Ara, podziwiam odwagi - dzidzius lada moment tez bedzie sie na swiat pchal a tu jeszcze w domu kociaczki? Moja suczka urodzila w maju szczenieta (4 chlopcow i jedna dziewczynke) -sami z mezem odbieralismy porod. Uczucie niesamowite. Przez kilka dni spalam po 2 godziny na dobe i to oczywiscie przy ich kojcu zeby jakby co pomagac. Jednego trzeba bylo przystawiac do sutkow, bo byl zbyt slaby zeby walczyc o nie z rodzenstwem. Potem praca ogromna- jak z malymi dziecmi, co 2 godziny trzeba bylo sprawdzac czy najadly sie, zmieniac pieluszki w kojcu, sprawdzac czy temperatura odpowiednia (byly dogrzewane lampa), wazyc, jak podrosly 5 razy dziennie szykowalam 5 miseczek z siekanym mieskiem albo kaszkami mlecznymi... No i jak zaczely lazic to sprzatania bylo co niemiara... Do tego kazdemu trzeba bylo pokazac wszystkie domowe sprzety, kapiel w wannie, jazde samochodem... Kilka miesiecy mialam prawdziwa harowke (do nowych domow poszly dopiero jak byly na to gotowe, a nie jak zwykle sie przyjmuje w wieku 7 tygodni, no i sa teraz tam szczesliwe)
Ale pokochalam je jak wlasne dzieci (uczucie do takich maluchow ktore na naszych oczach przyszly na swiat jest silniejsze niz do zwierzakow, ktore wzielo sie od kogos w starszym wieku, przynajmniej u nas tak bylo). Caly czas utrzymuje kontakt z nowymi opiekunami, mam ich zdjecia...
Tylko nie wyobrazam sobie powtorzyc tego w zaawansowanej ciazy albo majac male dziecko. Na pewno nie dalabym rady.