reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Opowieści z porodówek... BEZ KOMENTARZY

My juz dwa tygodnie po tych przezyciach, ale mam nadzieje, ze cos pamietam;-).
W czwartek (24.06) okolo poludnia podczas spaceru z piesem zlapal mnie silny bol brzucha, ale kucnelam sobie i lekko przeszedl, pozniej jeszcze tak z dwa razy , ale nei powiazalam tego bolu z niczym specjalnym i tak wrocilam ze spaceru, zrobilam obiad i dzien sie potoczyl do wieczora. Wieczorem chyba mialam jakies przeczucie co do tego co sie stanie bo kazalam m zrobic chociaz z dwa zdjecia z brzucholem:-). O polnocy cos ze mnie chlupnelo, ale nie bylo tego duzo. Stwierdzilismy ze to wody i chyba czas do szpitala. Poszlam sie wykapac, przyszykowac co nieco, dopakowalam torbe no i ruszylismy, po drodze oczywiscie stwierdzilam ze jestem strasznie glodna, ale m juz nie chcial wracac bo byl tak przejety:-D. Do szpitala mamy tylko 3min drogi autem wiec szybko tam dotarlismy. Zadzwonilismy do drzwii bo nikogo nie bylo widac, zeszla jakas pielegniarka i pyta co sie stalo, wiec mowimy ze chyba odeszly wody, no i sie zaczelo. Podlaczenie pod KTG, a tam skurcze dochodzily do 100 ( ja ich nie czulam), w miedzyczasie pielegniarka przeprowadzala z nami wywiad, strasznie duzo tych papierkow tam u nich:szok:. o KTG zbadal mnie lekarz, rozwarcie na troche wiecej niz palec i lekkie krwawienie. Kazali sie przebrac w koszule i pokazali sale, lozko i takie tam. Trafilam na sale z dwoma dziewczynami, ktore nastepnego dnia wychodzily juz do domku. Na sali przelezalam do rana i nic sie nei dzialo, ale byl jakis taki lek wewnetrzny. Z rana zawolali mnie na badanie a tam 4cm rozwarcia, podali antybiotyk a po nim lewatywa, ehm. Po lewatywie podlaczyli oxy i kazali wrocic na sale zeby zrobic KTG. Na KTG skurcze regularne dochodzace do 100 a ja zero czucia. Po KTG kazali spacerowac po korytarzu wiec zatrudnilam m do ciagania wieszaka pod kroplowke i tak chodzilismy, chodzilismy , az przyszla lekarka i zbadala, ze rozwarcie stoi w miejscu czyli 4cm a ja nei czuje skurczy ktore trwaly po 30sec i byly regularnie co 2min;/ O 15 jak dobrze pamietam zapadla decyzja , ze przebija pecherz bo w czwartek odeszlo tylko troche wod. Po przebiciu pecherza zaczelo sie najgorsze. Zaczelam czuc skurcze, byly tak silne ze malo nie chodzilam po scianach, zaproponowali pilke, prysznic. Pilka nic nie dawala, prysznic troche pomogl i w bolu i rozwarcie ruszylo na 6cm. O 17 tak mi m mowi bo ja juz nei pamietam polozyli mnie na lozko porodowe bo z 6 zrobilo sie pelne rozwarcie i mowia ze zaraz bedzie po wszystkim. Podali mi jakies leki dozylnie, pozniej zastrzyk domiesniowy i zaczelismy rodzic. Jak to sie teraz latwo pisze;-) skurcze byly bardzo bolesne, te leki ktore podaja na bol i na skurcze chyba w niczym nie pomagaja, bynajmniej ja z bolu mdlalam a pod koniec z wycienczenia zasypialam. Ale nagle uslyszalam, ze jest juz glowka, polozna mowi ze widzi czarne wloski:-) M malo nie podskoczyl z radosci, ale radosc nei trwala dlugo bo maly sie zaklinowal barkami, nei wykonal jakiegos obrotu i zle wychodzil:-( Zaczelo spadac tetno, mi nie kazali przec zeby sie maly nie udusil, ale nie moglam nie przec bo parte byly tak silne, wiec lekarka zaczela naciskac baaardzo mocno na brzuch i po chwili maly wyladowal na moim brzuchu:-):-):-) I z ta chwila bol poszedl w niepamiec, uczucia kiedy daja ci dziecko nie da sie opisac. Rodzenie lozyska to byla formalnosc, nic nie czulam i poszlo bardzo szybko. M przecinal pepowine i poszedl z pielegniarka wazyc i mierzyc malego. Mnie w tym czasie lekarka zszywala ( dala znieczulenie miejscowe i tez w sumei nie bylo czuc bolu) . Oczywiscie powiedzialam ze nigdy wiecej tam nie wroce:-D Troszke bez skladu, ale nie wszystko pamietam.
 
reklama
Ninka śpi, więc nasmaruję trochę.

No więc 5.07 zobaczyłam w majtochach krew. Powiedziałam M-kowi, to się zeschizował. Ale mówię, że to fałszywy alarm, bo nic się nie dzieje. Wieczorem załapały mnie skurcze z krzyża, ale po zmianie pozycji ustawały. No więc, stwierdziłam, że to przepowiadające.
6.07 - miałam skurcze cały dzień, ale dopiero wieczorem domyśliłam się, że to raczej nie jest ból krzyża spowodowany ciężarem, który dźwigam :-D
Odeszło mi dużo czopa z krwią. M przyspieszył z przedpokojem. Sprzątaliśmy na szybko, a ja myłam okna. Wieczorem miałam skurcze z krzyża. M się pyta, czy jedziemy na IP, powiedziałam, że nie bo nie jestem pewna czy to jest to.
Powiedziałam żeby sobie obejrzał na spokojnie mecz i po meczu pojedziemy - ostatnim autobusem :-D
Wzięłam sobie wyniki badań i pojechaliśmy.
W autobusie miałam tylko 3 skurcze, więc śmialiśmy się z M-kiem, że mnie stamtąd wypieprzą :-)
Na IP kobieta na mnie patrzyła, jak na głupią. Podpięła mnie pod KTG, mała wariowała, skurcze miałam, ale KTG tych krzyżowych nie czyta. Sprawdzili mi rozwarcie - na jeden palec, szyjka zgładzona.
Wysłali mnie dla (swojego) świętego spokoju na porodówkę. Powiedzieli, że nie chcą mnie odsyłać do domu, bo zaraz wrócę i znowu będę im tyłek zawracać :-D Kazali tylko mocno trzymać się wersji, że mam silne skurcze z krzyża.

Weszłam na porodówkę w koszuli szpitalnej i moich adidasach (nie byłam przygotowana). Dostałam głupawki, zaczęłam się śmiać, że przyszłam rodzić. Siedziała na dyżurze moja ginekolog. Powiedziała, że jakoś spróbujemy, ale nie widać, żebym była rodząca :-)
M pojechał na szybko do domu po torbę. Powiedzieli, że ma się nie śpieszyć, bo tak szybko nie urodzę.
Wparował - nic się nie działo... Opowiadaliśmy sobie dowcipy, rozmawialiśmy o naszych typowaniach meczowych. Czasem pojawił się skurcz, to sobie pooddychałam.
O 1:10 odeszły mi wody, ale było ich mało.
Przyszła moja gin z położną. Podały mi jakieś czopki. No więc zaaplikowałam je w odbyt. Po czym słyszę, że one na zrobienie rozwarcia :-D Przestraszyłam się, mówię, że wsadziłam je w tyłek. Okazało się, że tak miałam zrobić. Później mi podały antybiotyki, bo nie powiedziałam nic, że jestem przeziębiona.
2 razy położna robiła mi rozwarcie - najgorszy ból podczas całego porodu. Wsadzała rękę, a ja na łóżku wsteczny i raczkuję do tyłu.
Powiedziały, że przyjdą za 30 min, bo raczej nic się nie ruszy... Nie ma jeszcze 2 fazy.
Jajca były nieziemskie, bo one nie wiedziały, kiedy jest skurcz, musiałam wszystko mówić...
Ledwo wyszły, a ja patrzę przerażona na eMka i mówię "leć po nie". Wbiegły do środka patrzą na mnie a ja w krzyk "ODBYT"!!!
Już miałam parte :-D
Poparłam ze 4 razy po 3 razy na każdym i mała była już z nami. O 3:20 dokładnie.
Poszło szybko. Ale póki co nie rodzę drugiego :-D

A potem zaczął się koszmar. Przetrzymali mnie 5 dni na oddziale obserwacyjnym, gdzie poza mną, małą i mrówkami nie było nikogo... Dni się dłużyły, a ja walczyłam z laktacją, bo mała spadała z wagi. Pierwszej nocy przerażona poszłam po mleko i chciałam ją dokarmić... Nie odważyłam się trzymałam ją na cycu całą noc,,,
Drugi dzień - dokarmianie zalecone przez pediatrę. Najgorsze co może być wybudzanie dziecka do jedzenia co 3 godziny... koszmar...
Trzeci dzień... koniec... cyc i tylko cyc... udało się... mała zaczęła przybierać, a ja zalewałam się mlekiem.
Liczyłam na wypis w sobotę, ale wynudziłam się tam do poniedziałku.
Teraz jesteśmy już w domku i jest zupełnie inaczej... cudownie... patrząc na moją calineczkę nie pamiętam już tych szpitalnych dni.
 
:-)u nas też już po wszystkim.
W niedzielę 11.07 cały dzień sprzątałam po remoncie,który trwał prawie tydzień.M pomagał wytrwale ale wciąż nie było jak ja chcę:(więc wolałam sama.czułam jakieś skurcze,które od ok.18 przybrały na sile i zaczęły się z kręgosłupa.
Powiedziałam M,że mecz dam mu jeszcze obejrzeć......w tym czasie upewniłam się,że to już właściwe skurcze,bo organizm zaczął się sam oczyszczać.
Ale co tam.......czekałam w domu dalej,nie chciałam wyczekiwać w szpitalu.
g.23skurcze coraz silniejsze ale dalej jestem w domu,bo co 8 min.
M położył sie spać i kazał budzić jakby co,bo nie wierzył,że to już(termin na 23.07)
Skurcze takie mocne co 6 min,że cały czas chodziłam po mieszkaniu aż do 3.40 ruszyliśmy spacerkiem do szpitala.
Po 10 min byliśmy na miejscu a tam.........rozwarcie na 8cm ale główka nie zeszła jeszcze.
Przebito pęcherz(mały dostał igłą po główce:()dostałam oxytocynę i po kilku silnych parciach mały był już na tym świecie.
Mateuszek urodził się 12.07 o godz.7.05 waga 3330g/55cm
Teraz jesteśmy już w domku,mały śpi a ja z nawałem pokarmu walczę:)dlatego opis taki pobieżny.
 
Ja już również mogę odetchnąć z ulgą (no prawie, bo jeszcze cięcie nie daje spokoju :-()
9.07 miałam wizytę u mojej ginekolog. Około godziny 12 wybrałam się do niej. Ta stwierdziła na wizycie 4 cm rozwarcia i kazała nie spiesząc się jechać na IP (nie miałam żadnych bóli). W szpitalu przyjęli mi o godz. 17 już z 5 cm rozwarcie i jeszcze myśleli czy na porodówkę czy patologię ciąży :-D Ostatecznie moja ginekolog wysłała na porodówkę i kazała mówić, że skurcze nieregularne. Tam godzina KTG, które oczywiście nic nie pokazało a ja leżałam słodko zasypiając. Po KTG kazali pochodzić po korytarzu, na co się wściekłam, bo ja przecież nie rodziłam!! Żadnych bóli, nic... Pochodziłam jakieś pół godziny, po czym w końcu się mną ktoś zainteresował i zbadał... tam 7 cm. Ja przyznam trochę w szoku, a oni do mnie, idź siusiu bo zaraz Cię podłączamy i rodzisz :szok: Wywołali skurcze, w międzyczasie przebili pęcherz, 20 minut i było po wszystkim. Wspaniale szybkim porodem nie miałam się jednak co cieszyć. Później czekało mnie łyżeczkowanie, oprócz tego dostałam małego krwotoku i oczywiście zaraz anemia. Wstałam z łóżka dopiero po 14 godzinach, a i tak walczyłam, żeby nie mdleć. Na szczęście jesteśmy już w domku. Z nawałem pokarmu walczyłam jakieś 2 doby, ale wszystko się już normuje i tylko czekam aż krocze się zagoi i szwy przestaną ciągnąć.
Wszystkim przyszłym mamusiom życzę takiego porodu, jak ja miałam (oczywiście bez późniejszych komplikacji). Reasumując... gdybym nie miała tego dnia wizyty u lekarza, to nie wiedziałabym nawet, że rodzę.
 
25 czerwca – dzień jak co dzień, trochę popisałam na bb, no i wizyta u gin. Trochę ogarnęłam w domu, wczoraj byliśmy na dużych zakupach (lodówka pełna), jutro przyjeżdża mój brat z żoną i dzieciaczkami, ale się cieszę. M ma urlop więc śmignął do domu.
Jadę na wizytę. Jak ja lubię tą moją gin, szkoda, że wyjeżdża na urlop i jej nie będzie jak będę rodzić, no ale cóż. Jadę na badanie. Najpierw ktg, ale nie miła położna, no ale cóż po ktg od razu wizyta. Moja gin stwierdza, że średnie to ktg i mała jakoś mało się rusza, ale od razu uspokaja, ze sprzęta mają taki sobie i żebym poszła coś zjeść (faktycznie mało jadłam) a potem pojechała do IMiD (tam planuję rodzić) tam mają lepszy sprzęt i jakby chcieli powtórne ktg robić to żebym się umówiła na poniedziałek tam to będzie moja lekarka, założy mi kartę i później do porodu będzie łatwiej. Po badaniu stwierdza szyjka długa jak w lesie, lekko rozchylona na końcu (ale tak już było długo). Po wizycie truchtam na jakieś jedzenie zjadam jakąś kanapkę i wypijam colę bez cukru, dzwonię po M. i tłumacze co i jak. Przyjeżdża i jedziemy na IP.
Tak się przejął że aż zarysował samochód. Na IP on czeka a ja leżę pod ktg, czasem piszę smsy do niego co i jak by wiedział. Potem lekarka zaprasza na badanie i stwierdza o szyjka długa, ktg ok. ale jeszcze USG zrobi, chce mała dobrze pooglądać. Wszystko ok., kolejne ktg w poniedziałek (ze względu na tą cukrzycę). Przyjeżdżamy do domu. Mówię, że po weekendzie będę musiała spakować torbę do szpitala. M mówi, że może teraz, a ja mu, że nie bo będzie się plątać pod nogami.Cieszę się na jutrzejszy dzień i spotkanie z rodzinką w końcu coś innego mam dość siedzenia w domu. M. robi mi wykład że on by wolał bym siedziała w domu, a nie chodziła po galeriach handlowych. Ja mu tłumaczę, że gin mówiła normalny tryb życia, wszystko jest ok., że mam dość siedzenia w domu, chcę do ludzi i z ludźmi. A on, że się martwi, więc mu powiedziałam, że jak się tak martwi to dlaczego pozwala mi sprzątać, zmywać, gotować itp. Oj wkurzył mnie na Maksa, więc obrażona położyłam się no i on tak leży koło mnie i zaczyna tłumaczyć znów swoje a ja mu swoje.
 
26 czerwca - Jest już dobrze po północy. Leżymy ale wkurza mnie M tym swoim gadaniem. Nagle czuję dziwne ukłucie, jakby skurcz a potem coś jakby poleciało ze mnie, to pewnie ten śluz, idę do łazienki, kurcze wkładka mokra, co to??? Wracam ale czuje że coś mi się tam leje i znów do łazienki, wołam M i pokazuję mu jak ze mnie coś leci, wody, nie chyba nie. Mówię „ale jaja to chyba będziemy musieli jechać na IP”, ale po chwili dodaję „może jednak nie”. M pyta co robimy, ja że czekamy, choć nadal coś ze mnie leci, w ogóle nie kontroluję tego. Czy to moa być wody???? Jest po 1-ej decyzja; JEDZIEMY. M pyta czy pakować jakąś torbę a ja wyluzowana odpowiadam a po co??? Nic nie biorę, wychodzimy, ale wrzucam do torebki koszulę jedną do karmienia. Jedziemy a mnie się chce śmiać. Podjeżdżamy na IP wchodze sama M parkuje. Ciemno, cisza stukam, wychodzi zaspana pani mówię o co chodzi, prosi o wkładkę polewa ją czymś i nic nie mówi. Podłącza mnie do ktg leżę i czuję jak ze mnie leje się płynie jest mokro jak nie wiem. Pytam ją czy to wody a ona stwierdza tak. M zestresowany czeka na zewnątrz nie pozwolili mu wejść więc pisze smsy do niego. Potem pojawia się pani doktor, bardzo miła zaprasza do badania a pode mną kałuża – przepraszam ją a ona uśmiecha się i mówi, ze to częste, więc jej mówię, że dla mnie nie więc kłopotliwe. Bada mnie sprawdza na USG, proszą o papiery wypełniają i wychodzą do M pytając czy ma torbę on ze nie i że pojedzie do domu. Mnie zapraszają na porodówkę. JAK TO???????
Ja wyciągam jedyną rzecz którą mam koszulę zakładam i zmierzam na porodówkę.
Na porodówce cisza jak makiem zasiał, wszystkie sale wolne, proszą mnie do jedynki, łóżko gotowe. Pojawia się jedna położna coś tam podłącza, zakłada wenflon, po jakimś czasie zniknie (koniec zmiany). Ja wyglądam jak wariatka z telefonem przy uchu bo przecież musze powiedzieć co M ma przywieźć – w jego głosie słyszę panikę.
Ale cicho, nad oknem pojawia się ćma siada przy oknie, potem pojawi się druga. Wiszę na telefonie, pisze smsa do brata i bratowej że chyba nici z naszego spotkania jutro.
Położna patrzy na mnie dziwnie bo ja wciąż wiszę na telefonie. Kolejna położna (zmiana) mówi, żebym spróbowała się przespać, żebym zebrała siły bo będą mi potrzebne. Jakoś spać nie mogę zwłaszcza że jestem w kontakcie telefonicznym z M, mówię mu żeby coś zjadł, może nawet się przespał, on tylko pakuje rzeczy i coś zje i ma być.
Obok jednej ćmy siada druga i siedzą. Ja ciągle na telefonie, czuję coś, ale na razie jest ok. Głodna jestem, pić mi się chce. Cisza, cisza. Co jakiś czas przychodzi położna, sprawdza coś mierzy itp. Cisza, patrzę na te ćmy one siedzą w jednym miejscu – przychodzi mi dziwna myśl do głowy – rodzice, taki symbol że są. Może to głupie.
Przyjeżdża M cieszę się, oj co on tu naprzywoził. Zaczynam czuj jakieś bóle, położna mówi bym poszła pod prysznic. M idzie ze mną. Zaczynam odczuwać bóle co jakiś czas, ale nieregularne są, M pomaga mi czuję że jestem dla niego ważna, czuję jego miłość kiedy pomaga wejść pod prysznic, pomaga mi się wytrzeć ( w takich chwilach, kiedy człowiek nie jest super ekstra laską a widzi w oczach bliskiej osoby miłość to jest się pewnym, że to był dobry wybór). Tej nocy jeszcze raz pójdę pod prysznic drugi raz skurcze będą gorsze. W oczach M zobaczę jeszcze większą miłość i żal, że nie może mi ulżyć. Rozwarcie nie postępuje, więc o znieczuleniu nie może być mowy. Ja wciąż wiszę na telefonie, bo obiecałam smsy więc piszę do przyjaciółek i brata. Położna patrzy na mnie jak na wariatkę, wciąż z telefonem. Ćmy nawet nie drgną. M je też widzi, ale nic nie mówi. Jestem podłączona do ktg, skurcze robią się coraz silniejsze, boli, rozwarcia nadal nie ma by dać znieczulenie. Prysznic drugi raz, piłka, boli. M obserwuje aparat do ktg widzi siłę skurczy. N
Rano wchodzi moja lekarka – Jak się cieszę że ją widzę, nie boję się, to mądra kobieta, nie da mi zginąć, uśmiecha się i mówi, ze jak usłyszała, że jej pacjentka rodzi to nie wiedziała kto a jak usłyszała nazwisko to nie mogła uwierzyć. Ruch się zrobił, więcej personelu – żadnej rodzącej. Od 10 do 11-ej boli tak bardzo, że nie mogę mówić, łzy same płyną do oczu jedyne słowa które daję radę powiedzieć to „mamo pomóż mi”, „mamusiu”. M mocno trzyma mnie za rękę, ale nie jest w stanie mi pomóc. Położna radzi bym wstała, a mnie nogi odmawiają posłuszeństwa, nie mogę, nie umiem.
Ćmy tylko nadal siedzą w bezruchu.
Propozycja podłączenia Oksy na 30 min by posunąć rozwarcie by dało rade znieczulenie podać. Zgadzam się. Oksy zaczyna działać. Pół godziny mija pada pytanie, „da radę pani jeszcze wytrzymać 30min”. dam radę. Boli M. pomaga, piłka, chodzenie, kucanie. Szkoła rodzenia – próbuję przypomnieć sobie ćwiczenia. Po 1,20H jest decyzja można podać znieczulenie. Przychodzi anestezjolog (przedstawia się ”imię, nazwisko, anestezjolog” i podaje rękę, ja odpowiadam „imię, nzwisko, rodząca”) śmieszny taki, żartuje, tłumaczy wszystko. Zgadzam się. Zaczyna działać, jest super!!!! Boże dziękuję ci za tego kto to wymyślił. Moja gin nawet mówi, że zaczynam żartować więc jest nieźle. M mówi tyko o teraz mega skurcz, a ja ledwo go czułam
Spoglądam kontrolnie ćmy siedzą w bezruchu.
Wysyłam M do domu po resztę rzeczy i żeby coś zjadł. W międzyczasie proszę o drugą dawkę bo zaczynam odczuwać ból. Po chwili jest dobrze.
Co jakiś czas badają mnie i rozwarcie. Jest jedna pani stażystka, która asystuje położnej pozwalam się dwukrotnie zbadać. Mówią niezrozumiałym językiem. Słyszę „przygotowujemy akcję”. Dotarło do mnie, ze będę rodzić, więc mówię, ze nie ma M. i pytam czy to długo potrwa, pani odpowiada może kilka godzina może 10 min, lepie prosić męża. Dzwonię i mówię – wracaj!!!
Wszystko się przygotowuje, a ja czy ja jestem gotowa na powitanie małej istotki. Nie jestem gotowa w ogóle nic w domu nie zrobione, brakuje zakupionych rzeczy, nie tak nie tak to miało wyglądać. Myślę sobie, że nie zgotowałam prawdziwego powitania, że takie braki, że ja nie jestem gotowa, że nie umiem…… nie ma już odwrotu
Ćmy nadal siedzą.
Wszystko już gotowe, M wraca. Akcja
Widzę, że oprócz mnie i M jest na Sali hmmmm chyba z 10 osób (położna dyżurująca, położna ze Szkoły rodzenia, jedna pani stażystka, pani doktor jakaś tam, moja pani doktor, pediatra, neonatolog, pani salowa i jeszcze ktoś). Słyszę jak wszyscy krzyczą moje imię Marta teraz, oddech, Marta nie krzycz, Marta zamknij oczy, Marta teraz, Marta dasz radę, Marta jeszcze raz, Marta porządnie. Myślę sobie „wam łatwo mówić, ale to ja rodzę” – o cholera ja rodzę. Muszę dać radę. Nie wiele pamiętam, M chyba trzymał mnie za głowę. Pani doktor pomagała, normalnie jak team Kubicy….
Kątem oka widzę, jak ćmy siedzą w bezruchu.
Jeszcze raz, ostatni raz. Słyszę że będą nacinać. I słyszę małej głos,. Wszystko dzieje się szybko, mała uspokaja się kiedy leży na mojej piersi, nakrywają ją żółtym kocem (ten kolor dobrze pamiętam, w sumie jedyny żywy kolor w tej sali). Zaczynam płakać, nie widzę dobrze małej, bo żółty koc zakrywa ją. Płaczę, czuję że M też uronił nie jedną łzę kiedy mnie całuje. Ja nadal płaczę. Jaka ona mała, leży spokojnie. Nie mogę uwierzyć to MOJE dziecko MOJE – NASZE….
Proszą M do przecięcia pępowiny. Wszyscy nagle się śmieją i mówią zapraszamy (potem okazuje się, ze mają taki zwyczaj, że jak tatuś nie przetnie za jednym razem pępowiny mój jakby dwa razy to znaczy że będzie drugie dziecko). Zwracam się do wszystkich w sali „dziękuję wszystkim bardzo” Nadal płaczę i myślę
PANIE BOŻE DLA TAKICH CHWIL WARTO ŻYĆ!
Zabierają małą, dlaczego już tak szybko, M idzie z nią do ważenia mierzenia itp. Ja leżę, potem już szybko łożysko, czyszczenie, szycie. Pani doktor jest obok (mój dobry duch), pyta czy wybraliśmy imię, mówię że Zuzia (ona wie, ze moja mama nie żyje)- mówię, że to imię wybrałam jeszcze razem z mamą i tak myślałam, ze jak będzie córcia będzie Zuzia. Widzę jak moja lekarka ma łzy w oczach, odwraca się i wyciera łzy, chyba ją tym wzruszyłam. Jeszcze jej dziękuję za to że była.
Zerkam na okno – ćmy już odleciały.
Może to głupie, dziecinne, chyba nie powiem o tym M. Po kilku dniach w rozmowie okaże się, ze i on je widział, widział jak cały czas były a potem zniknęły.

Dalej to już tylko czekanie na małą, głód i pragnienie, nie czułam zmęczenia, adrenalina ogromna. Położna proponuje bym za jakiś czas poszła do małej, ja chcę już natychmiast. M się upiera, ze mam siadać na wózku, siadłam, jedziemy. Mała leży pod żarówką, łzy same cisną mi się do oczu, a potem myślę „ w co ona jest ubrana… - nic nie jest tak jak miało być, ale czy to ważne?”
[FONT=&quot]Teraz ona jest najważniejsza. – Zuzia[/FONT]
 
30.07 byłam na wizycie u lekarza, po tym jak mu powiedziałam ze mam od paru dni podwyższone ciśnienie (ok 140/90) to kazał mi się wstawić następnego dnia do szpitala, no więc szybko pojechaliśmy z M do sklepu zrobić zakupy,żeby miał zapełnioną lodówkę, wieczorem do konca spakowałam torbę do szpitala,ugotowałam jeszcze zupę dla M i w miarę spokojna poszłam spać

1.07 z rana jedziemy do szpitala, trafiłam na sale 3 osobową z fajną dziewczyną, która jak się okazało tez chodziła do mojego lekarza i mieszka niedaleko mnie, przegadałyśmy cały dzień, miałam robione badanie-rozwarcie na luźny palec, badano wody-okazały się czyste, ze 3 razy miałam ktg-skurczy brak, co chwilę badanie tętna dzidziusia, mierzone ciśnienie i tak zleciał dzień

2.07 z samego rana miałam badanie ginekologiczne, był mój lekarz, czułam że jestem pod dobrą opieką, w końcu całą ciążę do niego chodziłam z pełnym zaufaniem, bada mnie,rozwarcie jak poprzedniego dnia,ale z powodu utrzymującego się podwyzszonego ciśnienia wysłano mnie na oksytocynę. Zrobili mi lewatywe i poszłam na porodówkę, spędziłam tam 5 godzin i nic,co chwila ktg-na pierwszym wyszły małe skurcze na następnych już nic, w między czasie przyjechał M, przebrał się, i tak chodziliśmy sobie na tej porodówce z kroplówką, ale cisza nadal. W między czasie nasłuchaliśmy się krzyków, przez te 5 godzin 3 porody były więc działo się,ale u mnie nic. Wróciłam do pokoju,tym razem na 6 osobowy, fajne dziewczyny,wszystkie po terminie,średnio ok.12 dni, jak sobie pomyślałam że ja bym miała tu tyle leżeć to chyba bym zwariowała z tego oczekiwania. Wieczorem jeszcze miałam usg, ktg.

3.07 w nocy jakoś nie umię spać, czuję delikatne pobolewania takie jak na miesiączkę-bóle krzyżowe,ale sobie myśle ze to pewnie jakieś przepowiadające może.
Dalej mam wysokie ciśnienie a nawet bardzo,ze dwa razy wyszło 160,170 / 90,100, dostaję tabletkę pod język,po paru godzinach drugą ,zaczynam się martwić tym ciśnieniem. Od samego rana cały czas czuję dalej bóle krzyzowe,ale lekkie, i czasem do pół godziny, czasem częściej, dalej myślę że to tylko przepowiadające, myśle sobie ze może dziś urodze ale do konca w to nie wierze.Mam badanie-rozwarcie troszkę większe na 2 cm. Koło 14 przyjeżdza M, potem o 17 siostra z chłopakiem, bóle są coraz mocniejsze, nawet czasem skręcam się na łóżku,ale dalej nie dociera do mnie ze to moze poród się zaczyna,o 18 siostra z chłopakiem wychodzą a ja już z dość silnymi bólami ide na badanie, okazuje się ze rozwarcie na 5 cm, dostaję lewatywę, kibelek, pakowanie torby i idziemy z M na porodówkę, jest godzina 19. Tym razem M nie ma nic do przebrania,bo ciuchy zostawił w aucie,a przyjechał drugim, ale bez problemu wpuszczają go ze mną na porodówkę.
Dalej do mnie nie dociera co się dzieje, nie wierzę że to juz moge urodzić. Mam badanie,rozwarcie na 8cm, szok, tak dużo?-myśle sobie. No i się zaczyna,bóle juz bardzo bardzo silne, coraz bardziej nie do wytrzymania, w dodatku jakies nieregularne,raz co 7 min,raz co 4min, patrzę na zegar,czas tak powoli leci, położna mówi że jak dobrze pojdzie to jeszcze dziś urodze,no albo w niedziele, było dopiero po 19 ,jak ja wytrzymam do 24 jakbym miała urodzić dopiero w niedzielę? M bardzo pomocny, siedząc na piłce bujał mnie, masował mi plecy, trzymał za rękę, podawał picie, balsam do ust, co ja bym bez niego zrobiła. Skurcze dalej nieregularne,dostaje oksytocynę na przyśpieszenie, ból coraz mocniejszy,do tego zaczęło mnie mdlić, idziemy do łazienki,ledwo tam doszłam,wchodzę do brodzika z podwinięta koszulą, wymiotuję i w dodatku leci mi tez z dołu-jakieś opóźnione działanie lewatywy czy co? boli strasznie,jestem blada jak ściana, wtedy widzę przez ułamek sekundy wzrok M, widzę wszystko-miłość,smutek,zmartwienie,to jak się o mnie boi,to że chciałby mi pomóc,ulżyć, polewam się prysznicem,położna przychodzi i mówi że musze wracać bo jeszcze urodze w brodziku,ledwo się podnoszę, M mi pomaga cały czas, myśle jak dobrze ze jest,sama bym nie dała rady. Polożna przebija pęcherz, okazuje się ze wody zielone,panikuję,położna mówi że coś może ucisnęło dzidziusia, do tego kroplówka nie chce lecieć,co chwilę muszę zmieniać ułozenie ręki, bóle jeszcze silniejsze,położna pyta czy parte a ja że niewiem,pyta czy mam wrazenie zeby mi sie kupke chciało,ja ze nie,wody lecą cały czas ze mnie,boli że ledwo żyję,połozna znów pyta czy mam bóle parte,a ja znów ze niewiem,boli nie do wytrzymania,ale czy to patre to niewiem, kładę się na łóżko i mam przeć, na początku nie umię,denerwuje się,położna tłumaczy co robić a mi nie wychodzi,denerwuję sie coraz bardziej,po paru próbach idzie mi już ok. M cały czas mnie trzyma,czuję jego obecność i pomoc,to było takie miłe, schodzę z łóżka bo skurcze ustały,na stojąco są częstsze, gdy mam parte kucam,wtedy juz położna widzi główke, po skurczu chowa się,ja mam wstać,ledwo stoję, pokrzykuje że boli,że nie dam rady,ze nogi mam jak z waty,że nie mam sił,położna ze to nie prawda,dam rade,widzi główkę, kłade się spowrotem na łóżko,welfron mi isę wyrywa,skurcz za skurczem,przy jednym z nich połóżna mnie nacina,ale nie czuję na szczęście nacięcia, za to słysze jak inna położna dzwoni i prosi lekarza do porodu,zdaję sobie sprawę ze to już,prę dalej,jeszcze 2-3 skurcze, otwieram oczy,patrze a tu już mały na świecie,boziu już?godzina 21.50 słucham czy zapłacze,wydaje mi się ze to wieczność, jest-zapłakał,ból znika w sekundzie, położna mówi że mały owinięty pępowiną lekko, kładą mi go na piersi,uczucie nie do opisania, taka kruszynka, bezbronna, kochana, cudowna, jest lekko siny przez tą pępowinę,dostaje 8 pkt,ale później już 10. M przecina pępowinę, patrzę na niego,dumny tatuś, potem idzie z lekarką i małym na badanie,mierzenie,ja rodzę łożysko i mnie szyją, jestem przeszczęśliwa, nie da sie tego opisać, trzeba to przeżyć,same wiecie. Potem przenoszą mnie na łóżko dają małego do piersi, zostajemy w trójkę tacy szczęśliwi....szczęśliwi bo mamy naszego najukochańszego synka, kochanego skarba.....
 
Ostatnia edycja:
16 Czerwca-Idę na wizytę do swojego ginekologa,idę z nadzieją ,że wkońcu ustali mi konkretny termin cesarki(wskazania okulistyczne).Do terminu porodu mam jeszcze 16 dni.W czasie badania gin stwierdza ,że rozwarcie na dwa palce i lepiej by było jakbym połozyła się na patologi w szpitalu gdzie on przyjmuje i czekała spokojnie na tą cesarkę juz pod kontrolą,która zrobi mi 23 lub 25 czerwca.Ja się popłakałam w domu,że jutro juz szpital-Jedzemi kupic przenosny internet z M bo takie lezenie w szpitalu to nudyyyy.Jakos zasypiam z myślą,że rano czeka mnie szpital

17 Czerwca-przyjęcie do szpitala-sala 6 osobowa-wszystkie dziewczyny po terminie , tylko ja tyle przed.O 10 zaczynają się badania-najpierw Ktg-wychodzi ok,póki co żadnych skurczy.ZA godzine proszą mnie na badanie ginekologiczne-przeprowadza je zastępca ordynatora babka-po badaniu mówi do mnie "jutro o 8 cięcie(zrobi je pani lekarz prowadzący)-nie możemy tydzień czekać-rozwarcie jest na 5 cm,szyjka całkowice zgladzona"Na szybko zleca mi jeszcze dzisiaj usg z przepływami i konsultacje anestezjologiczną.Ja jesem w szoku ,przeeciez miałam tydzien polezec i dopiero cesarka-ale jak trzeba to trzeba-martwię,się ,ze Julka jeszcze będzie za malutka,wkońcu dopiero to 37 tydzien i 6 dzien -idę na usg -oceniają że mała wazy 3090 przepływy wszystkie ok-okolo 15 mam rozmowe z anastezjologiem -bada mi cisnienie-mam podwyzszone-daje mi tabletkę relanium i na noc tez mi karze wziąść,badania na krzepliwość krwi wychodzą ok-uffff mogę mieć znieczulenie w kręgosłup.
W nocy nie spi wogole-cały czas myślę o tym co czeka mnie na następy dzien -boję się jak nie wiem.Czy mała bedzie zdrowa,czy ja przezyje tą cesarkę.100 myśli na minutę.

18 Czerwca O 6 robią mi lewatywę i karzą spokojnie czekać.7.30 przyjeżdza po mnie położna i daje koszulę do cesarki i mowi ,żebym się spakowała bo zjezdzamy na salę operacyjną.Jedziemy tą windą ,a jak tak cholernie się boję,że cała się trzęse.
Na dole czekają moi rodzice-moj tata lekarz oczywiscie mnie pociesza,ze to tylko zabieg :)Położna w pewnej chwili mówi"Proszę się pozegnac z męzem i rodziacami bo teraz wchodzimy na salę operacyjną i tam już pani musi być sama "Zabrzmiało to tak strasznie-ze jakbym miala ich nigdy nie zobaczyc.
Najpierw wjezdzam na łóżku na salę gdzie zakładają mi cewnik(straszne uczucie),welflon i monitorują ciśnienie.Za 10 minut wjezdzam juz na prawdziwą sale operacyjną-dostaję znieczulenie w kręgoslup i po chwili nie czuję nóg-dziwne uczucie,po chwili pojawia się mój lekarz,ale ja juz leze na stole.Nademną pani anastezjolog ,a ja mam brzuch zasłonięty parawanem-zaczynają ciąć-gdy wyciagają małą ,czuję takie szarpnięcia-Po 10 minutach od rozpoczecia cięcia mała juz jest na swiecie-słyszę jej głosny płacz-pytam się czy zdrowa-lekarze mówią,ze zaraz powiedzą bo jest badanaprzez pediatrów -mnie nadal zszywają i to trwa troszkę.Dowiaduję sie ,że malutka zdrowa 3130 i 54 cm i 10 punktów.Ufff jaka ulga, tak się ciesze,teraz wszystko przestaje być ważne .Daja mi ją na chwilę do przytulenie.
Po cięciu jadę na salę pooperacyjna i tam spędzam z 4 godziny bez malutkiej-ciśnienie mam wysokie i dają mi tabletki na zbicie-ale ja już niczym sie nie przejmuje,czuję jak ten stres z tych dwóch dni ze mnie opada.
Następne 3 doby spędzamy w szpitalu-malutka już ze mną sali :)))Jest super:)
 
10/07 sobota. Budzimy się, dzien jak codzień. Zakupy, przygotowuję obiad, przychodzi sąsiadka z synkiem na plotki. Od rana czuję pobolewania jak na miesiączkę, ale nic szczególnego, żadnego dyskomfortu. Jednak ok 11 stwierdzam obecność większej ilości śluzu podbarwionego krwią. Coś mi zaczyna świtać w głowie, czy to już??? W razie co zrobiłam obaid na dzień następny dla M i Mai. Włączyłam stoper w komórce i liczę te skurcze - są co 12 min, odczuwalne, ale bólem nie nazwałabym ich. Jednak M nalega, żebym zadzwoniła do mojego lekarza. Wzbraniałam się, bo nie boli, ale w końcu uległam. Kazał za 2-3 h jechać do szpitala, bo coś się ewidentnie zaczyna, ale zobacymy czy to fałszywy alarm czy nie.
No więc ok 17 pojechaliśmy, zbadał mnie lekarz na izbie przyjęć i stwierdził rozwarcie na 2 palce i przyjęli mnie na porodówkę. Jednak tam po podłączeniu do KTG stwierdzili, że dzisiaj nic z tego nie będzie, że to raczej pobolewania - no więc wracam na oddział, nastawiona, że poleżę do poniedziałku. M pojechał do domu.

Cały wieczór oglądam film w TV szpitalnej, ale skurcze nie ustają, postanowiłam je przespać, usypiałam, ale zrobiły się na tyle odczuwalne - już dokuczliwe, że mnie budziły. Uruchomiłam stoper i były co 7 min. Weszła położna z pytaniem jak się czuję, no więc mówię, że skurcze są równo co 7 min i mocne już. Zawołała lekarza,była północ. Lekarz stwierdził rozwarcie na 4 cm i znowu na porodówkę, bo już nie ma co czekać.
Stwierdziłam, że zdążę jeszcze po M zadzwonić z porodówki, bo to jeszcze długa droga od tych 4 cm.

KTG wykazują regularne skurcza, coraz silniejsze, lezę na łóżku i każdy skurcz odczuwam coraz silniej.
Znowu bada mnie lekarz - i sam zdziwiony - jak szybko - już mam luźne 6 cm. No więc położna mówi, żebym chodziła, nie leżała, daje mi piłkę i pokazuję jak ją wykorzystywać. Piłka rewelacja - łagodzi skurcze, przyspiesza rozwarcie i sprawia, że główka lepiej wpasowuje się w kanał rodny.
Minęły 3-4 skurcze na piłce i znowu badanie lekarza - 8 cm. Więc położna mówi - jeszcze kilka skurczy na piłce i idziemy na fotel. Fotel nówka - czułam się jak w staku kosmicznym. Jeszcze zanim na fotel położna każe mi ukucnąć - oprzeć się mocna o nią plecam i rękoma trzymać się drążka przy ścianie, tak mija jeden skurcz party - ale jeszcze bez parcia.
Potem szybko na fotel - 3 położne, 2 lekarzy. Wszyscy bardzo, bardzo mili. Pokazują jak oddychać, wspierają słownie, motywują. 2 skurcze parte, widać ładnie główkę. I nagle brak skurczy, nie miałam jak przeć - wówczas jedna położna podszczypuje mnie w brzuch aktywując macicę, lekarz szybko podłącza oksytocynę i skurcze wracają. Krótkie parcie i jest Hania. Słysze położną: pępowina wókół szyi dwa razy, to mnie przeraziło , nasłu****ę płaczu i jest!!! Piękna, płacząca głośno, o dziwo czysta, z mała ilością mazi i krwi. Dostaję ją na ręce na kilka minut, w tym czasie rodzę łożysko.
Pytam lekarzy czy byłam nacięta, bo z emocji nic nie zauważyłam. Byłam, ale mało.

Zabierają Hanię do mierzenia i ważenia i nagle uświadamiam sobie - zapomniałam zadzwonić do M!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Wszystko już na porodówce poszło znacznie szybciej niż myślałam, ja nie odczułam tych prawie 2 godzin.

Lekarz mnie szyje i ucinamy sobie pogawędkę o dzieciach. Dopiero dochodzą do mnie wszystkie emocje. Przychodzi pediatra - mała zdrowa i dostała 10 pkt mimo owinięcia pępowiną.

Potem leżę sobie z Hanią 2 godziny jeszcze na porodówce, karmię małą. Zadzwoniłam do M, ale nie kazałam mu przyjeżdżać już teraz tylko rano (musiałby ściągać moich rodziców do Mai).
Wyjeżdżając na oddział dziękuję wszystkim za miłe towarzystwo:-)

Z całego serca dziękuję personelowi szpitala w Pabianicach - cudowni lekarze, cudowne położne. Wspominam ten poród naprawdę bardzo pozytywnie, przeszedł mi spokojnie, bez niepotrzebnego stresu, zdenerwowania.
 
Ostatnia edycja:
reklama
Ja również mogę się pochwalic że posiadamy juz przy sobie naszego wspaniałego synka, który urodził się 3 dni przed terminem, czyli 7 lipca o 11.30 przez cc
No więc moja historia rozpoczyna się tym iż o 24.00 obudził mnie straszny ból brzucha, który utrzymywał się 2 godziny co 20 minut, następnie co 12 minut-to były nieregularne skurcze.O 3 rano poszłam do łazienki kiedy ujrzałam na papierze krew.Obudziłam męża i zapakowaliśmy się do samochodu.W czasie podróży skurcze były co 5 minut.
Kiedy znalazłam się na porodówce zrobiono mi lewatywe, przebrano w piżamke jednorazową i podłączono do ktg.Następnie lekarz zbadał rozwarcie było tylko 1 cm i stwierdził odejście czopu.Dostałam zastrzyk na przyspieszenie akcji porodowej ale niestety skurcze się uspokoiły bo występowały mniej więcej co 12, 8 minut.
Położna mierzyła co jakiś czas tętno płodu.Po drugim badaniu ginekologicznym lekarz stwierdził 1,5 cm rozwarcia ale skurcze były coraz bardziej nieregularne i krótkie.
Kiedy podeszła położna zmierzy tętno płodu i zobaczyłam jej przerażenie w oczach to ja również zamarłam.Poleciała po telefon i dzwoniła do ordynatora że tętno płodu wynosi tylko 60.Dostałam zastrzyk na podwyższenie i się unormowało.Kiedy przybiegł ordynator ze swoimi dwoma współpracownikami kazali szykowa mnie na cesarke.
Stwierdzili że by może dziecko jest obwinięte pępowiną i nie będzie możliwości urodzi naturalnie.
Zadzwoniłam do męża który został wcześniej odesłany do domu że niestety nie będziemy mogli miec porodu rodzinnego ponieważ będę miała cc.
Sam zabieg wspominam okropnie.To odrętwienie całego ciała i ten ból towarzyszący mi podczas dostania się do moich wnętrzności.Masakra
Co się okazało?-że mały był owinięty 2 razy pępowiną i w dodatku nie była ona zbyt dobrze rozwinęta tzn bardzo długa i cieniutka.Dzidziuś nie miałby żadnych szans podczas porodu naturalnego-udusiłby się.
Mój skarb urodził się z wagą 2630 i dostał 10 punktów.
Na drugi dzień zaczęły się problemy tzn. wysoki poziom bilrubiny i białka crp.Chcieli go naświetlac ale na szczęście żółtaczka pomału ustępowała.Białko także spadało ale niestety nie za szybko i faszerowali go przez 5 dni ampiciliną.
W piątek 2 dni po porodzie zrobiono mu posiew moczu ze względu na spadek masy ciała-ale przyznaje się bez bicia że to przeze mnie bo nie chciałam go sztucznie dokarmiac tylko przystawiałam do piersi aby laktacja mi się rozpoczęła.
Niestety w poniedziałek przyszły badania z bakteriologii dotyczące posiewu moczu-okazuje się że w moczu są bakterie e coli i zarzucają mi że podczas ciąży musiałam miec jakąś infekcje i to przeze mnie.Odstawili ampicilinę ponieważ ten antybiotyk jest odporny na bakterie coli.Dostaje kolejny antybiotyk i kolejny posiew moczu.Znowu to samo ale wynik troszke niższy od poprzedniego.
Ale mnie coś tknęło i zajrzałam na internet w komórce-dużo czytałam o pobieraniu posiewu moczu w woreczek-że jest to badanie niedokłane i trzeba go wykona w bardzo sterylnych warunkach tj umy dziecko, wydezynfekowac i absolutnie nie może byc kontaktu z kałem,ponieważ tam właśnie przebywają bakterie coli i wyniki są nie miarodajne.A ja jak sobie przypomniałam w jaki sposób pobierali ten mocz mojemu dziecku to się przeraziłam i zgłosiłam ten fakt ordynatorce pediatrii.Zasugerowałam pobranie moczu bezpośrednio na płytke co jest bardzo trudne lub przez cewnikowanie.Przede wszystkim to pierwsza próbka moczu była zaniesiona przez pielęgniarkę z zalegającym kałem na woreczku i w dodatku po przetarciu dziecku tyłka husteczką nawilżającą.Druga to samo.W końcu po rozmowie z ordynatorką, która opieprzyła porządnie te z oddziału noworodkowego pobrano 3 próbkę w nadmiar sterylnych warunkach i co się okazuję?-że posiew ujemny czyli nie ma żadnych bakterii coli w przewodzie moczowym mojego dziecka tylko pochodziły one z jego kału który przypadkowo trafiał do jego moczu.:szok:Jeszcze do tego wszystkiego przyszła do mnie pielęgniarka która pobierała pierwszą próbkę i najeżdżała mnie że naskarżyłam niepotrzebnie bo ona dobrze wykonuje swoją pracę.Wstrętny babsztyl ale ja byłam dzielna i nie dałam się ugiąc- postawiłam na swoim i dlatego po 10 dniach ostrej walki z personelem odzdziału i wielu nerwów jesteśmy już w domku-w sumie od wczoraj popołudnia a nie zapowiadało się że tak szybko wrócimy do tatusia.
Synek rośnie jak na drożdżach waży już 3 kg jest grzeczny tylko doskwierają nam upały.
Aha za 2 tygodnie mamy jeszcze zrobi drugie badanie usg jamy brzusznej bo coś im się nie podoba miedniczka w prawej nerce jest delikatnie poszerzona.Trzymamy kciuki że to nic takiego i wszystko się unormuje.
Ja jeszcze dobrze nie doszłam do siebie po cc-trochę mi ciężko nosząc małego i wogóle w życiu codziennym,ale najważniejsze jest to że moja pociecha jest już przy mnie.Pozdrawiam
 
Do góry