mnie macieżyństwo zaskoczyło... ale negatywnie.... myśłam ze bedę miala wiecej cierpliwości, bede miala wiecej ciepła i będe spokojniesza... A tu niestety... Nadal jestem kłębkiem nerwów (tylko przejmuje się innymi rzeczami niz przedtem - głównie Marysią)
Dopadła mnie okropna depresja po porodzie - nie czułam żadnej magii, poród wyglądął nie tak jak sobie wymarzyłąm - 10 dni w szpitalu jakos bardzo negatywnie odbiły się na mojej psychice. Długo nie mogłam dojs c do siebie i oparcie miałam tak naprawdę tylko w BB bo maż nie bardzo rozumial co się ze mną dzieje a moje przyjaciólki nie maja dzieci (no mze oprócz jednej) . Moja mama nie miała deopresji i od razu nas kochała miłością szaleńczą a ja patzryłąm na Marysię i nie czułam nic i czułam sie z tym bardzo źle. Czułąm ze zawiodłam, siebie, ją, męża... nie wiem kogo jeszcze, CZułam sie zamknięta w czterch ścianach.... Upał, pogoda, wakacje a jak z bolaca pipka i wrzeszczącym niemowlakiem.... A potem coś mi sie stało. Marysia zaczęła sie uśmiachać, machac łapkami, coraz mnije spać. Pierwsze czułe spojrzenia, głaskania po cycusiu, przytulanki i poczułam jak coś ciepłego i słodkiego wpływa do mojego serca... i poczułam ze ta mała istotka zawładneła moim światem. Ze jestem "mamą", "mamusią", "mamunią" i jestem dla niej całym światem. Ze jestem za nia odpwiedzialna, ze ona na mnie liczy, że nie moge jej zawieść. Poczułam, ze kocha moją córkę miłoscią bezwarunkową, spełnioną i dojrzałą. I wreszcie ze jestem spełniona i dopełniona. Bo ona mnie dopełnia. Stanowi moje odbice ale nim nie jest. Jest sobą.... po prostu......
Ale sie rozpisałam..... bosze... przepraszam