Ja życzę każdemu takiego porodu jaki ja miałam
W niedzielę nie działo się nic co miałoby zapowiadać zbliżający się poród, jeszcze nawet na Zakątku o tym pisałam
Naszła mnie straszna ochota na naleśniki i tak kilka godzin stałam sobie przy kuchni i smażyłam (wyszło ponad 30 sztuk
), podjadłam sobie i postanowiłam chwilę się zdrzemnąć. Nie było mi to jednak dane, zaczęło mnie strasznie czyścić (było to ok. 17-tej), pomyślałam sobie, że się przejadłam, ale za chwilę zaczęły mnie łapać jakieś delikatne i kompletnie nieregularne skurczyki, które oczywiście zbagatelizowałam
Snułam się tak po domu i pewnie snułabym się do tej pory gdyby nie fakt, że nagle złapał mnie taki skurcz z krzyża, że prawie na ziemię mnie powalił
W tym momencie zaczęły się takie konkretne skurcze, ale niezbyt jeszcze regularne. O godzinie 18 zamówiliśmy taksówkę, żeby sprawdzić co jest grane, czy fałszywy alarm, czy coś się w końcu rozkręca. Na izbie przyjęć już nie mogłam wysiedzieć w miejscu, kursowałam po całym korytarzu i jak w końcu mnie przebadano (o godzinie 19:10) to położna zrobiła takie oczy
, chciała mnie od razu na wózek posadzić i wywieźć na porodówkę, bo się okazało, że mam już 7 cm rozwarcia. Stwierdziłam, że na wózku jechać nie będę tylko sama się przejdę po schodach, żeby rozwarcie jeszcze dalej się posunęło
No i sobie tak poszłam na porodówkę z moim T. i koleżanką (przyjechała z nami, bo byłyśmy pewne, że zaraz wrócimy
), miałam poród iście rodzinny
Na porodówce już był hardcore, na szczęście mogłam sobie robić co chciałam, Aśka z Tomkiem masowali mi plecy w trakcie skurczów i naprawdę bardzo mi to pomagało
Później niewygodnie już mi było chodzić, po nogi posłuszeństwa odmawiały i sama władowałam się na łóżko
O znieczuleniu mogłam, zapomnieć, było na nie za późno, dostałam tylko jakiś gaz, ale po jednym wdechu czułam się jak naćpana, zaczęłam się głupio chichrać, śpiewać piosenki, wygadywałam jakieś głupoty (reflektory nad łóżkiem porodowym przypominały mi ufo i oczywiście zaczęłam gadać, że ufo widzę), więc sama go odstawiłam. Tak sobie raz siedziałam, raz leżałam na tym łóżku, co chwilę mi sprawdzano rozwarcie i co chwilę mi powtarzano, że już niedługo. Więc stwierdziłam, że skoro tak mi już jakiś czas gadają to pewnie jeszcze jakiś czas to potrwa i powiedziałam, że na razie nie rodzę, bo muszę iść zrobić kupę
Jak położna to usłyszała to od razu do mnie skoczyła, a tu się okazuje, że miałam już pełne rozwarcie
Poparłam sobie jakieś 5 minutek i wyskoczyła Jessi (godz. 20:45), najpiękniejsza i najgłośniejsza dziewczynka na świecie
Położne jeszcze sobie zażartowały, że mamy pięknego syna, na co wszyscy po prostu zdębieliśmy
Tomek przeciął pępowinę (później w domu się okazało, że z rozpędu zawinął nożyczki do cięcia pępowiny
), później wzięli Młodą, tradycyjnie przebadali i mogłyśmy być już non stop razem. Jeszcze w międzyczasie założono mi kilka szwów, bo delikatnie pękłam, ale już mi to jakoś zwisało, ważne, że Jessi już była i wszystko było z nią w porządku. Moja mała kobietka dostała 9 punktów w skali apgar (podobno 10 w tym szpitalu położne nigdy nie dają
). Jest przekochanym rozdarciuchem, który równo co dwie godziny domaga się cyca głośnym krzykiem (a Oliś wtóruje
), śpi, kupcia i się obija
I powiem Wam, że jakoś tak mi się teraz wszystko dziwne wydaje mieć w pełni zdrowe dziecko
Tak jakoś po porodzie przyglądałam się Jessi z każdej strony i nie wierzyłam, że wszystko jest w porządku, no ale jednak jest i strasznie się z tego cieszę