Dzięki dziewczyny za słowa otuchy, ale wiecie... nie ma mnie co za odwagę podziwiać... Ja jeśli już za coś się podziwiam w tym zwiążku to za cierpliwość. Najpierw prawie dwa lata czekałam na jego wyprowadzkę (tak... to też był ten motyw z "z żoną tylko mieszkam... nie kochamy się, myślimy o rozwodzie" itd itp. I ja głupia się zakochałam jak nastolatka (nie mówiąc o tym że też jestem rozwódką)
I zawsze było tysiąc powodów dlaczego się jeszcze nie wyprowadził. Myślę, że gdyby nie ciąża odeszłabym dawno temu... ale potem postanowiłam zaryzykować dla Kasi. I to tylko moja wina że na to przystaję. Nie raz myślałam zeby do niej zadzwonić, powiedzieć jej, ale nie chcę się wtrącać, mieszać- nie jestem z tych (choć ona wyżywała się na mnie telefonicznie ostro!- choć to mało powiedziane) Jest z rodzaju kobiet: nie będzie mój to nie będzie też żadnej innej. A co do rozwodu... Dziewczyny... rozwód będzie. Nie będę się wdawać w szczegóły- powiem jedno: wiecie jak wygląda rozwód tam gdzie są duże pieniądze?! Ona dostała dom, samochód i jeszcze tępi zęby na naszą firmę
A dzieciom chyba nie chcę narazie powiedzieć zeby się od niego nie odsunęły, choć przecież kiedyś i tak powiążą fakt z Kasią... Wszystko się wyda... Wiele bym dała żeby się wydało... ALe nie chcę nic robić na siłę
Ale klnę się... nie raz rycząc samotna w ciąży (bo jeszcze się nie wyprowadził) chciałam pomóc losowi... Straciłaby jego zaufanie, więc chyba dobrze, że nic we mnie nie wstąpiło...
Dzięki za opinie... Czytałam kilka razy wasze wypowiedzi... Nie powiem, że tego nie dostrzegałam, ale dało mi znów do myślenia... Los mi daje po d***, w poprzednim małżeństywie nie mogliśmy mieć dzieci, teraz Kasia właściwie nie widuje taty... Życie jednak potrafi wymyślić niestworzone scenariusze...