Po porodzie nie ryczałam ,ale się śmiałam .As, ja tam nie jestem w stanie obiektywnie opieki ocenić, bo:
1) w czasie po porodzie to ja się nadawałam do ryczenia/buczenia,
2) mleka nie miałam (co się i potem nie zmieniło, albo hormony nie zadziałały, albo cycki felerne),
3) Sz zasypiał zamiast ssać, więc się budził wielce głodny i beczał bez opamiętania (ten typ tak ma, że jak się rozkręci w swoim lamencie to ciężko utulić),
4) przyplątała się żółtaczka, więc przymusowe opalanie a tu pkt 3,
5) już mieliśmy wychodzić a tu jakieś kiepskie wyniki siuśków, straszenie cewnikiem
6) a ja ciągle bucząca, becząca...
Tak więc pewnie miałam opinię histeryczki, ale z perspektywy czasu sama sobie współczuję, bo ten spadek nastroju był dobijający, ode mnie całkiem niezależy, a do tego to podejście męża, rodziny, personelu - czego beczy...
To się wyżaliłam... ;-)
Gadaliśmy z D. do 4 rano ,bo wtedy pojechał do domu,a ja dopiero poszłam spać .
Przed 6 już nie spałam ,bo przyszli z termometrami.
Oddałam termometr i do małego powędrowałam...
Tam przesiedziałam cały dzień ,bo nie chcieli mi go dać,ponieważ miałam klimę w pokoju ,a młodey temperaturę tracił i w cieplarce leżał..
potem też mieliśmy zółtaczkę i to taką bardzo wysoką na granicy przetaczania krwi.
Młody nie umiał ssać ,a w zasadzie nie miał odruchu ssania ,więc system Medeli poszedł w ruch i po kilku dniach zaskoczył;-)
Następnie wykryto 2 wylewy i wszystkie odruchy wcześniacze ,wtedy go męczyli wszystkimi możliwymi badaniami
w efekcie wyszliśmy w 8 dobie dopiero ,jak młody przestał spadać na wadze i przybył 1 dkg ,bo taki był warunek wypuszczenia nas ze szpitala




Także słodko nie było ,ale daliśmy radę .
Patrząc z perspektywy czasu było naprawdę dobrze


