reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Opisy naszych porodów

Mam chwilkę bo Tola śpi więc opiszę swój poród...

Wszystko zaczęło się we wtorek 31.03 - od 19te zaczęły się skurcze regularne co 10 min, wcześniej zaden czop nie odszedł, mała ruszała się jak zwykle więc nie sądziłam że coś się wyklaruje ale.... od 22ej skurcze były już co ok 5 min, dosyć mocne ale do wytrzymania. No i z M zastanawialiśmy się co robić, jakoś wydawało mi się za słabe to wszystko jak na poród, więc przed północą M zadzwonił do szpitala z pytaniem czy wogóle są miejsca i czy z tymi objawami jest sens jechać. Lekarz przez telefon stwierdził, że na porodówce miejsca są więc jak rodzę to mamy przyjechać ale jak jeszcze nie rodzę to nie, bo nie mają miejsc na patologii, hehe... dobre sobie... ciekawe skad miałam wiedzieć czy rodzę:sorry:
Zdecydowaliśmy jednak się dopakować i po północy czyli już 1ego byliśmy w szpitalu. Na izbie pustki lekarz mnie zbadał i stwierdził że wszystko pozamykane, szyjka tylko skrócona ale zero rozwarcia więc wracamy do domu ( a po cichu liczyłam na poród 1 kwietnia):baffled:, ale po chwili namysłu wysłali mnie na KTG i okazało się że akcja skurczowa jest... no i co teraz:confused2:... zdecydowali o patologii. A baba na izbie przyjęc jak mówiłam że właśnie mam skurcz to mnie wyśmiała ze to zaden skurcz a do porodu to mam jeszcze sto lat... wredne babsko.
O 2ej dostałam łóżko na patologii, M pojechał do domu i wtedy skurcze były już tak mocne że nie dałam rady zmrużyć oka ani na chwilę, a położna do mnie żebym spała między skurczami, czyli jakies 3-5 min... :sorry:Do rana stękałam, chodziłam po korytarzu i myślałam ze wyjdę z siebie. Dopiero wtedy zaczął odchodzić mi czop śluzowy, a o 8 miałam ledwie 1 cm rozwarcia.
Zdecydowali jednak wysłać mnie już na porodówke, zadzwoniłam po M. Przyjechał i był ze mną już do końca, masował, pomagał ustać pod prysznicem i wspierał mnie swoją obecnością. Około 9:30 badanie i o dziwo:szok:... 5 cm rozwarcia, godzine później już 8cm, trochę ćwiczeń z piłką i zaczęly się parte, wtedy położna przebiła pęcherz, chlusnęły wody a po 20 minutach czyli o 11:10 Tola była na świecie :-) Położyli mi ją na brzuchu, potem M przeciął pępowinę i byliśmy już najszczęśliwsi na świecie:-D
Tola z tatą poszła sie badać... dostała 10 pkt, a ja w tym czasie jednym stęknięciem wyplułam łożysko i potem przez pół godziny byłam szyta. Nie nacinali mnie ale trochę pękłam i szycie było najmniej przyjemnym momentem z tego wszystkiego. Potem 2 godziny byliśmy jeszcze razem w trójkę na sali poporodowej.
Szczerze mówiąc spodziewałam się, że będzie gorzej i wogóle się nie zraziłam, wszystko jest do wytrzymania a nagroda za ból bezcenna i na całe życie:-D
 
reklama
No to w ramach relaksu i świątecznego czasu wolnego też postaram się coś naskrobać.

Pisałam Wam już że po poniedziałkowej wizycie u gina zaczęły mnie nawiedzać skurcze (hmmm, tak naprawdę do pierwszy był jak siedziałam w poczekalni, ale nawet mu o tym nie wspomniałam, bo wydał mi się jakiś taki... niewart uwagi). Więc od poniedziałku od 20 skurcze w różnej częstotliwości co 30 min albo co 5, i noc nie przespana. W ciągu dnia trochę się uspokoiło, więc pospałam trochę, a potem nawet na małe zakupy się wybrałam. We wtorek od 20 znowu nasilenie skurczy i trochę większa regularność, ale cięgle jeszcze rzadko. Ok 22 wzięłam nospę i dzięki temu udało mi się przespać godzinkę. Ale skurcze wróciły i to jeszcze częściej hmmm, tak 10-7 min.
No to pomoczyłam się trochę, nic nie pomogło. Ok 2 obudziłam m. zeby jechał po wsparcie techniczne (czyli siostrzenicą, żeby zajęła się Krzyśkiem) i ok 3 byliśmy w szpitalu. Skurcze były tak bolesne, że w drzwiach szpitala powiedziałam m. że więcej rodzić nie mam zamiaru. Na izbie rozkosznie stwierdziłam, że rodzić mi się zachciało (a na tablicy nazwisko mojego gina - jako dyżuryjącego), no to powieźli mnie na porodówkę.
Położna po badaniu stwierdziła 6cm rozwarcia, ale główka jeszcze wysoko, no i dalej poszło nieco standartowo - KTG, USG, badania co chwila.... skakanie na piłce itd. Mąż był cały czas ze mną i dzielnie znosił moje miłe słowa ;-) O 6 doszli do wniosku, że trzeba jakoś pomóc bo główka nie chce się porządnie wstawić no to przebili mi pęcherz. Po pół godzinie główka trochę zeszła, ale jeszcze nie całkiem a mnie się zaczęły bóle parte... Bolało mnie tak, że zaczęłam płakać, że już nie chce i błagać żeby mnie wkońcu pocięli. Mój m musiała pojechać do domu odstawić Krzyśka do przedszkola i "opiekunke" do szkoły. Niestety nikt nie chciał mnie słuchać i kazali mi przestać miauczeć, i spadać na kibelek. W tym czasie poskładali łóżko i przywlekli mnie spowrotem ;-) Po tych kilku takich partych na toalecie główka zeszła we właściwe miejsce. Wlazłam spowrotem na to łóżko i po kilku może kilkunastku parciach Tomek się urodził. Dostałam go na brzuch. Niestety mój m musiał w tym najważniejszym czasie pojechać do domu odstawić Krzyśka do przedszkola i "opiekunke" do szkoły. No i wpadł jak zabierali małego do ważenia. Hmmm, może to i lepiej, bo musiałam się trochę bardziej opanować.
Potem najmniej przyjemna cześć rodzenia sm czyli szycie. bleeeee
Potem znow dostałam dzidziuśka na brzuch i tak zostalićmy siebie ze dwie godziny. Suuuupppeeeerrrrrr.
Kolejny mało przyjemny moment - zemdlało mi się pod prysznicem, jak już doprowadzałam się do ładu przed przewiezieniem na sale.
Z powodu lekkiego przepełnienia w szpitalu położyli mnie na patologi z dziewczyną która czekała aż jej dzidzia się zechce urodzić. Trochę beznadziejnie, ale mnie trafiła się super lokatorka, która bardzo mi pomagała. (podać, przynieść cokolwiek, podnieść łóżko, zerknąć na dziecko jak szłam do łazienki) Następnego dnia sama pojechała na trakt.
To by było na tyle. Ale wysmarowałam posta.
 
To i ja postaram się opisać nasz poród.
31 marca- dzień jak codzień, rano śniadanko, kawka zbożowa i oczywiście BB, potem przejażdżka na zakupy gdzie pani w sklepie powiedziała mi że ma nadzieję że już jestem ostatni raz z brzuszkiem, powrót do domku i znów siedzę sobie przy BB, nagle poczułam jak coś mi pyknęło w środku i po chwili zalałam się wodami, ciekło ciurkiem ze mnie a ja niewiele myśląc chwyciłam tylko torbę z dokumentacją ciążową, telefon i kluczyki do samochodu, mąż w swoim aucie woził już od jakiegoś czasu spakowane torby do szpitala.
Idąc do auta zadzwoniłam do męża że rodzę, że odwszły mi wody ale nie mam jeszcze skurczy i żeby jechał z pracy w moją stronę a ja będę jechała w Jego i że spotkamy się gdzieś.
Po 20 minutach drogi, przejeżdżaniu na czerwonym świetle, spotkaliśmy się i przesiadłam się do męża auta i pojechaliśmy do Gdańska do szpitala, masakra, godzina była ok 15, największe korki, mój mąż na klaksonie z CB radiem ciągle krzyczał że wiezie żonę do porodu i jakoś dojechaliśmy na czas.
Po biurokracji i badaniach na izbie przyjęć, ok godz 16 byliśmy na sali porodowej gdzie czekała już na nas nasza położna do której też zadzwoniłam jadąc jeszcze sama i uprzedziłąm Ją że rodzę i proszę aby przyjechała.
Najpierw było rozwarcie na1,5 palca i wciąż cieknące wody a skurcze lekkie i mało bolesne, po ok godzinie skurcze się mocno nasiliły i było już ciężko, mąż wciąż liczył czas trwania skurczy i odstępy między nimi, i pytał się mnie jak może mi pomóc.
Skurcze były strasznie bolesne i częste ale za krótkie aby podano mi znieczulenie ( ponoć mogłaby się zatrzymać akcja porodowa albo mocno się wydłużyć w czasie) musiałam dostać oksytocynę i dopiero wtedy zaczął się horror, nic nie pomagało, ani prysznic, ani kręcenie się na piłce, nic, chciałam tylko leżeć i się nie ruszać, mąz wciskał mi maskę z tlenem i krzyczał żebym oddychała głęboko, położna sprawdziła długość skurczy i zapadła decyzja że można mi podać znieczulenie, dostałam zastrzyk w kręgosłup i nagle zrobiło mi się ciepło w pupę potem w nogi i ból minął ( było to znieczulenie podpajęczynówkowe- polecam), rozwarcie na 10cm zrobiło się nawet niewiem kiedy, no i przyszła kolej na parcie, położna naszykowała sobie swoje sprzęty, przyszedł mój lekarz i neonatolog, mąż dzielnie siedział obok i podawał mi tlen, skurczy partych miałam może ze 3, po pierwszym mogłam dotknąć wychodzącą główkę, po drugim główka wyszła a po trzecim Alex był już cały z nami, tej chwili nie da się opisać żadnymi słowami, były łzy moje i męża, był śmiech i wzruszenie, radość nie do opisania.
Mojej położnej udało się ochronić krocze, miałam tylko obtarcie które lekarz mi zszył.
Potem mieliśmy 2 godziny dla nas, położna zrobiła nam herbatkę i kanapki a my cieszyliśmy się sobą i podziwialiśmy synka.
 
reklama
Korzystając z chwilki czasu opisze wam swój poród.
28 marca znalazłam na swojej bieliźnie porządny kawałek śluzu z krwią. I to był czop śluzowy i przez cały tydzień co dziennie odchodził ze mnie po trochu.Ale se nic z tego nie zrobiłam.

W niedziele 5 kwietnia po południu poczułam ze coś ze mnie wypływa. Najpierw po kropelce a potem takimi etapami, coraz silniejszym strumieniem. Szybko z mężem spakowaliśmy torbę do szpitala ( bo ja oczywiście nie gotowa, bo termin ma przecież dopiero za 3 tygodnie!!!! :szok: ) I jedziemy! Spokojnie i bez stresów. A po drodze objazdy bo jakiś wyścigi rowerowe zrobili. I przez to nie 10 min a 30 jedziemy!!! :angry:

W szpitalu byliśmy o 16 i wody zaczęły odchodzić na dobre.
Zrobili mi szybko test. Rozwarcie na 2 palce, szyjka nie zgładzona. Położyli mnie do pokoju i podłączyli pod KTG a skurcze mizerne.
Mój M po 23 poszedł do domku a ja zostałam. Mierzyli mi skurcze przez cała noc. Nie zasnęłam ani na minutę ale akcja się nie rozwijała. Mężuś mój zjawił się o świcie i tak spędziliśmy cały poniedziałek. Po wieczornym obchodzie gin zadecydował ze włożą mi taka wkładkę domaciczną, która stopniowo wydziela lek i spowoduje, ze skurcze się nasilą. Wkładka zaczęła działać , ale po pierwszych silniejszych skurczach znalazła się na zewnątrz razem z wodami. Włożyli mi następną. Po 2 h już miałam eleganckie skurcze ( godzina 1:00 ). Położna podała mi morfinę i leki nasenne i kazała spać. Mieli nadzieje ze jak wypocznę to akcja w nocy się sama rozkręci. Ale jak po 3 h się przebudziłam poleciałam do łazienki bo już czułam ze wodospad wód mnie znów nawiedził podczas snu. I lek znów znalazłam na wkładce. :-(

Byłam już strasznie wymęczona. Brakiem snu. Tymi skurczami które miałam. Bo czułam je i to dość silnie. Ale najbardziej męczyło mnie to czekanie. Wiedziałam ze trzeba działać, bo przecież czas po odejściu wód jest najważniejszy. A tu we Francji starają się jak najbardziej naturalnie. Jak mi powiedziano do 48 h starają się pomóc naturze ,a jak to nie zadziała to potem zaczynają działać lekami.
We wtorek na porannym obchodzie ordynator zadecydował „ jedziemy na sale porodową i podłączmy oxy.” O godzinie 10 podłączyli mi aparaturę i się zaczęło. :tak:
Posiedziałam troszkę na piłce. Pokręciłam biodrami. Mój M cały czas był przy mnie. Przez cały poród trzymał za rękę, zwilżał usta, odgarniał włosy i mówił ze dam rade. O 12 myślałam ze nie wyrobie. Znieczulenia nie wzięłam, ratowałam się gazem. Troszkę uśmierzał ból ale i otępiał. Czułam się po nim taka lekko odurzona. Wolniej do mnie dochodziło wszystko co się wokół dzieje.
Słyszałam tylko po kolejnych oględzinach ze rozwarcie się powiększa. Położna robiła mi za każdym razem masarz szyjki ( nie bolało to mocno). O 12:30 szyjka złagodzona rozwarcie ma 10cm ale dziecko jeszcze nie w kanale. Kazali mi się położyć na bok i zadrzeć jedna nogę by Marcel się dobrze ułożył. Po 2 skurczach poczułam parte. Mój organizm się naturalnie oczyścił ze wszystkiego co tam miałam :sorry::baffled:.
Zmieniłam pozycję na siedząc ręce na uda głowa do klatki i prę. Nadarłam się jak nie wiem co ( aż mi potem było troszkę głupio ze tak się wydzierałam:zawstydzona/y::zawstydzona/y::zawstydzona/y:). Kazali mi przestać krzyczeć tylko nabierać powietrza i cala siła przeć. Czułam raptem 3 parte potem już zanikły. Więc prę na siłę sama. I nie wiem jak to się stało. W pewnym Momocie przestałam przeć a mój organizm dalej wypychał ciałko mego Marcelka. Popatrzyłam się na M i zobaczyłam łzy w jego oczach i nagle usłyszałam płacz Marcelka i poczułam jego ciałko na moich piersiach. Nie mogłam uwierzyć ze to już. Ze Marcel jest, patrzy się na mnie i dotyka. :tak::-)
Potem razem z tatą poszedł na czyszczenie mierzenie itp. Jest malutki. Urodził się dokładnie w dniu skończenia się 37 tc. Ważył 3050g i miał 49cm długości.
Ja miedzy czasie urodziłam łożysko. A raczej czułam jak by go położne wyciągnęły. Bo parłam tylko raz.

Po mierzeniu jeszcze dali mi go na chwile. Tak sobie leżeliśmy razem a tatuś trzymał nas za ręce. Przystawiłam go do piersi. Troszeczkę possał ale nie miał ochoty na cycuszka. Wiec leżeliśmy tak przytuleni do siebie. :-)
Zszyli mnie w tym czasie. Mam 2 małe szwy. Zszywanie czułam jako takie szczypniecie. Pewnie Marcelek i jego twarzyczka dała mi znieczulenie :-) Bo o niczym innym nie myślałam i nic innego nie czułam tylko szczęście. Tak chciałam chłonąć te wszystkie uczucia. :sorry:
O 16 trafiłam do swojego pokoju, a Marcelka położyli do wygrzania. Ale nie mogłam bez niego wyleżeć i po 2 godzinach już do niego szlam :tak:a raczej M mnie wiózł :sorry:bo zabronili mi chodzić. Czułam się dobrze.
W nocy M pojechała do domku chodź na chwile się zdrzemnąć. Mi o 4 nad ranem przynieśli Marcelka do karmienia. Już bardzo ładnie ssał cycucha. Jak się obudziłam o 7 poszłam do niego. Jak się przyssał do mnie to przez 3 godzinny nie chciał odpuścić cycy. A ja nie miałam sumienia mu jej wybierać. Pediatra przyszedł obejrzał maluszka i puścił już nas razem do pokoju. I od tego momentu uczymy się siebie nawzajem.
Po porodzie jestem pewna kilku rzeczy.
Kocham mojego M jeszcze bardziej. Jest moim dopełnieniem i spełnieniem :sorry:Bez niego nie dała bym rady, uciekła bym po 1h skurczy :-)
Po 5 sekundach trzymania w rękach Marcelka już nie pamiętałam czy poród jest bolesny. Wiem że mnie bolało ale nie pamiętam jak. I bez wahania dla niego poszła bym na 1000 porodów. Może i wszystkie razem :-):-D:laugh2:
Gdy pojawia się dziecko w domu świat zaczyna stawać na nogach. Każdy dzień nabiera sensu i wyrazu.
Nie ma cudowniejszego widoku na świecie niż twarzyczka mojego synka :sorry::tak:
 
Do góry