reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Opowieści z porodówek (BEZ KOMENTARZY)

Ja miałam nie opisywać mojej historii porodowej ... bo dla mnie do tej pory to jakaś trauma, ale po przeczytaniu historii LLF mogę tylko powiedzieć, że to tak jakbym czytała o sobie.

U mnie zaczęło się w poniedziałek 29.11 około 20. Zacząła odchodzić mi czop mocno podbarwiony krwią a w kąpieli pojawiły mi się pierwsze skurcza - tak co 15-20 minut. Czas mijał a skurcze stawały się coraz częstsze i bardziej regularne. Dopakowaliśmy z P. torbę przygotowaliśmy się, pogadaliśmy i poszliśmy się zdrzemnąć - ja oczywiście nie spałam ... około 1:30 skurcze były już co 6 minut więc zadzwonilam do szpitala, ze jadę i o 2 ruszyliśmy. Cieszyłam się, że to się zaczęło w nocy bo w dzień była ta masakryczna śnieżyca i byśmy nie dojechali chyba.
W szpitalu ktg i wyszło, że skurcze owszem są ale baaardzo słabe, rozwarcie ledwie na 1 palec, szyjka jeszcze 2 cm ... Położna uprzedziła, że to będzie jeszcze trwało więc najlepiej jak się postaramy przespać. Kimałam tak między skurczami do 8 rano i wtedy kolejne ktg - wyszło już lekko nieprawidłowe - nie było akceleracji. Zrobili mi test oksytocynowy - skurcze zrobiły sie bardzo mocne, po godzinie mnie odłączyli od kroplówki i stwierdzili, że wynik jest prawidłowy i możemy spokojnie rodzić naturalnie. Akcja postępowała w ślimaczym tempie około 11 podłączyli mi oksytocynę, wcześniej poprosiłam o ZZO bo na teście oksytocynowym skurcze bolały mnie już bardzo, a powiedziałam sobie, że jak nie będę mogła urodzić całkowicie naturalnie to ZZO wezmę. Skakałam sobie na piłce i spacerowałam na odległość kabla od pompy z oksytocyną. Około 16 zgodziłam się na przebicie pęcherza bo rozwarcie nadal było na 2 palce a szyjka 1 cm. Wody niestety były zielone (położna stwierdziła, że "szlamowate") po tym oczywiście ktg, na którym wyszło, że na każdym skurczu tętno Stasia spada ... przyszli do mnie lekarze i powiedzieli, że wiedzą jak bardzo chciałam rodzić naturalnie, ale synkowi jest już u mnie źle i trzeba mu pomóc. Oczywiście zgodziłam się na CC, ale beczałam już strasznie ... raz, że piekielnie bałam się o Stasia (mimo, że lekarze mówili, że na razie nic mu na pewno nie jest i że to nie jest kwestia minut) a dwa, że baaardzo chciałam urodzić naturalnie i bardzo bałam się cesarki.
Samą operację wspominam jeszcze nienajgorzej, P. był ze mną od momentu jak mnie przygotowali na stole (dostałam znieczulenie PP, założyli mi cewnik - już na szczęście w znieczuleniu) i pozakrywali i wtedy wpuścili P., który cały czas mnie trzymał za rękę - ja byłam strasznie spanikowana, płakałam chyba cały czas i nie mogłam się doczekać krzyku Stasia, zastanawiałam się tylko co tak długo (uczucie grzebania w brzuchu straszne - ale pani anestezjolog cały czas mnie uprzedzała co sie za chwilę wydarzy, co poczuję więc mogłam się jakoś psychicznie nastawić). W pewnym momencie usłyszałam przeraźliwy krzyk mojego dzieciątka - najpiękniejszy dźwięk na świecie i za parawanem zobaczyłam małą czerwoną kuleczkę - jak to określił P. wyglądał jak posążek buddy :-) maleńskiego zabrali od razu na badania, żeby sprawdzić co tam sie z nim działo, P. poszedł z nim a ja czekałam aż mnie zszyją i płakałam już ze szczęścia. Po chwili ktoś krzyknął z gabineciku gdzie badali Stasia, że wszystko ok. i pokazali mi go jeszcze na chwilę, a potem przynieśli już ubranego do ucałowania. W pokoju dostałam Stasia od razu na pierś i cudnie się przyssał :-)
Wrażeń pooperacyjnych też nie będę opisywała bo generalnie do tej pory czuję się średniawo, ale najważniejsze, że Staś jest całkowicie zdrowy i absolutnie cudowny. Nie wiadomo do końca skąd te zielone wody, a spadki tętna spowodowane były tym, że miał 2 razy owiniętą pępowinę wokół nóżki, która po odejściu wód zaczęła się zaciskać.
 
reklama
No więc i ja opiszę swoje przezycia:)

24.11, było to 6 dni po wyznaczonym terminie, umówiłam się z moja położną, ze mam się stawić o godzinie 8 rano w szpitalu i wtedy rozpoczną wywoływanie. Bardzo się bałam tego wywoływania... .Na szczęscie we wtorek ok. 22-23 zaczęły mi się regularne skurcze, były tak co 7 minut i były troszkę mocniejsze niż te które do tej pory miałam. Aha, dodam jeszcze, że jakoś w poniedziałek zaczął odchodzic mi czop... . Próbowałam zasnąć z tymi skurczami, ciesząc się, że może coś się do rana zacznie! Niestety były zbyt mocne i usnąć nie mogłam. O 00.15 wstałam do toalety i zobaczyłam, ze mam plamki krwi ...wtedy się troszkę przestraszyłam i zadzwoniłam do położnej co mam dalej ze sobą robić...Skurcze były co 6 min... . Pani Beatka powiedziała, że rozwiera i się szyjka, zebym wzięła kąpiel, odczekała pół godzinki po kąpieli i do niej zadzwoniła i zobaczymy co dalej... . Siedziałam w wannie jakieś 40 min, na początku skurcze zmalały, ale poźniej były co 6 lub co 3 minuty i były dokuczliwe... było już chyba ok. 2 i zadzwoniłam do położnej. Ona powiedziała, że staramy się jak najdłużej zostac w domku i czy dam jeszcze radę czy chcę jechać do szpitala. Powiedziałam, ze dam. Miałam sobie zrobić kolejną kąpiel...więc zrobiłam, ale bardzo nie chciałam, bo bycie w wannie ograniczało mi ruchy a jak chodziłam cały czas po pokoju to mniej bolało... .Skurcze były cały czas co 3 minuty, czasami zdarzała się przerwa 6 minutowa. M. cały czas z zegarkiem w ręku a ja mówiłam tylko skurcz a on mówił jaki czas:p . Nie pamietam dokładnie, która byla godzina, ale zadzwoniła położna i spytała czy daję radę... Jakoś dawałam...tak na prawdę to już się przyzwyczaiłam do tych skurczy i jak szedł skurcz to oddychałam i chodziłam...mniej wtedy bolało... . Umówiłyśmy się z położną, że o 6 wyjeżdzamy do szpitala... Sprawdzilam czy wszystko jest w torbie...zrobiłam w domu lewatywkę, wzięłam ostatni prysznic i o 6 rano wyjechaliśmy z domu. Jak dojechałam do szpitala to zgłosiłam się na IP mówiąc, ze mam skurcze co 3 minuty...babka, która mnie przyjmowala czekając na lekarza stwierdziła po jakims czasie, czy na pewno mam te skurcze co 3 minuty bo jakoś nie widać... . Więc jej powiedziałam, ze już się przyzwyczaiłam. Przyszedł lekarz, żeby mnie zbadać i modliłam się po cichu, żeby było jakieś przyzwoite rozwarcie:) Lekarz powiedział, gratulacje ma Pani połowę porodu za sobą...byłam taaakaa szczęśliwa. Przyszła moja pani Beatka i zabrała mnie i M. na porodówkę. Była godzina 7.00 .Tam podłączyła mnie pod ktg i miałam tak ok. godzinki poleżeć i spróbowac się zdrzeemnąć, zeby nabrać siły...Oczywiście zdrzemnąć się nie dało rady bo skurcze były zbyt bolesne, ale leżec leżałam i gadałam z M.... Później przyszła pani Beatka, sprawdziła rozwarcie i stwierdziła, ze przyspieszamy, ze do 10 maluszek się urodzi i przebiła mi pęcherz płodowy. była godzina 8.00.Chwile poleżałam, zeby wszystko wyleciało i Położna powiedziała, ze jak nie będę dawała rady z bólem to mam mówić to coś dostanę...i w tym momencie zaczęły się juz ostre skurcze. Położna powiedziała, ze czas pochodzić i tak też zrobilismy. Nie wiem co ile były skurcze, ale były i to mocne:) Chodziłam chyba z pół godziny, ale powoli traciłam siły, więc położna powiedziała żebym poszła pod prysznic, ale najpierw sprawdzi mi rozwarcie...Było już prawie 9! Weszlam pod prysznic, ale zaraz stwierdziłam, ze nie dam już rady:p Zaraz przyszła położna sprawdziła rozwarcie i powiedziała, ze jest 10 i idziemy rodzić! A ja na to, ze tak szybko? Ze się boję i ogólnie panika mnie złapała:p Położyli mnie na łóżko i zaczęto dzwonić po lekarzy, a ja zaczęłam czuć skurcze parte ale za bardzo nie wiedziałam co robić:p Pani Beatka oczywiście mnie instruowała ale jakoś mi nie wychodziło...tzn. czułam, ze cos tam idzie, ale tak jakbym za mało z siebie dawała... Nie wiem ile było skurczy partych, ale ostatnie zaparłam się nie o nogi tylko o łóżko i pani Beatka mówi, ze widać włoski! ( a ja myślałam, ze mój maluszek będzie łysy..tak mi się wymsknęło!), próbowałam dalej ale maluszek nie wychodził i po którejś tam próbie udało się!!! Było to tak nagle, ze nawet nie wiem kiedy to się stało....zobaczyłam mojego maluszka, który okazał się być wcale nie takim maluszkiem. Był prześliczny, taki mięciutki i cieplutki, położono mi go na chwilkę, ale zaraz zabrano... maluszek nie płakał a ja się przestraszyłam... Zabrano M. ze sobą, żeby synka pomierzyć i przyszła pani Beatka i mówi: matko Adusia on waży 3940, 57 cm! Byłam w szoku, ze jest taki duży...bo nie spodziewałam się tego...to dlatego tak ciężko mi było go wypchnąć. Gdy przyniesiono go z powrotem i przystawiono do piersi a on tak słodko pomrukiwał, obok M. cały usmiechnięty i głaszczący nas po główkach...czułam się najszczęśliwsza na świecie... Bólu już nie pamietam, a nawet uważam, ze miałam całkiem fajny poród:) I cieszę się, ze mieliśmy swoją połżną...czułam się dzięki niej pewniej i bezpieczniej:)
 
przyszła i moja kolej.
We wtorek zgłosiliśmy się na ktg i dostaliśmy skierowanie na IP. Tam Pani doktor stwierdziła, że nie ma miejsc w szpitalu i mamy przyjść jutro, ale Ona nie gwarantujeże będzie miejsce. PRzed wygonieniem mnie stwierdziła, ze "dla świętego spokoju" zrobimy usg wód. Okazało się, ze ich ilość i jakość jest średnia więc muszą mnie położyć. Musiałam napisać oświadczenie, zę zgadzam się na leżenie na korytarzu do momentu zwolnienia miejsca na sali. Na szczęście miejsce znalazło się szybko. Około 15 byłam już na sali i nikt nie przyszedł sie zbadała zupełnie nic nie zrobiono do środy rano. ( ktg miałam regularnie). Dodam ze nic się nie działo.
Środa 7 rano odeszły wody, więc skierowano Nas na porodówkę, zabrałam swoje rzeczy i poszłam. Sala rewelacja jednoosobowa, wanna, naprawdę super. Bóle takie miesiączkowe. Podłączyli oksytocynę i ktg. Około 11 zaczęło naprawdę boleć.
jak chodziłam było w miarę ok, ale jak podłączali ktg to kazali na boku leżeć i wtedy nie było przyjemnie. P cały czas był ze mną. Skurcze stawały się coraz mocniejsze, wzięłam kąpiel zasypiając w wannie, skurcze stawały się coraz gorsze do zniesienia. Spąłam w tych krótkich odstępach na kucaka, czasami jak przychodził skurcz wmawiałam sobie, ze to mi się śni..... 3 razy się wydarłam z bólu ale potem już nie. P tylko powtarzał bym oddychała i na tym się skupiłam.
bóle jak nie wiem a położna mi mówi, ze 4 cm rozwarcia... a ja mam świadomość że do 10 muszę dobić. No i tak to trwało... około 18 coś zaczęło się dziać, odłączono część łóżka i podali wałki pod nogi i kazali przeć.
w pewnym momencie zostaliśmy sami bez personelu medycznego... bo w jednym momencie oprócz Nas były jeszcze 3 porody i tam akcja była już na końcu więc Nas zostawiono. P pomagał jak mógł, przyciskał nogi itd. Wrócili lekarze i słyszę że spada tętno małemu, więc patrzę na ten brzuch i staram się oddychać przeponą, patrzę by się tylko unosił.
Słyszę, ze nacinamy, ze przyssawka, do mnie lekarz mówi, ze teraz musze urodzić, ze wszystko zależy od mnie.. prę w tym momencie jeden z całej siły naciska na brzuch ( nie potrafię opisać słowami tego bólu) drugi wyciąga Adasia....
Ja nie słyszę płaczu, widzę go ale On nie płacze. P każą się odsunąć w ułamkach sekund sami odcinają pepowinę i kładą go obok łóżka mojego, coś robią. Słysze delikatne kwilenie, kładą mi go na piersiach i informują, zę go zabierają, ponieważ nie złapał sam oddechu i idzie do inkubatora oddadzą mi go rano.
przywożą o 2 nad ranem bo ni e mogą go uspokoić... Biorę go do łóżka i karmie jest taki stęskniony i spłakany...
dodam, ze leżymy na korytarzu gdyż nie było miejsc na salach.
potem pobyt ok. Mały ma krwiaka na główce od przyssawki, ale na kości więc jest ok i się wchłania. W pierwszej minucie życia punkty: serce 2. oddech 0. odruchy 0 zabarwienie skóry 0 napięcie mięśni 1.
w oczach popękały mi żyły, wysiłek okropny
tak to w skrócie wyglądało
 
No to ja jeszcze kilka słów o moim porodzie.
29.11.godz. 15 z minutami mój M wraca z pracy, obiadek, ja czekam na uczennicę bo o 16.00 mam mieć lekcję i żalę się mężusiowi, że tak bardzo już chciałabym urodzić, że już mi tak ciężko, itp. Ledwo kończę zdanie, a tu czuję jakieś takie pacnięcie we mnie. Myślałam, że to mała, ale po sekundzie fala ciepła pojawia się na moich nogach. Wody chlusnęły. Na podróż do Krakowa nie ma szans. Zresztą za oknem śnieżyca no i godziny szczytu. Nagle znów chluśnięcie! Więc zgodnie z instrukcją ze SR wołamy karetkę i na IP zajeżdżam już z fasonem. Na IP rozwarcie na palec, wody przejrzyste, skurczy brak i komentarz lekarza, że to jeszcze długo potrwa. Sala do porodów rodzinnych była wolna, więc mieliśmy duży komfort. Położna w nocy-super babka. Pierwszy skurcz-godz 19.00, skurcze regularne koło 22.00. Bolą jak cholera, rozwarcie postępuje, a na KTG nic się nie pisze. Około północy dostaje oxy na przyśpieszenie porodu. Ból jeszcze większy, ale przyśpieszenia brak.Godz.7.00-pełne rozwarcie i skurcze parte. Zmiana położnych- i tu zaczęła się trauma. To był jakiś Hitler w spódnicy, słowo daję. Rozkazy, komendy, polecenia, ponaglenia-„pani musi to, pani musi tamto”. Ja już cała zielona i blada na buzi po 15 godzinach męki, a mój M to myślałam, że jej przyłoży. Na szczęście tylko ją opier…..ł, bo chyba by go wygonili stamtąd, a sama bym już tam ducha wyzionęła. Ja prę jak szalona, położna mówi, że super idzie, główka już widoczna, mała ma czarne włoski i jeszcze ją dzieli 3 cm, ale ja nie czuję żadnego postępu-taka sytuacja trwa ok. 1,5 godz. Przyszła zastępca ordynatora. Obrazek wyglądał mniej więcej tak: ja na łożu madejowym, za mną M trzymający mnie za ramiona, lekarka (chyba ze 100kg wagi) leży na mnie i napiera na mój brzuch, hitlerówa rozciąga mnie na dole, a pielęgniarka liczy krople oxy wpływające we mnie na minutę. Dostałam jeszcze ochrzan, że nie mogę krzyczeć. SZOK!!!!!!! Zaczynają schodzić się lekarze, a ja już bez sił przez łzy jęczę o cesarkę. Lekarze widząc, że nic z tego nie będzie łaskawie godzą się na cięcie. Ja już cała szczęśliwa do momentu jak każą mi iść na piechotę na sale operacyjną –ok. .20 metrów-praktycznie z główką dziecka pomiędzy nogami… Nikt mi też nie pomógł wejść na stół operacyjny, a był dość wysoki. Anestezjolog też jakaś wredna, 3 razy się wkłuwała i jeszcze z krzykiem i żalem do mnie, że się ruszam jak skurcz idzie. Masakra…
Potem już poszło szybko. Wyciągnęli maleńką w 5 min, nawet chyba mniej. Bidulka już miała mocno wydłużoną główkę po tych wszystkich przejściach.
Moment w którym przynieśli mi ja i przytulili do mego policzka, to był po prostu CUD. Wyłam już ze szczęścia cały czas. Na salę pooperacyjną zajechałam z całkowicie zatkanym nosem, zgryzionymi z bólu wargami i z chrypą po parunastu godz. darcia się.
To wszystko nic, Oleńka cała i zdrowa, 10 pkt. Zakochałam się i jak wspominam te chwile to teraz jeszcze buczę. Tatuś widział ją pierwszy, a pielęgniarki robiły im sesje foto.
Po cesarce szybko doszłam do siebie i nie żałuję, że poród tak się skończył.
Mój M był nieoceniony, bez niego byłoby kiepsko.
Nigdy tego przeżycia nie zapomnę! Jestem szczęśliwa!
 
Ja w tym wątku mam zaległość więc nadrabiam :)
5 grudnia-10 dni po terminie poczułam pierwsze skurcze. Obudziłam się z bólem brzucha i wiedziałam już, że ten ból jest inny niż zwykle więc i na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Niestety skurcze mało bolesne i mało regularne bo co 20-30 min ale cieszyłam się, że wreszcie coś się zaczęło dziać. Wybrałam się z mamą na długi spacer aby nie siedzieć w domu a w ruchu i na świeżym powietrzu lepiej się czułam. Niestety przez cały dzień nic więcej się nie rozkręciło. Wieczorem skurcze były co 15 min, później co 10,od ok. 2 w nocy co 6 min i już bardzo bolesne.
6 grudnia-Rano zadzwoniliśmy na porodówkę i mówię, jak sytuacje wygląda, położna zaleciła kąpiel oraz tabletki przeciwbólowe oraz zadzwonić ponownie jak skurcze będą co 3-4 min, bo co 6 min to zdecydowanie za wcześnie. Nie pomogło nawet info, że ja już jestem 11 dni po terminie, że na następny dzień mam termin na wywołanie, ale dla nich brak podstaw do zjawienia się na porodówce. Więc nie miałam innego wyjścia, zastosowałam się do jej zaleceń i po tabletkach i kąpieli wszystko przeszło :( skurcze znów były co 10-15 min i rozkręcało się bardzo powoli. Po południu dopiero zaczęły się częstsze skurcze, a ok. 22 już były co 4-5 min więc mówię do TŻ żeby dzwonił do szpitala. Położna powiedziała, że możemy przyjechać ale jeśli oni stwierdza, że akcja porodowa się jeszcze nie zaczeła to i tak nas odeślą do domu. Zatrzęsło mną na te informację, ale ubraliśmy się i pojechaliśmy.
Ok. 23 byliśmy już w szpitalu, zostaliśmy ulokowani w jednoosobowej Sali porodowej, kazali mi się rozebrać. Okazało się ,że rozwarcie mam 3 cm, ponieważ miałam spierzchnięte usta, lekarka stwierdziła, że wyglądam jakbym była lekko odwodniona i dostałam na wstępie kroplówkę i leżałam podpieta pod ktg. Ok. 1 skurcze były już nieco częściej więc zaczełam się znieczulać gazem rozweselającym. (Zajefajny wynalazek- niby czuję, że mnie boli ale generalnie mam to gdzieś ;-) ) Po pierwszej kroplówce dali następną, tętno dziecka zaczęło wzrastać więc przyszła lekarka, przebiła mi wody i założyła na główce dziecka taki chip, który dokładniej niż ktg obrazował tętno malutkiej. Okazało się, że nadal jest za wysokie ,wiec szybka decyzja ,że jak tylko zejdzie mi ta kroplówka to podadzą mi oksytocynę. No i po tym jak mi podali to już zaczęła się prawdziwa akcja, bolało bardziej, dłużej i częściej, dostałam morfinę i czekaliśmy na odpowiednie rozwarcie. Jeszcze przed pełnym rozwarcie zaczeły się bóle parte i powiem szczerze, że ciężko było nie przeć.
W pewnym momencie usłyszałam długo oczekiwane hasło-mamy pełne rozwarcie, czekamy na skurcz i trzeba przeć. Parę skurczy, ja prę, ale za słabo, już czuję, że jestem bardzo zmęczona, że nie mam siły, ale nie poddaję się, daję z siebie wszystko, w końcu postanawiają mnie naciąć i po tym, kolejny skurcz i jest główka, widzę łzy w oczach TŻ, który mówi „Kochanie widzę już główkę”, położna do mnie, że z kolejnym skurczem musze przeć aby ciało wyszło, jest skurcz, ja prę i nagle czuję takie niesamowite uczucie, ulga, ja oszołomiona, biorą szybko dzieciaczka i sprawdzają, nagle słyszę JEJ płacz, oczy TŻ mokre, po moich policzkach zaczynają płynąć łzy szczęścia, łzy wzruszenia, łzy ulgi.
7 grudnia o godzinie 5:54 przyszła na świat Natasha!
Potem już tak szybko się wszystko toczyło, dostałam zastrzyk na urodzenie łożyska- szybko poszło, zszyli mnie i w końcu położyli mi malutka na piersiach – spojrzała na mnie tymi swoimi czarnymi zakrwawionymi jeszcze po porodzie oczkami, patrzyłyśmy sobie w oczy dłuższą chwile, miała jakie fajne spojrzenie, wyrażające bezbronność, bezradność, patrzyła na mnie a ja na nią, z moich oczu znów popłynęły łzy, była to niesamowita chwila, nareszcie miałam swoją ukochana i oczekiwaną córeczkę, mogłam ją wreszcie przytulić, pocałować, pogłaskać.
I tak właśnie ta malutka istotka zmieniła całe moje życie. Teraz z NIĄ jest cudownie. ONA jest jak nałóg. Towarzyszy mi w każdej sekundzie mojego życia, w każdej myśli. Jest ze mną gdy idę spać. Jest gdy ze snu się budzę. Gdy prowadzę auto i gdy gotuję. Jest gdy się cieszę i gdy jest mi smutno. Czasami jest trudno i ciężko, ale przeważnie idealnie :) Uwielbiam i kocham JĄ. Pozwala mi patrzeć na świat z innej perspektywy i być lepszym człowiekiem.
 
Miałam kiedyś, już dawno opisać swój poród, ale się nie składało. Więc robię to teraz...
23 listopada byłam 13 dzień po terminie wg pierwszego usg. Zupełnie nie brałam tego do głowy bo wg miesiączki to było ledwie 5 dni po terminie a najwcześniej urodzony Bartek - urodził się 6 dni po terminie wg om. Profilaktycznie kilka dni wcześniej - w sobotę (23 to wtorek), zrobiłam usg - wód 11 AFI, łożysko 2 st, przepływy super. Zupełnie się uspokoiłam. Czekałam więc na akcję, tym bardziej, ze skurcze miałam, nieregularne, ale w poniedziałek były już co 9 minut, ale jak poszłam spać to ustały...
We wtorek, ze spakowanymi torbami pojechałam do szpitala. Po drodze kupiłam dzieciom jeszcze szaliki, rękawiczki. Odwiozłam 2 torby ksiazek do koleżanki i szczęśliwie udałam się na IP do szpitala, żeby zrobić ktg. Byłam tam o 11.45. Okazało się, ze będe 5ta w kolejce, więc ok 13.30 powinnam być już po wszystkim. Radość była nieuzasadniona. Przeciągnęło się porządnie. Weszłam na ktg o 15.30. W tzw międzyczasie mierzono mi ciśnienie, bo miałam 145/100... Głowa bolała mnie okropnie. Wychodziłam, wietrzyłam się ale nic z tego, nie przestawała boleć, wzięłam proszki - teżnic. Nerwy jednak były duże. Zapis ktg wyszedł rewelacyjnie. Teraz czekałam na wizytę u lekarza i badania. Znów minęła kupa czasu i weszłam przed 18 do lekarza. Pani dr nie pozostawiała złudzeń - wg nich jestem 13 dni po terminie, szyjka 2 cm, przepuszcza 1 palec. Robimy usg a tam...wód 5,5 AFI - w zasadzie na granicy normy, spadły o połowę w ciągu 3 dni. Straciłam wszystkie argumenty. I tu już wszystko dzieje się jak w filmie... Pani dr uprzedza mnie że realnie nie ma w ogóle miejsc w szpitalu, idzie porozmawiać z szefem dyżuru. Wszystko trwa 3 minuty. Wraca z informacją, że jest jedno, jedyne miejsce... na porodówce więc indukujemy... Zgadzam się na wszystko. Jednak mam problem, samochód zaparkowałam daleko - muszę wyjść ze szpitala, przeparkować, przynieść 2 torby. Lekarka robi wielkie oczy :szok:, że jestem sama. Obiecuję wrócić za chwilę. No i wracam... Sama tachając dwie walizy. Żebyście widziały miny ludzi na IP. Brzuchatka z walizami. W dodatku bez kółek. Małż był z dziećmi wtedy. Zanim dałam się zaprowadzić na porodówkę to wytargowałam, że coś zjem: w torbie miałam grahamkę i bułkę z serem. Zjadłam, popiłam czekoladą z automatu, wytarłam ręce i powiedziałam: no to mogę iść. Zostałam zaprowadzona na salę. Rozpakowywałam się nie wierząc, że to "już". O 19 przyszedł lekarz, przedstawił kolejne kroki: antybiotyk (streptococcus), oksytocyna, za 2 godz przebicie pęcherza, rodzimy jeszcze dziś. Od razu powiedziałam: ok, ale biorę znieczulenie. Nie mam zamiaru inaczej rodzić. Wszystko omawiamy "technicznie" i... maszyna ruszyła. Przed 21 przebijają pęcherz. Jestem sama, Mężulek jeszcze z dziećmi. Dojeżdża o 21.20, skurcze są bardzo bolesne. No i niestety tylko tyle, jakoś nie galopuje rozwarcie. Burczę sobie pod nosem: orzesz, kiedy skurcze "każą mi" kucać z bólu. M nie wie o co chodzi, dopytuje co tam mówiłam... Ale już kolejny skurcz i ja znów do niego: a nic przeklinam sobie ;-). Przychodzi położna, mówi, ze jak znieczulenie to teraz bo nie zdążymy: ok, zgadzam się. Za chwilę info, że anestezjolog na cesarce, może nie zdążyć. Wszystko mi jedno. Robię ćwiczenia przyspieszające rozwarcie. Jestem jak w transie, wszystko obok, mam wrażenie, ze nikt nie jest mi potrzebny. 22.30 jest anestezjolog. Na czas podawania znieczulenia poprosiłam o przykręcenie oksy i... położna się zgodziła. Zakręciła, dostałam znieczulenie, które ledwo zaczęło działać już przestało. Ale najważniejsze osiągnęłam: rozwarcie ruszyło z kopyta. Staję przy drabinkach, zwisam: położna mnie pyta, czy jestem pewna, że chcę rodzić przy drabinkach w zwisie, bo mogę nie zdążyć przejść na fotel. Niekoniecznie wierzyłam. Zaczynam czuć główkę, dostaję "kopa". Kiedy główka jest w połowie, położna każe mi przestać przeć. A ja nie mogę. Rozrywa mi od wewnątrz. Niestety. Żylaki w kroczu robią swoje, mówię, ze muszę przeć, ze nei wytrzymam, nie dam rady czekać. I tu pokłon do męża: stękał mi i chuchał w ucho zmuszając do wstrzymywania parcia. A ja uciekam spod tych drabinek na fotel. Uciekam od tego piekącego bólu. No ale jest tak, jak mówiła położna - cudowna pani Monika - nie jestem już w stanie wejść na fotel. Arturka rodzę wchodząc na fotel, bez zupełnego wysiłku... Na stęknięciu. Łapiemy go obie :-D. Jest 23.50. Lekarz miał rację: urodziliśmy jeszcze tego samego dnia. Nie wierzyłam, naprawdę mu nie wierzyłam. Jestem szczęśliwa. Wszyscy przychodzą mi gratulować, lekarz, położne, pani anestezjolog. Było miło. Bardzo miło. Poród wspominam dobrze. Znów zdarzył się cud narodzin choć "nieco" technicznie :-D
 
Więc i na mnie pora :)
28.10 godzina 4:00 rano coś jakby mocny ból miesiączkowy... W mojej głowie milion myśli: co teraz, czy to ten właściwy skurcz, czy wszystko spakowane... Milion uczuć w sercu: Boże jak ja dam radę, cholernie się boje i jeszcze cholerniej ciesze! O spaniu juz nie było mowy... Mąż poszedł do pracy. O 11:00 dzwonię zeby przyjeżdzał bo skurcze co 15min. Pojechalismy do szpitala. Od razu na ktg, kazali liczyc co ile mam skurcze. Godzinę czekałam na łóżko no i w końcu dostałam się na 3 osobową salę. Jedna dziewczyna z maleństwem w ramionach druga czekała na cc. Dostałam wezwanie na badanie, później kolejne, znów ktg i posłali mnie na specjalistyczne usg, i znów badanie kolejny lekarz aż w kocu zbadał mnie sam ordynator... Do dzisiaj słyszę w głowie zdanie "proszę Panią zakwalifikować do cięcia płód jest zbyt duży"... Przeżyłam SZOK! Od razu łzy, rozpacz... Na tamtą chwilę cc kojarzyło mi się z totalną rzeźnią! Będąc w ciaży napotykałam w gazetach rozdziały o cc, od razu przewracałam stronę, w mojej rodzinie mama, siostry, kuzynki wszystkie rodziły naturalnie. Płakałam, hormony szalały, wszystkie pielegniarki mnie pocieszały.Niewiem czemu... Do samego końca upierałam się ze chcę sprobować urodzić naturalnie. Godz 20:30 dziewczyna obok pojechała na cesarkę, miałam być po niej... Przyszedł znowu ordynator... Mądrze mówił, przekonywał mnie ze cc jest najlepszym wyjściem, ze chodzi o mnie i przede wszystkiim o mojego synka. Czułam się jakby mówił do swojej córki. Obiecał mi też " tak Panią natnę i zaszyję że będzie mogła Pani z gołą du** po plaży biegać" :) I przekonał mnie. Dostałam głupiego jasia, przewieźli mnie na salę. Pielęgniarki były cudowne. Skucze juz praktycznie miałam bez przerwy. Dostałam znieczulenie... Było mi cudownie :) Kilka szarpnięć, godz 21:15 i usłyszałam najpiękniejszą melodię na świecie... Płacz mojego dziecka. Nawet teraz płacze kiedy to pisze. Pokazali mi go, przytuliłam go. Lekarze się śmiali że ledwo mu głowę wyciągneli, sam wypluł wody płodowe i zaczął płakać kiedy całe ciało miał jeszcze w brzuchu :))) Mąż kiedy go zobaczył płakał jak dziecko. Mój synek ważył 4350g a koleżanki obok 4300g :) Byli najwięksi na oddziale :) A córeczka trzeciej dziewczyny na sali ważyła 2100g :) Miniaturka w porównaniu z moim synkiem :) W szpitalu leżałam 6 dni. To był niesamowity czas... Czas bólu który blednie przy całym ogromie szczęścia jakie daje mi Dawidek :) Światełko mojego życia :*
 
Tyle razy zbierałam się do opisania mojego porodu i chyba dopiero teraz przyszedł na to czas.

09.11.2010 wtorek
Wizyta u ginekologa. Zaczął się 39 tydzień ciąży. Myślałam, że tego nie doczekam. Gin myślała podobnie. Brzuch gigant. Po ostatnim USG prognozowana masa płodu : 4200g!!! "Jezu! Jak ja urodzę?!" Lekarz: "Nie martw się. Będzie dobrze. Na pewno się trochę pomyliłam i nie będzie taaka duża". Skurcze na ktg - nieregularne, bezbolesne. Wdrapałam się jakimś cudem na fotel. Badanie.Szyjka bez zmian od ostatniej wizyty. Rozwarcie na opuszek. Nagle ból. Masaż szyjki i ledwo co wracam do domu. Bluźniłam całą drogę. "Co ona mi zrobiła? Boli!" - powtarzałam bez przerwy.
09/10.11.2010 Noc
Nie mogłam spać. Skurcze pojawiały się i znikały. Ok 2.00- wycieczka do toalety. Po powrocie czuję, że coś ze mnie pociekło. Sprawdzam wkładkę - mokra, bezbarwna. Myślę sobie - zaczyna się! Strach! Nie obudziłam Miśka i mamy - chyba ze strachu. Do rana sytuacja jeszcze parę razy się powtarza. O 6.00 mama wstaje do pracy - mówię jej co się działo. Chce, żebym szła z nią do szpitala (mama pracuje na oddziale noworodków). Nie poszłam. Proszę, żeby skonsultowała to z położnikami i kładę się spać.
10.11.2010 środa
Godz. 10.00 Dzwoni mama. Rozmawiała z położnymi. Mam przyjść to zbadają i dadzą antybiotyk ( jeśli to wody). Dyżur ma młoda lekarka - moja koleżanka ze szkoły. Mówię do mamy - w takim razie ja dziś nie rodzę. Mama mówi: Pakuj się i przychodź. Wykąpałam się. Mama dzwoni, że rozmawiała z moją gin i mam natychmiast przyłazić do szpitala!!! Poszłam. Na oddziale najpierw papierologia, potem badanie - wykonują moja gin i koleżanka ze szkoły. Pada tekst, że to wody się sączą. Dostanę antybiotyk. Pytają jak chcę rodzic. Odpowiadam,że chcę spróbować fizjologicznie. Skoro się upieram - Ok. Czekamy. Moja gin idzie do domu. Przenoszą mnie na porodówkę. Dostaję antybiotyk i podłączją mnie pod ktg. Piszą się dosyc mocne skurcze - niebolesne. I tak aż do rana. Jutro dyżur ma ordynator.Ostatnia noc z brzuchem.
11.11.2010 czwartek
Rano - obchód. Ordynator mowi, że czekamy aż sie samo zacznie, a jak nie to jutro kroplówka. Maca brzuch i stwierdza, ze jest duuuużo wód płodowych. Wychodzi. Moja mama leci za nim. Chce CC. Ja cały czas chciałam rodzic naturalnie, ale dałam się przekonac (całe szczęście). Piszę papiery, że nie zgadzam się na poród drogami natury i prosze o wykonanie cc, ze względu na dużą masę płodu i uciekanie wód. O 11.00 mam byc gotowa. Teraz to już umieram ze strachu. Przychodzi mąż. Robimy ostatnie zdjęcia z brzuchem i idę sie szykowac. Cewnikowanie pęcherza moczowego - masakra. Dostaję „kieliszek“ - na wyciszenie.
11.00 zaczyna się - przychodzi anastezjolog. Wkłucie - szybko i sprawnie. Cięcie.
11.20 czuję, że na rękę spływa mi coś ciepłego, słyszę płacz i tekst lekarzy - duża! Nieopisane szczęście. Moje dziecko jest całe i zdrowe. Moja mama zabiera ją na badanie. Wraca za jakiś czas z lekarzem i małą na rękach. Wszystko ok. 10 pkt. Apgar. Waga:4170g i 58 cm. Dają mi ją do ucałowania i potem widzę ją dopiero na sali obserwacyjnej - tam już pierwsze przystawienie do piersi. Moja córeńka - nasz mały cud. Wszyscy oglądają małą pyzę - wnuczkę oddziałowej.
14.11.2010 niedziela
Proszę, żeby mnie wypisali. Mąż wraca wieczorem do Gdyni. Chcieliśmy, żeby był przy pierwszej domowej kąpieli. Wychodzimy do domu. Rana boli bardzo. Pomaga Ketonal. No i jeszcze ten nawał pokarmu. :/
Przez 1,5 miesiąca mieszkaliśmy z małą u moich rodziców. Mąż miał miesiąc urlopu. Gdyby nie mama nie wiem jak poradziłabym sobie z opieką nad córeczką w pierwszych tygodniach po porodzie.
Ciekawostka: Temat mojej pracy magisterskiej - PORODY PŁODÓW O DUŻEJ MASIE URODZENIOWEJ. No to sobie wykrakałam. Na szczęście obyło się bez powikłań.
Przepraszam za tak długi i chaotyczny opis. Inaczej nie umiem ;)
 
reklama
W środe 17.11 byłam wieczorem o 19-ej na wizycie u lekarza. Utrzymywały mi się skurcze co 10 minut. Gin.zbadał mnie i powiedział że właściwie wszystko jest przygotowane do porodu. Kazał mi jechać na ktg do szpitala i tam położne miały zdecydować razem ze mną czy zostaje w szpitalu czy nie…W szpitalu okazało się że ktg nie wykazało żadnych skurczy i położna kazała mi jechać do domu, wziąć no-spe i iść spać. Ze środy na czwartek nie spałam nawet 5 minut. Przez cała noc miałam skurcze co 10 minut.Jak rano wstałam z łóżka to myślałam że się przewrócę byłam taka umęczona.
Mąż pojechał do pracy i nakazał mi jechać do szpitala z rodzicami żeby mnie w szpitalu zobaczył gin.i może zrobią mi znów ktg.
Tak zrobiliśmy…Pojechałam na ktg z rodzicami około 12 w południe. Znów nic nie wykazało. Poszłam z wynikiem do gin. Powiedział że jest rozwarcie na 2 palce i żebym została. Była godzina 14. Ja cały czas miałam skurcze co 10 minut.Wydawały mi się strasznie bolesne.
Położna wypełniła stos papierów i zaproponowała porodówkę rodzinna bo akurat była wolna. Przebrałam się poszłam do tej sali z rodzicami. Posiedzieli ze mną chwilę ale po jakimś czasie położna im kazała iść bo miała mi zrobić lewatywę!!!Nie taki diabeł straszny;-) Następnie zadzwoniłam po męża. Była godzina 15. Przyjechał koło 16 i cały czas był ze mną.Skurcze mi się nasilały ale rozwarcie cały czas było tylko na 2 palceL.
Położna dała mi jakieś 2 czopki na przyspieszenie rozwarcia, ale i to nie pomogło.
Dyżur miał inny lekarz nie mój gin. Poprosiłam go o znieczulenie bo już nie miałam siły, to była druga noc kiedy nie spałam-nawet się poryczałam. Po jakimś czasie dali mi zastrzyk w pośladek i coś dożylnie. Nie od razu bo mogła się zatrzymać cała akcja porodowa. Ulżyło tylko troszkę…
Do godziny 22 miałam rozwarcie na 5 za każdym razem gdy słyszałam że tak słabo postępuje coraz bardziej byłam zrezygnowana. Przed 23 podłączyli mi oksytocyne. Po niej skurcze się bardzo się nasiliły i rozwarcie też poszło w ekspresowym tempie. Przed 24 zaczęliśmy rodzić. Gdy urodziłam główkę zemdlałam. Po jakimś czasie usłyszałam głos położnej „pani Moniko musi pani z nami współpracować”! I wtedy zebrałam wszystkie siły i urodziłam 19 listopada o
godz. 00.02 Krzyś był owinięty pępowiną i trochę niebezpieczne było że zemdlałam, ale wszystko dobrze się skończyło.
Jestem bardzo zadowolona ze dr D. był przy porodzie. Położna też była super! Dr powiedział, że miałam szczęście, bo poród odbierała i szyła mnie najlepsza położna w szpitaluJ!
Po porodzie leżałam dwie godziny na porodówce razem z mężem-czyli gdzieś do 2-ej, a później przewieźli mnie na położnictwo. Byłam sama na sali. Tam już mąż ze mną nie poszedł bo było późno. Z wrażenia spałam tylko pół godziny. Nie mogłam się doczekać kiedy rano dadzą mi synusia. Oczywiście mi go nie przywiozły…musiałam iść sama. Okazało się że jest w inkubatorze bo jest malutki i byłoby mu zimno. Zabrałam go na sale i już nie dałam ani raz na noworodki- tylko na badanie słuchu i na kąpanie. Tak, cały czas był ze mną.


Taka to moja historia.
Umęczyłam się strasznie (w sumie ponad 36 godzin) ale było warto!!!
Mam najcudowniejszego synusia na świecie:-)!!!
 
reklama
Do góry