reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Opowieści z porodówek - bez komentarzy!!

Witam,
u mnie z porodem bylo tak:
termin mialam na poniedzialek 12go, ale oczywiscie termin terminem a dziecko i tak wie lepiej:-p W czwartek 15go poszlam na kontrole-cisnienie znowu wysokie i pobolewalo mnie w boku wiec zostalam na noc. W piatek wszystko bylo ok poza cisnieniem: 152/100 wiec zostalam dluzej. W nocy z sob na niedz zaczely sie skurcze, najpierw co 20 min, potem juz co 4-5 min. Ale o 5 nad ranem wszystko sie wyciszylo. W czasie obchodu zrobili mi masaz szyjki - malo przyjemny, ale wogole nie bolesny zabieg jak dla mnie. Caly dzien spokoj. W nocy powtorka z rozrywki, ale skurcze duzo bardziej bolesne-takie ze zlami w oczach wiec polozne stwierdzily ze to jest moj dzien. Skurcze doszly do 6 min i znowu zaczely sie cofac, a o 8 zanikly calkowicie. Myslalam, ze mnie cos trafi:angry: "Na szczescie" przed 11 znowu sie zaczely i to byl juz bol powazny. Dostalam cos przeciwbolowego, ale roznicy prawie nie bylo. Ok 12,30 przyszla lekarki i stwierdzila 2cm, wiec jeszcze nie duzo (bo na porodowke zabieraja od 3) ale w zwiazku z tym, ze mialam brazowa wydzieline z pochwy, wyslali mnie na porodowke. Zadz po Sz zeby przyjechal, bo to juz. Na porodowce KTG wykazywalo, ze pod koniec kazdego skurczu tetno Mlodego nieco spoda, nie duzo ale jednak, wiec mieli przebic wody zeby wszystko przyspieszyc (jako znieczulenia narazie wzielam gaz, bo nie wiedzialam co z tym tetnem bedzie. Fajny ten gaz tak swoja droga, chociaz troche sie po nim odlatuje:laugh2:) i wspomniala cos o CC jesli sytuacja z jego tetnem sie pogorszy. Przed 13 rozw na 3 cm, ale przy badaniu przed przebiciem polozna wymacala ze Sebek jest skierowany twarza, a nie czolem do wyjscia. Ok 14,20 stateczna decyzja ze beda ciac natychmiast, bo rozwarcie juz 5 cm i szybko postepuje. Ja w ryk, nie wiem czy z bolu czy z narwow, pewnie pol na pol:-( chociaz teraz ciezko mi powiedziec o co chodzilo, bo przeciez skoro tak bylo bezpieczniej dla Malego, to powinnam sie cieszyc, ze to stwierdzili... Dobrze, ze byla ze nami super polozna, bo nieco mnie uspokajala. Przewiezli mnie na sale operacyjne, podlaczyli do aparatury monitorujacej i dali znieczulenie podpajeczynowkowe- zadzialalo niemalze natychmiast i zaraz po nim dostalam dosyc silnych drgawek, jakbym miala goraczke nie wiem ile stopni- zupelnie nie do opanowania przeze mnie:zawstydzona/y: Malo przyjemne uczucia, ale podobno reakcja normalna. Balam sie tylko, ze jak bede sie tak trzasc, to mnie krzywo pokroja, ale pow ze nie:-p Sama cesarka przebiegla blyskawicznie - Sebek byl na swiecie o 15,03, z szyciem zeszlo sie nieco dluzej. Caly czas oczywiscie bylam przytomna i czulam ze cos mi robia, ale rzecz jasna nie bolalo. Jedna lekarka stala przy mnie i mowila co dokladnie teraz robia i co moge w zwiazku z tym czuc. Jak juz syna nieco wyczuscili to dali Sz pod koszulke (bo byl ze mna w czasie cesarki) zeby byl kontakt ze skora po urodzeniu i Sebcio od razu przestal plakac:-) Potem Malego i Sz wyprowadzili a mnie skonczyli skladac do kupy i przewiezli na pooperacyjny na pol godz na obserwacje czy przypadkiem nie odplyne:-p Generalnie wspomniania mam calkiem pozytywne:laugh2: Czucie w nogach odzyskalam dosyc szybko, bo ok 16,30, ale wstac moglam dopiero rano.
 
Ostatnia edycja:
reklama
No to czas na moją opowieść z perspektywy tych 5 dni wygląda to tak:
Otóż jak wiecie nic nie zapowiadało u nas rychłego porodu....w niedziele zaczął mi się tylko delikatnie sączyć czop- ale jak wiadomo można z nim tak hulać i dwa weeksy:-Dcała niedziela spokojnie -dzień jak co dzień..w nocy około 2 coś mnie zaczął brzuch boleć ale bez szału - poszłam do toalety a tam dość sporo krwi i śluzu-posiedziałam trochę i się poobserwowałam, bo 30 minutach ból stał się coraz uporczywszy i skumałam OMG ja mam skurcze...poszłam pod prysznic się wykąpać i obudziłam Piotera...pojechaliśmy d szpitala ze skurczami co 3 minuty i rozwarciem na 1 palec. o godzinie 3.30 leżałam juz pod KTG , które nie odnotoało żadnego skurczybyka...jak odłączyli mnie od KTG przyszedł lekarz i mnie zbadał a tam rozwarcie już na 3 palce.
Wtdy dolączył do mnie Pioter i się zaczeło....od razu poprosiłam o znieczulenie zzo -powiedzieli że dostane jak mały się zsunie do kanału bo jest za wysoko...caly czas skakałam na piłce bo bóle krzyżowe nie dawały mi leżeć, o 6 rano z rozwarciemna 4 przebili mi pęcherz i po 20 minutach Pan dr miał się zjawić z anestezjologiem, tak minęła godzina a tu dalej ni widu ni słychu....dopytałam się położnej a ona mi mówi że nie będzie zzo bo miałam zielonkawe wody- hmm bardzo dziwne skoro lekarz , który je przebijał nic nie wspomniał o tym i o tym że to wyklucza podanie zzo- doszłam do wniosku że oni specjalnie to robią,zreszta dr powiedział mi że chyba tk mnie nie boli skoro tak dobrze wyglądam:szok:tak na serio to dwie ostatnie godziny były takie ze myślam że nie ogarne ale dzięki temu że mój Piotr był ze mną miałam siły- kazał mi oddychac, masował plecy, chodził pod prysznic, a jak próbowałam krzyczec na patych to mówił do mnie- kochanie nie rób siary jak ta baba obok bądź silna...nawet o 9 podłaczyli mi kroplówe bo skurcze miałam częste ale mało efektywne , potem to już nie wiem co było- parlam z całych sił, w oczy swieciła mi ta ogromna lampa i o 9.30 usłyszałam najcudownieszy dźwiek w moim życiu - płacz mojego synka, jak położyli mi go na piersi zapomniałam o wszystkim. Piotrek przeiął pępowine, nie widziałam nawet jego miny bo taka byłam apatrzona w Antolka.potem tata z synkiem na badania a ja jedenym parciem machnelam łozysko , ale niestety musieli mnie wyłyzeczkowac bo zostaly jakieś błony....Niestety też zostałam sporo nacięta - mam podwójne szwy- tych do zdjecia jest az 5 ,.....no ale cóż moje 4050 kg szczescia musiało mieć jakieś wyjscie....
Powiem wam że trafiłam na cudowne położne, bardzo młode dziewczyny, ale z takim podejsciem ze szok:-Dchyba pójde do nich z czekolada....
Poród równiutkie 5 godzin, na dzień dzisiejszy kolejnego nie planuje ...ale jestem z siebie dumna...dla takiego szczescia jak mój syn warto było sie pomeczyc....
Jesus, to jest niewyobrażalne jak ja go kocham, jak śpi to za nim tęsknie...gapie się na niego i płacze....achhh:-)
 
Witam to teraz moja kolei.
My 25 kwietnia mileiśmy skierowanie do szpitala i tak się stało panie mnie przyjęły i zostałam na oddziale w poniedziałek rano był obchód, badanko i pani ordynator stwierdziła że na drugi dzień robimy próbę z oxytocyną więc czekałam jak na szpilkach a z poniedziałku na wtorek 0 1.45 odeszły mi wody więc pani poszłam na salę porodową. Skurcze miałam z krzyża i myślałam ze zejdę z tego świata tak mnie bolało a najgorsze było to że się powtarzały co 3minuty. Więc od 1.45 do 9.00 męczyłam się tak z tymi skurczami i miałam tylko 3cm rozwarcia i nie mogli mi dać znieczulenia bo ten w kręgosłup daje się od 5cm i tak sobie czeakałam. W końcu miałam to rozwarcie i dostałam znieczulenie zewnątrzoponowe , ból był do zniesienia podczas zakładania tego czegoś , znieczulenie działało tylko dwie godziny poniewż musieli mi dać mniej żebym czuła te skurcze jak już niunia będzie wychodziła. I tak sie stało jak zuzia już miała wyjść to wtedy znieczulenie przestało działać i się zaczęło , mała wyszła przy 10 takim porządnym skurczu, przez pierwsze pięc miała robiony masaż szyjki a w następnych pięciu nasza niunia wyszła na świat. Ważyła 2800 i mierzyła 49cm. Okazało się ze waga jest taka mała ponieważ gniło mi od jakiegoś czasu łóżysko i mała chudła ale na szczęście dali jej 10 punktów. Mnie po porodzie czekało czyszczenie bo łóżysko wyglądało tragicznie a póxniej mnie szyli 45 minut i takim sposobem wróciłam na salę i dostałam nasze najukochańsze maleństwo;-)
 
Mam chwilkę (mam nadzieję), więc opiszę i ja.
Na przed 9 stawiłam się do szpitala, miałam dostać oxy. Po załatwieniu formalności, badaniu przez moją gin i KTG, na którym wyszło, że nic się nie dzieje, czekałam sobie cierpliwie. O 11 podpięli mnie pod KTG i podłączyli kroplówkę. Prawie momentalnie przyszły skurcze, po chwili były już co 3-4 min. Nagle okazało się, że po każdym skurczu Małej spada tętno. Spowolnili kroplówkę, a za chwilę odłączyli zupełnie. Dostałam maseczkę tlenową i kazali oddychać, żeby dotlenić dziecko. Dostałam zastrzyk na spowolnienie akcji (skurcze były silne co 2-3 minuty) i dostałam kroplówkę nawadniającą na wypadek konieczności cc. Lekarka moja przypuszczała, że Malutka jest okręcona pępowiną. Zadzwoniłam po męża, miał wrócić dopiero około 13:30, bo miało się nic konkretnego nie dziać do tego czasu. Przyjechał po kwadransie, a ja niestety nadal zwijałam się na łóżku. Z powodu spadającego tętna byłam cały czas pod KTG, nie pozwolono mi wstać. Tak niestety było już do końca. Około 13:30 przyszły bóle parte, najpierw delikatne. Lekarka chciała przebić pęcherz, ale w tym momencie poczułam, że będę wymiotować i w trakcie wymiotów odeszły wody. Okazało, że się, że są zielone. Byłam w szoku, termin miałam raptem 3 dni wcześniej. Nie zdążyłam już przejść na łóżko porodowe, tylko szybko odłączali dół.
Na chwile przed odłączeniem KTG usłyszałam od swojej lekarki "wszystko jest w porządku, słyszysz tętno jest w normie. teraz musisz robić dokładnie to co mówię, wszystko zależy od ciebie!!!” Przyszedł kolejny party ból, a ja usłyszałam „nie przyj!!, oddychaj, trzeba dotlenić dziecko”, to było straszne, jakoś się powstrzymałam, a za następnym razem mogłam już przeć. Za chwilkę zobaczyłam Alicję. Nie płakała, więc byłam przerażona, ale za chwilę zakwiliła i dostałam ją na brzuch i tak sobie leżałyśmy.
Zostałam nacięta, nie było niestety mowy o innym rozwiązaniu, liczyła się każda chwila, Malutka była dwa razy okręcona pępowiną. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło.
Po raz drugi jestem mamą i wiem, że nic innego w życiu nie jest i nigdy nie będzie tak ważne jak moje dzieci. Warto było przeżyć ten ból.
 
To teraz ja opisze moj porod
W nocy z piatku na sobote zaczal mnie delikatnie bolec pecherz( niewiedzialam ze sa to skurcze).Poprzytulalam sie jeszcze z moim S,i w sobote rano miala bole co 10 minut,nie byly to bole jak na @,ugotowlam jeszcze zupe dla chlopakow,umylam sie i oswidczylam mojemu facetowi,ze jade do szpitala bo ten bol pecherze mi dokuczal i martwil mnie.W szpitalu zostalam zbadana,i lekarka oswiadczyla mi ze ma rozwarcie na 5cm i ze rodze a ja:szok:.Poszlam na porodowke,dostalam swietna polozna ktora wspaniale sie mna zajela.Podpieto mnie pod ktg ,dali oksytocyne bo skurcze mialam nieregularne.o 14 mialam 6 cm rozwarcia i przez caly czas musialam lezec nie wolno mi bylo wstac.O 16 bylo juz 8 cm rozwarcie,polozna pozwolila mi tylko wstac a chodzic nie moglam,to stanie bardzo mi pomoglo.Przed 18 mialam juz pelne rozwarcie i skurcze co 5 minut,byly tak silne a ja senna i poprosilam o zzo.To mi bardzo pomoglo,nawet sie chwilke przepslam,nie czulam skurczy partych,ale parlam na skurczu bo maly byl ulozony krzywo i nie mogl zejsc w kanal rodny.O 21 wzieto mnie na blok operacyjny,bylo wokol mnie chyba z 15 osob.Jak mialam skurcze parte to jedna pielegniarka pchala rekoma na moj brzuch i za trzecim parciem urodzil sie Samuel.:-)
 
u mnie to bylo tak:

jak wiecie na poczatek lezalam na patologii. codziennie badanie ( na fotelu i za kazdym razem podmywali mega lodowata woda...brrrr). pierwszego dnia nic tylko ktg, drugiego dnia nic i non stop ktg - choc pozniej zrobili mi probe oxy. skurcz sie pojawil, wiec byl cien nadzieji na wywolywanie, na trzeci dzien badanie i bilet na przedporodowa na kroplowe- oczywiscie przemila pani doktor nie omieszkala mi powiedziec ze pewnie i tak wroce bo nic sie u mnie nie rusza. no ale mnie polozyli-trafilam na swietne polozne, jedna nawet dala mi swoj segarek, zebym mogla liczyc czestotliwosc skurczy. niestety sie nie przydal, bo skurczy nie bylo. no i sobie tak lezalam razem z 3 innymi babkami i nagle z przwi porodowki wychylil sie moj gin i spytal jak sie czuje i czy wszytko ok. no i w zasadzie w tym momencie przekonalam sie ze jego slowa z srody ( a byl pt) o tym ze nie wyjde ze szpitala bez dziecka sie sprawdza, a wiedzial ze co by sie nie dzialo to tylko w pt moze mi pomoc bo wtedy mial dyzur na porodowce. no i lezalam jeszcze chwilke pod tym ktg, az polozne przyszly po mnie na badanie. moj gin zbadal, stwierdzil zero akcji i zero szana na porod sn i zaproponowal mi cc. ja oczywiscie sie zgodzilam no to polozne fik, zaslonily parawanik, zrobily mi depilacje bikini, zalozyly cewnik ( teg cholerstwa to do konca zycia nie zapomne - nozrmalnie myslelam ze umre) i kazaly mi wrocic na przedporodowa, bo musieli zrobic cc babce, ktorej dziecie bylo owiniete pepowina. no i stalam jak ten swiety turecki przy lozku, oni mi sie kaza polozyc, ale jak z tym cholerstwem odsiuskowym mialam lezec??!!?? na szczescie przyszla pani anestezjolog, zalozyla 3 ( !!) veflon i podala jakiegos oglupiacza-uspakajacza. no i oczywiscie co dagmarka zrobila... no i dagmarka sie zdrzemnela przed cc zdarzylam jeszcze zadzwonic do K. ze bedzie cc i zeby szukal Margolci po porodzie, wyslac sms do Was no i sobie tak lezalam ok 1,5 godz. wpompowali we mnie wielka kroplowe i w koncu przyszli. jak szlam na sale ciec to ogarnela mnie panika..normalnie zapomnialam jak sie zanywam, zwlaszcze ze nie mialam pojecia co i jak. przyszla druga pani anestezjolog i zrobila zastrzyk w kregoslup, ogarnela mnie euforia bo przestalam czuc dyskomfort cewnika . przyszedl lekarz - moj gin robil zabieg, wiec nawet chwile pogadalismy sobie o tym co widze w lampie, ze mnie smaruje samoopalaczem i ze mi maz w zyciu nie uwierzy ze mnie cieli jak mi brzuch chce taki kolorowy zostawic w koncu dali mi parawanik, zebym nie widziala, niby mialam czuc, ze cos robia ale bez bolu- nic nie czulam, tylko mi dziecko na chwile pokazali. no i zaczol sie klopocik... mialam anestezjolog powiedziec jak cos bedzie mnie niepokoilo, ale nie moglam przelykac i zamiast mowienia pojawilsie nieksztaltny i cichy belkot. znieczulenie poszlo mi za wysoko. zdazylam tylko odowiedziec lekarzowi jak dziecko bedzie mialo na imie, dac mojej malusiej klusce buzi, jak ja panie od noworodkow juz umyly i zamilklam...pozszywali (podbno wyjatkowo ladnie i z mala iloscia szwow ) przelozyli na lozko i lezalam na sali budzen kilka godz na obserwacji.. podawali tlen i inne takie, a ja sie martwialam co z moim dzieckiem, bo oprocz tego ile wazy nic nie wiedzialam. pozniej przewiezli na oddzial, gdzie po drodze spotkalam K. ( mowil ze od mojego tel do chwili spotkania mial najdluzsze kilka godz w swoim zyciu: nie bylo mnie ani dziecka na oddzialach, a na dodatek powiedzieli mu ze sie chlopak urodzi i czekaja na przywiezienie go z porodowki ). mnie odtransportowali na intensywna opieke, a K. pojechal po OLunie. w zyciu nie widzialam swojego meza tak szczesliwego
niestety nie mogl byz z nami zbyt dlugo - nieszczesny zakaz odwiedzin na intensywnej, ale umowilismy sie na drugi dzien. no i lezalam i kwitlam na tej sali. w sumie od jednego zastrzyku do drugiego. rano pielegniarka kazala nam probowac wstawac, wyciagnela cewniki-uf jaka ulga . niestety, po raz kolejny niestety, pionizacja to u nas w szpitalu na wlasna reke.. zero pomocy ze strony personelu.
a u mnie pojawil sie kolejny problem, bo za cholere nie moglam wstac. mialam kosmiczne zawroty glowy przyszedl lekarz na obchod, spytal czy to ja jestem pacjentka doktora j. ( no i po raz kolejny przestalam zalowac tych kilku tys zostawionych w jego gabinecie), a po odpowiedzi ze tak, to za chwila kroplowa antybiotyki badania krwi i moczu na cito . dali mi 1000ml glukozy. mialam dwa smutki w tym, ze nie moge wstac: 1) nie moge isc o dziecko na noworodki, a ona pewnie placze i jest tam sama samiusienka 2) jesli nie wstane to koleny raz cewnik . oczywiscie co to to nie jednak nie wiem co bylo sielnijesze w motywacji wstawania: wyobrazenie o moim samotnym dziecku na noworodkach czy pecherz pelen plynu z kroplowki;-)
oczywiscie byly tez problemy z mlekiem, no ale ogolnie porod i pobyt w szpitalu oceniam na przyjazny i nic tylko dzieci rodzic:tak::-D
 
No to kolej na mnie..
Cały czwartek nie mogłam usiedzieć w biurze, bo bolał mnie kręgosłup. Wyginałam się tak, że omal nie połamałam krzesła.
Po południu pobiegłam do gina (ordynatora) na wizytę z nadzieją, że usłyszę coś na temat zbliżającego się porodu, a tu tylko "szyjka uformowana, ujście zamknięte". Dostałam kolejne zwolnienie i usłyszałam, że termin wg OM mam na 28 kwietnia, więc jestem dopiero dzień po i że nic się nie zapowiada abym miała nagle rodzić, co najmniej tydzień jeszcze z brzuchem pochodzę. Zdołowana wróciłam do pracy, z nerwów posprzątałam całe biuro, zrobiłam kilka kursów biuro-dom by teścia i M. dokarmić (stawiali mi akurat ściankę w biurze) i ostatecznie w trójkę wróciliśmy do domu.
Moje bóle pleców zaczęły się robić regularne, więc od 23:40 M. je zaczął zapisywać.
Jak do 3:00 nie ustały, a było co 5-7minut to zaczęłam się depilować, balsamować i wybierać na porodówkę. O dziwo zero paniki, nawet na pieszo chciałam iść do szpitala i pewnie byśmy poszli, gdyby nie moja szpitalna torba:D
O 4:00 byłam na porodówce, zbadała mnie położna i stwierdziła, że akcja porodowa w toku, będę rodzić:-)
Dostałam do wypełnienia ankietki, a M. w tym czasie zaczął nas wypakowywać na sali rodzinnej.
Następnie wizyta lekarza, rozwarcie na 2, więc piłka, worek i ćwiczymy. W między czasie ciepły prysznic.
Bóle silniejsze i już prawie nie do wytrzymania, a tu słyszę, że jeszcze 8-9h przede mną..
Rano na wizycie pojawił się mój gin ordynator.
On: To co rodzimy?
Ja (wściekła): No jak widać rodzimy. Mówiłam Panu, że mnie cały dzień plecy bolały. Ja to mogłam nie wiedzieć, że to oznaka porodu, bo to moja pierwsza ciąża..
On: Rozwarcie na 5, ładnie idzie. Idę teraz na CC i po Panią zbadam.
Po CC okazało się, że rozwarcie stanęło między 7 a 8 i trwało to 2h. Chodziłam już na kolanach po podłodze i prosiłam o znieczulenie. Napisałam między skurczami do Kici, że umieram. Moja położna zrobiła mi masaż szyjki, który przy tych bólach nic nie bolał i podłączyli mi OXY na 8kropli/minutę.
Później przyszła inna rewelacyjna położna, taka jedyna chyba w tym szpitalu z powołania. Pokazała mi jak mam ćwiczyć, aby główka szybciej zeszła. Zrobiłam raz taki przysiad i myślałam, że umrę. Zlitowała się babka nade mną, powiedziałą do mojej położnej, że mi pomoże. Włożyła rękę, przebiła pęcherz (nic mnie to nie bolało) i wody odeszły.
Podkręcili OXY na 20kropli, zawołali lekarza, pielęgniarkę od noworodków i zaczęło się.
Musieli mnie cewnikować, bo miałam pełny pęcherz, ale założenie cewnika kompletnie nic nie bolało.
5 partych bóli i Lenka była na świecie:-)
Niestety urodziła się oplątania pępowiną wokół szyjki i tułowia, miała siny kolor skóry, więc M. nie dali przeciąż pępowiny, bo ekspresowo zrobiła to pielęgniarka od noworodków. Dostała przez to 9punktów.
Po południu się okazało, że Lenka rodziła się obojczykiem i mi ją dwa razy położna cofała, dlatego pięć razy parłam.
Na szczęście z obojczykiem i Lenką wszystko w porządku, moje krocze udało się uratować, pękłam na 1 szew, a w momencie położenia mi Jej na piersiach zapomniałam o bólu. 5h po porodzie jak tylko pozwolili mi wstać udałam się z asystą M. pod prysznic:-)
Gdyby nie te bóle krzyżowe mogłabym rodzić codziennie.
Teraz patrzę jak moja kruszynka śpi i zastanawiam się, jak ona w tym brzuchu się zmieściła i jak ze mnie wyszła taka istotka kochana.. Cud normalnie!!
 
postaram się zwięźle :-)
Od czwartku 22.04 czułam delikatne skurcze i czułam, że już niebawem mogę urodzić. Tego też dnia byłam u gina, który koniecznie chciał mi dac skierowanie do szpitala na piątek. Ja uparłam się, że chcę by poród potoczył się własnym rytmem, więc udalo mi się to skierowanie na poniedziałek przełożyć. Trochę się stresowałam tym faktem, gdyż ze względu na niepostepujące rozwarcie, mimo wyczuwalnych skurczy, miałam mieć założony jakiś balonik, który owe rozwarcie mial w ciągu 24 h wywołać.
No ale w piątek już od godz 23:00 notujac skrupulatnie swoje skurcze, zauważyłam,że stają się coraz częstsze. Ból nijaki, więc powtarzałam sobie - jadę jak wody odejdą i koniec. Niestety ok 1:00 nie mogłam już zasnąć z bólu. A, że to pierwsza ciąża,spanikowałam, że coś przeoczę więc z mężem w asyście szwagra pojechaliśmy do szpitala. W drodze bóle się nasilały.
Bo wejściu do gabinetu lekarz stwierdził, że mam niepokojący kształt brzucha. Zrobił mi badanie dopochwowe, gdzie doszukal się wygięcia szyjki nie w te stronę, więc USG. A tam doszukał się twarzyczkowego ułożenia i już zasugerował, że może skończyć się na cc. Ponadto po zmierzeniu miednicy okazało się, że jest ona za wąska. mimo to nie chciał pochopnie podejmować decyzji o cc i musiałam rodzić sn.
I tu dla mnie zaczą się koszmar i męczarnia. Dostałam jakies czopki, jakieś zastrzyki i czekalismy na rozwarcie. A tam nic. położna zaczęła mi sama miętolić coś w pochwie i myślałam, że umrę. darłam się jak opętana. Przebili mi pęcherz i nadeszły bole parte!! Na to widzę ona wyciąga już nożyczki do cięcia krocza i psychika mi normalnie siadła. Drgawek dostałam jak przy padaczce. prosiłam o to bym mogla zejśc z łóżka i kucać przy nim. Pozwolili mi w końcu przeć - co za ulga!Ale na łóżko wchodzić nie chciałam, bo przy tych partych położna mi paluchy wciskała i bol był nieziemski. w koncu o 5:15 stwierdzili, że dziecko sie nie obsuwa w kanał rodzny. zakazali parcia (MAKABRA wstrzymywać!) i migiem na cc.
a tam po zastrzyku błogi odpoczynek.....
Czułam jak mną szarpali, potem tylko zamęt i znowu problem z wyciągnięciem małego , bo utknął.. Dwóch pchało dzieciątko, a lekarz próbował ciągnąć... I naprawdę nie ma piękniejszego dźwięku na swiecie niż pierwszy płacz dziecka... Wzruszyłam się przeogromnie... I mimo, że pokazali mi go dosłownie 5 sekund, to zakochałam się bezgranicznie...
O 5:55 24.04 mój Adaś był na świecie!!!
Zszywanie mnie po cc trwało naprawdę długo.. do 7:10 jakieś komplikacje z moją poprzednią raną po wyrostku. coś źle pozszywane i probowali to dobrze załatać.
opis całej rekonwalescencji sobie odpuszczę. Dodam tylko , że opiekę miałam fantastyczną i po spędzeniu 5 dni w szpitalu czułam się jak po powrocie z urlopu :-)

Teraz całkowicie pochłania mnie bycie matką. I mimo strachu przed tym stanem i tym czy podołam, nie żałuję niczego. Życie się zmienia o 180 st. i jest cudne! Obdarowuje się kogoś bezgraniczną miłością i to samo otrzymuje w zamian...
 
u mnie nie było tak kolorowo 29 kwietnia byłam na ktg lekarz stwierdził że za duże cisnienie mam i odrazu skierował mnie do szpitala. Termin porodu miałam na 27 kwietnia. Jak dojechalismy do szpitala ze stresu (panicznie boje się szpitali, a po tym porodzie to juz napewno dużym łukiem bede je omijać) miałam 180/100 cisnienie.

Przeleżałam do nastepnego czwartku czyli 6 maja w spokoju bez bóli , z bardzo sympatycznymi kobitkami na porodówce. Codziennie ktg , troche niepokojace bo tetno maluszka czasem słabło, ja na lekach bo sie okazało że mam nadcisnienie.
Co drugi dzień badanie wód płodowych.

6maja niby jak zawsze poszłam na ktg i badanie dr stwierdził że zaaplikujemy żel bo ile w tej ciązy chodzic można , podłaczyli do ktg i czekali. Lekarz zaczął sie niepokoic tętnem więc zrobił próbe na wydolność łożyska i tu sie zaczeło, dzidziuś nie reaguje zdązyłam tylko zadzwonic do męża i bez wyjasnień powiedzieć bede miała cesarke przyjedź. I już byłam na stole operacyjnym..swoja drogą bardzo nie wygodnym. Anastezjolog zrobił mki zastrzyk w sumie wbijał sie 3 razy w kręgosłup myślałam że wyjde z siebie z bólu. Po znieczuleniu skoczyło mi ciśnienie wiec zaczełam odlatywać, podali mi tlen który na mnie nie skutkował bo czułam sie jeszcze gorzej.
Wyjeli mojego szkraba w ekspresowym tępie nawet nie zobaczyłam jego buźki juz go zabrali a mnie szyli. Maluch był okręcony pępowiną 4 razy:szok: a wody już były zielone Jak mi mąż opowiadał to wywiezili podczas mojego szycia malucha w inkubatorze a zanim zgraja lekarzy. Był słaby przyduszony i wiodki. Po godzinie wywieźli mnie, nie zapomne miny męża i rodziny. byłam slaba nie wiedziałam co się dzieje nie kontaktowałam , mąż przez chwile pomyślał że straci nas oboje.
Kilka minut później dowiedziałam sie że maluch musi jechać do Matki POlki jego tetno jest słabe, dziewczyny myslałam że umre ze strachu. Przeleżałam 5 dni w szpitalu bez dziecka zaczełam popadac w depreche mąż kursował między Kopernikiem a Matką Polką . Ja zamiast po 12 godzinach wstałam z łóżka po prawie 36 , zaczełam intesywnie się ruszac by jak najszybciej wyjść ze szpitala.

Po 5 dniach wróciłam do domu , codziennie jeżdziłam do maluszka który leży na neonatologi w Matce Polce, zaczełam odciaganie pokarmu żeby móc karmić. Przezyłam koszmar , ja i mój mąż cała nasza rodzina. Przez to wiem że nasz syn i mój mąż sa dla mnie całym życiem, kiedy pomysle że wystarczyłoby że lekarz poczekałby dzień dwa dłużej a u mnie nie zanosiło sie na poród naturalny to mój synek by sie udusił to tylko łzy mam w oczach.:-(
Każdego dni sie staram i mysle o maleństwie , dzisiaj dowiedziałam się że nie ma żdnych uszczerbków ani neurologicznych ani kariologicznych jutro wraca do domu nasz Maciuś.:-)
 
reklama
A więc kolej i na mnie:
Ogólnie wszystko wspominam bardzo miło i dobrze a to za sprawą tego, że byłam traktowana chyba trochę lepiej niż inne pacjentki (lub mi się tak wydawało) bo moja mama ma w szpitalu trochę znajomości, gdyż kiedyś pracowała na ginekologii i zna lekarzy, położne itp. No ale nie o tym miało być. :-p

Termin miałam na 15.04 ale jak to bywa często, termin to tylko mało znacząca data. No i tak tez było w moim przypadku. Termin minął a objawów zero. 16.04 poszłam na ktg i oczywiście brak skurczy i wszystko pozamykane. Pani dr kazala czekać a jak nic się nie zdarzy to 22.04 żebym zgłosiła się do szpitala bo minie tydzień od wyznaczonego terminu. No i niestety nic się nie wydarzyło.
Tak więc 22.04 z rana stawiłam się w szpitalu. Standardowo Izba przyjęć, potem na oddział gdzie nie zbadano i zrobiono ktg. Oczywiście nadal wszystko bez zmian. I tak mijały dni na Patologii Ciąży, nic się nie działo, ktg nic nie wykazywało a ja jedynie dostałam zakwasów w nogach od chodzenia po schodach (głupia myślałam że może jednak to cos pomoże).
W niedzielę 25.04 moja pani dr miała dyżur i postanowiła że możemy zrobić próbę z oxy. Spakowana już miałam wędrowac na porodówkę jednak koleżance z sali odeszły wody i musiałam jej ustąpić miejsca. Myślałam że mnie trafi bo z każdym dniem coraz większa obawa o Olcię czy z nią wszystko ok.
W końcu we wtorek 27.04 jeszcze przed obchodem zdecydowano że wyślą mnie na porodówkę. O godz. 10.00 podłączyli mnie pod kroplówkę, już chyba po godzinie zaczęłam odczuwać skurcze, które nasilały się. Po 12 pani dr zdecydowała o przebiciu pęcherza. Wody na szczęście były czyste, co psychicznie mnie trochę uspokoiło. No i nie było odwrotu, teraz już musiałam urodzić. Skurcze były coraz częstsze i silniejsze, a ja testowałam chodzenie, piłkę itp. Niestety rozwarcie słabe nadal. Skurcze 100% i okropne bóle krzyżowe, które z lekka uśmierzał masaż męża. Godziny mijały a na dole sytuacja bez zmian, jakieś czopki, zastrzyki czy Bóg wie co jeszcze dawali mi na rozwarcie no ale niestety moja szyjka się uparła i nie chciała rozwierać. Ja tak szczerze to mało pamiętam, czas szybko leciał i wiem tylko że próbowałam spać między skurczami i w ogóle byłam jakaś taka nijaka, jakby zapodali mi „głupiego jaśka”. Wiem, że gadałam tylko aby wycieli dziecko, bo ja nie dam rady choć w sumie skurcze były do przeżycia gorzej z tymi bólami krzyża, wszyscy zaczęli mnie opierniczać, że co ja gadam i urodzę. Mąż mówił, że przecież ja nie chciałam cesarki a ja mu na to odpowiedziałam, że nadal nie chce. Położne to chyba tam zrywały boki ze śmiechu ze mnie.
I tak czas leciał aż o16 przyszła pani dr i po badaniu stwierdziła że rozwarcie jest na 3 cm, a małej spada tętno i ona proponuje cięcie cesarskie. Powiedziała że możemy jeszcze zaczekać ale ona nie widzi raczej sensu bo postęp akcji słaby ale mogę nadal próbować rodzić sn. Dla mnie jednak najważniejsze było zdrowie mojej kruszyny i jak tylko usłyszałam że jest ono zagrożone, że tętno jej spada to podjęłam decyzję o cc. Zaczęłam przepraszać męża że nie dałam rady itp., a on mówił że zdrowie Oli ważniejsze niż udowadnianie światu że dało się radę urodzić sn. Tak więc szybki transport na salę cięć, tam znieczulenie i błogostan. . Po „otwarciu mnie” okazało się że mała dodatkowo owinięta jest pępowiną więc cesarka była jak zbawienie dla niej, bo mogła się poddusić przy porodzie sn. Czułam tylko jak mnie ugniatają itp. A jedna pani dr tylko mi opowiadała co robią. I nagle poczułam jakby coś wyskoczyło z mego brzucha i usłyszałam ten piękny krzyk. A ja od razu się popłakałam. Była 16,15. Pokazali mi niunię na chwilę i zabrali ją na „oględziny” a ja patrzyłam na nią i ryczałam jak bóbr. Krzyczała strasznie aż się tam wszyscy śmiali, że będę miała zapewne z nią problemy. Mąż stwierdził, że wie kiedy nasza córcia przyszła na świat bo słychać było ją. Potem dali mi małą do ucałowania i zabrali ją do mierzenia i ważenia itp., a mnie zszywali. Dzięki znajomościom mąż był przy malej jak ją mierzyli itp. Znajoma pielęgniarka z noworodków od rana naszykowała piękne różowe ubranko dla Oli które udało się mojej córuni obsikać i musieli ją przebierać :-D Mnie w międzyczasie przetransportowali na oddział i po jakiś 10 min. przynieśli mi Olę do nakarmienia bo tak krzyczała że nie mogli jej uspokoić. Udało mi się ją przystawić do piersi i cycała sobie. Mężul to nie odrywał wzroku od córci i tylko chciał ja dotykać, nosić itp. Tak szczęsliwych oczu jak jego nigdy w życiu chyba już nie zobaczę.
Potem to już tylko dochodzenie do siebie, którego początki były straszne, bo z jednaj strony tak mnie rwało i piekło, że prawie zemdlałam z bólu, ale jakoś uwierzyłam w siebie i mała mnie zmobilizowała do wstania z łóżka. Potem to już górki.

Po 2 dniach okazało się że mała ma podwyższone leukocyty ( max. może być 10.000 a Olcia miała 50.000) a to zapewne z powodu moich problemów z nerką, tak więc dostawała antybiotyki i musieliśmy zostać dłużej w szpitalu.

Człowiek przez 9 miesięcy nosi tego szkraba pod serduchem, planuje sobie i szykuje się do porodu sn a tu jednak ktoś na górze decyduje za nas. Dobrze, że dobre decyzje podejmuje. Wiem, że cc było jedynym wyjściem i być może uratowało życie mojej córuni, jednak nie wiem czemu mam gdzieś w tym moim głupim łbie nabite, że nie udało mi się urodzić sn. Cóż natura widocznie wiedziała co robi. Dziękuję Bogu że Ola jest cała i zdrowa, że przeszła przez to wszystko tak dzielnie. A mnie te głupie myśli kiedyś wylecą z głowy.
 
Do góry