reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Wspomnienia grudniówek z porodówek - bez komentarzy

reklama
[FONT=&amp]Noto może napiszę jak to było u mnie [/FONT]:-)
[FONT=&amp]Chyba miałam jakieś podświadome przeczucia bo z rana wstawiłam ostatnie pranie, wrazie gdyby … posprzątałam kuchnię i ogarnęłam pokój. Ok. 16 wybrałam się dobanku i już w drodze zaczęły się pojedyncze skurcze ale były znośne i nieregularne.Postanowiłam nie stresować jeszcze K. bo sądziłam, że miną, jednak z czasem częstotliwość narastała. Po powrocie do domu były już dość regularne. K.zapytał czy coś się dzieje a ja powiedziałam tylko że może dziś urodzę, na jego pytanie czy naprawdę odpowiedziałam że nie wiem ale skurcze są dość częste więcstwierdził że może jednak lepiej jak pójdzie odśnieżyć samochód[/FONT]:-)[FONT=&amp] no i po chwili poszedł,przestawił go pod klatkę i odśnieżył aby był gotowy do drogi.[/FONT]
[FONT=&amp]Kiedyskórcze miała co 5-7min. stwierdziłam że chyba jednak to już to i raczej nieustąpią – cieszyłam się bardzo a mój mąż zestresowany kręcił się wokół mnie.Poszłam się wykąpać i ogólnie przygotować do szpitala a później zadzwoniliśmydo mojej mamy, żeby przyjechała do Julki. W między czasie K. Młodą do spania alenic jej nie mówiliśmy żeby czasem nie płakała. Gdy mama dojechała skórczemiałam co 3min., nic nie mówiłam bo bałam się że K. może się stresować iż niezdążymy i za bardzo będzie się spieszył do szpitala. Zajechaliśmy ok. 21:30.Tam się przebrałam, położna wypełniła papiery, sprawdziła bicie serduszka –najgorsze że musiałam się położyć bo nic nie było słychać, ale byłam pewna że wszystkook. ponieważ po drodze Wojtuś jeszcze troszkę mamusię pokopał [/FONT]:-)[FONT=&amp] No i po prawie całej papierologii już w dużych bólach trafiłam na salę porodową. Jeszcze stwierdziła że wybrałamsobie termin w urodziny, więc powiedziałam że robię sobie najwspanialszyprezent, na co ona że w takim razie muszę zdążyć do 24:00 więc powiedziałam żemam nadzieję, że zdążę. [/FONT]
[FONT=&amp]Była 22:10, położne położyły mnie na łóżku a K. czekał jeszcze w sali dlaoczekujących, podłączyły pod KTG no i zadawały pozostałe pytania a jedna przygotowywała wszystko dopytując jak się czuję, czy boli czy mam bóle parte, itp.Na pytanie czy mogę wstać bo lepiej znosiłam bóle na stojąco powiedziała żelepiej nie bo urodzę a nie wszystko było przygotowane. Kiedy przebiła pęcherzjuż czułam że czas przeć, po pierwszym parciu poprosiłam żeby zawołały już mężabo bałam się że nie zdąży, no i potrzebowałam go obok [/FONT]:-)[FONT=&amp] Zanim przyszedł położne międzysobą stwierdziły że dość duża głowa, usłyszałam tylko „to powiedz pani” więczapytałam czy jest duży bo lekarz mówił że będzie spory ale chyba nie chciała mnie stresować bo zaczęła rozmawiać zemną na inne tematy. Przyszedł K. były kolejne 2 lub 3 parcia i o 22:38 Wojtuśsię urodził – prezent zdążył [/FONT]:-)[FONT=&amp]Powszystkim położna powiedziała że musiała mnie naciąć bo inaczej bym pękła więc powiedziałamże cieszę się że mnie nacięła, no i dała mi do podpisania zgodę na nacięcie boprzed porodem już nie zdążyła [/FONT]:-)[FONT=&amp] Spędziliśmyjeszcze ok. 2 godz. Na tej sali – w między czasie lekarz mnie wyczyścił boresztki łożyska pozostały, położna zszyła, a mój mąż trzymając mnie za rękę i przytulając nas mówił jaki jest ze mnie dumny (choć przy porodzie był może z5-10 min [/FONT]:-)[FONT=&amp]) później przejechaliśmyna salę poporodową i do ok. 2:00 byliśmy razem po czym pojechał do domu. [/FONT]
[FONT=&amp]Julkadzielnie to zniosła[/FONT]:-)[FONT=&amp] tęskniła ale nie płakała tylko opowiadała mi wszystko przy każdej rozmowie tel. i pytała jaksię czujemy i jak ma się Wojtuś. Kiedy przyjechali wydała mi się taka „dorosła”i duża [/FONT]:-)[FONT=&amp] Wyszliśmy wśrodę po 13:00 czyli po 1,5 doby choć była obawa bo Wojtek jadł bardzo mało ispadła mu waga o 300g ale na szczęście wypuścili nas. Teraz nadrabia i dziękitemu mamusia szybko wraca do normy [/FONT]:-)[FONT=&amp]no i od kilku dni mogę nosić spodnie sprzed ciąży. Poza tym jest spokojny, śpii je na zmianę. Na szczęście wie że noc jest do spania a dzień do zabawy [/FONT]:-)[FONT=&amp] a Julka troskliwie się nim opiekuje,całuje, reaguje na każde piśnięcie [/FONT]:-)
[FONT=&amp]Ale się rozpisałam…[/FONT]
 
Ostatnia edycja:
To może ja teraz :-p Póki me Dziewcze śpi :-) A druga zajęta :-D
Tak właściwie to chyba zaczęło się w Wigilie wszystko. Na 20 szliśmy do moich rodziców, posiedzieliśmy tam troche (wcześniej wrażenia u teściowej) koło 22 byliśmy w domu, około 1-ej położyliśmy się spać. Co dwie godziny budził mnie starszny ból podbrzusza. Bolało jak przy skurczach, z tym, że ból był na dole (w okolicach gdzie Lenka miała główke). W rezultacie 25.12 wstałam koło 9 rano, bo stwierdziłam, że i tak już nie zasne. Poszłam do wc, a tam śluz z krwią, więc się domyśliłam, że coś się zaczyna dziać. Tylko, że to ze mnie nie leciało... To we mnie "siedziało". Zadzwoniła teściowa pytać jak tam, powiedziałam co i jak, skurcze dalej były nieregularne, ale bardziej bolesne. Ale zdecydowałam, że chce iść do teściowej. Poszliśmy. Skurcze dalej sie nasilały, i były coraz częstsze. Wieczorem (wróciliśmy koło 18-tej) znów było troche śluzu, tyllko, że z większą ilością krwi i bardziej wyraźniejszą. Skurcze dalej nieregularne i dalej "w dole". Koło 22 zrobiły się co 5-10-5-3-3 minuty. A. zadzwonił do swojej mamy, że przyprowadzi Laure. Wrócił koło 24-ej. Poszliśmy na IP. Po całej papierologii około 0:50 leżałam pod ktg na porodówce. Lekarz zbadał, stwierdził rozwarcie na centymetr... Skurczy brak (nawet te w dole sie wyciszyły:no:) No to co, jak nic sie nie dzieje to na patologie.... Odesłałam Skarba do domu :-) 26.12 praktycznie nic sie nie działo. Bolało, ale stwierdzili, że to nie skurcze. W nocy (była bardzo fajna położna) poszłam powiedziałam, że mnie bardzo boli i coraz więcej krwi leci. Zbadała - rozwarcie +- 3cm. Podłączyła pod ktg, no skurcze są :-D co 5-3 minuty, ale są:-) Zawołała lekarza, zbadał. ołożna zasugerowała, żeby dać oxy w tabletce, żeby skurcze regularne były. Tabletke dostalam okolo 2 w nocy. Skurcze zrobiły się co 5-7-8 minut :-D. I zasnęłam. Koło 4:40 sie obudziłam. Skurcze mocniejsze. o 5 przyszła położna podłączyła pod ktg. Skurcze były - miałam lekarzowi na obchodzie powiedzieć. Stwierdziła, że dziś urodze. Koło 8 zadzwoniłam po A., kazałam wstać, napić się kawy, i czekać na dalsze intrukcje :-D. Po wizycie lekarz stwierdził 5cm rozwarcia - idziemy na porodówke !! Zadzwoniłam po Tatusia :-p. Położna w tym czasie dzwoniła czy mają wolne łóżka :-p Okazało się, że mają - te same co mnie się skurcze jak poszliśmy 26 wyciszyły :-p. Stwiedziła, że mam juz tu nie wracać:-D Około 9:40 leżałam juz podpięta pod ktg. Zawołali A. Skurcze się wyciszyły :no::wściekła/y:. A dół dalej bolał. Położne stwierdziły, że mam się nie wygłupiać, bo juz wszędzie napisały date 27.12 :-D Ta co mnie prowadziła, stwierdzila, że zrobi lewatywe (żeby ruszyć skurcze) i mam pospacerować. No ok. Około 11:30 skurcze regularne. Stwierdziła, że poczeka na skurcz i przebije pęcherz, skurczu nie było:szok:... No to co, kroplówka i oxy. Koło 12:20 podłączli kroplówke. O 12:50 Lenke tuliłam już do piersi :-p. Bolało strasznie. Pęcherza nie dało się do końca przebić. Mała "w czepku rodzona" :-D Tatuś pępowine przecinał :-)
Ide, bo Mała się obudziła :-)

e: tak miałam jeszcze dopisać, kiedy zaczełam czuć parte, kazałam położnej sie naciać. Powiedziała, że nie ma takiej potrzeby. Mówie, a własciwie krzycze do niej :)-D), że ma mnie naciać, bo nie chce popękać. Powiedziała, że umówimy się tak, że jak będzie widziała, że mam popękać to mnie natnie. I faktycznie, nie było potrzeby nacinania, ani też nie popękałam. Kiedy Lenka sie już rodziła, atrakcja niesamowita :-D. "Nasza" położna pierwszy raz widziała, jak dzidzia "w czepku" sie rodzi:-D. Po wszystkim, gdy położna składala łóżko, nie mogłam sie jej nadziękować :-p Powiedziałam, że właściwie gdyby nie oksy, to męczyłabym się chyba do nowego roku. Uśmiechnęła się tylko i poszła ważyć i mierzyć Malutką. Swoja drogą i Lenka i Laura po porodzie miały te same długości i obwody główek i klatek piersiowych :-D. Lenka miała tylko nieco większą wage.
Laura stara się na swój sposób opiekować siostrą :-) "Daj Lence jeść", "Nie dawaj Lence jeść", "Lenka zrobiła kupke" często powtarza, że ją kocha :-) tuli. Ale Laura jest taki tulasek Malutki :-D
I chociaż po porodzie Laury stwierdziłam, że niedługo będzie drugi bobasek, a w dalszej przyszłości jak finanse pozwolą to możemy i trzecią dzidzie "machnąć" tak teraz stwierdzam - więcej dzieci mieć nie chce :-p. Owszem jak się zdarzy to się zdarzy. A może poprostu teraz tak wyszło, bo wiedziałam co mnie czeka ??...
 
Ostatnia edycja:
Opiszę swój poród aczkolwiek w moim odczuciu nie należał do najprzyjemniejszych.
Jak wiecie miałam planowaną cc na dzień 19.12.2012 , dzień wcześniej miałam się stawić na IP. I tak też zrobiłam. Tam okazało się że nie ma mnie w planie , także położna z IP obdzwoniła wszystkich w poszukiwaniu mnie na liście planowanych cc na dn. 19.12.2012. W między czasie zrobiła mi KTG oraz wymaz na GBS ( mimo że go miałam zrobionego tydzień wcześniej). W końcu przyjęto mnie na oddział ( mniej więcej po 4 h czekania ) , tam oczywiście papierologia pełną parą. Co jakiś czas podłączano mnie pod KTG które wykazywało minimalne skurcze.
No i nastał 19.12.2012 ! Przy obchodzie z-ca ordynatora stwierdził że to za wcześnie na cc ( 38tc+4dn) i że trzeba czekać do 39tc. Zapytał się czy wiem jakie to może mieć konsekwencje dla dziecka itp. Potem mnie poinformował że poczekamy na mojego lekarza prowadzącego żeby to on podjął decyzje a On w między czasie zrobi mi USG. Po USG wyszło że płód jest zdrowy i donoszony. Jak przyjechała moja lekarka po rozmowie z Nią i zbadaniu podjęto decyzję o cc. O godz.8:45 zawieziono mnie na sale operacyjną , podłączono mi wszystkie niezbędne kroplówki , podano znieczulenie i wiele innych i o 9:00 rozpoczął się zabieg. Cięcia dokonywała moja lekarka prowadząca, więc czułam się w jej rękach bezpiecznie. Ale tak jak się bałam wtedy to chyba nigdy tak się nie bałam :-(
Kiedy mnie "otworzono" zaczęły się schody, okazało się że mam takie zrosty po poprzedniej cc że masakra. Lekarka powiedziała że pierwszy raz w swojej karierze widzi coś takiego. Miałam zrosty między macicą a mięśniami brzucha przez co nie można było dostać się do macicy. Przez 30 min lekarka "walczyła" aby dostać się do macicy, potem zawołano z-ce ordynatora na konsultację. On jej powiedziała mniej więcej jak ma mnie przeciąć. Jak to słyszałam to oczywiście ciśnienie w dół, p.anastezjolog ( super kobietka) wszystko mi mówiła co się dzieje i podtrzymywała na duchu. Ja tylko się modliłam żeby wszystko było ok z Malutką.
Jak dostali się do macicy to zaraz wyjęli Małą i zabrali. Mała dostała 7 punktów apgar , ważyła 3350g i miała 54 cm długości. Dostała 7 punktów ponieważ mniej punktów dostała za koloryt skóry , za oddech i napięcie mięśniowe. 4 godziny spędziła w inkubatorze grzejąc się i poprawiając saturację. Było to spowodowane m.in.tym że tyle trzymano mnie otwartą i dziecko zostało wyziębione , ale też i to że nie było żadnej akcji porodowej i dziecko było wyciągane na surowo. Pod wieczór przywieziono mi Małą do sali i już się nie rozstawałyśmy. Było już dobrze. Mnie natomiast wyczyszczono i zszyto. Z informacją że "lepiej by było gdyby Pani już nie miała dzieci".
Jak wywieziono mnie z sali operacyjnej to M już czekał zwarty i gotowy. Powiedział że córunia piękna i żeby się nie martwić.
Kolejne dni to tylko ból ból i jeszcze raz ból...
Teraz wiem że jeśliby mi się zdarzyło zajść w ciążę to na pewno nie będzie to cc , a przynajmniej cc planowane.
Przy wypisie dostałyśmy skierowanie do poradni preluksacyjnej i neonatologicznej.
Mała jest moim oczkiem w głowie i wierzę że wszystko będzie ok.
Teraz jestem dopiero szczęśliwa mając dwa Skarby w domu :-)
 
No to ja napiszę Wam o swoich przejściach... :/

Hej dziewczyny! Mąż przyniósł mi komputer do szpitala więc dzięki temu mogę Wam coś napisać.
Zuzia urodziła się 27.12.12 o godz: 16:15, ważyła 3850g, 53cm wzr., 10pkt.
Operację wspominam bardzo dobrze. Atmosfera była super. Po wyciągnięciu Zuzki dali mi ją przy twarzy, dzięki czemu mogłam ją pogłaskać i oczywiście rozpłakałam się. Potem mnie czyścili i szyli. A potem jak wszystkie kobiety po cesarce wylądowałam na pooperacyjnej. Tam byłam do 23:00 i przewieźli mnie na poporodową salę (akurat trafiłam na 9-osobową, więc masakra). Od razu przynieśli mi Zuzkę i ją karmiłam. Potem rano była pionizacja i znów miałam córeczkę do karmienia. Do popołudnia wszystko było dobrze. Mąż odwiedził mnie z rodziną, a potem przyszli moi rodzice, a mąż poszedł do domu. I wtedy się zaczęło. Najpierw temperatura, potem masakryczny ból głowy. Wiłam się z bólu i jęczałam, nie mogłam wytrzymać, a położne i pielęgniarki nie wiedziały co robić. Podawały mi p/bólowe i trzeba było czekać za każdym razem po pół godziny, a ja już nie mogłam wytrzymać. Do tego wszystkiego cały czas miałam drgawki. Rodzice oczywiście zadzwonili po męża. Siedział przy mnie, a wszystkie mamy z tej sali się stresowały co jest grane (wcale im sie nie dziwię). No i rodzice wyszli po coś do samochodu i na jeden moment ponoć zaczęła się toczyć piana z ust i całą mnie wysztywniło, mąż powiedział że nigdy tego nie zapomni, dzwonił po rodziców i wołał o pomoc. Ja dostałam bezdechu i straciłam przytomność. Nic kompletnie nie pamiętam. Tylko to mi mąż opowiedział. Potem podobno wozili mnie karetką z budynku do budynku i robili mi badania. Zadzwonili do lekarza który robił mi cesarkę (był już za granicą) i on wpadł na pomysł, że to może być zapalenie opon i zlecił punkcję. W sobotę wylądowałam na intensywnej terapii w stanie ciężkim ale od momentu podania antybiotyku było widać z godziny na godziny poprawę. Ale podawali mi nawet 4 kroplówki na raz. Spędziłam tam kilka dni, potem przenieśli mnie na jeden dzień na separatki, a na koniec znów wylądowałam na oddziale poporodowym, ale tym razem dali mnie do sali (dwójki), ale zrobili z tego izolatkę i byłam sama przez pierwsze dni. Wszystkie badania wychodziły niejednoznaczne, a jeszcze do tego wzięli Zuzkę na intensywną dla noworodków, bo z powodu mojego stanu chcieli ją dokładniej zbadać. Spędziła tam kilka dni, ale na szczęście wszystko jest ok i jest zdrowa
smile.gif
Te dni były koszmarem, bo nie miałam jej przy sobie. Tego co przeszedł mój mąż i rodzina nie chce sobie nawet wyobrażać. Przez następne dni głowa bolała mnie po kilka razy, ale od kilku dni jest już mega poprawa, głowa nie boli a co najważniejsze Zuzka jest ze mną. Karmimy się piersią i jak już Madzia wspomniała jutro będę prosić ordynatora aby nas nie rozdzielał i nie wypisywał mnie na zakaźne a ją do domku, bo to bez sensu, jak i tak tutaj podają mi te antybiotyki. We wtorek mam mieć jeszcze rezonans magnetyczny. Przeszłam generalnie mnóstwo badań. W piątek mam mieć kontrolną punkcję, wynik ma być po 3 dniach i wtedy zapadnie decyzja czy wypisują czy jeszcze kolejny tydzień antybiotykoterapii.

W związku z powyższym bardzo Was proszę jutro o kciuki. Mam nadzieję, że zgodzą się abyśmy tu zostały...

A tak po za tym, to wiele życzliwych tu osób mówiło że taki przypadek jest 1/1000, a ogólnie nie widzieli czegoś takiego od 25 lat. Więc miałam pecha...
confused.gif


No ale teraz myślę już tylko o powrocie do domku i o tym by być z córeczką.
 
To może i ja się skuszę i podzielę się z Wami moim porodem :-)
23 i 24 grudnia złapała mnie grypa... ;/ czułam się PRZEOKROPNIE, katar, kaszel, ból głowy, temperatura. 25 grudnia po nawet dobrze przespanej nocy o godzinie 7 obudził mnie ból taki jakbym miała mieć rozwolnienie :baffled: poszłam na kibelek zrobiłam siku i pociekło ze mnie coś brązowego... zdziwiłam się bo spodziewałam się krwi albo wód ale nie brazu. Poszłam się zestresowana jednak połozyc, złapały mnie takie bóle ze nie dało sie lezec, mój m sie przebudził i powiedziałam ze chyba sie zaczęło. W expresowym tempie się podniósł i zaczął sie ubierać, ja szybko wskoczyłam pod prysznic. Skurcze miałam co 5-6min mniej więcej. Po godzinie 8 wyjechaliśmy do szpitala, po 9 dojechaliśmy na miejsce bóle w samochodzie miałam już co 3min i były baaardzo bolesne. Tam na ip koło godziny 10 lekarz stwierdził 3cm rozwarcia (tylko 3cm a juz tak bolało :szok:) i powiedział ze odchodzą zielone wody (a raczej brązowe) co go zaniepokoiło- powiedziałam o swojej infekcji (grypie) stwierdził że to pewnie przez to. Po badaniu zaprowadzili mnie z m na porodówke. Skurcze były tak mocne od kręgosłupa że chwilami myślałam że umieram, o znieczuleniu nie było nawet mowy przez zielone wody i przez to ze maluszek miał troche niższy puls- byłam cały czas podłączona pod ktg co uniemożliwiało mi swobodne ruchy bo musiałam byc wyprostowana zeby zapis byl dobry a przy tych skurczach to wiadomo ze czlowiek nie moze sie nie ruszac a najchetniej to by przez okno wyskoczył :szok::angry: jakoś po 11 położna ZASKOCZONA stwierdziła prawie pełne rozwarcie :-):-) nieco później zaczęły mi się już skurcze takie parte, to było bardzo męczące ale juz nie bolało aż tak jak szło rozwarcie :angry: i po godzinie 12 tuliłam maluszka już. Nie nacieli mnie całe szczęście- połozna super babka :tak: Takze poród szybki nie mam traumy i nie wspominam go źle. Powiem nawet że było to piękne przezycie. Jak połozyli mi maluszka na brzuszku jak pierwszy raz zapłakał, jak ja płakałam... piękne na prawde chwile :-):tak:
 
To i ja sie pokrotce podziele moim porodem. Jak wiecie mialam wywolywany, wiec w szpitalu bylam o 21 w poniedzialek zwarta i gotowa. Przyjeli mnie na oddzial, poszlismy na gore. Przyszla polozna, pomierzyla cisnienie, kazali mi isc na usg bo nikt w mojej karcie nie wpisal gdzie jest lozysko. Takze po krotki usg ktore stwierdzalo, ze lozysko jest tam gdzie powinno i glowa tez, wrocilam na gore. Wtedy podlaczyli mnie pod ktg na prawie 1h. Po tym odczycie stwierdzili ze nie ma przeciwskazan do podania zelu, wiec go dostalam, dokladnie juz nie pamietam o ktorej ale chyba cos kolo 23. Okolo 40 min po podaniu dostalam skurczy, na poczatku byly znosne, potem bardziej bolesne. Okolo 1 w nocy zawolalam polozna i powiedzialam, ze juz bardzo mnie boli, cos wyliczylismy ze skurcze byly co 6,5 min. Polozna mnie zbadala, w sumie nie powiedziala ile bylo rozwarcia ale ze juz sie cos dzieje i zeby dac znac jak jeszcze bardziej bedzie mnie bolalo. Wtedy poczulam ze cos ze mnie polecialo i to byl czop sluzowy.
Ok 3 czy 4 chyba wolalam znow polozna bo mnie strasznie bolalo juz wiec zabrali mnie na porodowke. Tam powoli sie ogarnelam, poszlam jeszcze siku, polozyli mnie na lozku porodowym podlaczyli pod ktg, ja mialam juz skorcze co 2 min i chyba jakos 2 czy 3ci skurcz juz na porodowce byl party. Zbadali mnie, ja oczywiscie chcialam znieczulenie, ale polozna stwierdzila ze mam skorcze co 2 minuty i ze nie bede w stanie usiasc do zastrzyku, spytala sie czy chce zeby przebili wody bo wtedy urodze w ciagu 30 min, a znieczulenie zaczelo by dzialac dopiero moze po 30 min. Wec przebila i zaczelam rodzic. Maly wyszedl chyba po 4 lub 5tym partym, troche peklam na poprzednim szwie. Moj maz w miedzyczasie zemdlal. Tzn polozna chciala mi dac kroplowke w razie tego znieczulenia i wbijala mi sie w zyle a on na to patrzyl do tego ja wdychalam ten gaz oglupiajacy a wszystko co wydychalam lecialo mu w twarz, zbladl nagle i jeszcze jak uslyszal ze tym razem nie bedzie lajtowo bo za puzno na zbieczulenie to wyszedl i usiadl na korytarzu, ale jednak musial odleciec bo go tam na podlodze polozyli i ocknal sie z 4rema babami nad glowa. Gdy uslyszal malego to przyszedl pepowine przeciac. Potem jednak poszedl jeszcze na zewnatrz, jak mnie szyli a maly byl u mnie na brzuchu. No jak juz mnie ogarneli to wrocil i dali nam sniadanie, pseudo tosty irlandzkie, ale smakowaly kurde jak rarytasy. Ja jadlam i w miedzyczasie karmilam malutkiego po raz pierwszy, po ok 1h zabrali mnie na oddzial spowrotem. I tyle ;)
 
No to ja też wkońcu opiszę mój poród...
5 grudnia lekarz kazał mi się stawić w szpitalu z powodu obrzęków. Podczas badania ordynator stwierdził, że jestem pierwsza w kolejce rano do cięcia. Nie chcieli już czekać z powodu dużego przyrostu tych obrzęków.
Od rana miałam pobranie krwi pod względem krzepliwości (od wyniku zależało, czy będę miała pełną narkozę, czy też zpp), później miałam lewatywę i na koniec zakładanie cewnika:baffled::baffled::baffled: Nie znoszę tego - pierwszy cewnik wysikałam - ból niesamowity - położne nie mogły uwierzyć. Dopiero drugi cewnik się utrzymał.
Póxniej zawieźli mnie na salę operacyjna... W końcu okazało się, że moge mieć zpp. Anestezjolog uwinąl się szybko i jak już leżałam na stole wszedł przebrany do zabiegu mój lekarz i powiedział, że przeprasza, ale doktor M. mi zrobi cesarkę, bo jego ordynator wezwał na górę:szok::szok::szok::szok: Doktora M. szukali kolejne 10 minut, a w końcu przyszedł zastępca ordyntora i on zrobił mi cc. Podczas zabiegu bylo bardzo śmiesznie, żarty... cały czas się śmiałam. Pokazali mi Sonię to nie mogłam uwierzyć, że to już...Zabrali j do badania a mnie zszywali. Przy zabiegu byli studenci i lekarz tłumaczył jak się zszywa: "czerwone do czerwonego, białe do białego, różowe do różowego, zólte do żóltego, a jak ktoś jest daltonistą to musi się nauczyć..." Na sali poopercyjnej leżałam na początku sama, później przywozili dziewczyny po zabiegach i cc. Jak znieczulenie zeszło zawiexli mnie na oddział i dostałam do łóżka Sońkę. Później zabrali ją na noc (wszystkie maluszki z sali), bo wszystkie byłyśmy świeże po cc. Wieczorem wstałam i się umyłam pod prysznicem... bosko.
Rano przywieźli mi Małą i juz ze mnąbyła do końca pobytu w szpitalu. Ja czułam się świetnie, szczególnie w porównaniu z mojąpierwszą cc.
Dopiero w święta zaczęły się schody\. W drugi dzień świąt dostałam krwotoku< tak ze mnie się lało, że zaczęło mi się robić słabo i dostałam drgawek w ciągu 10 minut. T. wezwał karetkę, która pojawiła się w sumie około 15-20 minut od rozpoczęci krwotoku. zabrali mnie do szpitala innego niż rodziłam, bo tyak im kazał dyspozytor. T. jechał za nimi z Sońką. w szpitalu dostałam leki i nic nie robili. Sońkę przyjęli na oddział patologii noworodka, żeby mogła byc ze mna. W sumie nic nie riobili, tylko usg, z którego wynikał, że cały czas coś zalega. W Sylwetrra mnie wypuścili i stwierdzili, że jak dostanę gorączki albo krwotoku to wiem gdzie ich szukać:baffled: W piątek poszłam do swojego lekarza, on po usg stwierdził, że mam macicępełną czegoś i nie można tak tego zostawić, bo znowu dostanę krwotoku, albo sepsy. Chciał mnie od razu położyć do szputala , ale uprosiłam go, żeby załatwił tak, żebym mogła tego samego dnia wyjść... Zadzwonił do mnie już dobrze po 22.00 ża mam być o 10.00 rano w sobotę w szpitalu. O 12.00 miałam łyżeczkowanie. Póxniej spałam, jak się obudziłam to kazali mi usioąść, później pochodzić i mogłam się wypisać na żądanie.
Bardzo się ucieszyłam, bo w nocy udało mi się ściagnąć tylko 3 porcje mleka po 120 ml.
Wróciłam do domu do moich dzieci, męża i to było najważniejsze. O swoich uczuciach i myślach nie piszę, bo nie były ciekawe. Pierwszy raz myslałam ,że mogę nie wrócić do domu...

Cały czas od krwotoku brałam antybiotyki, po których niby można karmić, ale Małą mimo wszystko bolał brzuszek...

Teraz czuję się słaba i zmęczona, ale daję radę. Mała rośnie. Na 1 miesiąc zycia ważyła 3700 g, czyli od wyjścia ze szpitala przybrała 800 g. Byliśmy na usg bioderek, Mała ma Ia, czyli fizjologiczną niedojrzałość, co jest normalne i mamy kontrolę za 6 tyg.
 
No to pora na mnie, mam nadzieję , że młoda mi nie przeszkodzi:-D
Jak pamiętacie do szpitala przyjęli mnie 2 stycznia, w tym dniu zrobili ktg, usg na którym dowiedziałam się, że mała waży ok. 4 kg plus minus 500 g, w co nie chciało mi się w ogóle wierzyć, jak się później okazało jednak ważyła swoje :biggrin2:
nie muszę pisać jak się czułam beznadziejnie w szpitalu. Na wieczornej wizycie dowiedziałam się , że rano na test OTC . W nocy nie mogłam spać, bolało podbrzusze, rano zobaczyłam na wkładce dość dużą ilość czopu podbarwionego krwią, dodatkowo mnie pogoniło x dwa ;-)
Przyszła położna i zawołała na lewatywę udało mi się być pierwszą, władowała mi to szybko i kazała trzymać " mówiąc : " od was też dużo zależy kiedy zacznie się poród" No cóż dobrze się gada ale utrzymać to dziadostwo ciężko i jak weszłam na salę, dziewczyny powiedziały żebym siadła ale ja już nie umiałam więc długo nie trwało jak zaliczyłam toaletę :-p
Za jakiś paręnaście minut przyszła położna, powiedziała że mam wziąć wodę i telefon, no i poszłam bez nadziei większej , że test coś wywoła. Trafiła mi się sala porodowa żółta.
Położna zbadała rozwarcie okazało się że jest bez zmian 2, 5 cm .Podłączyli mnie pod ktg cos na 1, 5 godziny, wlekło się to strasznie, skurcze jakieś pojedyncze były na zapisie. Dobrze , że miałam telefon i internet zabijałam czas - tu też ukłon do Joanny :tak:
No i przyszła wielka chwila podłączenia oksy, zostałam zbadana przez dr. powiedziała że rozwarcie bez zmian ale jako że trzeci poród to są warunki , że urodzę:tak:
Podłączyli oksy ale tak powoli, że kompletnie nie miałam nadziei , że coś to pomoże. Oh jakże się myliłam :-D Leciał zapis KTG.
Kiedy kroplówka kapała, byłam kilka razy badana, ciągle Lenka była bardzo wysoko i w ogóle nie wstawiała się do kanału rodnego. do końca miałam wysoko brzuch !!!
Postanowiłam -( po dość intensywnej modlitwie) zacząć pracować wlazłam na piłkę i zaczęłam skakać, położna odchodząc powiedziała, że mam kołysać biodrami ale kto by jej słuchał :-pja skakałam prawie pod sufit hehe, jaką radość sprawiały mi kolejne skurcze ale były jeszcze łagodne stąd ta radość - byłam już pewna że urodzę właśnie dziś . W międzyczasie badanie, rozwarcie 3 palce ale młoda dalej wysoko .Dzięki moim akrobacjom na piłce, skurcze stawały się coraz mocniejsze, aż tu nagle coś przeskoczyło i poszły wody jupiiiii, zawołałam położną przyszła kazała wstać i się położyć, zbadała rozwarcie się zwiększyło 3,5 palce , plus wyciągnęła czop....
Kiedy skurcze stawały się silniejsze zaczęłam patrzeć na zegarek i liczyć ale poszło to wszystko tak błyskawicznie, że było to nieuzasadnione. Kiedy mała wstawiała się do kanału rodnego myślałam, że wygryzę metalowe rurki przy łóżku za które się trzymałam, aha w międzyczasie zadzwoniłam do męża, a kiedy się nie zjawiał pisałam smsa przynaglającego:angry: Darłam się bardzo, no cóż jak przy każdym porodzie, prosiłam położną by ze mną była, męża nadal nie było. Kolejne badanie mamy 4 palca teraz musisz pomóc by ta główka się przesuwała - powiedziała położna każąc mi rozłożyć nogi, ale żeby to się tak dało w tym bólu je rozłożyć !!!!! Na moją odmowę współpracy , położna odpowiedziała tym samym więc się musiałam poddać, kiedy poczułam parte zaczęłam krzyczeć , że już parte są, że już je czuję ( co za masakryczne uczucie ) W międzyczasie sala porodowa zapełniła się pediatra, pielęgniarka pediatryczna, dwie położne ( jedną trzymałam za rękę), druga przyjmowała poród, no i dwóch ginekologów cała asysta. Kiedy były kolejne parte wrzeszczałam, a lekarka do mnie " Nie krzycz" !!! myślałam, że wyrwę metalową rurke i jej przywalę:wściekła/y: Połozna masowała krocze by uniknąć nacięcia niestety blizna po poprzednim spierniczonym szyciu uniemożliwiła to i musiała mnie naciąć. W tym bólu ciężko mi było oddychać położna gadała do mnie i kazała patrzeć na siebie, byłam tym razem dość wysoko na łóżku i lepiej się rodziło. Za którymś partym poczułam że główka wyszła ( młoda była owinięta dwa razy pępowiną ) potem kolejny i party i wyszła cała moja kochana córeczka, położyli mi ją na piersiach pod koszulę ( a zmiana taka że nie musiałam rodzić w szpitalnej ) i dr. zrobił moim telefonem zdjęcia dość nieudolnie ale zawsze jakaś pamiątka .
Potem już wiecie jak jest poszło łożysko miałam jakieś boczne, poszło dużo krwi sala wyglądała jak w jakimś krwawym horrorze a biedna położna mimo fartucha nie ochroniła się :laugh2:no a potem szycie. W trakcie szycia wpadł mój mąż i zapytał " czemu nie poczekałam" hahaha dobre :-D
Jak mnie dr. szyła to zagadywała, była miła powiedziała że jeszcze nie rodziła i takie tam. Zszyła mnie b. ładnie więc jej wybaczam uwagę o nie krzyczeniu :tak:
No a potem na poporodową i tam już euforia, szczęście, fotki ( mąż przywiózł aparat), pierwsze karmienie i cieszenie się sobą.
Reasumując poszło błyskawicznie wody odeszły 13.45, a Lenka urodziła sie 14.45. Najszybszy z moich porodów i najlepszy :tak:jak to stwierdziły położne prawie jak w amerykańskim filmie ;-)

młoda wyje uf zdąrzyłam
 
reklama
To może i ja coś napiszę, dużo tego nie będzie :p

Dzień przed planowaną cesarką, byłam nawet spokojna, myślałam że w nocy nie bede mogła spac, ale o dziwo koło 2 nocy usnęłam.
17.12.2012 o godzinie 6 rano wstałam wykapałam się, sprawdziłam torbę czy wszystko na pewno mam, najgorsze było to ze byłam strasznie głodna i chciało mi się pić wrrr. okołom 8:20 wsiadłam z R w auto i pojechalismy do szpitala, na ip byłam przed 9:00 zanim położna mnie poprosiła była godzina 9:15. Potem lekarz zbadał czy nie mam rozwarcia i zaprowadzili mnie na sale przedporodową. Dali mi koszule szpitalną kilka papierów do podpisania, w między czasie namawiali mnie jeszcze na poród sn, ale ja już byłam taka nastawiona na cc że jednak zrezygnowałam, teraz troche tego żałuje. o godzinie 10:30 wzięli mnie na sale operacyjną, a o godzinie 11:06 przyszła na świat moja księżniczka. Kiedy mi ją pokazali zapytałam czy przypadkiem tylko ja w tym czasie miałam cc ??? pani doktor spojrzała na mnie i powiedziała a dlaczego przecież ona jest taka sliczna, a ja na to nośliczna sliczna ale jakie ma czarne i długie włosy...synek urodził się prawie łysy i jest blondynem hehehe. Ale przekonała mnie mówiąc ze tylko jedna sala operacyjna na ginekologi jest.

A wiec córcia urodziła sie o godz 11:06, 3400g, 55cm 10pkt
 
Do góry