reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Opisy naszych porodów

Witam!
No to może i mi się w końcu uda opisać mój poród.
Na niedzielę miałam termin i nic. W poniedziałek pojechałam na ktg, ale nic wielkiego sie nie działo. Szyjka długa. A wieczorem złapał mnie okropny ból z prawej strony brzucha taki, że nie mogłam się ruszać. Nie wiedziałam co to, myślałam, że może wyrostek, ale mogłam podkulic nogi więc to nie to. Wzięłam Apap i poszłam spać. Jak w nocy z wielkim trudem wstałam na siku to juz nie byłam w stanie sie położyć tak bolało. Przeniosłam sie na naroznik i jakoś przesiedziałam do rana. To był taki ból jakby mi miało zaraz coś peknąć. Rano pojechaliśmy do szpitala, bo juz nie wytrzymywałam. Od razu powiedzieli że zostaję. Rozwarcie na 1,5 palca, ale szyjka twarda i długa. Stwierdzili że to może jakiś mięsień mi się naderwał. Na fotel to mi musieli pomagać wejść, bo nawet nogi nie mogłam podnieść. Dali mi oksytocynę, skurcze owszem były, ale niewielki postęp. O 13 stwierdzili że nie ma sensu na siłę, może wieczorem samo ruszy i dopiero wtedy dali mi ketonal na ten ból. Po nim mogłam się jakos pomału położyc i odpocząc trochę. Całą noc nic sie nie działo. Po porannym badaniu okazało sie że szyjki nie ma, rozwarcie na 2 palce i przebili mi pęcherz płodowy. Podłączyli mi oksytocynę i tym razem szybko ruszyło. O 10 miałam już dosyć bolesne skurcze, ale jeszcze chodziłam. O 12 bolało już jak diabli i wskoczyłam na piłkę na której skakałam już do końca. O 12:15 przyjechał mąż i w samą porę bo niedługo potem zaczęły się bóle krzyżowe, więc miałam masażystę. Jak już nie mogłam wytrzymać zaczęły sie bóle parte, więc wsoczyłam na łóżko i o 14:15 urodziłam Igorka 3620kg, 59cm i 10 punktów Apgar. Mąż był cały czas. Potem poszedł z niuniem a mnie pozszywali (niestety nie obyło się bez cięcia, a próbowali). O dziwo w czasie porodu ten ból z prawej strony mi nie przeszkadzał, a po porodzie minął. Zostawili mnie na 2 godz. na łóżku i dali kołdrę i poduchę i mogłam w końcu pospać. Potem przewieźli mnie na salę do innych matek. Nie mogłam wstać bo miałam mdłości i zawroty głowy i kazali leżeć kolejne 2 godziny i dopiero mogłam pójść pod prysznic. I wtedy dostałam moje maleństwo. Urodzilam w środę 8 kwietnia, a w piątek wyszliśmy już do domu i dobrze bo przecież święta.
Generalnie poród super, 3 razy krótszy niż pierwszy i parcie bezbolesne. Położna świetna, bardzo mi pomogła. W domu trochę miałam problemów z kroczem, ale już dobrze.
 
reklama
Witam!!

Może i ja coś napisze
Termin porodu był na 29.04 ale w nocy z 21 na 22 coś zaczęłam sie źle czuć, brzuch mnie bolał, zaczełam plamić i krew sie puściła, wiec rano wstaliśmy i nic sie nie zmieniło wiec zadzwoniła do swojego lekara a on kazł jechać do szpitala (oczywiście nic nie miałam spakowane do szpitala) w szpitalu była o 9.30 tam mnie przebadali podpieli ktg i nic :baffled: ujście sie nie otwierało skurcze były delikatne a ujscia zero, jeszcze położyli mnie na porodówce ogólnej a ja mam mieć poród rodzinny a położna mi mówi że nie wiedomo czy bedzie poród rodzinny bo sale są zajete, ale sie wkurzyłam do meza powiedział ze ja tam nie zostane jak nie bedzie porodu rodzinnego. Kazałm m jechac do domu zeby nie czekał bo jak sali nie ma i nie wiedomo czy mi sie ujscie otworzy a jak sie bedzie juz cos działo to zadzwonie. I tak leżałam, chodziłam, robiłam przysiadma na tej porodówce i dalej nic, wkoncu ujscie na jakieś dwa palce ale cóż to, wzieli mnie na lewatywe i znowu podpieli do ktg i wkoncu o 12:00 nasiliły sie skurcze ale takie do wytrzymania i tak sobie leżałam o 15:00 odeszły mi wody a ujscia dalej nie ma:crazy: zaczełam sie martwić że sie nie otwiera, wkoncu przyszła położna i powiedziała ze sala do rodzinnych sie zwolniła to ja za telefon i m dziwonie żeby przyjeżdżał i zaraz przyjechał i skurcze sie troche nasilały ale dalej nic kontretnego wkoncu położna mnie bada i mówi że ujscie na 8 :szok: że wystarczyło żeby mąż przyjechał i już sie wszytsko otwożyło:-D i wkoncu zaczeły sie parte bóle te już mocniej bolały dali mi też kroplówke na koniec bo skurcze miałam za słabe i po tej kroplóce to tez wiele sie nie zmieniło, ale wkoncu sie udało pare parć musiałm zrobić położna mi pomagała bo trzeba było wypchać dziecko ale poszło nawet gładko:tak::tak: i córcia przyszła na świat o 17:30, waga 3250, 54 dł.,wsumie rodziłam 5,5h ale jakoś tego nie odczułam, był to mój pierwszy poród i nie narzekam moge rodzić nastepne dziecko, zszyta też byłam fejnie także wszytsko ok, opieka super, tylko troche remont by sie przydał ale do przemilcze
pozdrawiam i życze równie udanych porodów
 
To i ja opiszę jak to u mnie było :-)
Zaczęło się w sumie od tego, że poszłam sobie 15 kwietnia na ostatnią wizytę do mojej ginekolożki na godzinę 19... w gabinecie okazało się, że mam bardzo wysokie ciśnienie co może zagrażać dziecku i dostałam od razu skierowanie do szpitala. O 20 byłam już w szpitalu i tam od razu podłączyli mi KTG i co godzinę mierzyli ciśnienie. Skurcze były coraz większe tak i zresztą ciśnienie. Dostałam serię tabletek na zbicie i zastrzyk w tyłek ale nic nie pomogło. Ordynator troszkę się wystraszył i stwierdził, że z rana mam być na czczo bo będa wywoływac mi poród. Z samego rana stawiłam się do sali porodowej podłączyli mnie pod oksytocynę i pod KTGi tak sobie czekałam... Skurcze były takie po 80% co 2, 3 minuty. Cieszyłam się juz jak głupia na samą myśl, że to już niedługo, więc nawet nie czułam bólu. Po 13 odłączyli mnie od oksytocyny i... skurcze przeszły o 14. Troszkę było mi smutno, ale ordynator mówił, żeby się nie nastawiać, że to nie zawsze kończy się porodem. Ciśnienie cały czas było wysokie a oksytocyny nie mogą podawać codziennie, więc następne wywołanie miałam po 2 dniach. Znowu o 7:30 stawiłam się na sale porodową i znowu podłączyli oksytocynę i KTG i znowu skurcze były wręcz idealne i znowu się nie udało. Po tym drugim razie było mi już źle ale nie dałam po sobie poznać. Chociaż bardzo się denerwowałam, że w pokoju obok są już dziewczyny które mają swoje maluszki przy sobie a ja nawet przy pomocy oksytocyny nie potrafię urodzić dziecka. Znowu musiałam odczekać dzień, na ostatnie wywołanie (bo mogą wywołać tylko 3 razy) z tym, że na to wywoałnie byłam już nastawiona bardzo optymistycznie bo ordynator stwierdził, że jak się nie uda siłami natury to zrobią cesarkę, więc na 100% będę miała maleństwo. o 7:30 podłączyli oksytocynę i tym razem nic... zwiększyli dawkę i nic... nawet najmniejszego skurczu. Zaczęłam się już denerwować, a do tego przyszedł jeszcze ordynator i stwierdził, że cesarki też nie zrobią, w tym momencie coś we mnie pękło. Rozpłakałam się jak dziecko, chciałam żeby mnie od tego wszystkiego poodłanczali, bo chcę się wypisac do domu, bo mam już dosyc szpitala, ciągłego czekania i w ogóle. Położna stwierdziła, żebym jeszcze poczekała i że może zadzwonić po męża, żeby przyszedł tu na salę porodową (dodam, że ani ja ani on nie chcielismy porodu rodzinnego). Stwierdziłam, że mi to obojętne jak chce niech dzwoni. Dosłownie po paru minutach zjawił się mąż, a ja rozbeczałam się jeszcze bardziej i tak sobie leżałam, a on nic nie mówiąc tylko mnie głaskał po głowie i wycierał łzy. I nagle pojawił się pierwszy skurcz, za chwile drugi i nastepny i następny (nie byłam podłączona do oksytocyny już od conajmniej 2 godzin) do tego zaczęło boleć mnie w podbrzuszu. Mąż zaczął masować mi plecy, a ja już nie wiedziałam jak mam się połozyć tak mnie bolało. Przyszedł ordynator, zbadał mnie i ucieszony stwierdził no to co chyba rodzimy :-) Szyjki nie miałam już od ponad miesiąca ale pojawiło się w końcu rozwarcie na 2. A mnie przerażała wizja "to co będzie przy maksie jak już teraz boli" i tak sobie leżałam, ale bolało ciągle tak samo. Połozna zaproponowała ciepłą kąpiel, więc małż zaprowadził mnie do wanny, napuścił wody i tak sobie posiedziałam pół godzinki. Po wyjściu z wanny znowu podłączyli mi KTG a ja nagle stwierdziłam, że musze iść do ubikacji. Położna zbadała mnie czy jeszcze mogę i okazało się że jest już 7 :szok:. Poszłam do wc ale jakoś mi się odechciało wszystkiego ;-) Wróciłam na łóżko i przyszedł ordynator, znowu mnie zbadał i było już 9 :szok:, a przecierz przed pójściem do wc było jeszcze 7. Nagle stwierdziłam, że ja już zaczynam przeć i nikt mnie nie powstrzyma :-) Połozna stwierdziła, że jeszcze nie ale ordynator zbadał i stwierdził "oj chyba jednak już" :-) Dosłownie kilka skurczów i Marcel był już z nami :-) Krzyczałam tak, że słyszeli mnie chyba na drugim końcu miasta, ale kiedy zobaczyłam małego to autentycznie ból przeszedł (a wcześniej czytając te wszystkie opisy nie wierzyłam). Nawet nie czułam jak mnie szyli bo pękłam w jednym miejscu ale tak nieznacznie. Ordynator się ze mnie śmiał, bo przy szyciu leżałam jak na wakacjach z rękoma pod głową i prowadzę sobie z nimi rozmowę jak gdyby nigdy nic :-) Umówiłam się od razu z nim i z panią położną (przesympatyczna kobieta) na następny poród, a Ci nie mogli uwierzyć, że ktoś zaraz po porodzie planuje już drugą ciążę :-) I chcąc nie chcąc przeżyliśmy z mężem poród rodzinny :-) Ale może gdyby nie on nic by nie ruszyło... Dodam jeszcze, że tak właściwie to mój małż przezył 3 porody bo w tym samym czasie na sali porodowej rodziłysmy we 3 :-) Tak patrząc z perspektywy czasu to nie wiem dlaczego ja się tak darłam bo nie bolało, aż tak bardzo ;-) Chociaż R mnie pocieasza bo podobno i tak krzyczałam najciszej z rodzących w tym czasie ;-)
 
To ja też pozwole sobie opisać mój poród...
Po konsultacji z moja dr poszlam pobrac krew na CRP i okazal sie bardzo zawyzony...Oczywiscie jak pech to pech i moja dr byla na stazu we Wroclawiu wiec musialam isc do innego lekarza ktory stwierdzil oczywscie ze wszystko ok...
Przez przypadek spotkalam kolezanke ktora rodzila w tym samym szpitalu i powiedziala zebym udala sie do ordynatora...
Ordynator jak tylko zobaczyl wynik CRP natychmiast napisla katke ze wymagam natychmiastowej hospitalizacji... akurat nie bylo miejsc tego dnia o 12 i kazali przyjechac po 15...Po 15 stawilam sie na izbie i dr ktora miala dyzur bardzo sie zdziwila dlaczego z tak rzekomo niskim CRP (norma wynosi 5 ja mialam 10) mam isc do szpitala...Nie mogla jednak podwazyc ordynatora i tak trafilysmy do szpitala w czwartek...
W piatek odrazu badania i po obchodzie nie kazano mi jesc ale czekalo mnie jeszcze sprawdzenie przez odrynatora...po wizycie stwierdzil ze ciaza ma byc natychmiastowo rozwiazana do 0:00!!!
o 16 trafilam na blok porodowy i zaczelo sie...
Najpierw oksytocyna na wywolanie skurczy i rozwarcie...horror bo brak postepu jak stanelo a 5 cm tak stalo...Maz ledwo zywy ja tez....dali troszke odpoczynku ale skurcze minely...o 02:45 mialam wszystkiego dosc i poddalam sie proszac o ciecie...oczywiscie nie chcieli zrobic bo to operacja i powiklania...takie piep....o Szopenie...Ale jak poloznej przypomnialam akcje sprzed 2 tyg ze by zabili takim trzymaniem kobiete i dziecko to za 5 min przyszedl lekarz z papierami do podpisu na cesarke...
Suma sumarum Simran przyszla na swiat 1 maja o 03:51...dostala 10 punktow...miala 59 cm i wazyla 4450g (doskonale wiedzieli ze nie urodze sama bo po zmierzeniu miednicy wychodzilo mi ponizej normy).
Mloda darla sie niesamowicie na caly szpital...
Wymeczyli mnie i rana boli ale bylo warto bo mam przy sobie najpiekniejsza istotke na ziemi....
 
o moze i czas na mnie:-) co prawda przy planowanym cc nie ma w sumie co opisywac.We srode poszlam na kontrole i ublagalam moja gin ze juz chce rodzic bo ciezko i i tak na swieta sie nigdzie nie wybieram.Na to ona ze w takim razie jescze dzis mam sie udac do kliniki,ona tam zadzwonila i uprzedzila o moim przybyciu (bo inaczej nikt by mnie nie przyjal ot tak).Koleja do cesarek byla przeogromna bo przed swietami chcieli ''porozwiazywac'' laski z patologii.Ale nastepnego dnia jak gdyby nigdy nic wpadla polozna z tekstem ''pani Gosiu jedziemy sie golic i rodzimy''.Ja na to ze absolutnie nie jestem gotowa--strach mnie oblecial bo wcale nie bylam na to przygotowana (teraz wiemz ze tak z marszu najlepiej).Minelo pare minut i wiezli mnie zacewnikowana na sale operacyjna.Pamietam ze zerknelam na zegarek -14.50.Tam banda rozesmianych lekarzy.Sami mlodzi i fajni ludzie.Anestezjolog po znieczuleniu gadal ze mna przez cala operacje o tym jakie ksiazki lubi czytac,na czym byl ostatnio w kinie i umowilismy sie na piwo po wszystkim:tak: Wszystko prze to ze powolutku zaczelam odplywac i same mi sie oczy zamykaly.No wiec gadamy tak w najlepsze a nagle on do mnie zebym sie w lewo popatrzyla a tam.....moje dziecko.Ppzrylozyli mi go na chwile do policzka i nigdy nie zapomne tego cudownego ciepla.Potem go zabrali badac i mierzyc.Dostal 10pkt,mial 53cm i wazyl 3820.Urodzil sie o 15.10 a o 15.40 bylam juz w swojej sali.Alus przybyl godzinke pzniej i dkladnie juz nie pamietam jak to bylo dalej bo upajalam sie jego widokiem.Gdzies za 3godz pi porodzie zaczela sie obkurczac macica co strasznie bolalo ale mialam go obok siebie i nie czulam bolu.Od tamtego czasu zastanawiam sie jak ja moglam zyc bez mojego synka.Jakie to bylo wszystko pozbawione sensu...
 
Mały właśnie nakarmiony zasnał , więc skorzystam z chwili i opiszę swoje "porodowe przeboje ".
A więc we wtorek (28/04 ) o 8 rano stawilam się w szpitalu, zwarta i gotowa do porodu. Najpiew około 10 podali mi pierwszą "kapsułkę na skurcze":-p:-p , ale nie podziałało, o14 podali drugą, która już zaczęła działać i pojawiły się leciutkie skurcze , ale rozwarcie 1cm. I tak bujałam się z tymi lekkimi skurczami do 20 : 00 a rozwarcia dalej prawie brak. Wojtek mógł zostać ze mną w szpitalu w pokoju, bo miałam jedynkę, więc pojechał do domu po parę rzeczy , a w tym samym czasie pielęgniarki wstawiły dla niego łóżko. Wszystko było super, lunch, obiadek dla dwojga, TV :tak::tak::tak:...... ale rozwarcia brak:confused:, a skurcze zaczęły być coraz bardziej bolesne. Jak nie było męża zaczęly mi się sączyć wody , a skurcze były już co 5 min...... zanim dojechał około 22 skurcze były już co min. I wtedy zaczął się mój koszmar.................... ze skurczami co min. męczyłam się do 3 rano. Czyli 5 godzin. Około 12 lekarz zapytał mnie czy dam radę jeszcze , czy chcę znieczulenie... ja wyczerpana ale powiedziałam , że jeszcze powalczę.....niestety rozwarcie było tylko na 2 cm . O 1 zdecydowałam się na ZZO bo lekarz powiedział , że to jeszcze długo potrwa. Do 3 czekałam na anastezjologa, myślałam że umrę..... Wojtek przy każdym skurczu dzielnie trzymał mnie za rękę i oddychał razem ze mną... jego obcność była nieoceniona.:tak::tak::tak:
Po podaniu ZZO w końcu odedchnęłam i mogłam chwilkę się zdrzemnąć......... ale rozwacia nadal brak , jedyne 3cm. Podłączyli małemu diody do główki i monitorowali nas. W między czasie po podaniu ZZO skurcze troszkę ustąpiły , a więc podali mi jeszcze OKSYTOCYNE . :baffled::baffled:
I nie uwierzycie po 3 godzinach znieczulenie niedziałało, a skurcze wróciły z podwojoną siłą po tej OKSY . :szok::szok::szok::szok::szok:I od nowa koszmar.............. Wojtek patrzył na mnie i na KTG ze łzami w oczach ..... skurcze co min. a rozwarcie dalej 3cm. Po godzinie podali mi kolejna dawkę znieczulenia............. zdwojoną ale mój organizm jakby nie tolerował już tego leku i nie działał na mnie. Aaaaa w między czasie hehehe jakiś "studenciak " zdawał na mnie egzamin... w tych skurczach było mi wszystko obojętne. :szok::szok::szok:
I niestety zero postępu w rozwarciu , skończyło sięna 4,5 cm ....... bóle nie do zniesienia .... i czekanie w bólach do 9 na decyzję o cesarce. DEcyzja zapadła, podali mi leki na zachamowanie skurczy i o 10 zawieźli mnie na salę operacyjną.
Dziewczyny ale to jeszcze nie koniec koszmaru :wściekła/y::wściekła/y::wściekła/y::wściekła/y::wściekła/y: ja już z mężem cieszymy się przeogromnie , że za chwilkę niunie będziemy tulić a tu............ znieczulenie na mnie nie działało.:-:)-:)-:)-( Zawieżli mnie samą na stół operacyjny, zrobili test na brzuchu ale niestety czułam cięcie, więc cesarkę miałam pod narkozą, mąż nie mógł uczestniczyć. :-:)-:)-:)-(Niuniek urodził się o 10:26, ważył 3530, od razu zanieśli go do męża i to on był pierwszym który go tulił ............ ja po narkozie leżałam pod tlenem do 13 i zobaczyłam niunię dopiero o 13.30.
Mąż przyjechał do mnie z moim cudownym groszkiem i łzom moim nie było końca ......... i największe zaskoczenie..... że cudo nasze ma ciemnie włoski , a my blondyni... ale od razu mówię ze już Filipkowi włoski pojaśniały troszkę , więc na 100% jest nasz :tak::tak::tak:

Sorki za tak długi opis..... ale są też fotki hihihihi :-):-):-):-)
 

Załączniki

  • CIMG0948.jpg
    CIMG0948.jpg
    21,8 KB · Wyświetleń: 574
  • CIMG0950.jpg
    CIMG0950.jpg
    22,1 KB · Wyświetleń: 492
  • CIMG0956.jpg
    CIMG0956.jpg
    18,5 KB · Wyświetleń: 498
  • CIMG0995.jpg
    CIMG0995.jpg
    21,5 KB · Wyświetleń: 494
Nareszcie i ja znalazłam chwilę, by podzielić się z Wami moimi wspomnieniami związanymi z narodzinami najdroższej mi istotki na świecie :happy:

Jak pamiętacie, było już prawie tydzień po planowanym terminie porodu i za bardzo nic go nie wskazywało. Malutkiej dobrze było w brzuchu, żadnych skurczy, odejścia czopa, nic. Trochę się już niecierpliwiłam...

Wszystko zaczęło się zupełnie nagle, niespodziewanie, w nocy z 1 na 2 maja. Wstałam do toalety, wróciłam do łóżka i nagle poczułam jedno wielkie "chlup"! Odeszły mi wody!!! :szok: To było o 2:50. Lało się ze mnie bardzo konkretnie (nie sposób przeoczyć ;-) ). Położyłam się więc, obłożona ręcznikami, podczas gdy mąż dopakowywał ostatnie rzeczy do spakowanej niby już torby, ubierał się. Ja ledwie się ubrałam, dobrze ze miałam te duże podpaski poporodowe, to w miarę "na sucho" dojechałam do szpitala. Dobrze, ze to niedaleko, bo strasznie ze mnie ciekło. Pamiętam, ze dziwiłam się, że to takie uczucie śmieszne i jeszcze chyba do mnie do końca nie docierało, że zbliżam się do "lądowania" i lot pt: Ciąża dobiega końca...:-)
Po badaniu lekarskim i załatwieniu wszystkich formalności około 4-ej podłączono mnie do kroplówki z oksytocyną. Nie miałam bowiem żadnych zupełnie skurczy, wody lały się nadal, rozwarcie na 2cm.
Najpierw spacerowałam trochę, później dostałam piłkę do skakania. I ta piłka okazała się bardzo skuteczna. Skurcze zaczęły być coraz silniejsze i częstsze, ale wciąż nieregularne.
Miałam mieć zzo, ale czekaliśmy żeby rozwarcie się zwiększyło, a skurcze uregulowały, bo inaczej znieczulenie mogłoby zahamować akcję porodową.
Około 8-ej podczas silniejszych skurczy miałam łzy w oczach, momentami wydawało mi się, ze więcej nie dam rady, czułam się coraz słabsza i ... głodna!:szok:
Około 8:30 położna zbadała mnie, skurcze były już na tyle silne i regularne, ze można było mnie znieczulić. Ale wtedy to okazało się, że mam już 8cm rozwarcia!!! i nie ma czasu na żadne znieczulenie - trzeba się przesiadać na fotel porodowy i przeć :szok::szok::szok:
Byłam w szoku - "jak to - bez znieczulenia? Nie dam rady"
Na szczęście trafiłam na bardzo dobrą położną, potrafiła świetnie poradzić co robić, uspokoić, poinstruować jak oddychać, wykonywałam jej polecenia.
I choć momentami wydawało mi się, ze nie mam siły kolejny raz przeć, że prę za słabo, by moja córeczka mogła wyjść, jednak wyszła - z małą pomocą w postaci nacięcia krocza o 9:10 2 maja 2009 urodziłam zdrową, śliczną dziewczynkę!!! :-):-):-):-):-):-):-):-):-):-):-):-):-)
Mąż przeciął pępowinę, odessano ją i już miałam tę malutką kruszynkę na piersiach - nie płakała, tylko patrzyła na mnie wielkimi, zdziwionymi oczkami.
Nie mogłam uwierzyć, że ta mała istotka jest częścią mnie, że to ona przez ostatnie 9 miesięcy leżała pod moim sercem. Niesamowite uczucie!
Najchętniej nie wypusciłabym jej z ramion!
Ale musiałam. Zabrali ją do zbadania, zmierzenia i umycia, a ja w tym czasie "urodziłam" łożysko i zszyto mnie. Do przyjemności to nie należało, ale już nic nie było ważne. Liczyła się tylko moja maleńka córeczka. Od razu podbiła moje serce i stała się dla mnie najważniejszą istotką na świecie!!!
Podobno miałam bardzo lightowy i krótki poród - no cóż, swoje pocierpiałam, rzeczywiście chyba jednak dość krótko to trwało. Ale to tylko powód do radosci.
Jestem bardzo wdzięczna połoznej, naprawdę śweitnie się mną zajęła.
I mój mąż - bez niego byłoby mi niesamowicie ciężko. Pomagał mi kiedy nie miałam siły skakać na piłce, ściskał za rękę w momencie silniejszych skurczy, cały czas był ze mną. Nie wyobrażam sobie rodzić bez niego.I bardzo mu dziękuję za obecność i wsparcie!

Córeczka przy urodzeniu dostała 10pkt, ważyła 3160g i miała 58cm długości. Mój najdroższy Aniołek... Dziś kończy już 8 dni!!! :happy2:

ps.I ja się rozpisałam, przepraszam ;-) Ale krócej nie umiałam ;-)
 

Załączniki

  • P5020090.jpg
    P5020090.jpg
    22,9 KB · Wyświetleń: 429
  • P5020076.jpg
    P5020076.jpg
    21,7 KB · Wyświetleń: 1 215
  • P5030141.jpg
    P5030141.jpg
    24,5 KB · Wyświetleń: 543
  • P5030131.jpg
    P5030131.jpg
    18,1 KB · Wyświetleń: 459
Jaś jest właśnie usypiany przez swojego tatę, więc może i mi uda mi się opisać swój poród.

Termin miałam na 20 kwietnia, czyli poniedziałek. W niedzielę w dzień nic się nie działo, za to w nocy nawiedziły mnie skurcze i po paru godz. stały się dość regularne, co 12-15 min. No to się ucieszyłam :-D dotrwałam do rana, zastanawiając się, czy już jechać czy jeszcze coś sprzątnąć, a tu nagle ... wszystko przeszło i cały dzień przysłowiowa "cisza jak makiem zasiał". Grrr :wściekła/y: W poniedziałkową noc powtórka z rozrywki. Więc jak nadszedł wtorek, to już się nawet nie nastawiałam. Ale w środę rano skurcze dalej były :-)
po 12 skurcze były już co 7-10 min, ale ponieważ szpital miałam na 2. końcu miasta, to chciałam mieć pewność, że to już dzień "W", a nie kolejna ściema :-):-):-)
Skończyło się tym, że o 15 jechałam tramwajem przez miasto i gryzłam się w rękę na każdym wyboju :-D. Za to miałam nadzieję, że na izbie przyjęć rozwarcie będę miała już całkiem sporawe.
A po badaniu ok. 16 okazało się, że to raptem 3 cm :szok:, a mi się wydawało, że to już maks, bo bolało jak piernik! Zanim wypełniłam wszystkie papiery minęło ze 45 min i zyskałam 1 cm rozwarcia, poza tym przy powtórnym badaniu odeszły mi wody. No to kazali mi się przebrać i iść z mężem do sali. Dość oschła położna kazała mi się położyć na łóżku i podpięła do ktg, pod którym miałam leżeć 20 min, a skończyło się na godzinnym przykuciu do łóżka, bo studentka obsługująca sprzęt nie umiała sobie utrzymać zapisu tętna dziecka :baffled: Gdyby nie J. i jego masowanie mnie po kręgosłupie, z pewnością nie byłabym tak wyrozumiała.
Potem było skakanie na piłce, leżenie na worku sako, wiszenie na drabinkach, oparciu łóżka i moim J. Bardzo chciałam, żeby wszystko poszło szybko, więc starałam się skupiać na ruchu i oddychaniu, a nie na bólu i skurczach, ale wiem na pewno, że by mi się to nie udało bez J. i bez kolejnej, tym razem cudownej położnej (w trakcie porodu była zmiana dyżuru). Wysłała mnie pod prysznic, J. dzielnie podtrzymywał mnie w czasie skurczy (bo ja myślałam, ze wyrwę uchwyt przyprysznicowy ze ściany :-D:-D) i polewał mi plecy wrzątkiem. Później położna się śmiała, że miałam tyłek jak rak z ukropu.
No i nie obejrzeliśmy się, a miałam 10 cm rozwarcia i mogłam przeć (na co zresztą miałam ochotę od dłuższego czasu). Położna zaproponowała krzesełko porodowe, sama położyła się na podłodze i ... zaczęły sie schody. Dziecko było wstawione do kanału,ale w nim utknęło. Zmiany pozycji (krzesełko, drabinki, łóżko porodowe) niewiele dawały, ja parłam, ale miałam wrażenie, że pomimo okropnego, rozrywajacego bólu nie jestem w stanie wypchnąć ze mnie dziecka, w końcu opadłam z sił, położna kazała mi przeczekać kilka skurczy partych i odpocząć (łatwo powiedzieć!), w końcu po 1,5 godz męki i kilku masażach szyjki (których prawie nie czułam przy tym całym wyczerpaniu) położna razem z ginką wycisnęły ze mnie Jasia okręconego pępowiną. Była 20.40, cały poród od wejścia na izbę przyjęć trwał 4,5 godz. Obyło się bez nacięć czy pęknięć, miałam tylko 2 szwy na większych otarciach. Dostałam oksy na urodzenie łożyska, "oklad" z 70% spirytusu na krocze i jakieś lekki spray ze znieczuleniem przed szyciem, a w tym czasie Jasiek był oceniany przez lekarkę.
Szczerze, to tuż po pierwszym krzyku mojego synka byłam tak zmęczona, ze nie przeżyłam żadnego "cudu narodzin" i zalania uczuciami matczynymi. Minęła dłuższa chwila z Jaśkiem na mojej gołej piersi, zanim doszłam do siebie, ale od tego momentu wszystkie przeżycia porodowe przestały być ważne, a ja się zachwyciłam moim maleństwem.
Gdy Jaś się urodził, J. popłakał się ze szczęścia:-) potem przeciął pępowinę i ciągle powtarzał, jak mnie kocha i jaka byłam dzielna. A prawda jest taka, ze bez jego obecnosci i pomocy przejście przez to wszysko samotnie byłoby o wiele boleśniejsze. Był fantastyczny! Kocham swojego męża za te chwile jeszcze bardziej i wiem, że wspólny poród niesamowicie nas do siebie zbliżył.

p.s. Przepraszam za te "dłużyzny", ale dopiero teraz się zorientowałam, jak długo trwała ta błoga cisza w drugim pokoju :-)
 
Ostatnia edycja:
Ja mialam termin na 15 a rodzilam 16 kwietnia :) Dostalam delikatne bole po 11 myslalam ze to nic pozniej juz porazdne bole mialam ok16 wiec pojechalismy do szpitala ale jeszcze nie bylo tak zle Mialam juz rozwarcie na 5 cm :) Zabrali mnie na sale bo porodowka byla pelna ;/ Czekalam na swoj czas ... Jak pojechalam przed 19 to o 19.53 urodzilam Nadinke wazyla 3490 i miala 49cm :) Przed porodem dostalam antybiotyk a Nadia dostala 4 razy w ciagu 2 dni :( Rodzilam naturalnie :) Jedynie wdychalam gaz :) Nie bylam nacinana ale mmialam szewki :(
 
reklama
Trochę od mojego porodu już minęło ale też opiszę.
Termin miałam na 17 kwietnia. Jako, że nic się nie działo tydzień po terminie zgodnie z zaleceniem swojego lekarza zgłosiłam się do szpitala. To był piątek. Przyjęli mnie na oddział ,lekarz mnie zbadał, stwierdził, że nic a nic się nie dzieje i kazał poczekać do jutra( zalecając łażenie po schodach )bo może cie coś się ruszy. Jako, że nic się nie ruszyło to w sobotę dostałam kroplówkę z oksy. Nie miałam po tym skurczów...może z dwa i to lekkie. Następnego dnia dostałam kolejną kroplówkę...no i coś się ruszyło-jakieś skurcze, rozwarcie. Zbadali mnie i powiedzieli, że rozwarcie na 5 cm. Wsadzili do wanny...no i zasnęłam...budzą mnie, a tu się okazuje, że rozwarcie się zmniejszyło, a skurczy znowu brak....Ordynator do mnie, że jutro to już muszę urodzić. No więc następny dzień( 27 poniedziałek) dostałam rano mega kroplówę, a położna przebiła mi pęcherz z wodami płodowymi( bolało jak diabli i ponoć ją przy tym obsikałam:zawstydzona/y:). Skurcze były coraz silniejsze- około 14 zwymiotowałam z bólu...(na pewno nie z jedzenia-przez te kroplówy przez 3 dni prawie nic nie jadłam:-(), o 16 czołągałam się po porodówce błagając o znieczulenie( niestety przy moich skłonnościach do zaniku skurczów pan doktor nie mógł się zgodzić). O 18 przyszła pani położna, zbadała rozwarcie po czym ustawiła mnie na łóżku porodowym w takiej pozycji: ja na klęczkach podparta na łokciach a tyłek wystawiony do góry...po 3 minutach w tej pozycji zaczęły mi się skurcze parte. Poczułam jak głowka wychodzi powoli( smieszne uczucie) - kazałam przy tym mojemu M. Sprawdzać czy ją widać i jaki kolor włosków:-). Wtedy obrócili mnie do pozycji pół siedzącej- pan doktor chwycił jedną moją nogę, mój M. drugą, a położna łapała wyskakujące dziecko:-) Wtedy wysapałam- o Boże...to dziecko! - pan doktor popatrzył na mnie jak na kretynke i połozyli mi ją na brzuszku:-)
Nie obyło się bez komplikacji- usypiali mnie by wydobyc resztki łożyska, musiałam być nacinania( szycia nie pamietam bo byłą pod ta cała narkoza), straciłam za dużo krwi i kolejne dni spedzilam z masa kroplowek. Ala przez to nie mogla byc ze mna caly czas-nie mialam sily jej karmic ani sie nia zajmowac:-( Ale potem szybciutko to nadrobiłam;-)
Ala urodziła się 27 kwietnia o godzinie 19:15. Dostała 10 punktów :) miała 55 cm i ważyła 3750 gr :)
No i jestem niesamowicie wdzieczna mojemu M. ktory przez te trzy dni byl caly czas ze mna, no i panu doktorowi i poloznej ktorzy caly porod tez przy mnie byli:-)
 
Ostatnia edycja:
Do góry