby i wskazań do cc...założyli wenflon-pobrali krew,kazali iść pobrać mocz do badania...Po czym podłączyli pod ktg-na godzinę i kazali czekać do 8 na obchód i decyzję lakarzy co dalej ze mną...Myślałam,że tam umrę już z bólu-zwijałam się tam w łóżku...

Wkońcu po obchodzie zabrali mnie znów na badanie ginekologiczne-ogólnie miałam chyba 5 razy-za każdym razem inny lekarz i już miałam tego wszystkiego serdecznie dosyć...wkońcu decyzja ,że jak się zwolni operacyjna to mnie wezmą i dalej kazali czekać w pokoju -cały czas pod ktg-skurcze regularne-co 3 minuty,ale rozwarcia brak-jak było na opuszek tak było-do tego mały tak mi dawał popalić,że każdy skurcz był odczuwalny ze zdwojoną siła-co mi wcale nie pomagało w czekaniu,a wręcz przeciwnie dłużyło się to wszytko jak nie wiem co...

Na koniec już wzięli mnie jeszcze na usg-po czym Pani tak szybko to zrobiła,że wszystkie wymaiary małego były na 36 tc,a ja byłam przecież w 39tc-więc się dodatkowo załamałam,że z małym jest coś nie tak-płakałam ze stresu,bólu i tego wszystkiego...

Wróciłam na oddział-przyszła pielęgniarka i mnie zabrała do zabiegowego-przebrałam się w koszule szpitalną,ogoliła brzuszek,zamontowała cewnik (okropnie niemiłe uczucie) i lekarz dał papiery do podpisania-zgode na znieczulenie i cc...

Zdąrzyłam zadzwonić do męża i powiedzieć,że już jestem gotowa i zaraz mnie wezmą /niestety mój mąż nie mógł uczestniczyć w porodzie-taki regulamin szpitala-co mnie w ogóle zdołowało.../
Po czym z wielkim rykiem weszłam na sale operacyjną-widok tylu lekarzy w zielonych fatuchach z maseczkami na twarzy mnie przeraziło-ryczałam jak głupia,a oni pytali co mi jest...Ja nawet nie mogłam słowa wydusić...
Tak naprawdę jedyną rzeczą o którą się tak martwiłam było to czy z moim maluszkiem wszystko wporządku,czy zdrowy...nic poza tym w tym momencie się dla mnie nie liczyło...

Na sali wszystko poszło szybko-kazali mi usiąść okrakiem,brzuch schować pomiędzy nogi i się mega mocno wygiąć by zrobić mogli znieczulenie w kręgosłup-niemiłe uczucie jak znieczulenie było wstrzykiwane...Po tym momentalnie ułożenie na płasko,podłączanie wszystkich potrzebnych "gadżetów" typu ciśnieniomierz itp dezynfekcja brzucha,założenie parawanu...Po czym pytanie- czy coś czuję,czy mogę podnieść pupę do góry-ja ,że nie bardzo...
I poczułam jak rozcinają mi brzusio i tylko takie dziwne szarpanie brzucha na boki-okropne uczucie to było...Następnie lekkie uciśnięcie od góry brzucha i po chwili wielki krzyk mojego synusia :D
Po chwili miałam go na sobie/momentalnie przestał płakać jak go położyli na moim sercu/-ryczałam jak głupia i całowałam całą jego buźkę-nosek,usteczka,czułko,policzki...Pani podniosła go i pokazuje jajeczka mojego skarba,abym się upewniła,że mam synka,a moje maleństwo zesiusiało się na mnie :D :D :D
Byłam taka szczęśliwa i zakochałam się w nim od pierwszego wejrzenia !!!
Mój nacudowniejszy synuś urodził się 19.11.2010r o godz 11.24,dostał 10 ptk Apgar i był cały i zdrowy :)
Później go zabrali,a mnie zaczęli zszywać,po czym przewieźli mnie na pooperacyjną i zobaczyłam się z moim skarbem dopiero na drugi dzień...

Mimo tego całego stresu i przerażenia przeżyłam najpiękniejsze chwile w swoim życiu,a nagrodą za to wszystko jest MÓJ SKARBEK,który zawładnął moim sercem na dobre !!!

Jestem najszczęśliwszą mamą na świecie :)
 
reklama
No to moja opowieść jest chyba przed ostatnia? :-)

5 grudnia o godzinie 7:30 przyszła na świat nasza córcia – Laura Martyna. 3700 gram szczęścia, 59 cm miłości, 10 pkt :D
Jej cechą charakterystyczną jest to, że jest najpiękniejszą małą istotką na świecie!!!
Niestety nie udało nam się urodzić SN…poród odbył się drogą cesarskiego cięcia….

W czwartek, 4 dzień po „terminie” zgłosiłam się na ktg do szpitala, w którym chcieliśmy rodzić. Chciałam sprawdzić czy Laura czuje się dobrze i czy mogę dalej spokojnie śmigać z brzuszkiem…Wszystko było w porządku, zostałam zaproszona na powtórne KTG w sobotę.
Nocami z czwartku na piątek i z piątku na sobotę miałam regularne skurczy byczki i nadzieję, że może w końcu rozkręci się jakaś akcja…niestety, kiedy tylko wstawało słonko skurcze znikały….w sobotę natomiast zaczęły pojawiać się popołudniu…więc do szpitala pojechaliśmy ze spakowanymi torbami i mega pozytywnym nastrojem J
KTG rozpoczęło się po 20tej, tętno Laury było przyspieszone, w górnej, ale ciągle w granicy. Lekarz stwierdził, że dzisiaj na pewno nie urodzę, bo mam dopiero 1,5 cm rozwarcia i nie gotową szyjkę. ..ale postanowił mnie zostawić ze względu na to podwyższone tętno…
Ok. godziny 22:30 skurcze zaczęły pojawiać się coraz częściej i coraz mocniejsze….niestety nijak nie przekładały się na postęp w rozwarciu…Mieliśmy ogromnie szczęście, że był weekend – na oddziale cisza i spokój, akurat było bardzo mało świeżo rozpakowanych mam, nie było też żadnych rodzących oprócz mnie… Dzięki fenomenalnej Położnej – Pani Edycie mieliśmy intymną atmosferę, w sali porodowej byliśmy sami – przygasiliśmy sobie światło, grała muzyczka, mogliśmy się poprzytulać…jak na polskie warunki szpitalne (i słyszane opowieści) – naprawdę super….niestety, robiłam cuda wianki żeby skurczy było więcej, żeby był jaki kol wiek postęp w rozwarciu – bez rezultatu…nie chciałam OXY…ok. 3 rano postanowiliśmy, że odpoczniemy sobie trochę razem bo może za kilka godzin rozwinie się akcja, na którą będę potrzebowała zostawić sobie więcej sił. Położyliśmy się i pomiędzy skurczami, relaksowaliśmy się…niestety, historia się powtórzyła – nad ranem (ok. 5 tej) skurczy zaczęło być coraz mniej, o 6 tej pojawiały się już sporadycznie…wychodząc pod prysznic, złapała mnie Pani Edyta, bo chciała sprawdzić tętno Laury. Po podpięciu mnie pod KTG akurat przyszedł skurcz…przyzwyczajona do miarowego rytmu bicia serduszka Laury, zaniepokoiłam się, kiedy usłyszałam, że tętno zwolniło, następnie po skurczu wróciło do normy…zawołałam Panią Edytę bo myślałam, że może KTG jest źle zainstalowane…było zainstalowane dobrze, a my wszyscy już zaniepokojeni czekaliśmy na skurcz….po pół h w końcu nadszedł i okazało się faktycznie, że tętno Laury spada….po minie Pani Edyty wiedzieliśmy, że jest niedobrze, ale niestety nie było czasu na tłumaczenie o co chodzi…momentalnie założono mi wenflon, pani Edyta dzwoniła po lekarza, przybiegła pielęgniarka…dopiero po jakiś 15 min wytłumaczono nam, że w takiej sytuacji wykonuje się cesarskie cięcie bo najprawdopodobniej Laura jest oplątana pępowiną i podczas skurczy wstawiając się w kanał rodny poddusza się….zaczęło się podpisywanie dokumentów, bieganina, dzwonienie po anestezjologów…ja ciągle leżałam pod KTG, płakałam z nerwów i jak mantrę powtarzałam, że wszystko będzie dobrze i że już za chwilę będę tulić moją małą córcię… Paweł z nerwów aż zbladł, najgorzej wspomina to, że nikt nie miał czasu z nami porozmawiać i udzielić jakiś konkretnych informacji…przed samym wyjazdem na salę operacyjną przyszedł drugi lekarz, który zaczął nam robić wykład, że w sumie to jeszcze można by poczekać z cięciem, że może jeszcze ze dwie godziny…po czym przyszedł lekarz, który się nami zajmował i powiedział, że jedziemy na salę operacyjną…to, jak bardzo byłam zdenerwowana i jak bardzo bałam się o zdrowie naszej córci wiem tylko ja i Paweł, który przeżywał to równie mocno…była 7 rano, po chwili byłam już na Sali operacyjnej, dostałam znieczulenie i o 7:30 na świecie była już nasza córcia…mogłam ją tylko ucałować i chwilkę na nią popatrzeć….dopiero jak mnie zszyto i przewieziono na salę, Paweł położył Laurę koło mnie...tego momentu nigdy nie zapomnę…niestety nie mogłam sama jej trzymać bo dostałam chyba za mocną dawkę znieczulenia i nie miałam czucia w rękach…z pierwszym przytuleniem musiałam czekać aż znieczulenie odpuści…nie mogłam małej przystawić do piersi, ale najważniejsze, że była już z nami, cała i zdrowa J a my przeszczęśliwi!!!
Nie będę opisywać tego, co działo się ze mną po cesarce, bo nie ma sensu. Ale nie życzę tego najgorszemu wrogowi. Nie mniej jednak dla takiego cudu jakim jest nasza córcia dałabym się pokroić od stóp do głów!!!
 
Do góry