Kobiece sposoby na... mężczyzn

Kobiece sposoby na... mężczyzn

Czy my wyzwolone kobiety XXI wieku korzystamy z naszej broni kobiecej, by osiągać zamierzone cele? Czy spryt, kokieteria i seksapil rzeczywiście działają?

Z wypowiedzi blogerek wynika, że to się naprawdę opłaca! Zmyślny fortel nie kosztuje wiele, a przynosi (czasem mniej, czasem bardziej) szybkie i spektakularne efekty. Tylko czy, to jest ok?

Agata: Ja stosuję sposób „na gapę”. Mój mąż nie lubi prasować koszul. Nie wiem, co mnie podkusiło, że ten obowiązek wzięłam na swoje barki - choć nie cierpię tej czynności jak mało kto. Nie bardzo wiedziałam, jak się z tego wymiksować, zatem raz – oczywiście zupełnie niechcący - przypaliłam mężowi rąbek koszuli, drugi raz to samo stało się – naturalnie także przypadkiem – plecom kolejnej. Wiem, że takie gierki to tchórzostwo i nędzny sabotaż, ale… jaki skuteczny! Paweł zlitował się nade mną (sic!) - swoje koszule, a także moje bluzki, prasuje sam. Mało tego – jaki jest dumny, że nie dość, że jest lepszy (znaczy bardziej precyzyjny i w ogóle), to ratuje nasz rodzinnych honor!

Kasia:
Niektóre kobiety zupełnie niepotrzebnie wzburzają się tematem małżeńskich podstępów. Uważają, że są zbyt dumne na uciekanie się do takich rozwiązań. Według nich trzeba wszystko „kawa na ławę” albo „kotletem w twarz” – cała reszta to zabawy w przedszkole i zabiegi poniżej godności. Też tak kiedyś myślałam. Zawsze byłam samodzielną, niezależną i silną dziewczyną. Zmieniałam koła w aucie, targałam ciężkie zakupy, naprawiałam krany. Aż któregoś dnia stwierdziłam, że jeśli nie zmienię podejścia do życia, za chwilę będę zgorzkniała i styrana. Bo nie ma co liczyć, że mąż się domyśli, że coś trzeba zrobić, a ja nie lubię dwa razy powtarzać.

Zaczęłam więc – w odpowiednich momentach oczywiście – grać słabą kobietkę. Na początku mnie to bawiło, a potem okazało się, że to daje super efekty, i mało tego – w naszym związku zaczęło się naprawdę fajnie dziać, bo – tak to widzę – nagle przestaliśmy walczyć o to, kto jest głową rodziny (zostałam jej szyją). I tak mówię: Krzysiu, ty jesteś taki silny, taki szybki, taki męski - poradzisz sobie z tą czynnością dużo lepiej niż ja, słaba kobietka (w podtekście). O jak to działa! Mój mąż czuje się jak super heros i dwustuprocentowy mężczyzna. No i wierzy, że nikt, tylko on…

Patrycja: Nigdy nie oczekiwałam, że mój mąż zacznie domyślać się, o co mi chodzi, bo nie dość, że nie postrzegamy świata tak samo, mamy inne życiowe priorytety, to i kiepsko odczytuje moje myśli. Ponieważ jednak w pewnym momencie miałam dość gadania i proszenia, a i stwierdziłam, że bałaganiarstwo męża mnie wykończy, postanowiłam zagrać w grę: „Robię tak samo”.

On nie wstawia naczyń do zmywarki? Ja też nie. On rozrzuca ubrania po mieszkaniu, zostawiając je tam, gdzie stoi? Ja także. Nie powiem, żeby mnie widok mieszkania, które wyglądało, jakby przeszedł przez nie huragan, nie męczył, ale udawałam, że nie widzę – postanowiłam mieć lekkie podejście do życia. Cóż, nie miałam nic do stracenia - i tak tylko ja sprzątałam.

reklama

Minęło trochę czasu, to prawda, ale mój mąż w końcu załapał schemat i teraz już wie, że bycie „luźnym” może – na dłuższą metę i z innej perspektywy – być dość bolesne, a i nagle zrozumiał, co to mnie w nim wkurzało. Choć nasze mieszkanie w niczym nie przypomina sali w muzeum, to i tak jest wiele, wiele lepiej.

Ewa: Kiedy chcę do czegoś przekonać męża – czy to przeforsować opcję wakacyjną, czy naciągnąć go na nowe meble, stosuję sposób na oczy tego kota ze Shreka. Robię słodką minę, układam usta w najbardziej rozkoszny ciup, a oczy wybałuszam tak, że niemal pojawiają się w nich łzy. Do tego słodkie: proszę, Misiaczku lub coś w tym stylu, no i nie ma możliwości, by mój mąż nie zgodził się na to, o co go proszę. Tym sposobem wyremontował nawet łazienkę – do czego zabierał się pół roku. Nie dość, że dostaję to, czego chciałam, to jeszcze mam zadowolonego męża, który ma poczucie, że tyyyle od niego zależy, no i że to on, pan mąż, mógł sprawić mi radość. I wilk syty, i owca cała.

Maja: Ile to razy przekonywałam do czegoś Leszka, zwracając mu uwagę na to, co jest nie tak… Aż wyczytałam gdzieś, że jeśli nie chcę, by mąż nie robił czegoś tak i tak, nie powinnam podkreślać właśnie tego, a stosować wzmocnienie pozytywne. Czyli stosować marchewkę, nie kij. I tak, za każdym razem, kiedy mój mąż odkurzy, pozmywa czy zrobi coś od siebie (chociaż myślę sobie, że po pierwsze, to zrobiłabym to o wiele szybciej i lepiej, a po drugie – mi nikt za to nie dziękuje), to chwalę go, zachwycam się, jakby zdobył Mount Everest. Nie tyram jak głupia, a i on jest z sobie taki zadowolony – zupełnie jak nasz mały psiak.

Iwona: Wiem, że to trochę niefajne i moralnie wątpliwe, ale i tak stosuję metodę poczucia winy. To jedna z najbardziej bolesnych emocji, ale i tych, co najmocniej nakręcają i stymulują. Przykre, ale prawdziwe. Unikam agresji -  kłótni czy obwiniania, ale też nie dręczę metodą cichych dni czy unikaniem kontaktu – nawet wzrokowego. Kiedy mój mąż zalezie mi za skórę, nie wrzeszczę na niego, nie obrażam się, tylko – niby przypadkiem – dotykając jego dłoni albo przytulając się, nieśmiało mówię, że jest mi smutno, i to z jego powodu. Najczęściej on wtedy zaczyna się bronić, przechodzi do ataku, a ja mówię że nie, nie jestem na niego zła, absolutnie, tylko tak mi przykro… Kiedy już zbierze szczękę podłogi, jest niesamowicie wydajny i otwarty na współpracę. To – jak widać - konstruktywna manipulacja.

Jagoda: A ja idę śladem mojej babci, która była drobną, cichutką kobietką, która owinęła sobie mojego apodyktycznego dziadka wokół palca. Jak to robiła? Twierdziła, że do serca mężczyzny najłatwiej trafić przez żołądek – i prowadziła rozmowy podczas pysznych obiadów. Śmiała się, że niech tam sobie facet myśli, że wszystko od niego zależy, że to on jest panem i władcą – nikt od takich rojeń nie zbiednieje. Byli ze sobą bardzo szczęśliwi. Zatem i ja, kiedy chcę coś osiągnąć, gotuję coś, co mój mąż lubi najbardziej, albo idziemy do dobrej restauracji. Jemy, rozmawiamy, schodzimy na nurtujący mnie temat… Niby nic podaję argumenty, przekonuję – ale tak jakby bez przekonania, a w formie niezobowiązujących myśli… Nie zdarzyło się jeszcze, żebym nie wyszła z takiej operacji zwycięsko.

Magda: Mój mąż nienawidzi gęgania, nie działa też na niego najeżdżanie na ambicję. Muszę uciekać się do forteli, bo inaczej zarobiłabym się na śmierć. Mam już – na szczęście – swoje sposoby na niego. Raz jestem zimnym negocjatorem – nie wrzucasz ubrań do bieliźniarki? Okej, tylko wiedz, że ja ubrań do prania nie szukam po całym domu, a biorę te, które są w koszu. Jak kilka razy został bez czystych spodni czy skarpet, które nie dość, że musiał wyprać sam, to i suszyć farelką w trybie pilnym, załapał.

Za to innym razem, kiedy chcę, żeby mój macho przystał na jakąś moją propozycję… śmigam po domu w kuszących majteczkach i przechodzę samą siebie w nienachalnej kokieterii. Dzięki takiej elastyczności mój mąż nie ma pojęcia, że jest manipulowany – w końcu to on sam podejmuje decyzje, prawda? A ja, nie szarpiąc się, zachowując autentyczność, bo nie działając według schematu, mam to, czego chcę.

Monika Zalewska-Biełło

Ocena: z 5. Ocen:

Ten tekst nie ma jeszcze oceny. Dodaj swoją!

Czy ta strona może się przydać komuś z Twoich znajomych? Poleć ją: