Witajcie Kochane !!!!
Martusiu, Tuniu, dziękujęWam za troskę i Wasze SMs-y. Jak już Wam mówiłam, Piotrk zamienił się ze mną komórkami, i dlatego dopiero na drugi dzień dowiedziałąm się o tym, ze pisałyście ...
No to od początku...
We wtorek poszłam z Krzysiem do kontroli, bo zagorączkował w nocy. Od poprzedniego piątku był na antybiotyku z powodu ciągnącegosię jak guma kaszlu, który przerodził się w końcu w zapalenie oskrzeli...
Pani go osłuchała i powiedziała że paskudnie ma zainfekowane oskrzela i coś tam "pęcherzykuje" w płuckach. Powiedziała że skoro Krzyś kaszle już od niemal dwóch miesięcy, a do tego dołączyła gorączka, nie będziemy ryzykować i wyślemy się do szpitala...
NIe było z mojej strony sekundy wahania, bo sama dobrze widziałam jak się mój bąbel męczy...Identycznie jak Maja wcześniej..też męczył ją kaszel ponad dwa miesiące, aż skończyło się infekcją płuc...
W domu szybko się spakowałam, zadzwoniłam do rodziców czy wezmą Majkę do siebie na czas szpitala i wsiedliśmy do samochodu.
W drodze ciągle się zastanawiałam gdzie pojechać.
Miałam przed oczami szpital we wrocławiu, w którym bylismy zaraz po urodzeniu Krzysia, z jego infekcją ukł moczowego...
Tragicznie tam było, ciasno, duszno, bo grzano na maksa, jako że okna sprzed wieku nieszczelne...
W pokoju osmioro dzieci i mamy na krzesłach...Za to dobra ( chyba) opieka lekarzy....
Nagle pomyślałam sobie o szpitalu, w którym urodził się Krzyś - o Trzebnicy. Porodówka i poporodówka były fantastyczne, pokoik co najwyżej dwuosobowy, nowocześnie wyposażony, łazienka i toaleta na dwa pokoje, kuchnia dla mam, itd...Szpital był wybudowany kilka lat temu i jeszcze pachnie świeżością i udogodnieniami rodem z Zachodu.
Tylko problem...czy nas tam przyjmą, w końcu we wrocławiu są szpitale.
Ale tam..."Piotrek jedziemy do Trzebincy, zawracaj !" i zaryzykowaliśmy ...
pierwsze schody już na izbie przyjęć...jak z resztą w każdym szpitalu...czekaliśmy aż dwie godziny z ledwo żywym Krzysiem ( gorączka była już bardzo wysoka)
Pani doktor, (która badała Krzysia tuż po urodzeniu) kręciła nosem w każdą stronę z niezadowolenia ... a dzwoniliście do szpitali wrocławskich, a czemu, itd.
Powiedziałam jej, że tu się Krzyś urodził, znam ten szpital, i wiem że tutejsze kameralne warunki bardziej sprzyjają zdrwoieniu niż zatłoczone wrocławskie sale...
na to Pani Dr...wszyscy tak myślą, przyjeżdzają i mamy tu już kołchoz...
Strasznie długo się zastanawiała czy nas nie odsesłać, ale na szczęście okazała się ludzka na widok Krzysia, który miał już czerwone oczy od gorączki, jego jęki itd... wzięły górę...zostawiłą nas... ufff...
Spodziewałam się zgodnie ze słowami Dorki kołchozu a zastaliśmy piękny przestronny pokoik, w pastelowych kolorach, z misiową roletą i nowoczesnym łózkiem dla mnie i łóżeczkiem dla Krzysia.
Jak na porodówce, toaleta wspólna z pokojem obok, czyli korzystałam z niej ja i jeszcze jedna mama. A nie jak we wrocławiu, jeden kibelek na cały oddział...
Lekarz, który później zbadał Krzysia, przedstawił się jako jego prowadzący, zapisał wszystkie dane. Na RTG nas jednak w tym dniu nie wysłano, bo byliśmy za późno.
Dostał więc Krzyś kroplówkę odżywczo-nawadniającą ( sól fizjologiczna plus glukoza) 2 razy dziennie, ten sam antybiotyk, który podawałam mu w domu, tyle że dożylnie ( 3 razy dziennie), jakiś tam syropek i 3 razy inhalacje z jakichś kropelek rozluźniającch wydzielinę w płucach i oskrzelach.
Wszysko Krzyś znosił wzorowo, poza inhalacjami, strasznie nie podobała mu się maska na buzi i to co z niej parowało...
Ale po dwóch dniach w miarę się przyzwyczaił...
Wieczorem przyjęto do naszego pokoju jeszcze jedną mamę z dzieciem, hanią o miesiąc od Krzysia młodszą.
Hania dostała tydzień wcześniej szczepionkę na pneumokoki i zareagowała po niej potworną gorączką i kaszlem. Przyjęto ją z podejrzeniem zap. płuc, ale na drugi dzień wypisano, jako że wg lekarza osłuchowo wszystko pięnie grało.
I dzięki Bozi, bo mała Hania mimo że śliczna i kochana, strasznie się darła w nocy, tak skutecznie, że o spaniu mogłam ja i Krzyś zapomnieć...
Mama natomiast usypiałą ją wkłądając Hankę do wózka i telepiąc tym wózkiem na wszystkie strony. Robiła przy tym taki okropny hałas, jakby cały szpital orgie na szitalnych łózkach uprawiał...
Straasznie się ucieszyłam, kiedy Hanię wypisano.
Kolejna nocka byłą cicha , spokojna i przespana, w miarę...
Leki podawano o normlnych porach. Tzn. nie o 6 jak we Wrocławiu tylko o ósemj rano, czyli Krzyś i ja mogliśmy do ósmej sobie pospać. O północy, ani ja ani Krzyś nie wiedzieliśmy kiedy pani pielęgniarka zgrabnie i cichutko aplikowała mu dawkę antybiotyku do wenflonu.
Następnego dnia po przyjęciu nas do spzitala, czyli kiedy jeszcze hania była z nami w pokoju dostałam potwornej biegunki. Wyczyściło mnie jak przed porodem.
oho...pomyślałam..grypka jelitowa...
Dodatkowo i Krzysia dopadło ( przepraszam za wyrażenie) sranie na zielono i rzadko...
Po wypisaniu Hani przyczepiono więc nam na naszych drzwiach karteczkę: ostry reżim sanitarny.
Dostaliśmy więc ów pokoik, na resztę naszego pobytu już tylko dla siebie, a i łazienka i kibelek był tylko mój
Mi biegunka minęła, tzn. więcej już podobnych sensacji nie miałąm, Krzyś natomiast do wyjścia robł po 2 lub 3 zielone i dośc rzadkie kupalki, ale ja to zwalam na wynik leczenia i to, że nie ma kompletnie apetetu więc tylko mleczko wsuwa, przez sen, bo inaczej nie da się nakarmić....
Zdjęcie w środę wykazało, iż Krzyś nie ma już zmian w płuckach, ale za to jest jakaś zmiana pod lewą paszką...
Po konsultacji z radiologiem, okazało się, jak to lekarz stwierdził, że ( jak to jest napisane przy wypisie) że mogą to być tzw zwapniałe węzły chłonne, powstałe jako efekt szczepienia przeciw gruźlicy, właśnie na lewym ramieniu...zupełnie niegroźne, nic się z tym nie robi...
Nie wiem...po wypisie Krzysia tuż po urodzeniu, w tym samym szpitalu powiedziano, że Krzysiowy guz na skroni to też taki defekt niegroźny i nic się z tym nie robi...
Skonsultuję więc w niedalekiej przyszłości ową zmianę z onkologiem, który Krzysiowi usuwał guzka z czółka, jako iż tylko jemu w tej dziedzinie ufam.
Gorączka, bardzo wysoka, utrzymywała się aż do czwartku wieczorem, z czwartku na piątek już nie wróciłą, za to w piątek rano Krzyś obudził się z piękną różaną od wysypki główką.
Wszystko miał wysypane, nawet jajeczka..
Nadal z resztą ma wysypkę...ale powoli ustępuje.
Lekarz zatarł więc z radości rączki i powiedział, że po poobserwowaniu go jeszcze tą dobę w sobotę spadamy do domku. I tak też się stało.
Krzyś nadal kaszle i może tak jeszcze być do dwóch tygodni.
Ale już wspaniale rozrabia więc się chyba zadomowił na nowo.
Tylko nadal apetytu nie ma, i przylepiony jest do mnie jak guma, muszę więc z tego powodu, kończyć kochane, na jakiś czas, bo wkrótce wróóóócęęę! :-)