reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Czy pomożesz Iwonie nadal być mamą? Zrób, co możesz! Tu nie ma czasu, tu trzeba działać. Zobacz
reklama

Opowieści z porodówki

reklama
No wiec u mnie bylo tak: jak pisalam na ogolnym wczesciej w nocy ze srody na czwarek zlapaly mnie takie pierwsze bole jak na bardzo bolesna @, ale przeszlo po pol godziny. W czwartek 03.05 byliśmy u moich rodzicow, teściów, odwiedzaliśmy znajomych i nic się nie zapowiadalo. Położyliśmy się z mezem spac ok. 23, po godzinie wstalam i znowu ten bol, ale przeszlo i po godzinie kolejna pobudka, po której już się nie położyłam. Maz się obudzil i pyta czy to już a ja mowie ze boli ale to chyba jeszcze nie to. Chciałam wziąć ciepla kapiel, nalalam wody do wanny ale już do niej nie weszłam. Zaczęliśmy liczyc skurcze i okazalo się ze boli co 3 minuty. Zadzwoniłam do poloznej i jak powiedziałam co się dzieje to kazala nam jechac do szpitala. Zajechaliśmy chyba jakos ok. 3.15, najpierw izba przyjec, potem od razu na porodowke. Okazalo się ze rozwarcie na 6cm. Polozna zrobila szybkie ktg 15-minutowe, podala penicyline, ponieważ nie zdążyłam odebrac wyniku wymazu na paciorkowca i zaraz po tym lewatywe. Wczesniej zapytala czy się na nia zgadzam a ja się zgodziłam. Kazala mi usiac na kibelku, mówiła ze jak się załatwię to wezme sobie prysznic i poskacze na pilce. Nie zdążyłam zrobic ani jednego ani drugiego bo zaczely się skurcze parte i parlo tak ze nie mogłam wytrzymac. Po tym jak położyłam się na lozku porodowym, parlam chyba ze trzy razy i Maly był już z nami. Mój H. był ze mna caly czas i mowi ze jak Maly wyskoczyl to zrobiłam takie wielkie oczy jakbym nie wiedziała co się stalo :) i tak rzeczywiście było - nie mogłam uwierzyc ze tak szybko to wszystko poszlo. Maz był caly czas ze mna, kazal oddychac, przecinal pępowinę i spisal się tak ze nie spodziewałbym się tego po nim. Jak mnie polozna szyla to on był caly czas przy dzieciatku w pokoju dla niemowlat. Po wszystkim powiedział, ze nie było tak zle. W książeczce zdrowia dziecka mam napisane ze mój porod trwal I faza – 2godz.10min, II faza – 10min.

Atmosfera na sali porodowej była super - ja, mój maz, dwie polozne i lekarz, który tylko zaglądał i pytal czy wszystko w porządku. Światło było przyciemnione, leciała fajna relaksujaca muzyczka. Jak Maly wyskoczyl to dostalam go na brzuszek jeszcze z pepowina, po badaniach byliśmy już caly czas razem.

Polozne po wszystkim się śmiały ze z drugim dzieckiem nie mogę tak dlugo czekac. A prawda jest taka ze ja wogole nie czekałam, od pierwszych regularnych skurczy pojechałam do szpitala. Wody mi nie odeszly, mialam przebijany pęcherz. Prosilam tez polozna ze jak da rade to wolalabym nie być nacinana ale okazalo się ze zaczelam delikatnie pekac wiec naciela, o czym mnie wczesniej poinformowala. Takie male naciecie zrobila na 3 szwy.

Pobyt w szpitalu tez był w porządku, chociaz malo tam spalam, po porodzie nie zmrużyłam oka przed ponad 24 godziny, ale to przez te wszystkie emocje :)

Także, tak to wyglądało u mnie, pierwsze skurcze bolaly bardzo bardzo, ale w sumie to nie bylo zle i po niektórych opowieściach życzyłabym Wam wszystkim takiego porodu jak mój.
 
Ostatnia edycja:
to ja też napiszę jak to u nas było choć przy cc za dużo opowiadania nie ma. 5 maja 7.30 rano w łóżku słyszę jakieś dziwne"pyk" tam w środku i ciepło w kroku więc wystrzeliłam jak z procy z wyrka i biegiem do wc bo już dotarło do mnie że to wody, powiedziałam tylko S po drodze że ma się szykować bo jedziemy do szpitala. Wziełam szybki prysznic doprowadziłam się do porządku, pod prysznicem odszedł mi też czop, zanim zdążyliśmy wyjechać z domu to pojawiły się pierwsze skurcze. Po przyjęciu w szpitalu i podłączeniu pod ktg skurcze były już co ok 3min. Potem przewiezienie na sale operacyjną, znieczulenie w kręgosłup, zakładanie cewnika i cięcie. O godz 11.34 na świecie pojawił się Oliwierek waga 3970g, 10 punktów, 55cm długi:-) Jak mnie zaszywali to S pilnował już małego i ja i on poryczeliśmy się jak go w końcu zobaczyliśmy:tak: potem na sali pooperacyjnej spędziliśmy we trójkę jakieś 5 godz zaś przewieźli nas na normalną salę, od wydobycia małego cały pobyt w szpitalu miałam maluszka przy sobie non stop:tak: to chyba tyle w tym temacie
 
A ja miałam poród z przygodami, bo na porodówce wylądowałam o 12:00 (od rana czułam, że to TEN dzień, bo mnie krzyżowe bóle zaczynały brać). Przyjęto mnie o 13:00 po całej papierologi i KTG. Mój M. musiał czekać na korytarzu, bo rozwarcie miałam na 3 a tam wpuszczają dopiero przy ostrej akcji i rozwarciu na 5. Moja akcja wg położnej była nijaka i stwierdziła nawet, że urodzę raczej 9maja a jak 8 to około północy, czym mnie zdołowała totalnie:-( Na sali wylądowałam z laską tydzień po terminie, która miała założony jakiś balonik od rana i chwilę po badaniu odesłano ją na patologię, bo rozwarcie jej się nie pojawiło. Mnie podłączyli ponownie do KTG, więc musiałam leżeć 45minut, a przy krzyżowych to nie łatwe. Po odłączeniu okazało się, że mają nagłą nieplanowaną cesarkę, bo babka z bliźniakami z terminem na 2 czerwca się pojawiła i na KTG tętna dzieci nie wykryli. Szaleństwo i nieprzygotowanie personelu mnie przeraziło, bo nie mogli znaleźć lekarzy a jak w akcie desperacji zawołali jakiegoś chirurga to się pojawiło dwóch ginekologów i cc robili we troję z asystą dwóch położnych, babki sprzątającej sale i w ogóle wszyscy tam byli, a ja sama na sali na piłce 2h myślałam, że umrę. Po cc wyszła moja ginka i pozwoliła zawołać M., przydzieliła nam pokój rodzinny i życząc szybkiej akcji pojechała odebrać dzieci z przedszkola. Do rodzinnego weszłam i znów przylazła ta niesympatyczna młoda położna by podłączyć mnie pod KTG, więc jej powiedziałam, że chcę jakieś znieczulenie i lekarza, bo nie wyleżę pod tym KTG ani 5minut i że się reklamują, jaki to super szpital a to zwykła umieralnia jest. Walnęła mi wykład, że 25 minutowy zapis to ona musi mieć i że ona ma 4-letnie doświadczenie i wie, co robi, a lekarz mnie zbada jak będzie wynik z KTGi jeśli zleci znieczulenie to ona wówczas poda. Nie przekroczyła progu, a ja wrzeszczę, że rodzę, bo mam parte i pęcherz mi nagle pękł, wody zalały sofę a ja miałam wrażenie, że Maciek na tą sofę z wodami wyskoczył. Wtedy ta momentalnie zawołała lekarkę, która stwierdziła rozwarcie na 4 (a była już 16:00, więc z 3 na 4 to tylko 1cm po 3h męczarni, pomyślałam, że się na cc skończy jak tak dalej pójdzie). Lekarka odeszła, położna mnie znów chciała pod KTG podłączyć a ja krzyczę, że z łóżka porodowego zejść nie mogę, bo rodzę. Pipa jedna na to, że nie możliwe i że mam nie panikować, ale spojrzała i sama zaczęła krzyczeć do sprzątającej obok salę, że ma zawracać lekarkę i podać jej zestaw, bo pełne rozwarcie i ona główkę widzi:szok: Sprzątaczka zestawu znaleźć nie mogła, ta jej na odległość krzyczy w której szafce, w końcu kazała jej gonić po ginkę a sama poszła po zestaw. Mój M. spojrzał na mnie z przerażeniem, że rodzę a sami na sali jesteśmy, normalnie cyrk jak w filmach. Zanim lekarka przyszła to mi po 2 partych akcja się zatamowała (chyba z nerwów) i znów miałam wizję porodu kleszczowego albo cc. Poprosiłam po raz kolejny o ochronę krocza, jeśli to możliwe. Ginka na to, że skoro chcę ochronę to mam robić co powie i kazała mi na zawołanie przeć, ale tak krótko, po 3-4 razy i oddech. Dwie takie serie i Maciek był na świecie ku zaskoczeniu wszystkich. Zaskoczył nas również wagą 4130g bo go na 3500-3600g ocenili. Położna jak usłyszała, że ma 4130g to stwierdziła: "gdybym wiedziała, że taki duży to bym się w życiu ochrony krocza nie podjęła". Na szczęście nie wiedziała i udało się bez cięcia, mam tylko jeden rozpuszczalny szew przy cewce tak jak z Lenką:happy2:
Po porodzie M. był z nami jeszcze trochę, a jak pojechał to zostałam sama w sali na końcu oddziału. Oddział pusty totalnie, mnie się sikać chciało już bardzo, dzwoniłam 7 razy pilotem po pielęgniarkę ale nikt nie przychodził. Wyszłam, zaglądam, nie ma nikogo, to wzięłam Maćka z wózkiem i poszłam do sali przedporodowej rodzinnej do łazienki siusiać i pod chłodny prysznic. Wróciłam, leżę i nagle dwie babki wlazły twierdząc, że zabierają nas na górę i będą pionizować. Trzeba było widzieć ich miny jak oświadczyłam, że ja już jestem na chodzie, wykąpana i mogę na rowerze do domu wracać, bo nic mi nie jest:-D
 
to i moja kolej przyszła:)

jak Wam pisałam, czułam, że to ten dzień. wysłałam jednak Miśka po pracy, a sama się relaksowałam, obserwowałam i męczyłam się z panikującą babką.
skurcze "do zmierzenia" zaczęły się około 17, zadzwoniłam do cioci, żeby mnie zawiozła, a sama poszłam do wanny. jakoś po kąpieli odszedł czop, tylko z nitkami krwi.
o 18 skucze stały się bolesne i co 8 minut, więc dopakowałam torbę i w drogę. około 20 byłam w szpitalu, przyjmowali mnie dość długo, mieli kocioł, ale lekarka młoda, fajna, żartowała ze mną, zrobiła dokładne usg (stwierdziła wagę 3700- było 3595), rozwarcie na 6cm, więc na porodówkę, w między czasie Misiek przyjechał z pracy. na sali rodzinnej badanie wykazało już 8cm. poprosiłam o lewatywę, położna troszkę się bała, że nie zdąży, ale się udało. chwaliły sobie, że takie porody mogą przyjmować i pojawiło się odrobinkę komplikacji - skurcze były b. silne i zamykały rozwarcie, szyjka była twarda, więc dostałam zastrzyk rozkurczający. po nim na podłogę - materac i ćwiczenia. spróbowałam tylko 2 pozycji, jedna od razu mi spasowała, choć bolało tak, że ściskałam materac i myślałam, że sobie wyłamię paznokcie. powtórzyłam może z 5 razy i na łóżko, bo czuję parte. (w między czasie podczas badania rozwarcia i stanu szyjki poszły wody).
nagle.. mają awaryjną cesarkę z komplikacjami, więc szybko wzywają do mnie lekarza, chyba ze 3 położne i rodzimy. było troszkę nacisku, bo się spieszyły, cały czas mi powtarzały, że ja sobie poradzę a pani na cc nie, więc mam się sprężyć. myślę, że były 4 skurcze parte, bolące jak diabli, troszkę krzyczałam i stękałam, ale na polecenie lekarki i położnej, raz się "zacisnęłam" i dostałam opiernicz, ale już za chwilę usłyszałam wrzask Hani:D (o 22;45) dali mi ją na brzuch (była z 20minut) i mi zastrzyk z oxy żeby urodzić łożysko (swoją drogą było z wielkim krwiakiem, jak patrzyły na nie to nie wiedziały co robić i troszkę mnie to martwi, zapytam o to mojego gina na wizycie). nacięcie malutkie, nie boli, chyba, że poszaleję.
o 1 w nocy już dzwoniłam po pielęgniarkę, bo chciało mi się sikać, ona wielkie oczy i czy dam radę, a ja jeszcze się schyliłam do torby po podpaski, majtki i chusteczki i spacerkiem do toalety, pielęgniarka w szoku się nie odzywała, zwłaszcza jak powiedziałam, że poprzednio mdlałam niemal 2 dni:D
poród wspominam miło, nie mam po nim traumy jak poprzednio.
 
To i ja opiszę mój poród, trochę się ogarnęłam, Maluszek zasnął.

9.05 spakowana poszłam do szpitala na wizytę do mojego gina. W gabinecie zrobił mi masaż szyjki i zaprosił na górę ktg, licząc, że coś się ruszy. KTG wyszło ok, ale szyjka była już maksymalnie skrócona i rozwarcie na 2 palce. Po badaniu bardzo fajnej i miłej pani położnej zalały mnie wody (dosłownie:-D) - była 11:20. Na zewnątrz, przed salą czekał mój tata z torbą, zawołałam go na chwilę mówiąc, że już tu raczej zostanę (poszedł ze mną, bo mąż miał jeszcze rano kilka spraw do załatwienia, a nie chciał, żebym była sama). Tata cały szczęśliwy, poczekał, aż przyjdzie mój Maciek, zmienili wartę - tata do domu, moje kochanie ze mną zostało :-D Potem lewatywa, meeega ulga i dość długie posiedzenie, pojawiły się delikatne skurcze. Dostałam zastrzyk, polecenie skakania na piłce (rewelacja - bardzo mi to pomogło i ulżyło w bólu). Skurcze nie były jakoś dużo silniejsze od moich bóli miesiączkowych (a, że miesiączki mam bardzo bolesne, to mój próg bólu był dość wysoki). Niestety, rozwarcie szło powoli, skurcze były za słabe, zapadła decyzja o podaniu kroplówki. No i zaczęła się jazda... Od 15:00 bóle były takie, że myślałam, że zjem im łóżko, które tam stoi. M masował mi plecy - chyba nawet jakąś ulgę przy tym czułam:confused: ale każde badanie rozwarcia wyciskało mi łzy z oczu... Później przyjechała moja mama, zmieniła M (poszedł coś zjeść żeby nie padł z głodu - lekarz powiedział, że spokojnie ma jeszcze trochę czasu :-D) i siedziała ze mną. W pewnym momencie straciłam już totalnie wiarę w siebie i w to, że się uda. Wyjęczałam po cichu, że nie dam rady, przykro mi, ale nie mam już siły. Mój lekarz stwierdził więc, że nadeszła pora badania i cud - mamy pełne rozwarcie :tak: tylko szyjka trochę twarda, więc podkręcamy kroplówkę. Zwolniła się sala porodowa, mój M poleciał do pielęgniarek po coś, po czym wrócił i z zadowoleniem oznajmił, że załatwił miejsce do porodu mojej mamie (jest pielęgniarką, więc nikt nie robił problemu). Dostali wdzianko, wzięli mnie pod pachy i zaprowadzili do wc, żebym chwilę w pionie posiedziała (zaczynały się lekkie parte). Po Dolarganie, który dostałam prawie zasnęłam na kibelku, podobno mówili do mnie "nie śpij", a mnie głowa opadała na piersi i mówiłam "mhm, nie śpię <chrap>" :-D:-D Zebrali mnie więc na porodówkę (miałam już jeden bardzo silny party), od razu na fotel, położna mówi przemy. Było mi wszystko jedno, przemy to przemy, chociaż średnio wierzyłam, że coś pójdzie. Ale jak usłyszałam "widać włoski" to nowe siły we mnie wstąpiły :-D Zdążyłam tylko spytać, czy trzeba naciąć - niestety, odrobinę trzeba było. Dosłownie 4 - 5 skurczy partych, na każdym parłam po 3 razy i nagle położyli mi Krzysia na brzuchu - była 18:15:tak: Moja mama i M bardzo mnie dopingowali, podobnie jak lekarz i położne - jestem im bardzo wdzięczna. Pamiętali za mnie żebym oddychała, M trzymał mnie mocno za rękę, mama dociskała głowę do piersi. Nie do końca pamiętam co do mnie mówili, bo byłam maksymalnie skupiona na parciu, ale to nic. Potem było szycie - do przeżycia, parę minut i gotowe.
Krzysia na noc zabrali na dogrzewanie, bo był zmarznięty, ale dostałam go na chwilę przed spaniem do cyca ;-)
Jeśli chodzi o długość porodu I faza trwała 3 godz. 40 min., II faza 35 minut :-) Nie wspominam go jako traumy - dzieci mogę rodzić, tylko nie leżeć w szpitalu (pisałam o tym jak mi psychika siadła, bałam się, że łapię jakiegoś baby bluesa). O bólu zapominam (jeszcze mnie tylko siedzenie trochę boli, ale da się wytrzymać, okładam się Rivanolem). A Krzyś wynagradza wszystko swoimi minkami i uśmieszkami :tak:
 
:) później poczytam Wasze przeżycia a teraz opiszę swoje :p

Także w sobotę poczułam że mam bóle miesiączkowe, które trzymały mnie całą noc. W niedzielę rano obudziłam się już bez nich... Czop sobie tam odchodził partiami, ja dalej zero stresu. Po południem w niedziele zachciało mi się spaceru, więc przegoniłam Ciacha do sklepu i po lesie :D
Przyszłiśmy i ok 20.00 coś tam czułam miesiączkowego.
Ok 22.00 zaczęły się jakieś tam skurcze niby to wyczuwalne nieby jakies tam bolące co 15 min. Ale mówię sobie że to nie to. O 24.00 skurcze coraz mocniejsze i częstsze co 10 min, ale dalej to nie był ten ból który miał mi sie kojarzyć z porodem.
Ok 1.00 w nocy zaczęły się bóle które bolały ( ALE DLA MNIE DALEJ ZA MAŁO) co 7-8 min, póżniej już co 4 min. Ale ja porąbana przecież czuje że to nie ten ból co trza więc kłade się spac ok 3.00. I ze skórczy co 4 min zrobiły się takie co 17 min a o 5.00 ustąpiły.
o 6.30 pojawiły sie lekkie skurcze co 7 min. Ciacho mówi że już dość, bo nie spał przeze mnie w nocy i jedziemy na porodówkę ( BO JA BYM CZEKAŁA DALEJ ). O 7.30 teściowa wiezie nas IP. Ja od 8.00 już w szmatkach przygotowana do porodu.
I czekam.... skorcze jakies tam niby silne co 7 min, rozwarcie cały czas ok 1,5 cm później mówili że w rozpędach do 2cm. O 17.00 przychodzi lekarka bada i mówi że teraz to ja nie urodzę i mnie dają na patologię.
No i tu już poszło.... na patologii byłam całą godzinę. Zdążyłam zrobić siusiu, chwilę się zdrzemnąć ( CAŁY CZAS MIAŁAM SKURCZE CO 7 MIN ALE ERAZ TO BOLAŁY ).
Wołają mnie na KTG standarowe na tym oddziale a tu cuda wianki... ja skurcz jak cholera (ale mnie to malo bolało) dziecko tętno słabe, ja ciśnienie do nieba... i tu hasło to idzie pani z nami z powrotem... Ciacho w tym czasie poszedł na chwile na uczelnie moja mama mi przyniosła jakieś jedzenie a ja wszystko pod pachę i sruuuu na porodówkę.

Na porodówce już szybko poszło. Sprawdzają mi wody -> czyste.. przebijają pęcherz -> a wód NIE MA :O ja ciśnienie 170/110 , dziecko tętno poniżej 110... Rozwarcie 3 cm i twarda szyjka... Szybka decyzja o cc, ankieta, ja na stół, 18.40 zostałam pokrojona... młody już zaczął się wydzierać jak tylko głowę wyciągneli, zaraz słyszę anestezjolog woła SĄ JAJKA :p pokazują mi go :) taki sliczny różowiutki kociaczek...

Ogólnie... cesarka to coś okropnego... nawet połóg po nie jest dla mnie tak nieprzyjemny jak cc..
 
I chyba przyszła kolej na moją relację, a więc 14 maja obudziłam się rano ok. 6, poszłam do toalety i zaczęłam krwawić (identycznie było z Mateuszem), wzięłam kąpiel, obudziłam chłopaków, zawieźliśmy M do przedszkola i pojechaliśmy do szpitala. Jakież było nasze zdziwienie jak oznajmiono nam, że sale do porodów rodzinnych są zajęte (są tylko 2) a na zwykłej porodówce ostatnie wolne miejsce (szok!!!). Wojtek był zawiedziony (bardzo chciał być ze mną), a położna mówi "buzi, buzi i Pan jedzie do domku". Okazało się , że jestem 2 w kolejce oczekujących na zwolnienie się sali od porodów rodzinnych. Rozwarcie na 5cm, dość szybko nasilające się skurcze i bóle krzyżowe. O 12.30 telefon z sali porodów rodzinnych, że jest dla mnie wolna sala, szybki telefon do W żeby przyjechał. Po paru minutach był, wspierał mnie niesamowicie a ja z bólu (krzyżowe) myślałam, że pogryze łóżko. Już wtedy czułam silne parcie (głupia myślałam, że chce mi się kupe), okazało się, że wszystko poszło szybko i rodzę. Położna powiedziała, że jak będę jej słuchać to postara się ochronić krocze i nie nacinać.
Udało się, kilkanaście minut i nasza Oleńka była już na świecie. Nie byłam nacięta mimo że Ola miała 4220g, mam kilka szwów bo troszkę pękłam jak wychodziły barki ale ogółem szybko doszłam do siebie ( bez porównania do tego co było po porodzie Mateusza). Trafiłam na samych życzliwych ludzi i nie wspominam porodu jako traumy. Pierwsza faza porodu 5h, druga faza porodu 18 minut:)
 
No to ja na szybko ,może zdąże :-)

Wiec w piatek 11.05 caly dzień bóle w tym samym odstepie( co 10 min) i tyle samo trwajace (30-40 sekund)
pomyslałam że to nie to , ale wieczorem ok 20 były już nie do wytrzymania:dry:
Przyszedl W , zawieżlismy Bartka do mamy i na IP ...tam od razu na porodówke , badanie 3 cm - myśle no to pieknie , to tu się pomęczę ...lewatywa , papierki i na salę rodzinna na która musielismy poczekać na korytarzu , gdyż w ten dzień 8 porodów ,wiec salowa nie zdązała posprzatac...

na sali weszłam , rozpakowałam sie , podłaczyli ktg, i sprawdziła rozwarcie bylo już 4-5 , KTG masakra z bólami wyleżec 15 minut, poprosiłam zeby odłaczyli bo jużnie wytrzymie, połozna przyszła zrobiła zastrzyk ( powiedziała ze przeciwbólowy hheheh ) i dopiero sie zaczeło , kazała zejsc z łóżka i chodzić ,,, ja zeszłam i czuje parte , W poleciał po nia a ona mówi jużż??? przyszła 8 cm ...razem z nia lekarka ( ta sama co przy bartku- super kobieta ) przebiła wody i szybki instruktaż co robić na skurczu partym - bo jak powiedziąła chronimy krocze bo już rodziłas ,ja do niej tnijcie chce już urodzić...
no i sie zaczeło pierwszy party , cisne i mysle nie dam rady urodzić heheh wiadomo tu już człowiek nie mysli racjonalnie , z 3 parte a ja do niej mówie boże z pierwszym dzieckiem dobrze poszło a teraz ....a ona przeciez dobrze idzie ....
potem jeszcze może z dwa parte i czuję glowe miedzy nogami ktora chce wyjsc a one mi mówia teraz nie przemy heheh ciekawe jak to zatrzymac...
pytam sie widac glowke a ona domnie widać owlosiona czarnulka i to mi dało takiego povera ze przy nastepnym parciu wyskoczyła mała kruszynka....
cdn
 
reklama
To i ja dorzucę swoją historię.

Ponieważ 13 maja minął termin porodu z OM a nic się nie rozkręcało, zgodnie z ustaleniem z moją gin zgłosiłam się rano do szpitala. Przyjęto mnie dosyć szybko i sprawnie i trafiłam na oddział perinatologii aby spokojnie doczekać porodu. Sala 4 osobowa i bardzo fajne dziewczyny więc zapowiadał się nie najgorszy pobyt ;-) Na oddziale standardowo pobranie krwi, mierzenie ciśnienia, potem badanie ginekologiczne i wywiad lekarski. I oczywiście stwierdzono tylko tyle, że nic się nie dzieje. To akurat wiedziałam bez badania ;-) Potem było KTG raz dziennie, 3 razy dziennie słuchanie tonów serducha Małej i 2 razy dziennie mierzenie ciśnienia bo przy przyjęciu miałam 148/76. W środę zrobili mi USG, łożysko w drugim stopniu, Mała jakieś 3700. Generalnie ok. Potem badanie ginekologiczne- lekarz stwierdził, że on wagę szacuje na 3600 i że szyjka zamknięta i wszystko wysoko więc może w czwartek podejmą decyzję o cewniku Foley'a. W czwartek tematu cewnika już nie było za to stwierdzili, że jak się do poniedziałku nie ruszy to zaczną wywoływać. W nocy z czwartku na piątek ok. 2 obudziłam się na siusiu. Wstałam z łóżka i poczułam, że mi troszkę mokro. Pomyślałam sobie, że aż tak mi się siku nie chciało żeby popuścić :-D Ale nie lało się ze mnie strumieniami, tylko ciekło. Zgłosiłam do dyżurki, pielęgniarka kazała założyć wkładkę i obserwować. Jak będzie tego więcej to mam przyjść jeszcze raz. Do 4 rano było parę skurczy ale nieregularnych i niezbyt bolesnych więc poszłam spać. O 6 rano badanie ginekologiczne- wody się sączą ale rozwarcie tylko na opuszek, szyjka 1,5 cm więc bez szału. Czekamy na obchód i po obchodzie znowu badanie z efektem jak poprzednio. Zapada decyzja o przeniesieniu mnie na blok porodowy. Piszę mężowi, że zaczęły się sączyć wody ale nie ma potrzeby żeby już przyjeżdżał bo na razie nic więcej się nie dzieje.
Podłączyli mnie do KTG na 1,5 godziny bo porodów było chyba 4 w tym czasie. Potem lewatywka i poczułam się 3 kilo lżejsza :-D Oczywiście potem prysznic i badanie. Akcji brak- lekarz stwierdził, że szanse na to, że urodzę naturalnie są takie jak to, że Polska wygra Euro 2012 :-p W międzyczasie telefon po męża i czekam na podłączenie oxytocyny. Mąż przyjechał przed kroplówką , którą podłączyli około 14 czyli pół dnia po tym jak zaczęły się sączyć wody. Oczywiście KTG podpięte. No i leżę na tym łóżku, skurcze się jakieś tam piszą a my z W. zaśmiewamy się z dziwnych pomysłów. Po 40 minutach odłączyli kroplówkę, wysłali pod prysznic i kazali chodzić. Więc połaziłam po spacerniaku w kółko ale dalej nic się nie działo. Żadnych skurczy, żadnych bóli- generalnie nuda. Potem jeszcze jedna próba z oxy, oczywiście bezowocna i po 17 decyzja- jedziemy na salę operacyjną bo z każdą chwilą wzrasta ryzyko infekcji dziecka. Dostaję profilaktycznie antybiotyk i jedziemy. Mąż zostaje przed salą a ja na stół. Znieczulenie i cięcie. Wszystko trwa krótko. Słyszę płacz Małej i po kilku minutach mi ją pokazali. Mogłam ją pocałować i dotknąć a potem zapakowali ją do inkubatorka i wywieźli z sali. Mąż się podobno popłakał ze wzruszenia. Mnie natomiast pozszywali i przewieźli na salę pooperacyjną. Tam spędziłam noc i przedpołudnie dnia następnego. W międzyczasie była u mnie pediatra opowiedzieć o dziecku. Mała została przewieziona na oddział Wcześniaków bo miała początkowo trudności z oddychaniem ale lekarka pocieszyła mnie, że jak ją zwoziła to Mała już ślicznie oddychała i została na oddziale tylko kontrolnie żeby sprawdzić czy nie ma infekcji- na szczęście nie miała :-) W sobotę przed południem przewieźli mnie na Neonatologię. Tam poszłam pod prysznic i po 13 przywieźli mi Malutką. Od tamtej pory byłyśmy już cały czas razem. Ja czułam się zadziwiająco dobrze. Skończyło się na jednym czopku przeciwbólowym. W niedziele miałam kiepską morfologię i była obawa, że trzeba będzie troszkę dłużej zostać ale szczęśliwie poniedziałkowe wyniki były już lepsze. Pediatra nie miał zastrzeżeń co do stanu dziecka więc po 18 nas wypisali.

Generalnie to poród wspominam pozytywnie. Rana po cięciu ładnie się goi a wbicie igły w kręgosłup nie było aż tak straszne. Zresztą czego się nie robi dla Maluszka.
 
Do góry