reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Relacje z naszych porodów

No wiec u mnie to trwało od poniedziałaku:angry: bo w szpitalu prawdziwe BB:-D.Przyjeli mnie do szpitala ale ze nie było duzego zagrozenia kazali czekac na wolne miejsce na porodówce:dry:.I tak w czwartek wieczorem kiedy stracilismy z M juz nadzieje ,widaomosc jest miejsce jedziemy na porodówke:cool2:.

Tam dostałam kroplówke na wywołonie skórczy i przebito mi pecherz i powiem szczerze że od tego momentu prawie nic nie pamietam:sorry2:.Polozna powiedziała ze musi mnie poszerzyc a to jest bolesne wiec kazała mi wdychac gaz (głupi jas).I od tego czasu cała akcją dowodził M.Wiem ze podano mi znieczulenie ZZO.Dopiero sie ocknełam jak kazali mi przec i po 8 parciach mała była na swiecie.W sumie zajęł Nam urodzenie około 7 godzin ,podobno ekspresowo.I powiem Wam ze znieczulenie to cudowna sprawa.No i M spisał sie naprawdze dzielnie ukłony dla Niego bo inaczej nie dała bym rady.
 
Ostatnia edycja:
reklama
Wreszcie znalazlam chwile zeby Wam opowiedziec jak bylo:)
Jak sie znalazlam w szpitalu nie bede juz pisac bo pisalam na glownym o calym zamieszaniu z tym czy mi odeszla czesc wod czy nie:)
Jak juz ostatecznie znalazlam sie w szpitalu skierowali mnie bezposrenio na porodowke (mialam rozwarcie na 3 palce) i jakby sie akcja nie zaczela mialam sie polozyc na patologie. Posadzili mnie na kanapie i podloczyli KTG i ku mojemu zdziwieniu wyszly tam malutkie skurczyki. Mnie brzuch bolal tak jak zawsze wiec w zyciu bym nie powiedziala ze to juz skurcze porodowe. Polozyli mnie do sali z lazienka bo ta z wanna, w ktorej chcialam rodzic byla zajeta. Po okolo godzinie zaczelam czuc skurcze ale byl to lekki bol jak na okres i byly one nieregularne, np. 3 pod rzad co 5 min a potem 10 min nic. Pozniej kilka co 8 min i znowu 10 min nic. W koncu przestalam liczyc czas miedzy skurczami bo bylam przekonana ze pojde na patologie. W miedzyczasie przyjaciolka przyniosla mi obiad, wzielam prysznic i sie krzatalam po tej sali. Przyszedl sms od mojej poloznej ze odwoluje wszystkie wizyty i za godzine bedzie u mnie. Na co ja odpisalam ze nie ma potrzeby bo akcja sie nie rozwija. Ale chwile pozniej przyszedl moj gin (mialam szczescie ze akurat mial dyzur:)) i powiedzial: pani Oliwio, na pewno dzisiaj urodzimy i przytuli pani swojego dzidziusia. Jak to uslyszalam to scielo mnie z nog bo bylam przekonana ze nie urodze bo przeciez nic sie nie dzieje. Gin powiedzial ze razem z moja polozna podjeli decyzje ze dzis urodze. Za kilkanascie minut przyszlo 2 lekarzy i 2 polozne. Zbadali mnie i rozwacie bylo nadal na 3 palce. Nie czuli pecherza wiec stwierdzili ze chyba faktycznie czesc wod odeszla i glowka dziecka sie obnizyla, uszczelnila i uniemozliwila dalszy odplyw. Zaordynowali kroplowke z oxytocyny na wywolanie skurczy.

Lece bo mala placze, skoncze opis jak tylko znajde chwile.
 
Może zdążę opisać zanim Malusia się obudzi :). Opiszę od samego początku.
Trafiłam do kliniki w niedzielę, jak wiadomo nie chodziło o Małą, ale o dokuczliwego "kolegę", który strasznie bolał.
Pojechałam najpierw rano. Dostałam tabletki spytali czy chce zostać czy wracać do domu, jak wiadomo w domu najlepiej wiec wróciliśmy. Wieczorem ból stał się nie do wytrzymania i zadzwoniłam do gin, kazała jechać do kliniki i już zostać. Więc szybka kąpiel spakowanie kosmetyczki i już byliśmy w drodze. W klinice już na mnie czekali, bo moja gin dzwoniła, że mają mnie przyjąć i powiedziała co podać. Podali mi znieczulenie, zrobili okłady i pomogło w końcu ból ustąpił :tak::-). Następnego dnia na wizycie moja gin po obejrzeniu mojego "kolegi" zadecydowała, że będzie cesarka (aż mnie zamurowało, bo w dzień wcześniej pytałam lekarza który mnie przyjmował czy będę mogła rodzić SN to zapewniał, że tak), że już tego dnia byłam po śniadanku umówiłyśmy się na cesarkę na drugi dzień.
Przez głowę przelatywało mi mnóstwo myśli, że to nie tak miało być, że przecież Mała jeszcze nie chce wyjść, bo nie mam skurczy ani niczego co mogłoby świadczyć o zbliżającym się porodzie. Czekałam na Andrzeja, by jakoś się z tym uporać. Andrzej przyjechał, później teściowa i po rozmowach jakoś mi ulżyło.
Wtorek 4.08.2009- cesarka miała być o 9 niestety się opóźniła, ale jakoś bardzo spokojna i wyluzowana byłam zapewne pomogły rozmowy z poprzedniego dnia :-):-). Od samego rana mnie przygotowywali. KTG, lewatywka, anestezjolog itd.
Po 10 trafiłam na salę. Podali znieczulenie, położyli na stół, zawołali Andrzeja, że już może wejść i zaczęli swoją pracę :-p o 10:42 wyciągnęli mojego kochanego brzdąca. Co za uczucie, nie do opisania. Pokazali mi ją ogarnęło mnie nagle taka dziwna fala ciepła, wzruszenia i wszystkich innych pozytywnych uczuć (nie wiem jak to opisać) było to coś wspaniałego i jedynego w swoim rodzaju. Tatuś poszedł z córeczką, a ja zostałam. Pełna szczęścia leżałam i czekałam na koniec zabiegu, gdy nagle moja gin mówi, że mam guza na jajniku i trzeba usunąć. W tej chwili myślałam, że skonam, poczułam brak powietrza. Wrócił Andrzej i mówię, że ciężko mi oddychać i się dziwnie czuje i że usuną mi jajnik, bo zrobił się guz. Anestezjolog podała mi tlen, a ja starałam się uspokoić. Gin skończyła i wytłumaczyła nam, ze niekiedy takie guzy powstają podczas życia płodowego i mamy się nie martwić wszystko jest dobrze. Więc jakby nie CC to i tak by mnie później pocięli :-(. Szczęście w nieszczęściu, że miałam tą CC.
Oliwia dostała 8 na 9 punktów w skali Apgara. Ważyła 3010 i mierzyła 53 cm.
Punktów tyle, bo miała pępowinkę naokoło szyji i jak ją wyciągneli to była lekko sina, ale po chwili zrobiła się różnowiutka (tatuś mi mówił, bo ja nie widziałam). Więc i tu miałam szczęśćie, bo pępowinka przy szyji i poród SN różnie mógł się skończyć.
To chyba tyle, ale się rozpisałam :-p:-p:-p.

Wyniki guzka za 2 tyg do odbioru.
 
to i ja może zdążę opisać swój poród:

jak wiecie, 9.08. w niedzielę obudziły mnie o 6.30 skurcze, które regularnie powtarzały się co 10 minut; nie mogłam już zasnąć, więc wstałam, zjadłam lekkie śniadanko, poczytałam materiały ze szkoły rodzenia o porodzie; fale gorąca uderzały do głowy, po czaszce jakby mrówki chodziły, zdecydowanie COŚ się zaczynało dziać; czułam dziwny spokój i zupełną gotowość do spotkania z tą ważną chwilą w życiu ciężarnej; stan taki trwał do 9.30, ale skurcze ani się nie nasilały, ani nie były częstsze, więc wzięłam prysznic i postanowiłam spróbować zasnąć - co mi się zresztą udało;

obudziłam się jakoś w południe, skurcze jakieś były, ale nie bolesne i nie regularne, więc nawet nie notowałam co i ile; w ciągu dnia zjadłam normalny obiad (nawet dość spory), myślałam już, że nic się z tego nie rozkręci, skoro skurcze jakby ustały;

ALE od ok. 17.30 skurcze powróciły, na dodatek stały się już bolesne i regularne, najpierw co 10, potem już co 7 minut; postanowiłam nie zwlekać, umyłam się, przygotowałam ostatnie drobne rzeczy do torby szpitalnej i padło hasło: "jedziemy":-) była godz. 20;

w drodze do szpitala (a jechaliśmy z Pruszkowa do W-wy) skontaktowałam się z położną poznaną w szkole rodzenia uprzedzając, że nadciągamy;-)akurat nie była na zmianie, ale wykonała tel. do szpitala informując swoją koleżankę o zbliżającej się ciężarówce:-Dwięc jak już dotarliśmy, położna się nas spodziewała; parę formalności na izbie przyjęć, badanie, 2cm rozwarcia i przyjęcie na oddział; skurcze stawały sie już mocno natarczywe i ledwo szłam; większość I fazy spędziłam albo siedząc w dziwnej pozie na fotelu, albo leżąc na boku na łóżku, niestety ani piłka ani inne ruchowe ćwieczenia nie bardzo mi pomagały; jak się okazało, przyczyną tego była niestety przepełniona kiszka (wyszedł mój obiadek...), ale po lewatywie (cóż to za zbawienie!) ruszyło sie sprawniej; co jakis czas ktg, badanie i postępujące rozwarcie; często korzystałam z ciepłego prysznica, bardzo mi pomagał i poprawiał samopoczucie; mąż przypominał o oddychaniu, w trakcie skurczów zaciskałam jego dłoń i tak naprawdę to najbardziej mi pomagało; skurcze były już na tyle silne, że zaczynałam pojękiwać i zapragnęłam ulżyć sobie czymś przeciwbólowym; kolejne badanie pokazało już 6 cm rozwarcia, więc za późno było na zzo (teraz jestem z tego powodu ogromnie szczęśliwa i dumna z siebie, a le w tamtej chwili czułam się strasznie oszukana, zostawiona samej sobie); przemknęło mi przez myśl, że nie przetrwam tzw. kryzysu 7 cm, że nie poradzę sobie z bólem, ale za chwilę pojawiło się parcie na kupkę; znów wczołgałam się pod prysznic, tam odszedł mi podbarwiony na brązowo czop; położna znów zabrała mnie na fotel, tam odeszły mi wody i stwierdziła: "kochana, rodzimy, teraz dużo zależy od Ciebie" - zaczęło się!!! parte trwały u mnie pół godziny, skurcze miałam intensywne, ale krótkie; położna chciała bym w trakcie skurczu dała radę 3 razy poprzeć, ale wychodziły tylko dwa parcia; podała mi odrobinę oksytocyny i poszło już szybko - nacięcia nie poczułam, ale zdawałam sobie sprawę z tego, że je wykonuje; chciałam go uniknąć, ale z uwagi na te przedłużające się parte jednak mi pomogło; nie krzyczałam, jedynie wydawałam z siebie jakiś dźwięk pomiędzy jękiem a warczeniem; usłyszałam, jak wzywają personel z hasłem "do porodu", przyszło parę osób; po chwili poczułam ulgę, zobaczyłam swój opadający brzuch, a za chwilę położono mi na piersi maleńką skurczoną istotkę... byłam jak w jakiejś malignie, patrzyłam na maleństwo, na męża, na położną, nie do końca wierząc że to już, że to nasza Córcia przyszła na świat... po chwili usłyszałam Jej krzyk, zbadano malutką, usłyszeliśmy że jest zdrową dziewuszką, dostała 10 pkt. Apg; była to 2.30 rano; za chwilę urodziło się łożysko (nic nie czułam), potem jakaś pani mnie zszywała - to akurat czułam, ale nic już nie miało znaczenia...
naprawdę nie mogłam uwierzyć, że to zawiniątko, beduinka, którego położono przy mnie po odstawieniu do sali poporodowej jest moje, że ze mnie wyszło, że jeszce rano kopało i się przeciągało w moim brzuchu... zaczęłyśmy karmienie, mała tak pięknie się przystawiała, otwierała szeroko buziulkę machając główką na boki, by chwycić pierś...
to były piękne chwile, łzy mi lecą na ich wspomnienie... i choć pierwsze myśli były: nigdy więcej, to już teraz wiem, że warto i nawet trzeba przejść ten ból, ten specyficzny, przypisany kobiecie stan, by w pełni docenić życie...
kocham moja córeczkę njbardziej na świecie (i już załałam laptopa łzami)
 
Ostatnia edycja:
To może i nadszedł czas na mnie, jak czytam wasze opisy to i mój poród chyba nie był taki okropny jak na początku mi się wydawał:zawstydzona/y:

Jak już pisałam na innym wątku 02.08 wybrałam się na rozlewiska Narwi, pare godzinek połaziłam, jazda po wertepach i wieczorne pranie dywanu poskutkowało. Chwilkę poleżałam na kanapie przed tv i poszłam do kibelka. Wstaję a tu dalej mi cieknie, ale myślę sobie co ja siku dalej robię i nic nie czuję? dziwne :crazy:!!!A to były wody! Wołam więc do mego M aby piwa już nie kończył bo chyba się zaczyna mała pchać na świat a była ok 20.00.... Szybki prysznic torba w rękę i po drodze do szpitala zajechaliśmy jeszcze po znajomą położną. Na miejscu okazało się że chociaż jest ostry dyżur to problem z przyjęciem do szpitala bo na położnictwie brak miejsc :wściekła/y:. I tu właśnie przydała się ta położna i załatwiła mi przyjęcie na porodowkę ok 21.30. Na izbie przyjęć lewatywa ( dzięki za nią) i szybki prysznic i na górę na właściwą porodówkę...
Chociaż była tylko jedna rodząca i wszystkie pojedyncze sale wolne położyli mnie do niej na jedyną podwójną salę. Tam badanie i podłączenie ktg..szyjka prawie zgładzona zero rozwarcia i brak skurczy.... i tu pierwszy zong delikatnie mówiąc wyperswadowano nam aby mąż był przy mnie bo i tak nic się nie dzieje a jak coś to telefon do niego i w ciągu pół godziny będzie przy mnie :angry::no: I o zgrozo ja głupia się zgodziłam aby pojechał do domu ( rano o 7.30 miał mieć egzamin na prawko i po prostu szkoda mi się Go zrobiło). I tak to zostałam sama sobie....
Ja skurcze czułam wyraźnie, oddychałam jak uczyli w szkole rodzenie i trochę pomagało a na ktg brak jakichkolwiek skurczy i tak całą noc.... Ból co raz większy brak bliskiej osoby i nieżyczliwe panie położne, po korytarzu chodzic nie wolno chociaż brak tłumu rodzących ( tylko po co chodzić po korytarzu jak położne poszły spać i nie daj panie coś bym od nich chciała).... więc został spacerek po sali 12m2, skakanie na piłce i prysznic.. Mąż przyjechał do mnie ok 6 rano, zrobili szum że nie może być w dwuosobowej sali a ja na to , że mówiłam iż chcę rodzić razem więc przenieśli nas na salę do porodów rodzinnych :dry: i co z tego skoro mój M pojechał zaraz na ten egzamin i znowu zostałam sama...
Na szczęście o 7 rano zmiana ekipy i tu wyszło dla mnie słoneczko :-). Przed 8 dostałam kroplówkę i się zaczęło. Skurcze jak szalone ból nie do zniesienia, nic nie pomagało ani oddychanie ani piłka... i ja tylko ryczałam. I tu pojawiła się położna pani Ewa po prostu istny anioł :happy: i była ze mną już do końca. Pomogła mi pójść pod prysznic z podłączoną kroplówką, później się przebrać i szybko ściągnęła anestozjologa aby podać mi zzo. Jak dostałam pierwszą dawkę znieczulenia 15min i nic dalej niemiłosiernie boli, więc dostałam drugą dawkę i jakbym odleciała. Przed 9 zadzwoniła moja siostra, męża dalej brak:crazy:, więc poprosiłam aby ona szybko wyszła z pracy i do mnie przyjechała bo ja nie wiem czy mój M zdąży na czas. Ok 9.30 rozwarcie 10cm i zaczynamy rodzić:tak: na szczęście była przy mnie moja siostra i mój M już dojechał:happy:. Pani Ewa mówi jak mam przeć a ja nie dam rady, jak to się mówi dmucham w policzki zamiast przeć... Powoli gromadziło sie co raz więcej osób...anestezjolog, neonatolog, lekarz dyżurny i jescze dwie położne, ja mąż i moja siostra (niezły tłumik witał moją księżniczkę :-p). A ja dalej nie dam rady jej urodzić, miałam wrażenie że mi d..ę rozerwie i do tej pory boli mnie cholernie(niestety to wina mojego żylaka, który pojawił się w czasie ciąży:no:). Powoli zaczęłam panikować że małej coś się stanie, ale w końcu się udało i równo o 10.00 urodził się taki mały fioletowy stworek, moja kochana kruszynka :-):happy::-). Dali mi ją potrzymać a ja ponoć miałam taką minę jakbym zdziwiona była co ona tu robi....Póżniej łożysko to tylko chwila i zero bólu.... czyszczenie i szycie i nie wiadomo skąd zwiększone krwawienie. Na szczęście po pewnym czasie opanowali krwawienie i wszystko ok. Poleżałam jeszcze sobie pare godzin na porodówce... czekałam aż wypiszą z położnictwa jakieś dziewczyny do domu..
a na położnictwie szkoda mówić kolejne pielęgniarki którym nie daj panie Boże przeszkadzać i poprosić o jakąkolwiek pomoc, w końcy byłam pierworódką i nie wiedziałam jak przystawiac do piersi i takie tam ale to już inna historia.....

Wielkie podziękowanie należą się pani Ewie, położnej która pomogła mi przejśc przez to wszystko :tak:

Teraz jestem bardzo szczęśliwą kobietą (pomimo zmęczenia i niewyspania) bo mam już swoją Juliankę przy sobie i wiem że bardzo kocham moją rodzinę :-):happy::happy2::-)
 
no to teraz czas na mnie...

na ostatniej wizycie u mojego gina (18.07) dostala skierowanie do szpitala na planowane CC - mialam sie stawic 3.08., mieli mi zrobic badania i ustalic termin CC :-) moj doktor zrobil mi usg - powiedzial ze dziecko wazy ok. 3200g - j a w szoku bo 2 tygodnie wczesniej tez tyle wazyla :szok::szok::szok: na to moj gin stwierdzil ze sprzety sa rozne - ale na bank mala ma ponad 3 kg, jest donoszona i nie poowijana pepowina wiec mam byc spokojna...
bylam spokojna bo dostalam juz zielone swiatlo ;-) a wtedy wlasnie skurcze sie skonczyly ;-) pojechalismy sobie na wies do dziadkow ;-)
w sobote 1.08. dostalam jakiejsc swedzacej wysypki na dole brzucha... takie jakby pecherzyki mi sie porobily i myslalam ze sie zadrapie na smierc :baffled: do tego doszlo jeszcze wysokie cisnienie (150/90) i jak na zlosc nie czulam ruchow malej :-( telefon do gina a on "biegiem na IP do szpitala" - no i pojechalam...
na IP panie doktor stwierdzila ze jak ja w poniedzialek mialam przyjsc to i tak musze poczekac bo przez weekend nikt nic nie bedzie ze mna robil...:szok::crazy: na szczescie Monia zaczela rozrabiac wiec mi ulzylo ;-) zrobili mi KTG zero skurczy ;-)
polezalam tak drapiac sie wsciekle przez weekend ;-) w poniedzialek rano - glodna jak wilk zjadlam sobie brzoskwinie i sucharka i przyszedl pan doktor - jak zobaczyl ta wysypke to zadal jedno pytanie "jadla juz pani cos dzisiaj?" - gdybym nie zjadla Monia bylaby poniedzialkowym dzieckiem ;-)
potem badanko, usg - tu sie przerazilam bo doktorowi wyszlo na nim ze dzidzia wazy...4300g - akurat spotkalam wtedy mojego gina - zapytal ile wazy mala - ja ze 4300g - zrobil takie :szok::szok::szok: oczy a stwierdzilam ze jutro sie okaze ;-)

no i w poniedzialek wieczorem - kolacja o 17:30 a o 20:00 lewatywa ;-) moglam pic do 22:00 a zgaga mnie tak meczyla ze szok (nawet na stole operacyjnym), wysypka nie tylko na brzuchu ale tez na nogach - najwiekszemu wrogowi nie zycze takiej "atrakcji"

zabrali mnie z sali o 8:00 - golenie, zakladanie cewnika, czekanie.... strasznei duzo porodow wtedy bylo... zmarzlam troche bo przykryli mnie jakims wybrakowanym (za krotkim) przescieradlem, no i to lozko bylo tez krotkie..
w koncu przewielzi mie na sale operacyjna - znieczulenie - ze strachu ze sie rusze trzeslam sie jak osika ;-) przypomnialo mi sie to co sie dzialo 4 lata wczesniej... balam sie ze z mala bedzie cos nie tak :-(
babki ktore byly na sali operacyjnej stwierdzily ze po brzuchu widac ze chlopak bedzie - ja na to ze jak wykracza to beda mi musialy szukac sklepu z dzidziusiami bo starszy brat chce SIOSTRZYCZKE!!! no i zaczely sie zaklady ;-)

tym razem bylam twardzielka i patrzylam w lustra nad soba - widzialam Monie ze zwisajaca pepowina jak ja wyciagali (o 9:38) i wiedzialam ze tym razem jest OK bo Monia darla sie jak opetana ;-) (Jasiek pokwilil i ucichl bo sobie z oddychaniem nie radzil)
malz mowil ze jak uslyszal ten glos to wiedzial ze to moje dziecko - ze niby wrzask ma podobny do mojego :-):-D
no i potem powiedzieli mi ze 10 pkt, ze 53 cm i ....3710g - big plus dla mojego gina ;-) bo 0,5 kg w dwa tygodnie mogla przytyc ;-)

potem zawiezli mnie na pooperacyjna i po pol godzinie na polozniczy - przywiezli Monie zeby mi ja pokazac a o 17:30 przyszla polozna i mowi "wstajemy" no to wstalam - helikopter w glowie, nudnosci... dostalam siateczke na saczek i moglam chodzic ;-) przywiezli Monie znowu - byla ze mna do wieczora a potem znow ja zabrali na noworodki i przywiezli dopiero rano - tym razem bylysmy juz caly dzien same ;-) same bo dziecko kolezanki z sali mialo zapalenie pluc i przeniesli je na patologie - od srody so soboty mialam cala sale tylko dla siebie i Moni i nie powiem zeby mnie to cieszylo bo musialam ja zostawiac sama jak chcialam isc do WC a kapalam sie jak malz przychodzil... poza tym nie bylo do kogo paszczy otworzyc a ja to z natury gadula jestem ;-)

zajmowali sie nami bardzo dokladnie - mialam zapalenie krtani pod koniec ciazy wiec Monia zostala przebadana pod katem infekcji - okazalo sie ze jest OK., ale jest na granicy anemii (ja tez), do tego wysluchali jakies szmery nad serduszkiem no i musimy rehabilitowac stopki bo przez to miednicowe ulozenie ma lekko szpotawe nozki - widac rehabilitowanie dzieci jest mi "zapisane z gory".
Wypisali nas w niedziele (wczesniej jeszcze walczylismy z zoltaczka) ze skierowaniami do kardiologa, przychodni reghabilitacyjnej i na usg bioderek ;-)

no i to chyba tyle relacji z mojego porodu - ostatniego juz bo jak mnie pytali kiedy sie spotkamy znow to zapytalam ile mozna miec cesarek - powiedzieli ze poki sie ma macice :-) ale lekarz dodal "u pani duzo nie zostalo" - nie wiem co to znaczy - zapytal moje gina jak pojde na kontrole ;-) faktem jednak jest ze wiecej dzieci nie planuje ;-) juz chyba za stara jestem- przynajmniej na ciaze :-)
 
teraz moja kolej. W niedziele rano zaczely odchodzic mi wody. pojechalismy do szpitala, a tam taki wysyp dzieciaczkow ze ledwo mnie przyjeli z zastrzezeniem ze po porodzie bede lezala na trakcie porodowym dopóki nie zwolni sie lozko. caly dzien przelezalam w szpitalu i ani jednego skurcza, na wieczor dostalam zastrzyk po ktorym mialo sie zaczac albo mialam usnąć. Na szczescie sie zaczelo, kolo polnocy poczulam pierwszego skurczyka, kolo 3 juz byly dosyc bolesne i poszlam na porodowke tam polezalam z godzine pod ktg, zadzwoniam po meza i poszlam na lozko porodowe, rozwarcie sie robilo coraz wieksze ale duza glowka slabo schodzila bo skurcze byly za slabe, podpieli mi oksytocyne i ruszylo. Wreszcie polozna pozwolila przyjac pozycje bardziej pionową (do tej pory mialam lezec bo wtedy ponoc najlepiej glowka schodzi) i tak kucając, bez nacinania krocza:-) o 7.20 urodzila sie taka cieplutka kluseczka.Tatus przecial pepowine i poszedl pstrykac fotki. Maly mial 4080g, 56cm, dostal 10pkt, i wyladowal u tatusia na raczkach bo w szpitalu wszystkie wozeczki zajete.kolo poludnia, po wypisach mam przenieśli mnie do 2osobowej sali, a po 2 dobach do domku:-)
 
To i ja się zebrałam do opisu :)
W piątek zaczęło mi się wydawać że sączą mi się wody... miałam jednak watpliwości czy to wody czy rozwodniony śluz ale wieczorem jak zadzwoniłam do położnej to kazała przyjść do szpitala sprawdzić - umówiłyśmy się na 21.15 żeby jeszcze rodzice do KArola zdążyli przyjechać...troche się zestresowałam że jak to faktyczie wody a nic się nie dzieje to zostanę na patologii i nie wiadomo ile to potrwa :( ale była też opcja że mnie wypuszczą spowrotem - umyłam się jednak i spakowałam tak, żeby zostać w razie czego ...
Na ktg nic nie wyszło, po badaniu połozna stwierdziła rozwarcie na ok 2 cm i sączące się wody - ale powiedziała że pewnie gdzieś u góry przepuszcza bo na dole pęcherz czuje cały...potem zbadał mnie lekarz i stwierdził że szyjka jeszcze trzyma i on widzi przede wszystki dużo śluzu i plaminie (no bo po badaniu połoznej tak to już wyglądało) no ale generalnie jego wniosek był taki że ja doświadczona kobieta wiem co mówie (stwierdził że pamięta mnie sprzed 3 lat! - nie wiem czy tylko tak nie ściemniał) i mam zostać...plus tego wszystkiego tak ze na patologii nie było miejsc i dostałam od razu poporodową jedynkę a ich badania chyba sprawiły że skurcze się pojawiły
od 23 regularne co 10 min, potem 7 i 5 ale potem znów zwolniły i były co 10 min i tak do rana - troche drzeałam ale kiepski to był sen z tymi skurczami, poza tym prawie całą ksiązkę przeczytałam (pt "W samo południe") jakby przyspieszało to miałam dzwonić po męża i położną no ale do rana nie nasiliły się specjalnie ani nie przyspieszyły...rano moja połozna przyszła na 7 - badanie - 4 cm rozwarcia i stwierdzenie że dziś urodzimy :)
obchód - lek. stwierdził - pokrpimy :) połozna mówi - może poczekamy naturalnie a on - no przecież oksytocyna jest jak najbardziej naturalna :) ale oczywiście decyzja należy do mnei - no to zdecydowałam - pokropimy :)
lewatywka, ok 10.20 kroplówka, mąż przyjechał
jeszcze chwile leżałam pod ktg z tą kroplówkąi cieszyłam się że te skurcze taki mało bolesne w porównaniu z krzyżowymi...Asia (połozna) do mnie żebym się jeszcze nie cieszyła :) no i ok 11 zaczeły się mega bolesne (tak po rozwarciu na ok 5 cm)na szczęście mąż masował, pomagał , kazał oddychać, Asia pocieszała że do 12.30 na pwno będzie po wszystkim
skurcze były od razu co 2 min, potem nawet co 1 40- 1 30 - chodziłam sikać między nimi ale i tak na jedno sikanie przypadało kilka skurczy ( a cały czas jeszcze byłam na tej sali swoje - jedynce) no i ok 11.45 poszłam na siku a tam już skurcze parte mnie dopadły, wypadam z kibelka i pod salę porodową- a tam każą mi poczekać bo jakaś laska tam w wannie siedzi (dobrze że na wcześniejszym etapie) żeby się ubrała i wyszła z mężem - no ja pod tymi drzwiami to już myślałam że urodzę chociaz dziewczyna biedna w stresie z tej wanny wyskakiwała i się ubierała...a ja jęczę pod drzwiami że muszę przeć...no jak tylko wskoczyłam na fotel porodowy to myślałam że mnie rozerwie - darłam się okrutnie przy parciu ale dwa skurcze i po 10 min Batruś wylądował u mnie na brzuchu - co za radość i ulga :)Pierwsze co zrobił to mnie równo obsikał - lał na mnie długo i ostro :) a ja najszczęśliwsza na świecie go podziwiałam :) pępowina była krótka i gruba - mąż przeciął :) małego zważyli, zmierzyli - wszystko widziałam bo na przeciw mnie to robili, zdrowiutki dostał 10 APGAR
łozysko wyskoczyło praktycznie samo- bez problemu
zszywanie (troche pękłam) i odkażanie nie należało do przyjemnych - ściskałam męza za rękę przy każdym wkuciu...
potem jeszcze przeprosiłam że tak głośno się darłam przy parciu ;) ale widać skutecznie :):):)
potem od razu na salę poporodowa - jedynkę, mały się pięknie przyssał :) i od tej pory niewiele puszczał cyca- głównie jak musiał
jak bym miała podsumować - bardzo bolało (już małam w trakcie takie mysli - zwłaszcza po nieprzespanej nocy - że ja na razie przerywam i spadam się wyspać i odpocząć a urodzę innym razem ;) no ale już się nie dało) ale było szybko - takie bolesne naprawde to może ok 1-1,5 h...i że warto to przecierpiećto wy wiecie najlepiej :)
 
No to ja wreszcie napisze tez co i jak...
no wiec na ostatniej kontroli bylam 11-go i na 13-go bylam umowiona na wywolanie gdyby sie nie ruszylo.
W srode rano walczylam z potwornym bolem krzyza, az w koncu sie poddalam i zadzwonilam do szpitala - kazali przyjechac i zobaczymy co dalej...
Ok. 10 bylam w szpitalu, skurcze co 10min, rozwarcie nadal 5cm, o 13 juz wysiadalam z bolu wiec dostalam znieczulenie w plecki, po znieczuleniu skurcze prawie zanikly, ale powiedzieli ze podlaczaja kroplowe i dzisiaj napewno urodze, przebili tez pecherz i odeszly wody. ok 18 rozwarcie na 9,5cm no to rodzimy, odlaczyli znieczulenie po ok 20 min pojawly sie skurcze parte, moj m byl calutki czas ze mna (oddychal ze mna, parl ze mna, super po prostu) po godzinie parcia o 19:41 pojawila sie na swiecie nasza pierwsza ksiezniczka Claudia z waga 2515g, po kolejnych 40 min parcia o 20:21 powitalismy nasza druga kruszynke Natalie z waga 2620g. Porod byl bardzo wyczerpujacy ale wspominam dobrze. Dziewczyny zdrowe dostaly po 10pkt. Problem pojawil sie po kolejnej godzinie, przez ktora meczylam sie zeby urodzic lozyska, niestety nie udalo sie - byly mocno przyczepione do scianek. Powiedzieli ze w takim razie usuna je recznie, pojechalam na operacyjny i pod narkoze. Tyle pamietam...
Zabieg mial trwac ok godziny. W tym czasie moj M byl na oddziale dla matek z dziecmi czekajac na mnie...
Ten fragment to tylko z opowiadan znam...
Po ok 2-3 h ja nadal na operacyjnym - walczac o zycie - dostalam krwotoku, stracilam prawie 4 litry krwi, lekarz zszedl do mojego M powiedziec ze stan jest krytyczny i nie moga zatamowac krwawienia - walcza...
Po ok 6h skonczyli, przewiezli mnie na intensywna, pamietam moment ze sie przebudzilam, zobaczylam M z dziewczynami wiec pomyslalam ze wrocilam po tej godzinie...
Ja jednak nadal walczylam o zycie, goraczka 40st, dostalam krew, lekarz do M - czekamy...
Wiem ze jakies 3-4 h pospalam telepiac sie z goraczki, M byl z dziewczynami, przyszedl ok 8 - wyslalam go do domu, czujac sie lepiej ale nadal nie zdajac sobie sprawy co sie stalo (ja w sumie nadal sobie nie zdaje sprawy z tego...) Z godziny na godzine dochodzilam do siebie, w poludnie przyszedl gin i powiedzial co sie ze mna dzialo...
Wstawili mi jakis balonik do macicy zeby zatamowac krwawienie, w czwartek popoludniu usuneli z macicy wszystko co tamowalo krwawienie, ja czulam sie coraz lepiej, wieczorem przewiezli mnie na oddzial do dziewczyn, lezalysmy do niedzieli, bo musialam dosc do siebie, jeszcze goraczka 39,8 st mnie meczyla do soboty. Od niedzieli 16-go jestesmy w domku.
Dzisiaj mija dokladnie 2 tyg od porodu a ja wrocilam do 100% sprawnosci.
 
reklama
Opisze szybko jak to bylo ze mna.
Spodziewalam sie,ze wody odejda dostane ostrych boli i sie zacznie:-pTak jak na filmach,w koncu nie wiedzialam czym jest porod.A bylo tak,ze w piatek w nocy (z czwartku na piatek 13-14 sierpnia) o godznie 2:30 zaczelo bolec ale nie jakos ekstremalnie.O 9:00 bylismy w szpitalu i dopiero tam zaczela sie ostra jazda:tak: Fajnie,ze gdy jest juz dawno po wszystkim mozna opisac to zdazenie tak na luzie ,bo wtedy to marzylam tylko by sie juz skonczylo...Okolo 14:00 dostalam mozliwosc skorzystania z kapieli ,wiec pluskalam sie ponad godzine i jak wyszlam z wanny to prosilam o jakies znieczulenie bo zaczynal sie kryzys 7 centymetra:angry:Plakalam i walilam piescia w poduszke gdy nadchodzil skurcz.Gdy opowiadalam siostrze,ktora jest po trzech porodach,ze mowilam do poloznej,ze nie dam rady i ze mam juz dosyc,ze nie moge...to sie ze mnie smiala i nazwala delikatesem.:baffled:No moze i tak...w koncu kazdy odbiera bol inaczej.Dla mnie ten bol byl na tyle silny,ze nie potrafilam milczec.Co nie znaczy,ze krzyczalam.Mowilam tylko...duzo mowilam,do meza i do poloznej.A polozna mialam super,robila mi oklady,tak czule do mnie przemawiala,ze dam rade,ze to dzidzia chce wyjsc i dla niej musze sie postarac.Wiec sie staralam i o 21:17 Majeczka byla juz z nami...:-) Zamiast lewatywy dostalam jakies dwa czopki,ktore i tak w niczym mi nie pomogly no i podczas parcia...:zawstydzona/y:Czulam dyskomfort,wzbranialam sie na poczatku troche przed parciem bo czulam,ze oprocz dziecka chce wyjsc cos jeszcze ale w koncu sie przemoglam ,nie bylo innego wyjscia.Maz byl przy mnie cale 12 godzin.Na poczatku gdy jeszcze nie bylo tak zle mowil,ze mu sie nudzi i co on ma robic:szok: a pozniej pod koniec gadal,zebym sie pospieszyla.Widzialam jego wzruszenie i lzy gdy ujrzelismy Majeczke po raz pierwszy,ja wrecz nie dowierzalam i bylam z siebie strasznie dumna,ze poszlo w miare latwo,bez naciecia...troszke sie tylko pocharatalam-trzy rozpuszczalne szwy.Moglam siedziec,troche gorzej z zalatwianiem potrzeb fizjologicznych ale w sumie nie bylo i nie ma tragedii.Po porodzie jeszcze wspolna fotka pstryknieta przez polozna na pamietake,mala do piersi i sielanka.Poczucie spelnienia i ogromnego szczescia.3 dni w szpitalu,na 4 do domu i...to by bylo na tyle.;-)No i mala zdrowiutka,dostala 10 punktow w skali Apgar.
 
Ostatnia edycja:
Do góry