reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

opowieści z porodówek-bez komentarzy proszę

Skurcza miałam już dość długo bo od poniedizałku. NA ktg wychodziły co 2-5 min ale takie na 70-90%. W srodę powtórka ktg i skurcze 90-110% co 5 min ale po jakimś czasie przechodziły. Na wizycie okazało się że mam jakieś 2-2,5 cm rozwarcia. DOstałam skierowanie do szpitala na nastepny dzień. Moja gin stwierdziła ze lepiej gdybym do piątku wytrzymała bo ona ma dyżur ale nie dam rady na pewno i w czwratek miałąm się zgłosić na izbie chyba, że szybciej odejdą wody albo akcja się przyspieszy. Moja gin miała rano 2 cesarki i chciał mnie zbadać i przyjąć zanim pójdzie na operację. Spotkałyśmy się w windzie. PO badaniu rozwarcie 3 cm skurcze co 5 min od 4 rano dość już odczuwalne. Przyjęli mnie na porodówkę, podłączyli pod ktg i po 0,5 godz skurcze co 10 min i osłabły. Dostałam czopek rozkurczowy i spacerowaliśmy po korytarzu. Skurcze wróciły ale badanie po 2 godz. i okazuje się że 3 cm nadal:wściekła/y: (a już bolało ale wiedziłam że to nie koniec). KOlejny czopek, przyszła gin i mówi że podłączmy kroplówkę i zobaczymy. Nadal spacerek po korytarzu, badanie i po godz. 4 cm. Pytam o nacięcie i położna powiedziła że to wychodzi podczas porodu i jak nie trzeba to nie nacina ale mam jej słuchać. PO kolejnej godzinie już nie mogłam chodzić ani stać i wróciłam na salę że się położe ale położna mnie pogoniła i dała piłkę., zbadała wcześniej i nadal 4 cm. Przebili pęcherz. Na piłce skakałam ale bóle krzyżowe tak mnie męczyły że myślałam ze tam umrę, nawet masowanie pleców nie pomagało. A skurcze co 2-1,5 min. JUż myślałam o zzo. Patrzyłam na zegarek i myślałam ze zaraz ją zawołam i jak nadal będzie 4 cm. to ja chyba jednak umrę na tej piłce. Jeszcze wstałam i zrobiłam rundkę na korytarzu ale miałam wrażenie jakby ktoś mi kości łamał. Wracam na sale a tam czeka moja gin., bada mnie i robi wielkie oczy. Mamy 8 cm. Położna dla porównania sprawdza i mówi że faktycznie. Mąż aż podskoczył z radości i mówi zaraz będziesz przeć i koniec. Położna kazała lekko przeć jak poczuję parte, a ja mówie że już właśnie czuję. Sprawdza i mówi że spokojnie mamy 10 i mogę sobie przeć. Ubrały się i uszykowały sprzęt. Parte czułam mniej niż przy poprzednim porodzie ale za to bołało 10 razy bardziej. Miałam przeć 3-5 sekund wypuścić powietrze i tak cały czas nie patrząc czy jest skurcz czy nie. Ból okropny. JAkby mi ktoś żelastwo tam wkładał. Jużnawet mówiłam że nie dam rady więcej. Po chwili zadzwonili po pediatre i moja gin. Parłam jeszcze ze 4 razy i czuję że główka wyszła i zaraz cała reszta. Mąż przecioł pępowinę a mała wylądowała na moim brzuchu. Chwilę czekali aż łożysko się oddzieli. ALe nie chciało wyjść pomimo mojego parcia. Gin postraszył mnie że jak zamknie się szyjka to nie będzie ciekawie, więc się zmobilizowałam jeszcze ostatni raz i łożysko wyszło. Nie nacięła mnie jednak, tylko lekko pękł mi naskórek. Przez chwilę gin i położna zastanawiały się czy szyć czy nie ale stwierdziły że skoro mnie szczypie to założą szwy żeby szybciej się zagoiło. Miałam 1 zewnętrzyny i 3 wewnętrzne. Ciut bolało bo nie bardzo było gdzie wstrzyknąć blisko znieczulenie. Przebrały mnie, umyły i leżałam z małą przy cycu przez godzinkę. Od razu chwyciła pierś i ssała.
i tak o 13:10 urodziła się nasza Królewna.
 
reklama
Moja opowieść z porodówki długa nie będzie ;)

o godz. 6 z minutami obudził mnie skurcz ( krzyzowo-brzuszny ), po kilkunastu takich + niestety czyszczeniu ( fee ) dotarliśmy na porodówkę - okazało się że mam 9 cm i lecimy na salę :)

po 30 min. o 9.20 Sonia była na świecie :D

W międzyczasie położna chciała wepchnąć główkę na miejsce bo mała prawie wyskoczyła na 1 skurczu ( tamta wyszła na 1 s po rzeczy a jak wróciła ja kucałam z główką w kroku ) no ale nie dałyśmy się ;)

Nie pękłam, nie byłam cięta - jedynie lekko otarta
 
Jak pisałam na ogólnym 17 koło południa zaczęły męczyć mnie skurcze. O 17 byliśmy w szpitalu i skurcze miałam już co 10 min i 3 cm rozwarcia.
Na porodówce męczyliśmy się do ok 24. W miedzyczasie piłka, prysznic i TENS. Ok 20 dostałam Dolargan i odpłynęłam, mąż mówi że się milutka zrobiłam. Spałam i tylko na skurczach jęczałam i kazałam TENS włączać.
Młody nie chciał współperacować i musiałam leżeć żeby się na KTG tętno zapisywało.Skurcze zapisywały się rózne w zależności od podpięcia pelot od KTG. W międyczasie przebili mi pęcherz i skurcze zobiły się nie do wytrzymania- maskara, samo przebijanie też nieprzyjemne.
Nie wiem dokładnie o której, ale pewnie po 22 jakoś zabrali mnie na USG bo za nic nie szło złapać tętna małego na KTG. Na USG wyszło że w miaręok wszystko, tyle że młody ustawiony odgięciowo. Zlecono gazometrię- nie polecam.
Przez wielki wziernik we mnie pobierali małemu krew z główki, żeby sprawdzic czy ma dośc tlenu. Wynik wyszedł w dolenj granicy normy i za pół godziny miał byc powtarzany, ale po chwili przyszedł lekarz i zlecił CC. Stwierdził, że wynik słaby, młody źle ustawiony i duży ( na USG w szpitalu wyszła waga ok 4,5 kg) i że to jeszcze może bardzo długo potrwać i nie wiadomo jak się skończy.
Szybko przygotowali mnie do zabiegu i w ciągu 15 min od podania znieczulenia Antoś był na świecie.
Przeżyliśmy 1,5 porodu (rozwarcie 7 cm i skurcze co minutę). Najważniejsze że z moim skarbem wszystko ok- dostał 10 pkt :)
 
Długo się nie mogłam zdecydować czy napisać ale napiszę bo już trochę czasu minęło i jeszcze zapomnę:-)
Ze mną było długo skurczowo,od 33 tyg,ciągle niepewność czy to już,akurat w ten dzień a była to niedziela byłam bardzo nerwowa i postanowiłam,że nic nie robię i do 17 przeleżałam w łóżku.Jak wstałam coś Młodej ciepłego zrobić zaczęły się skurcze,pomyślałam dzień jak co dzień pomęczy i przestanie;-) ale jakoś jakby bardziej bolało krzyżowo i na @,poszłam pod prysznic,potem poleżałam i minęły z 2 godz,a tu dalej i mocniej boli co 4,5 min.Zadzwoniłam po przyjaciółkę,potem po położną,mój B.spokojny bo myślał,że znowu mi przejdzie:eek:
Przyjechała położna i po badaniu stwierdziła,że dalej 1 cm ale szyjka miękka i krótka,czyli nie wiadomo bo wody nie odeszły:no:
pokazałam jej zalecenie innej położnej w karcie,że przy skurczach co 5 min,mam mieć wywoływany poród,ta oczywiście zaskoczona bo jak to i zadzwoniła się skonsultować.Po tel,znowu badanie i masaż szyjki żeby rozwarcie przyśpieszyć,grzebała mi z 10 min ale dałam radę bo już chciałam żeby się rozwinęło a nie skończyło.Po tym pojechała do domu a ja miałam czekać na mocniejsze skurcze.Minęła kolejna godz a mi zaczęło wszystko się wyciszać,zastanawiałam się tylko jak z rozwarciem i postanowiłam jeszcze raz zadzwonić i powiedziałam,że bardziej boli ale nie bolało:confused:badanie i już było 3cm:tak:i decyzja o wyjeżdzie do szpitala,już mi się poród w domu nie uśmiechał bo wiedziałam,że będzie to długo trwało.
W szpitalu szybka akcja z ZZO bo anastezjolog kończył zmianę i tak od ok 23 na znieczuleniu byłam,więc bóle mnie ominęły,leżałam i czekałam na cokolwiek bo co 1,5 godz.badanie i dalej 3 cm,wody nie odeszły,ja na znieczuleniu,mój B.smacznie spał na rozkładanym fotelu,przyjaciółka zabawiała mnie rozmową i tak mijała noc,gdzieś po 5 godz. po 3 próbie przebicia pęcherza w końcu się udało bo wcześniej Antoś nie był jeszcze całkiem w kanale rodnym i bali się,że pierwsza rączka wyjdzie jak wody odejdą.A jaka to była ulga jak mi ten pęcherz przebiła,wody czyste tylko dużo krwi mi przy tym poszło.Po 6 zdecydowali się na oxy ale słabo bo po następnych 2 godz,było 4 cm,więc zwiększyli dawkę:dry:
W tym czasie mój B i kumpela poszli sobie na spacer bo już im się nudziło,ja miałam leżeć 30 min,na jednym boku,potem na drugim,żeby rozwarcie się robiło.Po 30 min,zaczęłam czuć straszne bóle jak na kuuupę:szok:a ja sama i panika bo ZZO dalej podają i dzwonię dzwonkiem,przyleciała studentka(wcześniej zgodziłam się na jej udział)mówię jej,że mam bóle parte a ona biegiem gdzieś poleciała,ja znowu sama,bóle parte co 2,3 min,bo normalnych skurczy nie czułam przez znieczulenie.To było straszne,bałam się,że urodzę a tam nikogo:szok:w końcu przyszła Pani Lekarz,zaszczyt mnie spotkał bo raczej nie przychodzą,tak to są tylko położna i pielęgniarka.Badanie i już 9 cm,szybko szykowanie do porodu a tu mojego nie ma,dzwonię a oni na zakupach:wściekła/y:
Najgorsze było wstrzymywanie parcia bo brakowało 1 cm i jeszcze brak moich bliskich.Kiedy już mogłam zacząć przeć,nie czekałam na B ale zdążyli:happy2:i po kilku próbach okazało się,że główka nie może się przecisnąć,założyli małemu elektrodę w główkę,żeby tętno kontrolować,przy partych spadało,oczywiście USG nie robili wcześniej,dalej walka z wyparciem,nogi sama musiałam sobie trzymać bo samolotu nie rozkładają,dalej nic a ja ledwo żywa,położyłam się na boku bo miałam w czasie partych nie przeć tylko oddychać,masakra jak Ci wypycha dziecko a trzeba to zatrzymać.W końcu pozwoliły mi na boku przeć i udało mi się przepchać główkę i znowu akcja bo po tym przerzuciły mnie na wznak i krzyczą nie przyj a jak myślałam,że umrę z bólu bo mnie rozsadzało,kolejny party jedno parcie i znowu krzyczą nie przyj i tak 3 razy,w końcu wyskoczył,taki śliczny,cały w mazi i lekko siny,po chwili zaczął koncertowo krzyczeć:-)dostał 10pkt:-Durodził się o 10.30
Ja byłam jedynie lekko otarta,a najgorsze było to,że Antoś był 2 razy owinięty pępowiną i dlatego musiałam przestawać przeć,nawet nie chcę o tym myśleć co by było gdybym nie słuchała położnej:no:
Już nie chcę więcej rodz
 
Ostatnia edycja:
Wiec moze i ja sie w koncu zabiore za opis porodu.
Same wiecie jak to sie mloda na swiat pchala juz od sierpnia.. ale jak juz zrobilo sie bezpiecznie to zmienila zdanie i postanowila siedziec jak dlugo sie da.
Nawet jak juz smialismy sie z siostra ze 'w piatek[19.10] to juz nie ma opcjii innej i napewnoi wyjsc musi' to stalo sie ze wyszla w sobote.. dobry i jeden ekstra dzien w brzuszku mamy :)
Wiec tak, w piatek - 19 pazdziernika - o godzinie 5:45 pojawilam sie w szpitalu - pelna nadziejii i planow ze do 12-14 sie wyrobie z rodzeniem. Pierw spedzilam pol godziny pod ktg, potem zalozyli mi zel -- NIE bylo bolesne - raczej nieprzyjemne - bo i zbadac trzeba bylo wczesniej i wogule. Kolejne pol godziny przelezalam pod kablami i o 7 rano wyslali mnie na sale zebym sobie odpoczela i zjadla sniadanie. Sobie mysle 'ok, prawie po sniadanku zaczna sie skurcze': zjadam sniadanie, podzwonilam do znajomych/rodziny, zdrzemlam sie prawie 2 godzinki. Przyszla lekarka na obchod i mowi ze w razie czego o 12 mam przyjsc do nich po druga dawke zelu [rano polozna mowila ze pewnie trzeba bedzie 2 razy zakladac - ale ze powinnam urodzic do wieczora].
Wiec jako ze skurcze sie jeszcze nie zaczely o 12 wybralam sie spowrotem do poloznych - tym razem kolejne badanie - 100razy gorsze - bardzo nie mila polozna i niedelikatna odrazu zalozyla zel o 12stej i zostawila mnie pod KTG na pol h i tutaj jeszcze nie bedac tego swiadoma zaczely mi sie skurcze - znaczy bolalo, ale pozniej jak zrobilo sie regularniej sie skaplam ze to bylo to. Powiedzialy zebym zjadla obiad i odpoczela z godzinke dwie po a pozniej dobrze jakbym zaczela chodzic ze im wiecej bede aktywna to szybciej pojdzie. Zaczely sie wiec wedrowki po oddziale z jednego konca do drugiego i odbicie po drodze w maly korytarzyk [wyjscie z oddzialu] na schody - po schodach na dol i do gory [3cie pietro] i spowrotem rundka przez oddzial... Ja maz i siostra :D Pewnie komicznie wygladalam z bebechem takim smigajac po schodach z obstawa :D Chodzilam pol godziny, pozniej pol godziny odpoczynku - bo nogi wysiadaly. I tak gdzies po godzinie 17 zrezygnowalam ze schodow - bo juz kolana nie dawalay rady - na tym etapie juz skurcze byly co 2 minuty. Chodzilam dzielnie dalej - ale musialam przysiadac po drodze - do 20stej godziny skurcz trwal tyle co przerwa miedzy nim - czyli jakies 45 - 60 sekund. Poszlam na badanie kolejne i SZOK baba mowi ze mam TYLKO 1 cm rozwarcie....
Dostalam goraczki - wiec panadol mi dali plus 'petydyne' przeciwbolowo na noc zebym odpoczela, aha i do tego kroplowke bo poewiedzili ze mam infekcje jakas i jestem odwodniona a o godzinie 23ciej kazali isc spac [meza wyslalam do domu].
Nie przespalam calej nocy - skurcze co chwila - masakrycznie bolesne - plakalam tam doslownie - przeciwbole nie dzialaly - gaz tez nie bardzo - kazali wdychac ze niby pomaga - ja tylko stracilam po nim glos :D
Rano mnie 'obudzili' o 5 kolejny Szok... TYLKO 3 cm rozwarcie po calej nocy boli.. podali znieczulenie ZZo.. I normalnie w momencie jak inny swiat.. Od biustu w dol nie czulam NIC, a w sumie to juz od pach dol i smiechawa - bo prosza mnie zeby nogi zgiac czy pupe podniesc a ja nic i ze nie mam nog :D
Godzine po podaniu ZZo- rozwarcie 5 cm, to badanie ginekologiczne juz nie bolalo - ale wtedy to nawet jakby czolg po mnie przejechal to bym nie czula :D Przebili mi wody i powedzieli ze bedziemy czekac co i jak. Szczerez to nawet niewiem kiedy zrobilo sie 10siec centymetrow rozwarcia.
Polozna powiedziala ze 'za jakas godzine zaczniemy przec'. Uparlam sie ze musze do WC isc a polozna mi tlumaczy ze nie da rady ze to nrmalne i ze pewnie mi sie tylko wydaje bo to sie powoli zaczynaja juz bole parte - ale ja sie wstrzymywalam i nalegalam na toalete :D Juz zaplanowalam jak mnie maz zaniesie na wozek i zawiezie i wogule :D Ale polozna powiedziala ze nie ma takiej opcjii i ze jak bede miala czucie takie to zebym parla powoli - a jak powiedzialam ze sie wstrzymuje - to stwierdzila ze i tak dlugo nie dam rady sie wstrzymywac:D Poszla na przerwe i jak wrocila to zaczelismy :D Oczywsicie ledwo zaczelismy a ja juz pytalam kiedy wyjde do domu - to sie przynajmniej posmialysmy tam troche :D
Parcie zajelo 45 minut i szczerze powiedziawszy czulam jakby ledwo 5 minut minelo - i wlasnie po 45 mintach zadecydowaly ze trzeba dzialac bo puls dzidzi za wysoki [ponad 180] i nie ma co dalej meczyc i spytaly o zgode na proznociag - powiedzialam ze jak taka potrzeba jest to sie zgadzam.
Wezwaly wiec ginekolog i pediatre - zeby odrazu zbadala Niusie po urodzeniu -- I tak z 2 poloznych przy porodzie -- zrobilo sie 3 polozne ginekolog pediatra i 2 pomocnice [one akurat niewiem po co:D] - takze zamieszanie bylo spore.
Jak juz przyszla ginekolog to mnie nacieli i zajeli sie proznociagiem - jak juz wszystko bylo 'na miejscu' to tylko 1 bol party - 3 parcia i mala byla z nami - po porodzie nie krzyczala ani nic, wiec odciagali gruszkami i rurkami wydzieline z plucek i po chwili cos tam krzykla :D Powiedzieli tylko ze dziewczynka i doslownie sekunde ja widzialam - tyle co podali ja lekarce i wzieli na inna sale. Po 15 minut przyniesli spowrotem i wlozyli mi pod bluske na piersi [rodzilam w swoim podkoszulku i staniku normalnie - bo zapomnieli mnie przebrac:D] - tak zeby sie uspokoila i ja zebym chwile z nia pobyla - zanim wzieli ja spowrotem na dalsze 'sprawdzanie' - Nigdy nie zapomne jak wtedy wygladala .. mala slodka [wcale nie smierdzaca jak to mowia] - i jej dlugasne pazury probujace mnie podrapac:D
Wczesniej gdy zaraz po porodzie ja zabrali zajelismy sie 'wyciaganiem' lozyska- nie jak to sluszalam rodzeniem - tak tu sie nie robi - tutaj lekarka po prostu ciagnac za pepowine sama go wyciagla - niestety w bardzo bezczelny sposob wyciagla podniosla do gory tak ze i ja i maz widzielismy wszystko dokladnie a pozniej rzucila do naczynia na stole obok - i ona mnie szyla a to lozysko sobie tak lezalo tam.
Takze od pierwszych skurczy zajelo mi jakies 23 h zeby mloda wydobyc na ten swiat :D
 
Korzystając z wolnej chwili (chwilo, trwaj!) opiszę Wam moje trudy porodowe. We wtorek 30.X miałam się zgłosić na patologię o 9.30. Umówiłam się z męża bratem, że mnie zawiezie z rzeczami, bo mąż akurat miał ważne rzeczy w robocie. Nad ranem, koło 5. 30 obudziły mnie skurcze. Nie bardzo bolesne, ale jednak konkretne i regularne. Nie dawały mi spać, więc wzięłam się za dopakowanie się do szpitala, potem sobie zrobiłam śniadanko, kawkę wzięłam do łóżka i czytałam. Skurcze nie ustawały, więc koło 6.30 powiedziałam mężowi, że rodzę, ale niech sobie jeszcze śpi. Wzięłam kąpiel i wyszykowałam się do wyjazdu. Koło 7 zadzwoniliśmy do brata męża, że jednak musi przyjechać wcześniej i nie wieźć mnie do szpitala, tylko zaopiekować się Bru i wyprawić go do szkoły. O 8 byliśmy w szpitalu. Na izbie powiedziałam, że miałam się zgłosić na patologię, ale wygląda na to, że rodzę. Babeczki na to - "Niemożliwe!" A ja na to, że jednak może się zdarzyć, 10 dni po terminie. One, że skoro tak, to faktycznie jest taka ewentualność.
laugh.gif
No i poszłam się badać. Masakra. Młoda lekarka, uwaga, uwaga - NIE MOGŁA ZNALEŹĆ SZYJKI MACICY.
baffled5wh.gif
Podobno mam ją mocno w części krzyżowej. Tajne przejście po prostu. Tia. Jakoś do tej pory jeszcze żaden lekarz nie miał problemu z namierzeniem tego narządu, no ale cóż, jak to się mówi - nie od razu Kraków zbudowano. W każdym razie po tym badaniu trudy porodu to już była betka,
wink2.gif
zastanawiałam się tylko, czy się nie wstrzymać z rodzeniem póki ta pani nie zakończy dyżuru. I tak też się stało, ale nie uprzedzajmy faktów. W każdym razie młoda lekarka stwierdziła, że jednak nie mam jeszcze żadnego rozwarcia. Na KTG wyszły skurcze dość mocne i regularne, ale ze względu na brak rozwarcia skierowali mnie jednak na patologię, a nie na salę porodową. No to się tam udaliśmy. Na górze spotkałam mojego gina, co znacznie poprawiło mi humor, bo wiedziałam, że w razie czego mogę wołać o ratunek. Siedzieliśmy sobie na kanapie, jedliśmy kanapki i wygłupialiśmy się, czekając, aż mnie oficjalnie przyjmą, bo jeszcze trwał obchód. Potem dyżurna pani doktor (szczęśliwie o jakieś 30 lat pracy bardziej doświadczona niż ta na dole) zawołała mnie na badanie. Zbadała mnie - tym razem szyjka jakoś szczęśliwie nie chowała się po kątach - i stwierdziła, że założą mi cewnik, który będzie delikatnie rozwierał mi szyjkę, taki balonik, który stopniowo wypełnia się powietrzem i przez to rozciąga szyjkę, i albo akcja się u mnie rozkręci, albo 31 będą wywoływać poród. Trochę mnie ten cewnik przeraził, ale założenie było bezbolesne. Po tym zabiegu wystawała mi z wiadomego otworu rureczka, której końcówkę pani położna - uwaga, uwaga - WETKNĘŁA W ZWYKŁĄ GUMOWĄ RĘKAWICZKĘ - żeby zbierały się w niej wydalające się z szyjki płyny. I tę rękawiczkę przykleiła mi plasterkiem do nogi. Także opuściłam gabinet z wiszącą z cipki rękawiczką dyndającą między nogami.
laugh.gif
laugh.gif
laugh.gif
Na szczęście szlafrok choć dość krótki, ale jednak zasłaniał to cudo. Jak to pokazałam Jaśkowi dostaliśmy takiego ataku śmiechu, że mało z krzeseł byśmy nie pospadali, gdybyśmy na nich siedzieli. Była jakaś 10. Trochę się zdrzemnęłam, a potem spacerowaliśmy sobie po korytarzu. Jakoś przed 12 przy wizycie w toalecie mój cewnik wysunął się ze mnie. Poszłam do gabinetu, a tam nie mogą uwierzyć, że to mi wypadło, ale mówią - Świetnie, jeśli taki balon faktycznie z pani wyszedł, to i dziecko za chwilę wyjdzie. I na samolocik. Okazało się, że nie kłamałam, cewnik wyleciał, pani doktor stwierdziła 6 cm rozwarcia i zarządziła przeniesienie mnie na salę porodową. :-) Wpadłam w entuzjazm, zwłaszcza, że do tej pory te skurcze naprawdę nie były specjalnie upierdliwe. Chciałam się tylko koniecznie wykąpać, ale powiedzieli, żebym się już tam na dole kąpała, bo nie wiadomo, czy zdążę.
shocked.gif
No to zabraliśmy manatki i poszliśmy na dół. Na dole położne popatrzyły na mnie z wątpiącymi minami i zawyrokowały, że nie wyglądam na osobę, która lada moment ma urodzić. Niestety, okazało się, że miały rację. Zbadały mnie więc, z pogardą mówiąc o tych "tam na górze" (na patologii), którym co chwilę się wydaje, że ktoś już rodzi. No i się okazało, że mam tylko 4 cm.
sorry2.gif
Zapytały, czy jestem zdecydowana jednak rodzić, a ja na to, że stanowczo tak. No i zostałam tam. Sala podzielona parawanem, po jego drugiej stronie dziewczyna ze świeżo urodzonym maluszkiem. Wkrótce zresztą ją zabrali, więc zostaliśmy tam sami. No i tak sobie łaziłam, potem skakałam na piłce, prysznicowałam się i tak dalej, i powoli ta akcja porodowa postępowała, ale bardzo powoli.

EDIT - cd.

Jakoś specjalnie nie było to na szczęście męczące, dopiero ostatnie 1,5 godziny skurcze były naprawdę bolesne. Przyszła wtedy na zmianę inna położna, starsza pani, która okazała się moim zbawieniem. Naprawdę cudowna osoba. Poleciła mi pozycję, którą miałam przyjmować pomiędzy skurczami, a potem w czasie skurczu - klęczałam z głową na ziemi, a pupą wystającą do góry, a kiedy przychodził skurcz, to musiałam się prostować, siadać na swoich nogach, wypychając miednicę do przodu. To miała spowodować, że dziecko wstawi się wreszcie porządnie w kanał rodny. Jej zdaniem moje ułożenie szyjki macicy plus wielkość dziecka utrudniały akcję i dlatego poród przebiegał dość wolno. Była to - wszystko na to wskazuje - naprawdę dobra położna, bo jej sugestie podziałały piorunująco i zaraz zaczęły się skurcze parte. Wody płodowe w ogóle mi nie odeszły, musieli w końcu przebić pęcherz. No a wtedy to już poszło. :-) Chwila i Julian był na świecie, a ja poczułam wielką ulgę i niewyobrażalne szczęście. Podczas parcia położna i lekarz dopingowali mnie krzycząc, że świetnie mi idzie i jestem do tego stworzona :-D Udało się ochronić krocze, nie pękłam i nie nacięli mnie, miałam tylko drobne otarcie - lekarz stwierdził, że pewnie synek zawadził mnie paznokciem (nie wykluczam, że to prawda, bo urodził się z imponującymi pazurkami). Moment, kiedy ten wymazany maziami płodowymi stwór leżał golutki na moim brzuchu i wrzeszczał co sił w swoich małych płucach był piękny nie do opisania. :happy:
Położna bardzo fajnie się mną jeszcze potem zajmowała, i odprowadziła nas na salę na oddziale położniczym. Naprawdę kochana kobieta.
Podsumowując - poród był długi - na sali porodowej 9 godzin, a jakby policzyć od pierwszych porannych skurczy to w ogóle maraton, ale mimo to nie był jakoś bardzo męczący. Pierwsze dziecko urodziłam znacznie szybciej, bo w 6 godzin z hakiem, ale nie wiem, który poród był lepszy. Chyba jednak ten, bo poprzednio co prawda poszło szybko, ale na koniec i pękłam, i mnie nacięli, także końcówka była gorsza, a teraz poszło, jak to nazywam - bezkolizyjnie, dzięki czemu szybko jestem w formie, mogę siadać, nic mnie nie boli w kroczu, nie paskudzi się. :-)
 
Ostatnia edycja:
U mnie długo także nie bedzie, ok. 3 w nocy mialam pierwszy skurcz (pomyslalam,że skoro pierwszego Syncia rodzilam 7 godz. to przy założeniu, że to kolejny poród to połowa krócej... Tak sądzilam.) no ale skurcze co godzine, potem co 45 min., poszlam pod prysznic, wyluzowały się, Mąz zawiozł starszego do przedszkola, skurcze dziwne były bo malo regularne, ale postanowilam sprawdzic co i jak w szpitalu ( i tak mialam skierowanie na poniedzialek na wywołanie a to byl piatek). Po drodze a to kawalek (25 km) ani jednego skurczybyka, troche spanikowalam, że za wczesnie jedziemy.
No ale mialam 4 cm i wzieli mnie na porodówkę, tam skurcze byle jakie stwierdzili i poszli, kazali mi sie ruszac itp. Tylko wyszli doslownie skurcze sie nasilily i tym sposobem 1,5 godz. później mialam Synka na brzuchu:-) Obeszlo sie bez oxy, dolarganów itp., przekłuwania pęcherza płodowego, wszelkich ingerencji medycznych, nie nacinali mnie, mam tylko otarcia (mimo, że Mały z reką przy twarzy wychodzil "na Supermena":-) ). Rodziłam na stojąco, nie parlam praktycznie, bo sila grawitacji spowodowała, że Dzidziuś sie przesuwał, lozysko doslownie wypadlo za Nim ( a poprzednio byłam łyżeczkowana!).
 
reklama
Witam,
Teraz kolej na mnie :) a więc wszystko zaczęło się 12 października. Dostałam skurczy, więc postanowiłam pojechać razem z mężem na porodówkę nie powiem, ale bałam się okropnie :) pierwszy poród nie wiedziałam jak to będzie... zrobili mi KTG. Przyszła pielęgniarka i okazało się że to jeszcze nie te skurcze co mają być :) więc pojechałam do domu męczyłam się do niedzieli. W środku nocy postanowiłam pojechać, już nie mogłam czasami wytrzymać tak bardzo bolało. Jeszcze pech chciał, że wujkowi się auto zepsuło na wjeździe do nas i musiałam zamawiać taksówkę. Co jeszcze bardziej pogrążyło mnie w strachu :) Gdy przyjechałam do szpitala powitała mnie tak nie miła położna, że modliłam się żeby tylko nie urodzić bo pewnie ona będzie przy porodzie :) Miała o wszystko pretensję, już chciałam ją przeprosić nawet za to, że zaszłam w ciąże :) bo chyba na położnictwo nie poszła z powołania. I znowu KTG iiiii wyszły skurcze, ale poinformowali mnie, że są za małe by urodzić i muszą podać oksytocynę, ale o tym jeszcze miałam porozmawiać z lekarzem na porannym obchodzie. Szczerze to już nawet nie wiem jak przeżyłam tą kolejną noc, wiem jedno że nie spałam od paru dni przez skurcze i byłam wykończona. Rano położna się zmieniła i przyszła do mnie bardzo sympatyczna babka :) Pytam się jej co i jak co by robiła na moim miejscu. Powiedziała mi, że po oksytocynie są mocniejsze skurcze i że bardziej boli. Zapytałam się jej no to co robić wypisać się na własne żądanie. Nie odpowiedziała nic, ale się uśmiechnęła. Więc wiedziałam już co robić :) Gdy rano przyszedł obchód lekarzy poinformowałam ich że wypisuje się na własne żądanie. Wypuścili mnie do domu i poczekałam jak przyjdą już te porządne skurcze :) o godzinie 1 w nocy z poniedziałku na wtorek już ledwo co chodziłam. Chciało mi się spać, więc usypiałam w każdej pozycji. Wydawało mi się, że śpię godzinę :), a mąż tylko patrzył na zegarek i podczas skurczów mówił mi : Mysza masz skurcze co 10 min ja na to że nie jadę poczekam jeszcze później skurcze były co 7 min. więc postanowiłam kolejny raz jedziemy Kochanie. Czuje że już urodzę nie wrócimy się do domu :) W szpitalu przywitała mnie bardzo sympatyczna położna ucieszyłam się bardzo. Niestety dowiedziałam się, że urodzę koło 8-9 rano i jej już nie będzie bo zmiana jest o 7 rano. No i nie zgadniecie na kogo trafiłam na tą babkę która była nie miła. Myślałam że zacisnę nogi i nie urodzę :) Wszystko tylko nie ona :) Niestety musieli mi podać oksytocynę mimo że bóle były mocne nie były na tyle silne by wywołać skurcze parte. Urodziłam Amelkę o 9:50 poród przyjmowała właśnie ta położna którą uważałam za mało sympatyczną, okazała się miła i opiekuńcza jak przyszło co do czego. Gdyby nie jej słowa na sali porodowej i to że wierzyła, że mimo iż jestem padnięta rodząc tak jak by 4 dzień to nie wiem jak bym sobie poradziła. Dużą rolę odegrał też Mój mąż. Pamiętam jak krzyczał dasz radę jeszcze jeden skurcz i będzie z nami nasza dzidzia. Byłam nacinana, mój mąż przez przypadek się wtedy popatrzył, ale nie padł na szczęście :)
Po porodzie mówiłam, że nie chcę mieć więcej dzieci, że za bardzo bolało. Teraz po 4 miesiącach nie pamiętam bólu, wiem że nie było łatwo, ale wiem również, że mam zdrową i piękną córeczkę dla której zrobiłabym wszystko :) Kolejne dziecko planuję za 5 lat trzymajcie kciuki ;)
 
Do góry