Witajcie dziewczynki w ten piękny słoneczny dzień
Trochę chmur nade mną jeszcze wisi i nastrój nie najlepszy, ale staram się pozbierać. Po prostu coś we mnie pękło. Może nie chodzi o to, że nie mam dzieciątka, ale chodzi o crio. Do dzisiaj nie mogę sobie uzmysłowić dlaczego tak się stało. Gdy podawali mi świeżaczki to wierzyłam z całych sił i nic się nie udało. Teraz nie wierzyłam, 3 wyniki hcg i nadal do mnie nie docierało. Bałam się uwierzyć. Ale uwierzyłam i 2 dni potem w rocznicę ślubu cywilnego straciłam swój cud. Do dzisiaj zadaję sobie pytania co zrobiłam źle? Czego nie powinnam robić? Dlaczego tak się stało? Czy to był chłopiec czy dziewczynka? Nigdy pewnie nie poznam odpowiedzi na żadne z pytań i będzie mnie to gryźć jeszcze długo.
Co do wiary, ja raczej nie myślę na ten temat. Moje życie nigdy nie było lekkie. Mój tato był sparaliżowany prawie 30 lat (paraliż prawostronny). Nie miałam dzieciństwa jak wszyscy, po szkole zamiast na podwórko trzeba było się opiekować tatą. Nakarmić, umyć, ogolić. Jak był chory to niosłam go na plecach na pogotowie. Wyobraźcie sobie nastolatkę niosącą 85 kg ojca który był wysokim człowiekiem (185 cm). Ale cieszyłam się że go mam, nie ważne było poświęcenie. Rodzina ojca mnie odrzuciła, uznali że nie jest moim ojcem. No bo jak chory człowiek ma zdrowe dziecko, skoro moja siostra ma achondroplazję i urodziła się kiedy tato był jeszcze zdrowy. Mój tato miał wszczepianą zastawkę serca, jako jeden z pierwszych w Polsce, Religa asystował wtedy przy operacji mojego ojca jako jeszcze młody człowiek, a operował go prof. Sitkowski. Raz było to w 1971, drugi raz w 1987r jak miałam niecałe 2 lata. Niestety nasza walka o jego życie skończyła się w 2002 roku. Odszedł mając 53 lata.
Moja siostra ma córeczkę, która odziedziczyła po niej chorobę. Drugie dziecko straciła w 18 tyg ciąży, a był to zdrowy chłopiec. Ja po wieloletniej walce byłam tylko 20 dni w ciąży i to wszystko co od losu otrzymałam.
Jedyne za co mogę dziękować, to wspaniały mąż, mama i siostra. Małżonek zawsze mi powtarza, że kocha mnie i nie ważne czy będziemy mieli dziecko czy nie, bo zależy mu na mnie. Mama która zawsze mnie wspiera podobnie jak i siostra.
Także po takich przeżyciach nigdy nie zastanawiałam się nad istnieniem boga. Kiedyś usłyszałam od znajomej, że kogo pan bóg kocha temu krzyże zsyła. Tylko ile tych krzyży mogę jeszcze unieść moja rodzina? Jednak cały czas mam nadzieję, że jeszcze zła karta się odwróci i spotka nas coś więcej od cierpienia.
To się rozpisałam :-) Jakoś mnie tak wspomnienia naszły. Ehhh, dobrze tylko że na forum znów zagościły wysokie betki i chociaż mogę się cieszyć Waszym szczęściem. To chyba jedyna pozytywna rzecz jaka mnie spotkała od poronienia.