Witajcie Aniołkowe Mamusie
Ja jestem mamą trzech Aniołków oraz Julii i Antosia.
Moje pierwsze Aniołki, Maciuś i Mateusz, urodziły się martwe w 37tc 18 lat temu. Miałam wtedy 19 lat. Byłam w szpitalu, ale lekarze za długo czekali z cc i maluchy udusiły się. Kiedy byłam w ciąży z córką, strasznie się bałam. Cała ciąża była wzorcowa. Dopiero ten 37tc. Powtórka. Szybka cesarka. Tym razem się udało, bo lekarz prowadzący wolał dmuchać na zimne. Córcia ma już 13 lat. Dwa lata temu kolejne dwie kreseczki. 10 listopada byłam w ciąży a 12 czekałam na decyzję co dalej. Było już po wszystkim. Tylko kwestia usunięcie jajnika, czy nie, bo ciążą była pozamaciczna. Miałam trochę szczęścia w całym tym nieszczęściu, bo poronienie okazało się tzw. poronieniem trąbkowym. Równo rok po tym zdarzeniu, znowu byłam w ciąży. W tym przeklętym dla mnie 37tc urodziłam chłopca, Antosia. Gdyby nie mój upór i zawziętość, mój synek by nie żył. Pani ordynator oddziału na którym leżałam kazała mi czekać cierpliwie do 39 tyg. Powiedziała, że coś sobie wmawiam i to są moje fanaberie. Ale ja uparłam się na cc. Kiedy czekałam na swoją kolej podłączona do ktg tętno dziecka zaczęło zanikać. Po wszystkim sama przyszła przyznać mi rację i przeprosić.
W między czasie w wypadku samochodowym zginął mój mąż. Mogę więc chyba powiedzieć, że jestem też Aniołową żoną.
Moje bliźniaki nie żyją już 18 lat. Ale ból i smutek nie zmniejszyły się. Tylko teraz nie zaglądam do niemowlęcych wózków, ale patrzę na wyrośniętych 18-latków. Przez te wszystkie lata nic się nie zmieniło w postrzeganiu rodziców po stracie dzieci. Zawsze byliśmy i będziemy sami. My i nasz ból. I nasze Aniołki w niebie.
(*)(*)(*) dla naszych Aniołków.