Kate no to faktycznie się przeszłaś swoje wydając Asię na świat, ale poczułam to co mówi każda po porodzie jak się urodzi zapomina się o wszystkim.Teraz ja opisze swój:Byłam już w 42 tc więc ze skierowaniem pojechałam do szpitala by tam oczekiwać na ten moment (to był wtorek). Oczywiście badania: usg., ktg. itp. I na oddział a że w czasie ciąży miałam jakieś zapalenie skierowano mnie na Oddział Aseptyczny. Ogólnie odział fajny bo byłyśmy tylko 3 na cały, 2 oczekujące i 1 po porodzie już z maleństwem. Mijał dzień po dniu upał niemiłosierny (początek sierpnia) a ja chodzę jak taki słoń i już mam wszystkiego dość. Lekarze już mieli mnie dość co wizytę pytam czy długo jeszcze będę tak chodziła, czy to dzieciątku nie szkodzi itp. Wiec dla świętego spokoju kilka razy dziennie robią mi ktg. Piątego dnia nie wytrzymałam i się poryczałam że chce jakąś tabletkę albo coś na wywołanie bo jest mi już ciężko itd. Wówczas ordynator (stary lekarz) mówi od kiedy to kobieta w ciąży narzeka na tak piękny stan błogosławiony, więc ja już nie wytrzymałam i mówię; Co Pan może wiedzieć nigdy Pan nie był i nie będzie w ciąży więc niech mi nie mówi jak to pięknie i przyjemnie chodzić w ciąży. Wyszedł jak zmyty a położne się tylko śmiały.Nadeszła niedziela od rana mam kiepskie samopoczucie i straszne rozwolnienie, więc mówię do położnej że coś się źle czuje a ona że to dobrze bo chyba cosik będzie się zaczynać. Więc ja szczęśliwa dzwonie do domku że mają mi przywieź Pizze abym jeszcze zdążyła zjeść przed porodem. Między czasie badanie i szyjka ładnie się skraca, skurcze słabe ale są więc powoli, powoli zbliżam się do celu. Pizza nadjechała ale położna kategorycznie zakazała, cokolwiek jeść gdyż nigdy niewiadomo kiedy się akcja rozpocznie i lepiej niebyt najedzonym. Tak więc w niedziele rano był mój ostatni posiłek. Niedziele mijała rozwarcie stało w miejscu a skurcze ładnie postępowały, nie było mowy o leżeniu czy też spaniu. Praktycznie cały czas starałam się chodzić ale gdy przyszła noc położne kazały mi się położyć, ale ja za nic w świecie nie chciałam aby nie zatrzymać akcji ze skurczami wiec przeczekałam całą noc. Rano (poniedziałek) kolejna wizyta, ktg badanie i decyzja że podać kroplówkę na rozwarcie gdyż skurcze były bardzo ładne ale rozwarcie stanęło na 3 cm. (Golenie, lewatywa)Po kroplówce skurcze mi się zatrzymały!!! Normalnie byłam załamana, wykończona, głodna i cholernie zła na cały świat. Podjęli decyzję ze jutro znów podadzą mi kroplówkę wtedy podejmą jakiekolwiek kroki. Położna kazała mi się umyć i położyć. Tak też zrobiłam i wtedy się dopiero zaczęło. Zaraz po prysznicu poczułam straszny ucisk w dole brzucha że ledwo ustałam na nogach, po jakimś czasie znów. Zaczęłam łazić z zegarkiem i ze zdziwieniem stwierdziłam że skurcze mam co 10 min. I to dopiero były skurcze a nie te psiuty co były wcześniej) Przyszedł wieczór skurcze były co 10/ 7 minut ale zaczęły dochodzić straszne bóle w krzyżu co utrudniało mi chodzenie. Położna co godzinkę mnie badała sprawdzając postępy ale one szły mozolnie, koło 22 moje rozwarcie sięgało ledwo 4 cm . A bóle były nie do wytrzymania i największą ulgę przynosił cieplutki prysznic z pod którego wychodziłam tylko jak położna wołała na badanie. Minęła noc a ja już byłam wykończona. (wtorek) 6 rano kolejne badanie; rozwarcie 5 cm skurcze co 4/3 min a do tego bóle parte, sądziłam że mi krzyże rozsadzi. Decyzja położnej aby mnie przygotować do porodu, więc przeszłyśmy na oddział –porodówka aseptyczna (taki pojedynczy pokoik) tam kazała mi się położyć i podłączyła ktg. Ból był nie do wytrzymania najchętniej znów bym wskoczyła pod prysznic ale właśnie była zmiana dyżurów więc nie było o tym mowy. Miałam już dość podobno z bólu wołałam wszystkich świętych i mamę jakby to ona zawiniła była 10 rano gdy do pokoju wpadł jakiś lekarz z praktykantami i ze zdziwieniem zapytał położną co tu się dzieje bo on musi mieć na 12 sale wolną, a położna ze spokojem odpowiedziała że do 12 to ja z 10 razy urodzę!!! Ale byłam szczęśliwa że w najgorszym wypadku jeszcze tylko 2 h, około 10:30 położna stwierdziła że możemy spróbować przeć i przy drugim parciu odeszły mi wody tak ze mnie chlupnęło że aż mi się głupio zrobiła, ale położna mnie pochwaliła ze o to właśnie chodzi. Cały czas miałam podłączone KTG!!! i okazało się że tętno maleństwa spada. Położna znów kazała przeć i wtedy już nic więcej nie pamiętam. Jak się ocknęłam byłam cała mokra, koszule miałam podciągniętą pod piersi a w pokoju było z 15 osób. Koło mnie stała (moja obecnie) pani gin i ze spokojem powiedziała że na jej znak mam przeć ona mi pomoże urodzić. I nagle krzyknęła już i się rzuciła na brzuch i tylko słyszałam tnij, tnij, tnij. To trwało chwilę i poczułam taką dziwną pustkę była godzina 11:10. Malutka nie płakała gdyż miała owiniętą pępowinę na szyi i podawali jej tlen. Następnie urodziłam łożysko i pani doktor zabrała się za szycie mojego krocza. Wtedy przynieśli mi córę i zaczęłam płakać nie z bólu ale ze szczęścia bo szycia nawet nie czułam i już wtedy mówiłam że mogłabym jeszcze raz to przejść trzymając mój skarb przy piersi.O godzinie 13 trafiłam na oddział położniczy, malutką zabrali na badania a ja marzyłam o kąpieli więc zwlokłam się z łóżka i poszłam do łazienki. Stałam pod prysznicem i czułam jak zaczyna przychodzić zmęczenie i nagle słyszę przeraźliwy płacz dziecka jak się później okazało to była moja córa, którą pozostawili w pokoiku samą bo sądzili że jestem obok w wc a nie w łazience.Tak właśnie u mnie wyglądał ten dzień i powiem wam że, teraz wydaje mi się to pikusiem i w sumie nie było źle. Teraz mam nadzieję że jak zacznie się akcja to będę w domku a nie w szpitalu i pojadę tam dopiero jak będą skurcze co 7/ 5 min.

)