Być na utrzymaniu męża

Być na utrzymaniu męża

Pokolenie naszych babć nie miało z tym problemu. Podczas gdy dziadek chodził do pracy, by zarobić na utrzymanie swojej gromadki, jego żona ochoczo prowadziła dom, opiekowała się dziećmi, prała i sprzątała, cerowała skarpety i czekała na niego z gorącą strawą i świeżą gazetą. Nie przeszkadzało jej to, że nie ma własnego konta w banku - pieniądze wkładano do wspólnej skarpety. Tak po prostu skonstruowany był ich świat.
Naszym mamom nie było już tak łatwo, bowiem nadeszły inne czasy: kobiety także chciały wyjść z domu, by pracować i doświadczać, a i wynikająca z tegoż niezależność finansowa była niczego sobie. To w najmniejszym stopniu nie przeszkadzało w kultywowaniu wyniesionych z domu tradycji. Choć obydwoje dźwigali odpowiedzialność za dom, tata wciąż był głową związku i panem domu. Kiedy on zmęczony odpoczywał po pracy w fotelu, mama żwawo przeskakiwała na etat drugi - miała na głowie i dzieci, i gospodarstwo domowe. Nie miała o to jednak pretensji i dzielnie znosiła ów eksploatujący maraton.

Nasze pokolenie to zupełnie inna bajka. To przemieszanie ról społecznych, dotychczas uznawanych za typowo kobiece i męskie, hołdowanie związkom partnerskim oraz jeszcze silniejsza emancypacja i ekspresja zawodowa kobiet. Dziś żony są tak samo niezależne i aktywne na rynku pracy, jak ich mężowie, oni zaś częściej na swe barki biorą odpowiedzialność za podtrzymywanie żaru domowego ogniska. Dziś i kobieta, i mężczyzna utrzymują dom.
Wciąż jednak zdarzają się sytuację, kiedy żona pozostaje na utrzymaniu męża. Rzadziej jest to wyraz hołdowania patriarchalnemu modelowi rodziny, gdzie mężczyzna zarabia na jej utrzymanie, podczas gdy kobieta dba o ognisko domowe. Częściej zaś są to okoliczności losowe: sformalizowane, choć zazwyczaj bezpłatne urlopy wychowawcze, „samowolne” przerwy w pracy na okoliczność opieki nad dzieckiem bądź inne losowe sytuacje przejściowe.

Jak to jest być kobietą zależną, pozostającą na utrzymaniu męża?

Iwona, mama dwóch dziewczynek, ekonomistka:

reklama

Zawsze byłam niezależna finansowo. Jeśli chciałam sobie coś kupić, nie prosiłam o pieniądze rodziców, bo się wstydziłam. Los tak mną pokierował, że kiedy byłam w ciąży, znalazłam się na utrzymaniu męża. Początki były dla mnie trudne. Bardzo. Wstydziłam się prosić go o cokolwiek, a najmniejszy zakup był męką. Czułam się, jakbym okradała go z jego pieniędzy - nie umiem tego wytłumaczyć. Nie wiedziałam, jak sobie z tym poradzić. Doszło do tego, że wolałam pożyczyć pieniądze od mamy, niż wziąć je od własnego męża. Długo tak się nie dało, musieliśmy oswoić sytuację. Rozmawialiśmy na ten temat - musiałam się przełamać, inaczej stracilibyśmy szansę na normalność. Wytłumaczyłam sobie, że taka jest kolej rzeczy, że tak musi być do czasu, kiedy nasze dziecko nie dorośnie na tyle, żebym mogła i ja iść do pracy. Konto męża przemianowaliśmy na wspólne - mamy dokładnie taki sam dostęp i takie same prawa. Ponieważ w międzyczasie urodziłam drugie dziecko, jestem „full time mum” już siedem lat. Pięknie jest mieć czas dla dzieci i pewność, że nie są głodne, brudne czy nie dopilnowane. To bezcenne! Mam to szczęście, że mam cudownego męża. Myślę, że trafił mi się okaz niezwykły. Dobry, kochający człowiek o gołębim sercu i niezwykłej intuicji. W dużej mierze dzięki temu, jak on podchodzi do tego wszystkiego, ja swoje bycie kurą domową odbieram bardzo pozytywnie i nawet na moment w mojej głowie nie pojawiła się myśl o życiowej porażce – jak może o mnie pomyśleć jakaś nieżyczliwa dusza z boku. Żyję w zgodzie ze swoimi przekonaniami: dopóki dzieci są małe, musimy poświęcić im siebie, swoją uwagę i czas, zaopiekować się nimi, bo tego wymagają. No i pamiętać przy tym, że to przecież nie wieczność, a zaledwie kilka lat. To inwestycja, dar. Za chwilę będę coś musiała zrobić ze swoim życiem zawodowym. Wówczas bycie całodobową mamą i panią domu będę celebrować jako piękne wspomnienia.

Maja, mama przedszkolaka, prawniczka:

Moja bierność zawodowa i pozostawanie w domu jest sytuacją wymuszoną, która ani mnie uskrzydla, ani nie dołuje. Tak po prostu chwilowo jest. Nie pracuję z uwagi na chorobę dziecka. Pewnie dałabym radę, wykorzystując opiekunkę, ale reaktywacja zawodowa to też nie jest prosta sprawa, szczególnie wtedy, gdy człowiek chce się przekwalifikować. A ja taki mam zamiar. Jedyne parcie zawodowe to moje własne, psychologiczne, bardziej w stronę ambicji intelektualnych, absolutnie nie jakichś ambicji względem męża.
Brak dochodu nie jest dla mnie męczący, choć na pewno czułabym się swobodniej, gdybym zarabiała. Nie mam jednak stresu z tym związanego, bo pieniądze są u nas wspólne. Wolałabym oczywiście mieć swoje zasoby, bo kiedy chcę kupić drogi krem (np. taki za 200 pln), to jednak rączka mi się zatrzęsie, że wyrzucam pieniądze rodzinne.  Mamy osobne konta, ale posiadam stosowne upoważnienia, które pozwalają mi na korzystanie z funduszy męża. Nie mamy z tym żadnych problemów we wzajemnej relacji.
Oczywiście jest tak, że dalsza rodzina uważa tę sytuację za fanaberię i chyba za plecami trochę nabija się, że tak mi wygodnie - siedzieć w domu. Moi najbliżsi akceptują ją, szczególnie rodzice są zadowoleni, że ich wnuczka jest dobrze „zaopiekowana”. Mąż chciałby, żebym była szczęśliwa i mogła wreszcie realizować się na innym polu, niż rodzinne. Mam w nim wielkie wsparcie.

Agata, mama dwójki dzieci, pedagog:

reklama

Wiem, że są prawne uregulowania, które mówią o tym, że kobieta pozostająca w domu i zajmująca się dziećmi i domem, ma takie same prawa do korzystania z pieniędzy z budżetu domowego, jak pracujący mąż. Co więcej, może wystosować prośbę i sądownie ustalić wypłatę pensji męża lub jej części na swoje konto, zwłaszcza w przypadku męża nieodpowiedzialnego, np. alkoholika. Teoria teorią, a życie jest praktyką. U mnie to wyglądało bardzo różnie, aczkolwiek ów aspekt finansowy mocno się na nas odbijał. Od razu ustaliliśmy, że ja zostanę z naszym pierwszym dzieckiem w domu, dość szybko zaczęliśmy myśleć o drugim, żeby wykorzystać fakt, że nie jestem jeszcze związana z żadną pracą, nie mam żadnych zawodowych zobowiązań. Konta zawsze mieliśmy osobne, ale początkowo zupełnie mi to nie przeszkadzało. Ustaliliśmy, że wszystkie pieniądze i tak są nasze wspólne. On zarabiał, robił wszelkie opłaty, a ja byłam odpowiedzialna za zakupy i wydatki na dzieci. Mówiłam mu, ile potrzebuję na dany dzień czy tydzień, a on mi je po prostu zostawiał. Miałam świadomość, że jest to sytuacja przejściowa – on zarabia, ja opiekuję się dziećmi i domem. Z czasem w nasze sprawy zaczęli wtrącać się teściowie, którzy coraz częściej i głośniej mówili, że muszę już iść do pracy, a dziećmi powinna zająć się niania. Zostałam pozbawioną ambicji kurą domową. Mojemu mężowi zaczęło „odbijać”, poczuł się panem i władcą absolutnym. On podejmował decyzje o zakupie np. motocykla dla siebie czy gokarta dla dzieci, a ja nie mogłam zakwestionować jego decyzji, bo to przecież jego pieniądze. Coraz trudniej też przychodziło mi proszenie o fundusze na zakupy. Czułam się, jakbym je wyłudzała albo cicho szeptała: „tak, ja nie zarabiam, kurcze, jestem beznadziejna, pożyczysz mi te pieniądze?”. On kupował sobie nowe spodnie czy buty, mi głupio było prosić o pieniądze na takie sprawy. Nie, no nie był takim potworem, czasem też sam mi coś kupował albo dzieciaczkom. Prawda jednak jest taka, że i tak większość potrzebnych mi rzeczy mam od rodziców. Teraz zaczęłam pracę i choć jeszcze żadne pieniądze z tego tytułu nie znalazły się na moim koncie, już czuję się super. Będę miała swoje, nikogo nie będę musiała prosić i nikomu nie będę musiała być za nic wdzięczna. Nie żałuję tego czasu, który spędziłam w domu z dziećmi, w sumie to ponad 5 lat. Był to piękny czas, który dał mi wiele radości i spełnienia. Mogłam potrzeć, jak dzieci rosną, rozwijają się, dbać o nich w każdej minucie ich życia. Ale to nie był łatwy okres. Musiałam borykać się nie tylko ze sprawami związanymi z maluchami, ale i z utratą poczucia własnej wartości.

Marta, psycholog, mama dwójki dzieciaków, obecnie w trzeciej ciąży:

Jestem kobietą spełnioną i szczęśliwą. Dla mnie bycie na utrzymaniu męża to szczególny okres w życiu, który ma same plusy. Po pierwsze to niezależność od społecznych gratyfikacji. Kobieta domowa ma do perfekcji opanowaną sztukę samonagradzania i nie jest jej potrzebne uznanie szefa czy kolegów. Jest na tyle zapobiegliwa i przewidująca, że na wypadek głodu zewnętrznych pochwał, szkoli swe dzieci i męża w prawieniu jej komplementów. Dwa - to wewnętrzne umiejscowienie kontroli, czyli w skrócie „można o sobie decydować i świetnie się z tym czuć” (im większy kobieta ma uraz do szefów, tym szczęśliwsza będzie w domu). Trzy – przy użyciu szczególnej optyki i dozy fantazji, okazuje się, że: swą funkcję życiową można potraktować jako wielkie szczęście i przywilej, a nie dopust boży; dzieci jako wyzwanie, a nie skaranie boskie, męża jako... hm, tu im większa fantazja, tym pikantniej; siebie zaś nie jako kurę domową, ale panią na włościach, piastunkę domowego ogniska, head managerkę czy dobrą wróżkę. Po czwarte bycie w domu to potwierdzone praktyką, a nie papierkiem, co najmniej trzy doktoraty z zarządzania: 1) potencjałem ludzkim (domownikami), 2) czasem, 3) budżetem. Naprawdę szkoda marnować takiego talentu poza domem! Po piąte – dzięki  temu każda z nas wierzy w siebie i w to, że sobie poradzi w każdych okolicznościach.
 
A tak zupełnie serio, to co zrobić, by bycie żoną na utrzymaniu męża nie było frustrujące?

  • Ważne jest samo podejście. Myśl o swej finansowej zależności, jak o okresie przejściowym. Jesteś bierna zawodowo dla celów wyższych – po to, by opiekować się dzieckiem, by znaleźć dobrą pracę lub dlatego, że idziesz z życiem na kompromis, szukając rozwiązań dla siebie, dla was optymalnych. Jesteś odważna, podejmujesz wyzwania, wiążące się z nim ryzyko i odpowiedzialność. Nie godzisz się na bylejakość.

  • Wiedz, że czynności, które wykonujesz w ciągu pozornie leniwego (wszak siedzisz w domu) dnia, to także praca. Jeśli nie do końca w to wierzysz, policz na przykład, ile musiałabyś zapłacić komuś, kto zaopiekowałby się twoim dzieckiem w czasie, kiedy ty pracowałabyś z dala od domu. Teraz czujesz się lepiej?

  • Pamiętaj i, jeśli czujesz taką potrzebę, przypominaj o tym mężowi, że małżeństwo to owszem: miłość, wierność i uczciwość małżeńska, ale także wspólnota interesów. To bycie razem na dobre i na złe. Nie wstydź się prosić o zrozumienie, pomoc czy wsparcie. Przez życie idźcie razem, nie obok siebie.

  • Miejcie wspólne konto bądź zadbaj o upoważnienie dla siebie do konta męża. Dzięki temu będziesz miała poczucie, że pieniądze, które on zarabia, są także i twoje. Miej zarówno karty bankomatowe, jak i niezbędne hasła. Dzięki temu będziesz mogła swobodnie korzystać z waszych wspólnych funduszy.

  • Jeśli masz problem z odnalezieniem się w tej sytuacji, odczuwasz związany z nią dyskomfort, koniecznie porozmawiaj o tym z mężem. Być może zdziwisz się, jak bardzo twoje uczucia i niepokoje są przerysowane i nieadekwatne do sytuacji.

  • Nie pozwól, by opinie osób z zewnątrz miały jakikolwiek wpływ na wasze życie, twoje samopoczucie i samoocenę. Jesteś „house menagerką” czy jak wolisz kobietą domową wskutek swojej przemyślanej decyzji (bądź bezwzględnych okoliczności). Żyjesz na swój rachunek, a o rodzinę dbasz, jak najlepiej potrafisz. I nikomu nic do tego. Chyba, że ktoś oferuje ci realną pomoc (a uwierz, o tą najtrudniej).

  • Jeśli twój mąż jest człowiekiem nieodpowiedzialnym, w konsekwencji czego nie masz szans na utrzymanie siebie i dzieci, skorzystaj z uregulowań prawnych, które mówią, że kobieta pozostająca w domu i zajmująca się nim, ma takie same prawa do korzystania z pieniędzy z budżetu domowego, jak pracujący mąż. Możesz wystosować prośbę i sądownie ustalić wypłatę pensji męża lub jej części na swoje konto. 

reklama

Monika Zalewska-Biełło

 

Ocena: z 5. Ocen:

Ten tekst nie ma jeszcze oceny. Dodaj swoją!

Czy ta strona może się przydać komuś z Twoich znajomych? Poleć ją: