Wizyta Świętego Mikołaja - opowieść dla dorosłych:)
reklama
Wizyta Świętego Mikołaja
- Mamo, mamusiu, a kiedy juz psyjdzie pan Mikołaj? - Szymon szarpał mnie za rękę.
- Niedługo syneczku, musicie z Franiem pilnie patrzeć przez okno. Zobacz pada gęsty śnieg, może reniferom trudno do nas dotrzeć? Na pewno niedługo przyjadą - przytuliłam mojego dwulatka mocno, mocno.
Mikołaj się spóźniał i w dodatku nie mogliśmy się do niego dodzwonić na komórkę. Babcia coś z przekąsem wspominała o opóźnieniu wigilijnej kolacji.
Dzieci wyglądały kolejno przez wszystkie okna w domu. Prezenty leżały przygotowane w domku babuni, ale ani renifery, ani brodaty starszy pan w czerwonym kubraczku nie pojawiali się. Atmosfera zrobiła się nieco nerwowa. W końcu zadzwonił telefon. Rzuciliśmy się pędem:
- Wszystkiego najlepszego z okazji Świąt. My już po kolacji, a co u Was słychać? - spytała z zainteresowaniem jedna z ciotek. Oddałam słuchawkę babci, żeby się nie denerwować.
Komórka mojego szwagra - Kuby dzwoniła już od jakiegoś czasu zanim zdecydowaliśmy się ją odebrać. Wreszcie. Mikołaj zaanonsował swoje przybycie. Dzieci szybko zostały wysłane do saloniku, a my ze szwagierką i "Świętym" pobiegliśmy do domku babci.
Ilość prezentów przeraziła Gwiazdora, który okazał się jakimś chudym, nastoletnim młodzieńcem. Faktycznie w skutek lekkich nieporozumień dla naszych chłopaków przygotowano 22 paczuszki. Do Mikołajowego worka zmieściło się niewiele. Resztę wrzuciłyśmy z Dorotką (mamą Frania) do balii.
Rodzina zgromadziła się w holu. Wszyscy patrzyli wyczekująco na Mikołaja, który lekko się speszył.
- No to może by tak do saloniku? - zaproponowałyśmy z Dorotką, bo miska nieco nam ciążyła.
Dzieci weszły trzymając się kurczowo tatusiów. Franio się zainteresował, dlaczego Mikołaj jest taki chudziutki:
- On tak dużo dźwiga i musi odwiedzić tyle dzieci, że pewnie nie ma czasu na jedzenie - ratował sytuację Kuba, tatuś Frania.
Złośliwie pomyślałam, że jak już nie ma co jeść to pożera prezenty, bo coś, co miało imitować gruby brzuch Mikołaja, w jednym miejscu nagle się uwypukliło. Wglądało, że facet musiał połknąć pudełko po butach.
W saloniku Mikołaj został usadzony w fotelu. Zaczął rozdawać podarki. Franio nie zgodził się na zaśpiewanie piosenki, popłakał się i uciekł. Szymek łaskawie wdrapał się na kolana "Świętego", ale odmówił dalszej współpracy. W związku z tym zostaliśmy zobligowani do zaśpiewania kolędy. Zdecydowaliśmy się na "W żłobie leży." Mój szwagier - Kuba swoim silnym głosem zaintonował:
"W grobie leży, któż pobieży, kolędować małemu..."
Sytuacja była o tyle komiczna, że Kubuś nie zauważył swojego przejęzyczenia i bardzo przejęty śpiewał dalej. Reszta usiłowała zachować powagę. Dzieci z lekkim znużeniem oglądały kolejne prezenty.Potem Mikołaj się pożegnał. Natychmiast spytaliśmy dzieci, czy im się podobał:
- Taki dziwny był... - stwierdził Franio.
- Noo - podsumował Bunio.
W sumie mieli rację. Kuba na boku dodał, że to z pewnością była szajka:
- Pod pozorem świąt zorganizowali akcję "Święty Mikołaj". Musimy uważać, bo mogą wrócić i nas okraść.
Babcia Agnieszka przyłączyła się do podejrzeń. Mieliśmy o czym rozmawiać przy stole. Pod stołem też trwała dyskusja:
- I wiesz Bunio, on chyba był chory, bo coś mu wystawało z brzuszka - rozważał Franio.
- A gdzie lenifely, ja pytam? - zainteresował Szymek.
- I taki głos miał piskliwy... - zastanawiał się starszy braciszek.
- A lenifely? Gdzie były lenifely? - Szymek wyczołgał się z pod stołu - Lenifely chcę kalmić. Gdzie one są?
- Eee, renifery są - zaczęłam ostrożną wypowiedź zastanawiając się, jak zapobiec ewentualnemu atakowi rozpaczy mojego dziecka.
- To ty nic nie słyszałeś? - zagaił Janek. Dziecko spojrzało wyczekująco na swojego ojca.
- Renifery się przeziębiły i Mikołaj jeździ w tym roku samochodem. Pięknym, czerwonym... - tu Jaś zawiesił głos i dokończył - Porsche.
Dziecko wybiegło z pokoju, by po chwili wrócić. W ręku dzierżyło śliczny, czerwony samochodzik.
- Taki ma? Taki jak ten? - dopytywał nasz synek gramoląc się ojcu na kolana.
- Taki sam. Jak to miło, że masz w swojej kolekcji samochód Świętego Mikołaja synku.
Szymon zajrzał pod stół i krzyknął:
- Flaniu, słysałeś? Lenifely chole, a pan Mikołaj jeździ takim o - polse - zaprezentował braciszkowi samochód.
- No to wszystko wiadomo - zawyrokował Franio- on się zaraził od reniferów, dlatego tak wyglądał. Mamuniu, co mogę zjeść ?
- A ja, ja mogę tę lybkę? - spytał Szymek.
Nareszcie wszelkie wątpliwości zostały wyjaśnione. Dzieci zasiadły do stołu. Było rodzinnie i wesoło. Wspominaliśmy przeszłość, zastanawialiśmy się nad przyszłością. Były rozmowy o kuchni i podróżach, o przeczytanych książkach i o tych które warto kupić. Kiedy chłopcy zasnęli tradycyjnie spotkaliśmy się na pogaduszkach w kuchni:
- W przyszłym roku to robimy casting na Mikołaja, bo to jakaś podróba była -oświadczył Kuba.- To może w przyszłym roku podrzucimy sami w ogrodzie prezenty. Tak jak dotychczas.- zaproponowała Dorotka- To chyba niezły pomysł. Za rok już nie tak łatwo wywiniemy się z odpowiedzi na trudne pytania - słusznie zauważył Jasiek.To niezła myśl. Bo z wizerunkiem chudego, pryszczatego Mikołaja w Porsche nie mogłam się w pogodzić żaden sposób. Dzieciaki chyba też.
aś